Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-08-2010, 18:09   #2
malahaj
 
malahaj's Avatar
 
Reputacja: 1 malahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputację
Panicz 08-08-2010 23:09
SalimBlef pasażerów okrętu, wzmocniony dodatkowo twardą walutą, wypalił i droga stała otworem. Był moment wahania po słowach Venterina, który kłamał chyba gorzej niż wyhodowany w seminarium paladyn, ale ciężar w kieszeni przypomniał celnikowi, jakie są w życiu priorytety. Wycieczka trwała dalej, aż do przystanku przed zaporą z rzecznego tałatajstwa. Kapitan zaczął ustawiać wszystkich w linii i wyglądało na to, że trzeba będzie zamoczyć nogi. Ryzyko dostania w czerep strzałą z zarośli admirał miał chyba niewkalkulowane. Albo niezbyt martwił się o los uczestników swego romantycznego rejsu."Usiądźcie na moment. Może nie będzie trzeba brodzić w tym ścieku, coś poradzimy" - Salim splunął w wodę i ruszył na dziób okrętu - "Potrzeba tu trochę wiary".Wciągnął powietrze, wyprężył mięśnie i z rozpostartymi ramionami zaczął coś bełkotać pod nosem. Ciężko było zrozumieć choć słowo z paplaniny człowieka, ale ostatnia fraza... "Panie, usuń tę przeszkodę z naszej drogi, aby twój sługa mógł kroczyć dalej sławiąc twe imię!"Ostatnia fraza była wypowiedziana głośno i wyraźnie, a wzywany pan - albo i kto inny - na prośbę głuchy nie pozostał.Woda wokół rzecznej barykady zawirowała, zabulgotała, wzniosła się w górę. Moment potem nurt przyspieszył, a zbite w jedną masę przeszkody zaczęły powoli, powoli, choć z czasem i coraz szybciej niknąć w toni lub spływać z prądem. Jeszcze odrobina koncentracji i droga byłaby wolna...

Mike 08-09-2010 14:20
HankZamarudził z wychodzeniem na brzeg i chyba dobrze zrobił. Salim w przeciwieństwie do reszty kościelnych naprawdę okazał się przydatny. I groźny. Gdy kłody zaczęły tonąć, przyklękł za jedną z beczek i rozglądał się uważnie po krzakach na brzegu. „Szkoda chłopa” pomyślał o Salimie. Jeśli ktokolwiek krył się w szuwarach to powinien mieć dość rozumu by zestrzelić magika czy innego kapłana. A Hank miał zamiar zobaczyć skąd padnie strzał by poświęcenie Salima nie poszło na marne. Gotową do strzału kusza wodził powoli po brzegu. Jak się poszczęści to może nawet uda mu się strzelić zanim kapłan dorobi się nowego pępka.

pteroslaw 08-11-2010 02:59
Już kilku medyków mówiło Havelockowi że ma coś nie tak ze zmysłem słuchu, zresztą w jego wieku to już nic wielce dziwnego, teraz jakoś mu umknął fakt, na końcu języka miał słowa: "Ja wyjechałem zaraz po podpaleniach i barkę złapałem niedługo potem bo konno jechałem, a konia w porcie sprzedałem jak chce pan wiedzieć.". ***Kłody na rzece, cóż robić, Havelock nie miał żadnej ochoty brodzić w wodzie żeby usunąć kilka pniaków. Dlatego też do swoich towarzyszy, na towarzystwo niektórych nie miał co prawda wpływu, rzekł:-W moim wieku rany trudno się goją, boli mnie jeszcze, ja sobie tutaj postoję i będę wypatrywał bandytów. Mam kuszę to w razie czego mogę kogoś zabić zanim was dopadną.

