Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-08-2010, 13:04   #1
Johan Watherman
Moderator
 
Johan Watherman's Avatar
 
Reputacja: 1 Johan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputację
[Mag: Wstąpienie] Doba

Doba


Skąd możesz mieć pewność, że całe twoje życie nie jest snem...?
Jostein Gaarder



Jonatan Auster nie mógł odmówić Wiliamowi Notportion wiedzy, uroku osobistego i osiągnięć. Ów stary człowiek wyglądał jak rówieśnik czasu i takie też miał naleciałości. Swym spokojnym, jednostajnym głosem mówił zawsze konkretnie, prosto i z należytym jemu, skrywanym pomiędzy wersami przekąsem i kąśliwością w stronę rozmówcy. Błękitnymi oczami spoglądał na świat spod tych kudłów trochę jakby z nawyku i nadziei, że zdarzy się cokolwiek nowego. Mimo tego mentor Jonatana cechował się wnikliwym zmysłem obserwacji dzięki któremu sprawiał wrażenie, że wie co się za chwilę wydarzy. Tak przynajmniej Syn Eteru myślał kiedy Notportion zaczynał go uczyć. Dziś, będąc samodzielnym magiem doskonale wiedział, że kryje się za tym coś o wiele większego i tajemniczego. Zapewne naturalnego jak sam Eter jest naturalny lecz przed dokładnym zbadaniem tajemniczy jest wzór e = mc2. Nie dziwiły go drobne spowolnienia natury czasu przy jego mentorze. Sam mentor był zapewne jednym spowolnieniem, Mistrzem Czasu, a niewiele mu brakowało do mistrzostwa Korespondencji i Entropii. Jednak to Profesor Turbo prześcignął swego mistrz na poletku Materii i, jak przypuszczał, również Sił – to mogło zasiać w nim ziarna pychy, kiełkujące w żyznej glebie i niszczące duszę. Nawet jeśli nie duszę, to odbierający człowieczeństwo, a ludzkość i sumienie to dwie podstawowe bariery aby nie stać się tyranem z arsenałem nowej technologii. Takie to przekonanie zaszczepił w nim Notportion.
Profesor Turbo nie mógł Wiliamowi również odmówić spełnienia prośby zawartej w liście. Mogliby odmówić inni, wszak jego mentor nigdy nie cieszył się estymą mimo faktu, że był już z Synami Eteru jeszcze jako konwencją, od czasów wojny. Po części należało zwalić to na kanwę jego wycofania ze społeczności i niechęci z dzielenia się czymkolwiek i pomocy, a po części z owoców chwil, kiedy Notportion jednak postanawia się podzielić okryciami i zawzięcie twierdzi, że odkrył nowe tajniki czasoprzestrzeni łącznie z podróżą w przeszłość którą to zgodnie okrzyknięta została kiepską mistyfikacją, a Notportion obśmiany. Kiedy po raz kolejny zgłosił się z taką nowiną, dobiły go nadania nowych, eksperymentalnych jak większość urządzeń Synów Eteru, wykrywaczy kłamstw które dowodziły, iż sam przebudzony naukowiec nie wierzy w to, co mówił i pisał w dokumentacji. Wszyscy mogli odmówić, lecz nie Jonatan Auster, ulubiony uczeń staruszka który i jedyny do tej pory. Uczeń, który zaszedł daleko, osiągnął odpowiednie szlify i mógł się pochwalić, że mając warsztat, czas i odrobinę wiary jest w stanie wypuścić na świat prawdziwe cuda. Austera jednak zawsze dziwiło czemu jego mentor wybrał takie miejsce do życia. Miał tam warsztat, czas i pomysły. Niestety, w Damaszku o odpowiednią wiarę było trudno. Ale staruszek sobie jakoś radził.
Stłumiony ryk silników startującego samolotu wyrwał Jonatan Austera z zamyślenia. Olbrzymie siły które działały na startującą maszynę i których wynalazca był świadom, wepchały go lekko w fotel drugiej klasy tylko ułamkiem owej mocy, odpryskiem prawdziwej energii. Jeszcze przez chwilę czuł na palcach ten sam papier co miesiąc temu na którym zapisano list. Te same wymięte kartki dokumentacji zapisane równym, kaligraficznym i pochyłym pismem doprawionym drukowanymi schematami. Wrażenie prysło jak bańka mydlana kiedy pasma Kwintesencji zafalowały przed oczami technomaga. Mógł się przyzwyczaić, że po ostatnich poszukiwaniach czy naukowej eskapadzie jak lubił to określać pewien znajomy Kultysta Ekstazy z lekką kpiną, Syn Eteru dostrzegał ją bez gogli i nie tylko. Po tym nagłym plasku, poczuciu jej płynięcia po skórze i ogólnego wrażenia mocy, wszystko gdzieś minęło. Ludzie prawie nie zwracali na niego uwagi tak jak nie zwracali uwagi na siebie nawzajem. Oczywiście, do czasu jakichkolwiek problemów. Taka sytuacje miał w już lecącym samolocie. Dopiero kiedy dzieciak zaczął dokazywać, ludzie zwrócili na niego uwagę. Nie aby mieli to robić, lecz ich zdziwienie, ulotny widok wielkich oczu, że dziecko wyrosło spod ziemi był bezcenny. Ludzkość zatracała dar obserwacji.
Przed położeniem się spać, odruchowo sprawdził czy otrzymany Mechanizm trzyma się dobrze. Przez ten miesiąc prawie przyzwyczaił się do obecności tego przedmiotu. Mentor prosił go, aby zawsze miał na sobie i przez ten miesiąc notował spostrzeżenia. Nie było to szczególnie uciążliwe gdyż sam przedmiot był lekkim, złotym dyskiem o promieniu trzech centymetrów i grubości pół centymetra. Faktura pozostawała gładka, bez wybrzuszeń, rys i podobnych. Jednymi różnicą pomiędzy stronami był okrągły wyświetlacz cały czas wskazujący godzinę 24.00. Na szyi Jonatana utrzymywał go mocny, srebrzysty łańcuszek. Cała maszyneria nie sprawiała problemów i pardwę mówiąc Syn Eteru za bardzo nie miał za bardzo co pisać. Dokładniejsze oględziny pod aparaturą wykazały, iż przedmiot ma w sobie dwadzieścia cztery miarki Kwintesencji, a sam w sobie stanowi osobliwość czasoprzestrzenną delikatnie zakrzywiając kontinuum lecz zakrzywienia owe były jeszcze delikatniejsze niż te, wywoływane przez aparaturę Jonatana która przecież mocna nie była. To samo zresztą mógł wyczytać w dołączonej dokumentacji wraz ze wzmianką, że przedmiot dostrojono do drugiego w laboratorium staruszka aby sam też mógł monitorować... Właściwie co?
Przed snem przypomniał sobie jeszcze sylwetę Notportiona który zawsze nosił się w lekko przydużym, zmurszałym garniturze i nie nosił swego sprzętu ze sobą za wyjątkiem radiowego przekaźnika którym sterował systemem generatorów w swej pracowni. Kiedy Morfeusz porywał świadomość Syna Eteru w sen, jeszcze chwilę przed oczami jaśniała mu twarz staruszka.



