- Ja... - Wybąkał wstydliwie starzec, sięgając wychudzoną, drżącą dłonią w kierunku kawałka chleba podanego mu przez Davyego. - ...Dziękuję. - Rzekł, lekko się garbiąc. Wziął jeszcze od Aotha konserwę i otwieracz. Może i zmniejszyło to jego porcje, ale skoro był już koniec podróży, praca mogła się znaleźć szybko, szczególnie w Złomowie, szczególnie dla kogoś takiego jak on.
Starzec zaczął niepewnie gryźć chleb, widać było, że utracił ponad połowę zębów i jedyne czego używał, to zachartowane dziąsła i lewe siekacze.
- Jesteśmy na miejscu! - Powiedział Houd, zaglądając do środka karawany, wyściubiając łeb tuż koło biedaka. - Macie jakieś pięć minut i staniemy, dalej się pożegnamy. - Powiedział. Wszyscy patrzyli wprost na niego, ale nie jak na rosłego człowieka o kruczo-czarnych włosach i piwnych oczach, a jak na dobrego przyjaciela, dzięki któremu nie trzeba było samemu męczyć się na pustkowiach.
Szczególnie dziękował mu w myślach Jeff, wiedząc, że mnóstwo lat spędził na pustyni. W końcu należał mu się za to wszystko luksus, w końcu pojechał karawaną i postanowił, że miasto w którym się usadowił niegdyś, potrzebuje lekarza, którego stać na karawanę, a nie wątpliwego człowieka, co to przyszedł tu piechotą przez pustkowia.
Chwilę później Houd odsłonił przednią część płachty, tak, że zza pakunków, które znajdowały się pomiędzy przewoźnikiem a biedakiem, dało się ujrzeć miasto.
Nareszcie, po takim czasie, widzicie to. Z początku wyglądało jak miraż wyrastający wprost z pustynnych równin, jednak to co widzieliście było prawdziwe. Miasto z krwi i kości, a raczej benzyny i metalu. Pojawiło się po prostu przed waszym wzrokiem, ukazując sterty pojazdów, silników, ekceleratorów, baterii i śmieci układających się razem w mury, które wyznaczały granicę pomiędzy niebezpieczną dziczą a, mimo wszystko także niebezpiecznym, przystankiem cywilizacji. Pośrodku widniała brama, masywne przejście wyżłobione w ładunkach ciężarowych, przynajmniej czterech, na górze sterczały rury z których unosił się dym, a przed wejściem oraz w jego połowie przy stoliku siedzieli strażnicy w wytartych pancerzach wykonanych ze skóry i obłożonych metalowymi płytkami, mniej więcej równomiernie i każdy tak samo, by wyglądali podobnie.
Zszywacz widział już to miasto, jednak nadal robiło wrażenie. Było jednym z największych, jakie wszyscy pasażerowie karawany widzieli kiedykolwiek.
Złomowisko niespełnionych marzeń... |