-
Ja dam rade.- odezwał się Chris, spoglądając na lekko ranne udo.
-
Ze mną, też wszystko dobrze.- dodał elf. Kompani ruszyli ostrożnie, powoli i cicho do przodu, wgłąb jamy, gdzie znajdował się korytarz. Po przejściu kilkudziesięciu metrów wąskim i niskim tunelem grupa wkroczyła do kolejnej jamy. Jak wielce się zdziwili, gdy okazało się, że trafili w miejsce, gdzie więziono uprowadzonych. Naturalny dół w jaskini był idealnym więzieniem. Śliskie skalne ściany nie pozwalały nawet najlepszym traperom wspiąć się na górę, a była to wysokość ponad pięciu metrów. Uprowadzeni siedzieli w jednym kącie blisko siebie, grzejąc się wzajemnie i sprawiając złudne poczucie bezpieczeństwa. Zgodnie z słowami Laresa byli to mężczyźni, kobiety, ludzie półefl, półork i inni. Był też i kilkunastoletni młodzieniec.
-
Pójdę poszukać liny...- rzekł Chris i ruszył w powrotną drogę do poprzedniej jamy. Widząc nieznajomych awanturników porwani zerwali się z miejsca.
-
Chcecie nam pomóc?-
-
Ratunek!-
-
Na bogów! W końcu nas ktoś znalazł!-
-
Tu wszędzie kręcą się likantropy, uważajcie!- krzyczeli. Po chwili nad urwisko powrócił półelf trzymając zwiniętą linę.
-
Znalazłem ją obok jednego leża.- wyjaśnił i począł szukać miejsca, w którym mógłby ją zakotwiczyć.
Tropiciel w końcu obrał za cel skalną kolumnę, wokół której obwiązał linę i spuścił ją na dół. Uprowadzeni, jeden po drugim wspinali się na górę odzyskując wolność. Każdy z nich szczęśliwy i zadowolony. Wdzięczność aż z nich tryskała, przytulając, lub ściskając ręce ich wybawicieli.
-
Ty jesteś synkiem Laresa?- krasnolud zwrócił się do młodzieńca, gdy ten wspiął się na górę.
-
Tak panie. To on, wam pomógł tutaj dotrzeć? Szukał mnie?- spytał. Krasnolud nie odpowiedział wskazał młodzikowi tylko tunel i spojrzał na Nyarlę wymownie.
-
Zabiliście kapłankę?- odezwała się do Formita kobieta w wieku około trzydziestu lat, o długich, kasztanowych włosach, opadających do ramion.
-
To Malarytka i jej wojownik to zorganizowali. Zabiliście ich?- powtórzyła pytanie.
Widząc wymianę spojrzeń ich wybawicieli kobieta zmrużyła oczy.
-
Nie zabiliście.-
-
Nie było tu kobiety. Te likantropy, które zabiliśmy byli mężczyznami.- wyjaśnił Gabriel.
-
Być może przebywają pod Jarem Bestii...-
-
Czym jest Jar Bestii?- spytał Formit.
-
To miejsce, które kiedyś druidzi poświęcili dzikim zwierzętom. Słyszałam jak malarytka rozmawiała z którymś z swoich psów, że tam rozpoczną zabawę z łowami.- wyjaśniła.
-
A gdzie jest ten jar?- spytał Chris.
-
To koło dwóch mil od miasta, wgłąb lasu. Nie wiem, jak stąd tam dojść, bo jak tu likantropy mnie przywlekły była noc i niewiele widziałam...- rzekła -
Jesteście ranni? Czekajcie uleczę was...- dodała po chwili.
-
Tormie o prawico ojca sprawiedliwości. Ześlij na mnie swoją moc, bym mogła uleczyć rany tych, którzy mnie oswobodzili z rąk mych ciemiężycieli.- pomodliła się a po chwili jej dłonie zalśniły bladą poświatą. Kobieta dotknęła uda Chrisa a po chwili powtórzyła czynność i dotknęła piersi Gabriela. Ich rany nie stanowiły już żadnego niebezpieczeństwa.
-
Co teraz robimy?- Formit zwrócił się do Nyarli.
-
Powinniśmy udać się do miasta, odebrać nagrodę i kupić jakieś mikstury lecznicze na przyszłość. Następnie powinniśmy się udać do tego Jaru Bestii.- zasugerował elf.
-
Jeśli się tam wybierzecie, udam się z wami.- zaoferowała się kapłanka Torma.
-
Jak Ci na imię?- spytał ją Chris.
-
Jestem Luiz. Chodźcie. Te skurczybyki muszą gdzieś tu trzymać naszą broń i zbroje...- Podczas, gdy wyzwoleni osobnicy szukali swoich rzeczy towarzysze mieli czas by ustalić dalsze kroki.