Bielon 08-12-2010 14:45
Szum wody koił nerwy napięte do granic możliwości od chwili, kiedy pojawiła się przeszkoda. Może jeszcze wcześniej? Od chwili durnej opowieści upierdliwego celnika o jakiejś rzecznej bestii atakującej pływające barki. „Chciał nas nastraszyć” powtarzali w myślach w napięciu obserwując oba brzegi rzeki. Bestie nie budują wszak tam. Nie grodzą sztucznie rzek. Nie… „Do kurwy nędzy, przecież ostatnią bestią o jakiej było głośno to wielki niedźwiedź z Dorion!” Nie ma bestii! To wymysł słabych umysłów, szaleńców i tych, którzy szukali alibi dla własnych sprawek. Wiedzieli to. Z autopsji. Życie ich tego nauczyło. Bestie…Słowa cichej modlitwy stojącego Salima niczym jaka mantra drażniły nawykłe do chóralnych śpiewów uszy. Oraz tych, którzy wsłuchiwali się w ciszę szukając symptomów zasadzki. Jednak woda wokół rzecznej barykady zawirowała, zabulgotała, wzniosła się w górę. Moment potem nurt przyspieszył, a zbite w jedną masę przeszkody zaczęły powoli, powoli, choć z czasem i coraz szybciej niknąć w toni lub spływać z prądem. Jeszcze odrobina koncentracji i droga byłaby wolna...Hank, najusilniej wpatrujący się w brzeg, pierwszy zauważył, że brzeg się przesunął. Dopiero w chwilę po tym niespotykanym spostrzeżeniu usłyszał ostrzegawczy krzyk Cilliana, który z brzegu wskazywał na … barkę na której stali. Krzyk, który w jedno zlał się z rykiem dwóch pomocników Bursa, flisaków z dziada pradziada. Rykiem przepełnionym boleścią. Brzeg zaś zadrżał… usuwając barkę spod nóg stojących Salima i Słowa Bożego. Hank jednak już zdążył się odwrócić a widok, który ujrzał, sprawił iż i z jego ust wydobył się skowyt…Potężna, gruba niczym pień macka niczym jaki wąż dusiciel, wychynąwszy niemal bezszelestnie z wody, oplątała dwójkę flisaków łącząc ich więzy silniejszymi, niźli miłość braterska. Krzyk Brusa, który wyłowił z wycia dwóch swoich ludzi niemiły dla ucha głuchy trzask pękających, miażdżonych kości, sprawił, że odwrócili się wszyscy. Spoglądając na dwie kolejne, monstrualne, kilkunastometrowe, grube niczym pień drzewa, brudno bure macki, które z pluskiem, nie dbając już o skrytość, wychynęły z brudnych wód rzeki unosząc się w górę i naraz opadając ku pokładowi barki…Zareagowali błyskawicznie. W jednej chwili błysnęła broń a ku ogromnym ramionom pomknęły wystrzelone pospiesznie pociski. Wchodząc w nie z mlaśnięciem. Cillian, stojący na brzegu dostrzegł cień pod taflą wody, po której jeszcze przed chwilą brodził. Zimny dreszcz przerażenia przemknął mu po plecach, lecz ryknął na całe gardło do stojących na rozchwianym pokładzie barki kompanów – Uważajcie z boku! Trudno było rzec, czy ktoś go w ferworze wrzasków usłyszał. Dwa ramiona opadły w dół, gdy trzecie, oplątane wokół braci z pluskiem uderzyło w taflę wody wciągając flisaków w odmęty. Barka zadrżała pod naporem wielofuntowego ciężaru i przechyliła się na prawą burtę niebezpiecznie głośnym trzaskiem desek obwieszczając miażdżone burdy. Ryk nadzianego na jedną z zakończonych rogowym zakończeniem macek Krathella zagłuszył plusk towarzyszący wynurzającemu się z odmętów rzeki potężnemu korpusowi, który składał się głównie z paszczy pełnej wielkich i ostrych zębów. Paszczy zdolnej połknąć nawet krowę! Walczący o równowagę na rozchybotanym pokładzie barki, przechylonym potężnie pod naporem wielkich macek, nie byli świadomi tego, że tarasujące drogę pnie puściły. Nie byli świadomi tego, że nurt wezbrany na tej prowizorycznej tamie ożył sunąc w kierunku ich łodzi. Nie byli świadomi tego, że położona na pokładzie trumna z trzaskiem pękła pod ciężarem ramienia bestii odsłaniając oblicze starego, skatowanego na śmierć człowieka o wykłutych oczach, zaszytych ustach i licznych bliznach po narzędziach tortur. Jedyną rzeczą, której byli świadomi w pełni, to zaugl. I to, że nie jest on stworem z baśni…[Proszę awalona o niepostowanie]

Nefarius 08-12-2010 18:36
-O kurwa...- syknął kleryk widząc kątem oka wyłaniającą się z odmętów wody mackę. Kapłan odwrócił wzrok w tamtą stronę by dokładnie przyjrzeć się potworowi. Barka, którą płynęli zadrżała mocno i Słowo Boże omal się nie przewrócił. Gdyby Niezwyciężony nad nim nie czuwał, kapłan przewróciłby się i zanim wstałby w swym ciężkim pancerzu potwór zdążyłby wyrządzić zbyt wielkie szkody. Zmarszczył czoło. Widział jak macka podnosiła dwójkę załogantów. Tylko jednemu przyglądał się kleryk. To trwało kilka sekund, jednak kapłan czuł się jakby czas zwolnił. Widział jak flisak próbuje na szybko sięgnąć po kuszę, którą miał na pasku skórzanym przewieszoną przez ramię po tym jak na ich drodze pojawiła się tama. Panikował, chciał jak najszybciej ująć broń i wystrzelić. I wtedy gruba i niezwykle silna macka, zacisnęła się łamiąc kości i miażdżąc tak kruche jak widać ciało. Człek wytrzeszczył oczy, zaś z ust pociekła mu cienka stróżka krwi. Dłoń, którą trzymał kuszę wyprostowała się z bólu, co aż zdziwiło kleryka, wszak zazwyczaj dłoń z bólu zaciskała się w pięść. Słowo Boże uśmiechnął się lekko. Wiedział, że to znak od jego boga, który sprawiając taką reakcję zabijanego człowieka, spuścił mu dosłownie z niebios broń, którą miał szansę ranić bestię. Słowo Boże zrobił dwa szybkie kroki w przód łapiąc spadającą kuszę. Miał jedną, jedyną szansę na to, bo gdyby jej nie złapał pewnie uszkodziłaby się lub roztrzaskała o pokład barki. Udało mu się. Uśmiech na jego twarzy jeszcze bardziej się poszerzył, gdy dostrzegł, że broń ta jest naładowana, cięciwa zaś naciągnięta, gotowa do strzału. Być może flisak spodziewając się ataku "potwora z opowieści" wolał załadować broń by być gotowy w każdej chwili oddać strzał. Nie zdążył. Celował dość długo. Niezwyciężony tego dnia dość mu pomógł i teraz kapłan musiał polegać na swoim celu. Czekał... Czekał... I wtedy barka raz jeszcze zakołysała się zaś, ramię trzymające oplątanych mężczyzn błyskawicznie zniknęło w odmętach wody. Słowo Boże znów zachwiał się na nogach, gdy barka energicznie przechyliła się w bok. Kapłan otwarł lekko usta z niedowierzania widząc właściciela długich i morderczych ramion, który wyłonił się z wody ukazując ogromną paszczę. -Kto się w opiekę odda panu swemu, a całym sercem szczerze ufa jemu...- rzekł pod nosem unosząc kuszę do strzału -Śmiele rzec może: mam obrońcę boga. - kontynuował modlitwę mrużąc jedno oko, aby zwiększyć celność strzału -Nie przyjdzie na mnie żadna straszna trwoga...- skończył modlitwę. Palec przycisnął spust a mechanizm kuszy zwolnił cięciwę. Celował długo, może nawet za długo. Potwór jednak był ogromny i kapłan miał nadzieję, że bełt trafi w obleśne, pokryte mułem cielsko.