Profesor Turbo obudziły głośniki przez które komunikowano rychłe lądowanie. Podczas wysiadki i późniejszego odbioru dwóch torb bagażu miał prawo zdziwić go brak komitetu pozateatralnego. Nie chodziło bynajmniej o jego mentora z którym był umówiony na zewnątrz, przy postoju taksówek. Dziwił raczej brak przedstawicieli Technokracji. Co prawda mógł liczyć na szczęście, że w jego otoczeniu nie ma wtyczek ani nie jest pod szczególną obserwacją. Lecz na takie rzeczy się nie liczyło. Idąc głównym holem pośród rzeszy turystów nie mógł nie zauważyć paru arabek z zasłoniętymi twarzami, czujnych policjantów innych pracowników lotniska. Sterylne powietrze przypominało swym zapachem wnętrze szpitala. Nic zresztą dziwnego, skoro obok Syna Eteru przejeżdżała właśnie maszyna czyszcząca podłogę roztaczając wkoło woń chemikaliów.

-Dzień dobry.

Usłyszał powitanie po angielsku, acz z obcym akcentem którego jeszcze nie umiał poprawnie zidentyfikować. Obróciwszy się, dojrzał właściciela głosu. Ów człowiek był wyższy od przebudzonego o co najmniej głowę. Zdawał się być nieporadnie wyciosany z jednego kawałka drewna. Szerokie barki, kwadratowy, wielki łeb o niepięknych rysach i łapy przypominające bardzie koparki niż ludzkie dłonie. Obrazu dopełniał zapach kiepskiej wody kolońskiej, niedbale przystrzyżony zarost oraz brudny, wymiętolony garnitur. Mimo wszystko z głupawej, opalonej twarzy biła chłopska, prostoduszna życzliwość. Mimo wszystko jakoś Auster nie mógł się do niego przekonać. Już zupełnie nie mógł, kiedy ten przepocony bydlak zbliżył się do niego prawą ręka chwytając Amerykanina za nadgarstek, a lewą w kieszeni marynarki przycisnął mu do brzucha, a właściwie przedmiot który przypominał broń.

-Spokojnie, a nikomu nic się nie stanie... Przynajmniej nie teraz.

Przebudzony miał teraz lepszą okazje aby przyjrzeć się obliczu tymczasowego oprawcy. Nawet jeśli twarz miał niepiękną, zaniedbaną i przeoraną bruzdami oraz ostrym słońcem, sine, acz uśmiechające się usta, to oczy pozostawały inteligentne. Bystro patrzyły na świat. Ale był też tak zwyczajny, prosty i zwyczajny... Zwyczajny zbir z bronią! Tylko pech popchnął Jonatan aby miast iść bocznym, bliższym wyjściem postanowił skorzystać głównego. Bo był bliżej do postoju. Było bliżej do staruszka. Było bliżej do celującego w niego zbira.
Profesor spocił się z nerwów i bliskości ciała. Tak jak w samolocie ludzie nie dostrzegali nic poza czubkiem swego nosa,tak było również tutaj. Wszyscy zajęci swoimi sprawami. Nikt nie zwracał na nich uwagi. Przy uchu zaświstał mu ciepły oddech tamtego, a metalowa lufa wbiła się w żebra.

-Twój przyjaciel jest winien paru ludziom dość sporą gotówkę. Miałem szczęscie, że na ciebie trafiłem, tak samo jak szczęśliwie się dowiedziałem o przyjeździe... Teraz możesz pomóc sobie, nam i przyjacielowi. Wystarczy, że zapłacisz koszty windykacyjne, a my znikniemy... Na jakiś czas... – wyszczerzył się wrednie, acz mimo wszystko dobrodusznie. -Chodźmy do toalety. Tylko nie panikuj, mam spiłowany spust. Wystarczy muśnięcie, szarpniecie czy potrząśniecie bronią... I wystrzeli.
 
__________________
Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura.

Ostatnio edytowane przez Johan Watherman : 24-08-2010 o 14:37.
Johan Watherman jest teraz online