Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-08-2010, 22:32   #6
Ravanesh
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
Brian ujął w swoje dłonie szczupłą rękę Caroline, oblizał nerwowo wargi i spojrzał dziewczynie w oczy. Próbował przypomnieć sobie ułożoną wcześniej przemowę ale tylko końcowe zdanie utkwiło mu w pamięci a cała reszta uleciała z głowy jak tylko ujrzał te oczy. Ogromne, ciemnoniebieskie przypominające nocne niebo a do tego okolone niesamowicie długimi i ciemnymi rzęsami. Oczy, w które można zapaść się niczym w bezdenną studnię. Przełknął ślinę i spróbował skupić się na tym, co miał zrobić. Przekonać tę nieufną, skrzywdzoną przez życie dziewczynę o swojej bezgranicznej miłości. Caroline – zaczął – wiem, że być może trudno będzie ci w to uwierzyć po tych wszystkich szorstkich słowach, które miedzy nami padły, ale chciałem ci powiedzieć – zająknął się przy tym – chciałem ci wyznać – zaczął jeszcze raz, – że kocham cię bezgranicznie i bezwarunkowo

Bezwarunkowo? Co ja wypisuję? Przejrzałam stronę od początku. Cholera coś mi w tym nie grało. Zaiksowałam słowo: bezwarunkowo. Kurcze Brian nie czuję tego twojego wyznania - powiedziałam do zapisanej kartki – mam wrażenie, że próbujesz jej wcisnąć banał o miłości żeby zaciągnąć biedną dziewczynę do łóżka a nie rzeczywiście ja kochasz ty draniu, a dobrze wiesz ze to nie tego typu książka. To tego typu powieść, że macie całe cholerne przyszłe życie spędzić razem kochając się nieprzytomnie jak para gołąbków. Za to mi płacą. A nie za historię gdzie facet zaciąga kobietę do łóżka a potem znika zostawiając za sobą niezapłacone rachunki i nigdy nie dzwoni.

Przetarłam dłońmi twarz i spojrzałam na zegar. Po trzeciej w nocy. Zwykle o tej porze pracowało mi się najlepiej, ale nie dzisiejszej nocy. Wszystko ostatnio szło jak po grudzie. Powinnam oddać tekst dwa tygodnie temu a nadal męczyłam się z zakończeniem. Pisałam powieści o miłości, czyli typowe romansidła pod wdzięcznym pseudonimem Laura Moon. Po 2013 telewizja dostała mocno w kość i nigdy nie pozbierała się do kupy. Przekazy telewizyjne były rzadkie i kiepskiej jakości. To zrodziło zwiększony popyt na książki. Kto by pomyślał że dzięki Powrotowi Umarlaków ludzie znowu zaczną czytać i groźba powtórnego analfabetyzmu uleci w siną dal. Wydawnictwo, dla którego pisałam wydawało tak zwane książki z serduszkiem. Alternatywę dla gospodyń domowych zamiast popularnych w czasach świetności telewizji popołudniowych telenoweli. No cóż praca jak każda inna. Nieźle płacili i do tego mogłam pracować w nocy a sypiać w dzień. Teraz miałam tylko skończyć tę książkę i wziąć trochę wolnego, po to żeby spróbować czegoś innego. Pracy jako Łowca dla Ministerstwa Regulacji. Chciałam skończyć tę cholerną książkę żeby nie stracić roboty w razie gdyby cała ta fucha Łowcy była gówno warta.

W zasadzie Max Topper namawiał mnie do tego od lat. Zwykle odmawiałam, ale Max, ten wredny manipulant wiedział jak mnie podejść. Nigdy nie dzielił się ze mną całą swoją wiedzą na temat Umarlaków sugerując, że to Ministerstwo wymogło na nim klauzulę tajności. A zdobywanie tej wiedzy to moja życiowa obsesja i Max zakładał, że w końcu pęknę. A może Ministerstwo rzeczywiście nie dopuszczało ludzi spoza do swojej wiedzy, w końcu nie daje się cywilom broni. No i pękłam. Jutro zaczynam. Chociaż mam wątpliwości czy bycie fantomem i wprawa w posługiwaniu się biała bronią to faktycznie rzeczy, które jak twierdzi Topper idealnie predysponują mnie do bycia Łowcą. I ta cała nazwa: Łowca. Śmiechu warta. Jeżeli to ja mam na coś polować to, dlaczego drzwi do mojego mieszkania są wzmacniane stalą i mają wymalowane piętnaście znaków ochronnych i odpędzających po jednej i drugiej stronie, tak samo jak wzmacniane żaluzje antywłamaniowe, okna, ściany, sufit i podłoga. Jak okiem spojrzeć całe moje lokum pokrywają okultystyczne symbole i napisy w grece, łacinie i w starym dobrym angielskim. A to jeszcze nie wszystko. Moja sypialnia została zamieniona w coś w rodzaju bunkra. Stalowe, szczelne drzwi, które w jednej dziesiątej zawierają domieszkę srebra zostały wygrawerowane w symbole i napisy po obu stronach i teoretycznie powinny zatrzymać wszystko. Ściany w mieszkaniu są tak grube, że nawet loup garou nie przebije się przez nie. A gdyby coś się jednak przedostało mam opracowana drogę ucieczki przez balkon. Właściwie jest to skrzyżowanie balkonu z rzygaczem, ale dla mnie wystarczył na zamontowanie stalowego haka, do którego kiedyś miałam mocowaną sznurową drabinkę, którą wystarczyło wyrzucić przez balkon żeby zejść po niej na dół. Ale ostatnio zamieniłam ją na wzmacnianą linę, po której szybciej można zjechać na ulicę. Przy linie leżą rękawice mające za zadanie uchronić mnie od zdarcia skóry z dłoni i plecak z najpotrzebniejszymi rzeczami. Jeśli cokolwiek zacznie się przedzierać przez moje pancerne drzwi lub grube ściany w pół minuty jestem w stanie znaleźć się poza domem i oddalić w dowolnym kierunku. I to ja mam zostać postrachem Umarlaków, który będzie na nie polował. Dobre sobie.