Cohen 08-12-2010 22:28
Cillian Mahone- O ja cież pierdolę... - stęknął ze zdumienia, obserwując z brzegu co się zaczęło dziać na rzece.Jak żył, czegoś takiego jeszcze nie widział. Zresztą to dobrze, bo widzenie takich rzeczy z bliska nie idzie w parze z przeżywalnością, o czym dobitnie i ostatecznie dowiedziało się właśnie trzech pasażerów barki. A reszta miała w perspektywie podobny los.Ale na tym się nie skończyło. Za mackami z pod wody wyłoniło się ogromne cielsko, skałdające się głównie z ogromnej paszczy, a ta z kolei z dziesiątek ostrych kłów, długich jak męskie przedramię.Tę część zobaczył już schowany za drzewem, licząc w duchu, by potwór okazał się być potworem wyłącznie wodnym i w tej wodzie został do usranej śmierci. Kusza trzęsła mu się lekko w rękach, gdy celował w stwora. Trafić nie było sztuką, nie sądził jednak, by wyrządził tym wielką krzywdę. Zaczekał więc, aż bestia otworzy paszczę do ryku i dopiero wtedy strzelił.- Lina, do chuja! Łapcie, kurwa, linę i do brzegu! - darł się ze swojej kryjówki, a nuż ktoś usłyszy i posłucha. - Na brzeg, kurwaaa!Oparł się o drzewo i zaczął ładować kuszę.

Komtur 08-13-2010 10:30
Luiggi VampaLuiggi wpatrywał się w krzaczory i nie domyślał się, że niebezpieczeństwo może przyjść z zupełnie innej strony. Krzyk miażdżonych flisaków błyskawicznie uświadomił mu jak bardzo mylna była jego ocena. Przez moment wydawało mu się , że to jakiś koszmarny sen i dopiero gdy chlusnęła na niego posoka Krathella powróciło do niego poczucie rzeczywistości. Luiggi wyszarpnął rapier i przymierzył się do cięcia w jedną z macek. Niestety w tym samym momencie barka zatrzęsła się, co spowodowało że cios zupełnie nie wyszedł, a on sam o mało co nie wylądował za burtą.Gdy się pozbierał usłyszał nawoływania Cilliana, jednak nie wiele mógł zdziałać. Siłaczem nie był i przyciąganie barki do brzegu w tych warunkach graniczyło z cudem. W pewnym momencie przyszedł mu do głowy pewien pomysł. Przesunął się robiąc uniki w kierunku Bursa i krzyknął do niego - Zapal jakiś ogień pochodnię, cokolwiek, ja będę cię osłaniał. To kurewstwo na pewno nie lubi ognia. No rusz się człowieku bo tu zdechniemy!Luiggi starał się celnym ciosami rapiera w macki, odciągnąć uwagę stwora od osoby starego flisaka, niestety nie był pewien czy mu się to dobrze udaje.

Mike 08-13-2010 10:37
HankKlęcząc za beczką miał szczęście, gdy tylko barka zaczęła się kołysać przypadł do pokładu. Nie marnował bełtów na macki, wiedział, że na ich drugim końcu znajdzie się coś bardziej wartego bełtu. Wiedział, w końcu posiłkował się wiedzą fachową z fachowych źródeł. Bo w końcu każdy czytał Księgę Mitów I Legend w szkółce, do której uczęszczał. Był nawet wielce udany rysunek wora kartofli z pnączowatymi mackami. Z czego dwie miały falliczny kształt, ale nie ma co się dziwić, w końcu autorką księgi była siostra Hortensja, od czterech dekad czystość utrzymująca. W końcu wynurzyło się bydle. Hank zarzucił kusze na plecy widząc, że kaliber z lekka jest nie odpowiedni. Złapał baryłkę, za która się schronił i byłby jednym rzutem zabił szkaradztwo, tyle że beczka wypełniona olejem ledwo oderwała się od pokładu.- O żesz, kurwa – wystękał Hank, czując jak w krzyżu o mało co mu nie trzasnęło. Złapał leżącą obok deskę z burty, potrzaskany kawałek miał imponującą kolekcję szpikulców wzbogaconych kilkoma zardzewiałymi gwoździami. Zapierając się mocno na chybotliwym pokładzie cisnął deskę w pysk potwora licząc, że zaklinuje się w paszczy pozostawiając ją otwartą, albo przy odrobinie szczęście przebije podniebienie i wykończy bydlaka. Bo że stwór przez to opije się wodą i pójdzie na dno za bardzo nie liczył, choć w fachowej literaturze tak dzielny rybak pokonał zeugula.

