Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-08-2010, 18:11   #3
malahaj
 
malahaj's Avatar
 
Reputacja: 1 malahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputację
Wilkołak i Strzygoń rozsiedli się wygodnie obserwują widowisko i dzieląc się skrętem. A że było przednie, to nawet perspektywa straconej kolacji, była jakby mniej dołująca.

Dzielni i bohaterscy członkowie eskorty w przeważającej części porzucili próbę mężnej walki w obroni swego okrętu i czym prędzej poczęli czmychać do wody. Czynili to w pośpiechu, niektórzy, jak Havelok dosłownie palili się do tego, aby wskoczyć do wody. Depcząc sobie na wzajem po głowach i dłoniach, na wyścigi próbowali doczepić się do liny, asekurowanej z brzegu przez Ciliana.

Zeulg tym czasem, nie przyzwyczajony widać do tak czynnego oporu, ze strony swego posiłku, zdenerwował się nie na żarty. Macki strzelały po pokładzie jak szalone, młóciły wodę i uderzały w co popadnie. Ilmar przekonał się o tym jako pierwszy. Za sprawą grubej macki, miał okazje poczuć się jak piłeczka tenisowa. Oczywiście jeśli wiedział czym jest owa piłeczka tenisowa. Najpierw zgrabnie wyrzucony w powietrze jedna macką, został eleganckim forhendem uderzony wprost w kierunku brzegu. Cóż, przynajmniej przebył te drogę najszybciej ze wszystkich. Niestety skoczyło się autem, bo zawadził o konar i rąbnął z jękiem o zimie. Szybko też się okazało, że nabranie powietrza w płuca może być równie trudne na lądzie, co w wodzie. Zwłaszcza, że zeulg złamał mu co najmniej jedno żebro z lewej strony, a konar dołożył drugie z prawej.

Prawdziwa gra zaczęła się dopiero przy Salime. Upiorny Baklun, z uporem godnym szaleńca uczepił się macki potwora, piłując ja z całych sił. Zapomniał jednak, że zeulg ma ich do dyspozycji jeszcze kilka a ucieczka jego kompanów, pozwoliła mu niemal w całości skupić się na kapłanie. Macka, którą tak zawzięcie starł się potraktować niczym drewno na opał, przestała go oplatać. Widać potwór na skutek ran stracił nad nią kontrole. Dwie inne jednak zaraz zaczęły go niemiłosiernie okładać gradem ciosów, którym towarzyszyły obleśnie mlaśnięcia.

Mlask!
Mlask!
Mlask!
Mlask!
Mlask!

Więcej Salim nie zdołał wytrzymać i zmaltretowane ciało odmówiło posłuszeństwa. Piła wypadła mu z dłoni, a sam kapłan rąbnął ciężko o pokład barki. Zdołał jeszcze unieść głowę, aby zobaczyć jak ucięta przez niego macka, odpływa z prądem rzeki, gdy coś mokrego, oślizłego, z tysiącem obleśnych przylg z kolejnym mlaśnięciem posłało go w ciemność.

Mlask!

To był naprawdę soczysty policzek.
Luiggi miał się niewiele lepiej. Czyszcząca pokład macka, zahaczyła go tuż przed skokiem do wody. Ostra końcowa rozorała mu nogę, wzdłuż uda na całej jego długości. Woda wokół niego zabarwiła się na czerwono. Nie krzyknął tylko dlatego, że wtedy zalałaby mu usta. Uczepił się liny, licząc że zdoła się po niej wydostać na brzeg zanim się wykrwawi.

Ostatni na placu boju został Słowo Boże. Ciężki pancerz, który tyle razy uchronił go od śmierci, tym razem miał stać się jej przyczyną. On nie mógł uciec, rzucając się dowody a jego broń była całkowicie nieskuteczna przeciw atakującemu wściekle potworowi. Na cud zakrawało, że wciąż trzymał się na nogach. Komuż jednak ma zsyłać cuda Niezwyciężony, jeśli nie swemu najwierniejszemu słudze?

Młody kleryk zacisnął dłoń na medalionie, pogrążając się w modlitwie. Nawet pod pancerną rękawicą, czuł jak coraz bardziej drży i wibruje, w miarę wypowiadanych przez niego słów. Niezwyciężony zsyłał laskę, dla swego sługi. Jak na Ainor był w tym nad wyraz szczodry...

Promienie nagle wychylonego zza chmur słońca, były oślepiająco jasne. Gdy tylko spotkały się z cielskiem na wpół wynurzonego stora, buchnęły gwałtownymi płomieniami. Zeulg wydał z siebie przerażający dźwięk, będący skrzyżowaniem pisku, bulgotu i ryku. Tak intensywne opalanie mu wyraźnie nie służyło, bo z wściekłością uderzył z całych sił w barkę, popychając ją w stronę brzegu.

Słowo Boże padał na zmasakrowany pokąd tuż obok Salima. Dryfujący w wodzie, uczepieni liny pozostali obrońcy barki, musi się w ekspresowym tempie zanurzyć pod wodę, aby ta ich nie staranowała. Trwało to tylko klika sekund, ale przez ten czas, zdołali zobaczyć, to co wcześniej Salim. Ruiny jakiś podwodnej budowli i schody prowadzące do jej wnętrza. W nich właśnie zniknął zeulg. Ciągnąć za sobą trumnę z ciałem, które mieli dostarczyć do Błot. Przytwierdzone do trumny srebrnymi ćwiekami przymocowane, było na miejscu. Nawet odcięta głowa. Też widać jakoś ją musiano umocować, bo w czasie podróży nie było słychać, aby ją w trumnie rzucało.

Zeulg, ze swoja zdobyczą zniknął w swej kryjówce a wszyscy pechowi marynarze dostali się na brzeg. Salim i nawet nie draśnięty Słowo Boże na pokładzie barki. Reszta wpław. Baklun był nieprzytomny i porządnie obity, ale żył jeszcze. Lewa strona jego twarzy spuchła niemiłosiernie a ręka, która jeszcze nie taka dawno tak żwawo poczynała sobie z piłą, teraz wisiała smętnie pod dziwaczny kątem, bez dwóch zdań połamana i to pewnikiem w kilku miejscach.

Pozostali dostali się na brzeg wpław. Za wyjątkiem Luiggiego, którego kompani musieli na niego wciągnąć. Rana na nodze była długa, głęboka i krwawiła obficie. Czarne płatki latające przed oczami, dobitnie uświadamiały Vampie, że musi coś tym zrobić, jeśli ma dopłynąć do końca podróży żywy. Venterin by poparzony, choć niegroźnie, to nie widmo jakim cudem opalił sobie brwi, wąsy i brodę. Salim poruszał się z trudem, krzywiąc z bólu przy każdym oddechu, ale patrząc na pozostałych i tak miał dużo szczęsna. Reszta wyszła ze spotkania z zeulgiem bez szwanku.

Ku ich zaskoczeniu na brzegu pojawiał się również Bruss, wyraźnie utykając na jedną nogę. Nie zwracając na nich większej uwagi, od razu podszedł do barki.

- Musimy ją naprawić, jeśli mamy gdziekolwiek popłynąć – orzekał suchym, czerstwym głosem - Pokaże wam co i jak, to powinno dać się jako tako załatać, coby do Błot dopłynąć. Ino widzę, że ładunku już ni ma. Co więc chceta zrobić? –

Pytanie zawisło w powietrzu a ostatnie bańki powietrza, z pluskiem pękły na powierzchni wody.
 
malahaj jest offline