pteroslaw 08-13-2010 21:30
Zeugl, Havelock dotychczas myślał, że to tylko legendy i wymysły wieśniaków. Macki uderzały w nieokreślone cele,na barce panował chaos, Venterin przeklął w myślał swoje lenistwo które podpowiedziało mu żeby został na łodzi. Havelock nie strzelał do potwora, nie znal się na nich, nie wiedział czy to poskutkuje czy nie, wiedział tylko że ma nikłe szanse trafić bełtem w miotające się macki, jeszcze mniejsze na trafienie w korpus stwora, a nawet gdyby trafił to zapewne nic by mu nie zrobi, pociski do jego kusz były przystosowane do zabijania ludzi, do zatruwania, miały też specjalne rowki do wprowadzania w nie rtęci. To jednak wymagało przygotowań, jego bełty były lekkie i krótkie, nie przebiły by zapewne skóry potwora. Havelock usłyszał urywki niektórych ze słów które wykrzykiwał jeden z tych którzy zeszli na brzeg. Havelock chwycił jakąś butelkę, pochwycił też wiszącą nieopodal lampę naftową, przelał naftę do naczynia, Venterin chwycił walającą się po pokładzie szmatę, obmacał ją, była w miarę sucha. Havelock zatkał butelkę szmatą, Wytworzył w ten sposób śmiertelny koktajl, świetnie by się paliło, gdyby tylko Havelock miał od czego to odpalić. Usłyszał też jednego ze swych towarzyszy krzyczącego:-- Zapal jakiś ogień pochodnię, cokolwiek, ja będę cię osłaniał. To kurewstwo na pewno nie lubi ognia. No rusz się człowieku bo tu zdechniemy! To dało Havelockowi nadzieję że będzie od czego odpalić szmatę, później wystarczało trafić tym w mackę, lub lepiej w korpus stwora. Venterin obserwował Bursa, był gotów podbiec do niego gdy tylko odpali pochodnię, oprócz tego dokonywał cudów zręczności unikając macek stwora i starając się nie robić butelki. Teraz pozostało mu: Nie dać się zabić. Odpalić szmatę i trafić w stwora.

Panicz 08-14-2010 13:12
SalimKurewstwo panoszyło się w Bissel na każdym kroku. Nawet w środku dziczy jakaś gówniana, bulwopodobna paskuda musiała napsuć krwi dobrym ludziom. Zwalony z nóg Baklun ześlizgnął się w dół, oparł się nogami na pękającej burcie, uchronił tyłek przed kąpielą w zeuglowym bajorku. Pospiesznie rozejrzał się dookoła w poszukiwaniu jakiejś porządnej broni, ale pod ręką była tylko piła do ciesiołki. Złapał narzędzie i jak każdy porządny rzemieślnik, przed robotą zabrał się do modlitwy. Coś tam wypaplał o szczególnej ścieżce, którą będzie kroczył, potem było coś o niepowstrzymanej furii, a potem zamknął pysk, bo zaklęcie chyba zaczynało działać. Miał chwilę dla siebie, bo bestyjka bawiła się w rodeo z Krathellem, który - choć zalany krwią - mocno się trzymał i wirował nabity na mackę jak hula hoop na zgrabnej, suelskiej talii.Salim skoczył w toń, zanurkował w głąb oglądając z boku wciągane pod wodę szczątki flisaków i dopadł do dna. W zasadzie mógł tu oddychać, o to w inkancie sprzed paru chwil chodziło. Spokojnie podpłynął do potwora, którego paszcza wystawała teraz ponad powierzchnię i zaczął rozdzierać ziemniaczany korpus na cząstki. Z piosenką na ustach robota szła by na pewno szybciej, ale pod wodą słowa zastępowało tylko ciche bulgotanie.

Gantolandon 08-14-2010 15:58
IlmarDopiero co został zdradzony przez władzę, której służył. Popełnił czyny, z których każdy z osobna mógł zapewnić mu karę śmierci poprzedzoną publicznymi torturami. Świadomość, że to wszystko było bardzo realistycznym snem, powinna była przynieść mu ulgę. I na jakiś czas rzeczywiście przyniosła.Do momentu, w którym spotkał na barce ludzi z podziemi klasztoru.Większość podróży zajęła mu próba poukładania sobie tego wszystkiego do kupy. Trzeba było przyznać, że nie szło mu to za dobrze. Jego najlepsze wyjaśnienie można było streścić w dwóch słowach: "Jebana magia". Nie miał, niestety, czasu na sklecenie lepszego. Podczas tej podróży pierdoliło się wszystko, co mogło.Bulwa z mackami była kolejnym widokiem, którego Ilmar wolałby nigdy nie ujrzeć. Nie był szkolony do walki z takim czymś. Strzelanie do tego z kuszy wydawało się być bezcelowe; potwór był na tyle wielki, że bełty mogły go tylko rozjuszyć.Chyba, że... stwór właśnie otwierał paszczę. Może być. Lepsze byłoby oko, ale nie wiadomo było, czy to coś w ogóle ma oczy. Zresztą, aż takim dobrym strzelcem szpicel nie był.Ilmar strzelił.

Bielon 08-15-2010 12:32
Co prawda pokład pod nogami walczących fikał koziołki, ale przecie i oni z niejednego pieca chleb jedli. Strzelanie w biegu, w skoku czy podczas upadku do nowości dla nich nie należało. Trafienie do miotających się ponad taflą wody macek do łatwych nie należało, ale też mało który z nich do macek mierzył. Krzyk stojącego na brzegu Cilliana ostrzegł ich o nadchodzącym niebezpieczeństwie a choć widok był porażający, cel był znacznie bardziej stabilny. I większy. Zaszkodzić trafieniu mogły jedynie drżące ręce. Nie tylko kusznikom zaszkodzić mogły drżące ręce. Ciskany potężnymi uderzeniami macek pokład falował pod nogami sir Havelocka, który próbował przelać oliwy do małej, opróżnionej wcześniej przez kogoś flaszy. Sam nawet nie bardzo rozumiał, czemu tak czyni. Wiedział jednak, że gdzieś kiedyś słyszał, iż takie flasze zatkane gałganem i ciśnięte po jego podpaleniu, mogą buchnąć płomieniami. „To mogło przynieść skutek!” myślał drżącymi rękoma przelewając z lampy oliwę do flaszy. Jakby lampa ciśnięta nie mogła spowodować podobnego efektu. Najgorszym w tym wszystkim było to, że oliwa z lampy lądowała nie tylko we flaszy. Rozhuśtany pokład, nerwy i drżące ręce nie sprzyjały precyzyjnej pracy i wnet pokład pod nogami Havelocka śliski był od oliwy. Podobnie jak i jego ręce. Jednak w końcu mu się udało. Pocisk był gotowy. Pozostało czekać na ogień i nadarzającą się okazję…- Lina, do chuja! Łapcie, kurwa, linę i do brzegu! - darł się ze swojej kryjówki Clillian, licząc że ktoś usłyszy i posłucha. Nie przeszkadzało mu to w mierzeniu do paszczy bestii - Na brzeg, kurwaaa!Stojący na barce kompani zdali się nie słyszeć. Obserwujący wszystko ze swoich kryjówek, których za dnia raczej nie opuszczali strzygoń i wilkołak pokiwali ze zrozumieniem głowami. Walka układała się fatalnie. Nawet dla nich. Ich posiłek, potencjalny rzecz jasna, wciąż pozostawał poza ich zasięgiem bo do wody żaden z nich się nie kwapił. A ten na brzegu był tylko jeden. Choć może i nie…Salim skoczył. Uprzednia modlitwa, choć tak po prawdzie wypowiadana śpiesznie i po łebkach, jednak przyniosła skutek. I to nadspodziewanie dobry. Salim przez chwilę nawet mignęła myśl, że jak na Ainor efekt jest zdumiewający. Wnet jednak skupił się na tym co dlań najistotniejsze. Wielkim, bulwo podobnym cielsku i dzierżonej w ręce pile. Narzędzie służące do zupełnie innych spraw naraz miało okazać się bronią. Tyle, że Salim zamarł na chwilę spoglądając na rozświetlone dziwnym, tajemnym blaskiem schody pokryte mułem i wiodące gdzieś w dół w głąb jaskini rozwierającej swe podwoje ledwie kilkanaście kroków dalej. „Kilkanaście kroków!” pomyślał zdumiony na myśl o mulistej i nieprzejrzystej wodzie, w którą skakał. Spod wody wyraźnie woda była wręcz krystalicznie czysta. I pozwalała nacieszyć oczy zainteresowanego ogromnym cielskiem mackowatej bestii, która wypełzłszy z tych ruin najpewniej zaatakowała płynącą powierzchnią barkę. Trza było brać się do pracy…Bełty pomknęły ku rozdziawionej paszczy w chwili, kiedy dwie potężne macki z trzaskiem grzmotnęły o pokład barki w drzazgi rozłupując barierki i dwie ławy. Hank ze swoją pełną gwoździ deską zrozumiał beznadziejność swej broni. Zrozumiał, ale i tak cisnął. Trafił. Podobnie jak kusznicy, który za cel obrali sobie rozwarty pysk monstrum. Luiggi uskoczył w ostatniej chwili przed macką, która zamiotła pokład strącając do wody Bursa w chwili, kiedy udało mu się skrzesać ognia i zapalić pochodnię. Ta przez ułamek chwili koziołkowała, po czym upadła na przechylony ciężarem macek pokład turlając się wprost pod nogi ucieszonego Havelocka. Ucieszonego do chwili gdy pokład pod jego nogami nie zajął się płomieniami.Salim ciął. Ciął metodycznie, mocno i z werwą. Początkowo nie dostrzegając rezultatów swoich starań. Jednak wnet ostre zęby piły o którą szyper dbał jak o wszystko na pokładzie swej barki, wgryzły się w cielsko wyrzynając w mętniejącej od zielonkawej posoki wodzie wąską, ale z każdym cięciem głębszą linię. Bestia skręciła szpetnie mackami w bólu poszukując swego gnębiciela. Salim zaś poczuł na łydce skręcające się sploty macki. Jednak ciął dalej. Dopóki nagłe szarpnięcie nie wyrwało go w górę, nad taflę wody…Pokład stanął w płomieniach, lecz Havelock jeszcze tego nie zauważył. Drżącymi rękoma podpalał gałgan i wnet wychylił się przez resztkę balustrady mierząc prosto w rozdziawioną, bliską już teraz paszczę. Nie sposób było chybić. Rzucił celnie, lecz flasza nie roztrzaskała się unikając zębisk, zniknęła w różowych fałdach mięsistych warg i dziąseł. Płonąc parzyła bestię wydzierając z jej gardzieli ryk cierpienia. Krzyczał i sam Havelock, którego skąpana w oliwie odzież zapłonęła jasnym ogniem. Miażdżona w bolesnych konwulsjach barka pękała skręcona w żelaznym uścisku monstrualnych macek, nabierała wody, lecz nie zważał już na to nikt. Wszyscy mięli świadomość, iż ich koniec zdaje się nieunikniony. Że wnet dołączą do swej przesyłki, której skatowane, torturowane ciało, z odrąbaną głową wciśniętą w nogi trumny, czosnkiem w zębach, kołkiem wbitym w miejsce serca a nadto srebrnymi ćwiekami mocującymi dłonie odsłoniła właśnie roztrzaskująca wieko trumny macka. Tyle, że im najpewniej nie był pisany tak pełen starunku orszak i pogrzeb….

Panicz 08-15-2010 17:48
SalimNurkowanie było doskonałą rozrywką niezależnie od okoliczności. Nawet teraz, gdy macki zeugla masakrowały drewnianą barkę i robiły konfitury z jej pasażerów Baklun bawił się wyśmienicie. Woda pod powierzchnią była krystalicznie czysta i kąpiel bardzo odświeżała, a miała też i walory edukacyjne. Oto gdzieś wśród topieli zarastała wodorostami jakaś prastara konstrukcja. Schody wiodące w głębię kusiły, ale kartoflowata namiastka krakena musiała najpierw dostać za swoje. Sprawdzenie mitycznych teorii o podwodnych cywilizacjach spadło na drugą pozycję. Kapłan zabrał się do roboty. Dobrze pamiętał, co trzeba robić.- - -"Salim! Salim!" - kobieta krzyczała, a echo niosło głos wysoko ponad korony drzew - "Zupa na stole!""Już, już, momencik..." - chłopakowi burczało w brzuchu z głodu, ale drewno na opał trzeba było pociąć. Napuchnięte, czerwone i całe w odciskach dłonie młokosa ściskały kurczowo stolarską piłkę. Ząbkowane ostrze wpijało się w zeschniętą korę coraz głębiej i głębiej, skąpane w żółtawym oparze trocin. Oczy piekły i łzawiły, zmrużone zawodziły na całej linii. Pot kapał z włosów jak woda z topiących się w marcowym słońcu sopli."Chodź już, bo wystygnie!" - ponaglenia tylko wzmagały wzrastający apetyt. Salim się nie oszczędzał, chciało się kichać od pyłu, a ruchy były coraz cięższe, ale robota zmierzała ku końcowi. I już, koniec. Chłopak rzucił piłę na stertę pociętego drewna i otarł pot z czoła rękawem czerwonej, kraciastej koszuli."Tylko ostrożnie, położyłam nowy obrus, więc nie poplam!" - kobieta położyła łyżkę przed półmiskiem parującej strawy."Pierdolić twoją zupę. Dzisiaj będziemy wpierdalać noworodki! Niewinne, świeżo ochrzczone noworodki!" - głos zadudnił wśród lasu - "He-he, cha-cha, he-he-he-he. Hi, hi!"- - -Trzeba było piłować, więc piłował. Cielsko zeugla tworzyło skomplikowaną układankę. W jednych miejscach pokryte twardym, chitynowym pancerzem, w innych miękkie, porośnięte oślizgłą błoną. Zadaniem dla robotnika było znaleźć odpowiednie punkty i później było już z górki. Dosłownie. Kiedy tylko zaimprowizowany oręż wtargnął pomiędzy wnętrzności maszkary, jedna z macek od razu zacisnęła się na salimowej łydce i pociągnęła biedaka w górę. Stąd widok był naprawdę niezły i dało się nawet zobaczyć pokaźną kolekcję stateczków, których szczątki leżały porozbijane na brzegach, na długości paru mil w górę rzeki. Drwal obiecał sobie odmalować w przyszłości ten pejzaż jakimiś ładnymi akwarelami i martwiło go jedynie to, że bestia zaraz ściągnęła go w dół, nie dając okazji na dłuższe przyjrzenie się okolicy. Co było robić? Kapłan runął w dół, oblepił mackę rękoma, władował w środek piłkę i miarowo zaczął przesuwać instrumentem - raz w górę, raz w dół - pogłębiając ranę. Potworowi mogło być teraz ciężko owinąć się wokół niego, ale wciąż uwięzionym biedakiem mógł rzucać na wszystkie strony. Na przykład próbując rozbić go na pokładzie barki.

Komtur 08-15-2010 21:41
Luiggi VampaOgień rzeczywiście zaszkodził bestii, ale nie tak to sobie Luiggi wyobrażał. Wściekła z bólu bestia miażdżyła płonącą barkę. Stało się jasne że szlag trafi ładunek jak i ich środek transportu. Vampie nie potrzeba było dużo czasu by zareagować. Schował broń do pochwy, ostatnim spojrzeniem ogarnął pokład, a następnie skoczył do wody. Miejsce skoku wybrał sprytnie w miejscu gdzie była przywiązana przez Cilliana lina, bo pływać to on raczej umiał kiepsko.

pteroslaw 08-16-2010 02:03
-Nosz ja pierdolę.- Zaklął Havelock, może to do niego nie pasowało. Jednak skoro butelka nie robiła się tylko wpadła do środka stwora, a sam rzucający zapalił się w tych miejscach w których oblał się naftą. Na szczęście większość paliwa do lamp wylała się na płaszcz Venterina. Havelock szybkimi ruchami, parząc sobie ręce, ale to był jego najmniejszy problem, zerwał z siebie płaszcz wyrywając jego guziki, gówno go to obchodziło. Rzucił płaszcz na pokład, chwycił laskę ignorując ból poparzonych rąk, miał tylko nadzieję że tym razem Słowo Boże jakoś to załatwi, żeby ugasić się dokładniej Havelock przeskoczył burtę i wskoczył do wody, jak najbliżej liny rozciągniętej przez tych którzy zeszli na brzeg, Venterin nie potrafił dobrze pływać, więc była to jego jedyna nadzieja. Zanim jednak wskoczył umocował laskę za pasem tak by nie stracił jej przy, lub po skoku do wody, jego kusze i bełty były wiecznie zabezpieczone przed wypadnięciem, specjalnymi taśmami. Havelock przebił taflę wody, wyrwał się na powierzchnię i zaczął powoli poruszać się w kierunku brzegu, gdzie powinni czekać inni. Miał nadzieję że bestia będzie wystarczająco zajęta płonącą cieczą, zgniataniem barki i innymi takimi.
Mike 08-16-2010 08:45
HankWidząc, że bestia zajęła się Salimem ruszył biegiem po chybotliwym pokładzie. Odbił się od resztek burty i pięknym łukiem poszybował. Wciął się w wodę tuż koło liny i na wpół ciągnąc na wpół płynąć podążył w kierunku brzegu. Zeugul niczym połykacz noży kołysał Salimem nad paszczą gotów zaprezentować sztuczkę i łyknąć go w całości. A sztuczka musiała by być to niezwykła bo Salim ociekając wodą wywijał dziarsko piłą.

Gantolandon 08-16-2010 23:09
IlmarZ jednej strony - woda i stwór, rozcierający powoli barkę na drzazgi. Z drugiej - ogień, aż nazbyt boleśnie przypominający o pożarze "Karpika". Ilmar nie miał wielkich problemów z podjęciem decyzji. Skoczył.Macka świsnęła mu tuż obok głowy. Zaraz po tym usłyszał plusk i powierzchnia rzeki zamknęła się nad nim. Dźwięki stały się bardziej przytłumione, a ciało lżejsze. I wszystko byłoby w porządku, gdyby nie jeden mały problem - szpicel nie umiał pływać.Spanikowany, zaczął szamotać rękami i nogami na wszystkie strony, usiłując wydostać się na powierzchnię. Osiągnął tylko taki efekt, że zaczął pogrążać się głębiej. Potrafił zachować mniej więcej na tyle zdrowego rozsądku, żeby wstrzymywać oddech.Raz udało mu się sięgnąć ręką powierzchni. Spróbował jeszcze raz. Jego ręka natrafiła na coś miękkiego i śliskiego. W innej sytuacji mocno by się zastanowił, ale teraz wszystko, co mogło go wydobyć z odmętów, było mile widziane. Zacisnął palce na macce. Był to chyba pierwszy raz w historii Bissel, kiedy człowiek schwytał zeugla.Solidne szarpnięcie wydobyło go rzeczywiście z wody. Przynajmniej na moment. Zaraz potem zanurzył się w niej ponownie. Potwór wyraźnie nie miał ochoty na nawiązanie bliższej znajomości. Przestał przejmować się głodem, teraz działał pod wpływem bólu.Kolejne chlupnięcie. I kolejne. Macka podnosiła się, zataczała koła i opadała, tłukąc uwieszonym jej człowiekiem o powierzchnię wody. Za którymś razem chwyt Ilmara puścił w końcu. Zdumiony szpieg na moment poczuł nieziemską lekkość. A potem przywalił barkiem w coś twardego.

Cohen 08-17-2010 13:57
Cillian MahoneStrzelił jeszcze ze dwa razy w otwartą paszczę, ale nie widząc specjalnie efektów i biorąc pod uwagę, że większość pasażerów właśnie się ewakuowała, dał sobie z tym spokój i ruszył w stronę miejsca, gdzie przywiązał linę, którą wreszcie jego towarzysze postanowili wykorzystać.Konar, do którego ją przywiązał już niemal oderwał się od drzewa, chwycił więc sznur, pociągnął mocno, zaparłszy się o drzewo i zapętlił go wokół pnia. - Szybciej, kurwa! - ponaglił krzykiem użytkowników liny. Nie miał zamiaru trzymać jej choćby o sekundę dłużej niż to konieczne, zwłaszcza jeżeli nadal była przywiązana do barki, a tą potwór miałby ochotę gdzieś rzucić bądź wciągnąć pod wodę. Uważnie obserwował zeugla, czy aby nie zamierza właśnie czegoś takiego zrobić, ale na razie był chyba zajęty Salimem.

Nafarius
Słowo Boże-Z całego serca panu zaufaj nie polegaj na swoim rozsądku...- rzekł starszy człowiek w białej szacie kapłańskiej. Twarz jego była pomarszczona, na skórze widać było niewielkie plamki charakterystyczne dla ludzi o posuniętym wieku.-Ale mistrzu, co jeśli Niezwyciężony podda mnie próbie? Będzie chciał abym pokazał, czy jestem godzien jego uwagi. Wziąć wtedy miecz w dłoń i dźgnąć wroga pana naszego i wroga mego?- spytał młodzieniec. Starzec dobrze wiedział iż jeden z wielu uczniów ma talent nie tylko w wywijaniu bronią na placu ćwiczeń, ale i chce chłonąć wiedzę.-Miecz nie służy do zabijania.Ma chronić to,co najcenniejsze...- odrzekł mistrz. Młodzieniec spuścił wzrok i zamknął usta. Długo jeszcze zastanawiał się nad słowami starego i doświadczonego kapłana.-Zaufaj panu... Nie polegaj na rozsądku...- powtórzył pod nosem zmierzając w stronę dziedzińca klasztoru, w którym mieszkał i pobierał nauki.***Słowo Boże wiedział, że nie ma zbyt wielkiej szansy na wyjście z tej opresji. Mógł skoczyć do wody. Jednak równie dobrze mógł wskoczyć stworowi obrzydliwemu w pysk, by zakrztusiła się nim, a zbroja jego poharatała jej wnętrzości od środka. Miał świadomość iż może go to czekać. Póki jednak stał na nogach, na pokładzie barki chciał walczyć. Do ostatniego tchu. Wiedział również, że broń jego na nic się tu zda. Morgersztern, który tak sobie umiłował był bronią świetną do walki wręcz z przeciwnikiem na wyciągnięcie ręki, nie zaś z potworem rodem z baśni, który macki miał długie na kilka a może i kilkanaście metrów. Widział jak raniony i sfrustrowany chce zniszczyć wszystko wokół, zaś głównym jego celem chwilowo okazała się barka, której tak się uczepił. Słowo Boże podniósł głowę w górę, spoglądając na lekko zachmurzone niebo. Wyglądał z boku, tak jakby jego jedynego ta walka nie dotyczyła, jakby kompletnie się nią nie przejmował. Uśmiechnął się nieznacznie. Być może za kilka chwil trafi do królestwa Niezwyciężonego.Uniósł ręce w błagalnym geście, jakby chciał zaraz objąć powietrze.-Czuwasz nade mną panie, prawda? Wiem, że czuwasz...- rzekł pod nosem. Akompaniamentem dla jego wypowiedzi zaś miały być odgłosy pękających desek barki.-Obdarzyłeś mnie mądrością i siłą. Nie mam jak Ci się odwdzięczyć mój miły. Nie potrafiłbym... Co mogę zaoferować?- spytał opuszczając ręce w dół.-Niewiele. Mogę rozsławiać twe imię, które i tak jest wszędzie znane. Mogę dla ciebie karać niewiernych i skazywać heretyków. Zrobię, co tylko mi każesz. Chyba, że chcesz mnie wezwać do siebie... Jakkolwiek nie zrobisz, będę szczęśliwy...- kontynuował monolog. Prawa ręka uniosła się, opancerzoną w stalową rękawicę dłonią zaś dotknął lśniącego symbolu swego boga, który miał zawieszony na szyi, a którego pochodzenia nie mógł sobie przypomnieć.-Jeśli jednak chcesz, abym tu pozostał. Oświeć mnie. Pokaż mi miłościwy, jak pokonać wroga mego w twoim imieniu. Ześlij na mnie swoją łaskę i pokaż mi jak traktować przeciwników mych i mej wiary...- Słowo Boże padł na kolana, nie puszczając z dłoni świętego symbolu. -Oświetl mą drogę, abym blaskiem twej chwały oślepił bestię z piekieł i wysłał ją tam z powrotem, skąd przyszła.- modlił się gorliwie spoglądając w niebo. I wtedy chmury jakby nad jego głową rozstąpiły się, rozeszły dookoła. Kleryk poczuł ja twarz jego skąpały delikatne promienie słoneczne. Spojrzał na rozjuszonego potwora, - na którego podobnie jak i w przypadku kleryka - padał snop słonecznych promieni. Czy to wysłuchał go bóg? Czy Niezwyciężony miał zamiar zainterweniować, ratując swego sługę? Ale on był tylko małą drobiną, jednostką, która przez wieczność służby nie zasłużyłaby na taki dar. A może był to znak, że Nizwyciężony otwarł wrota do swego królestwa i po szlaku jaskrawych promieni, trafić ma tam młody kapłan? Jakkolwiek nie było, Słowo Boże wyjdzie z tej walki jako zwycięsca.
 
malahaj jest offline