Wykręciłam kartkę zapisanego tekstu z maszyny do pisania i cisnęłam ją do szuflady biurka. Cholera, dzisiaj już nic nie napiszę. Dotknęłam grzejnika pod oknem. Oczywiście ledwie letni a to znaczy, że woda w prysznicu też będzie ledwo letnia. A to miała być jedna z zalet tego mieszkania. Kotłownia na dole dogrzewająca wszystkie mieszkania w budynku i wodę w łazience, co miało nas uniezależnić od dostaw ciepła i ciepłej wody z zewnątrz. W praktyce oznaczało to, że jak pani Murdoch z pierwszego piętra zrobiła duże pranie to mieszkańcy z pięter nad nią nie dostawali już swojej działki ciepła. Pięknie, nie? Dopiłam resztkę letniej już herbaty. To jakaś klątwa, no nie? I rzuciłam się z powrotem do wyra. Może jednak uda mi się złapać trochę snu.

Zegarek wskazywał szóstą czterdzieści. Zaspałam. Standard. Pierwsze, dobre wrażenie w nowej pracy diabli wzięli, bo na bank się spóźnię. W sumie nic dziwnego, zawsze się spóźniałam. Wzięłam prysznic, oczywiście letni. Zjadłam płatki z mlekiem, bo na przygotowanie tradycyjnego angielskiego śniadania zabrakło mi czasu. Przeczesałam dłońmi włosy i na tym skończyłam układanie fryzury. Cokolwiek bym nie robiła z moimi włosami i tak zawsze wyglądały jakbym dopiero, co wstała z łóżka. To, po co się wysilać? I zabrałam się za wyszukanie garderoby. To ważne, bo w końcu spotkam w pracy innych ludzi, więc mój zwyczajowy strój roboczy, czyli szlafrok raczej się nie sprawdzi. Wyjęłam czarne wizytowe spodnie, bieliznę, skarpetki i białą wizytowa koszulę. Każda z tych rzeczy miała wyszyte symbole ochronne nawet skarpetki i stanik. Sama wszystko wyszywałam. To takie małe zboczenie. Inni ludzie jak przynoszą do domu nowo kupione ubrania to najpierw odcinają metki, ja zaczynałam od wyhaftowania symboli ochronnych. Sprawdziłam dokładnie każdy z wyszytych symboli czy dalej jest cały i czy nie strzępi się w jakimś miejscu. Na koniec wyjęłam buty. Oczywiście butów nie wyszywałam tylko wymalowywałam farbkami na podeszwie. Buty były eleganckie na lekkim obcasie, co przy moich prawie stu osiemdziesięciu centymetrach wzrostu wynosiło mnie na wysokość jakiegoś metra osiemdziesiąt dwa. Symbol pod lewym butem lekko się starł, więc wzięłam przybory do malowania i go poprawiłam. Czekając aż wyschnie obeszłam całe mieszkanie sprawdzając stan wszystkich znaków i amuletów ochronnych. Zawsze tak robiłam przed wyjściem. Dlaczego? Chciałam mieć pewność, że pod moją nieobecność nic się do środka nie przedostanie i jak wrócę zastanę je takim pustym jak zostawiłam. Usatysfakcjonowana dokonaną inspekcją włożyłam buty i płaszcz. Płaszcz w przeciwieństwie do reszty stroju nie był elegancki tylko znoszony i stargany, ale był moją dumą, bo miał wyszyty na wewnętrznej stronie znak ochronny obejmujący całe plecy. Nosiłam ten ciuch od lat aż stał się dla mnie prawie drugą skórą. Chwyciłam torebkę i wyszłam. Zamykając drzwi na klucz sprawdziłam jeszcze amulety i znaki po zewnętrznej stronie drzwi wejściowych. Na pierwszym piętrze minęłam panią Murdoch z naręczem prania. Kurde jest po siódmej rano a ta kobieta już pierze.

- Litości pani Murdoch znowu nie będzie ciepłej wody wieczorem! - krzyknęłam za nią ale kobiecina tylko czmychnęła do pralni. Zawsze tak robi jak nie chce z kimś rozmawiać.

Na dole znalazłam swojego gruchota i otworzyłam drzwiczki. Najpierw też oczywiście sprawdziłam znaki ochronne wewnątrz samochodu. Potem wzięłam głęboki wdech i odpaliłam go. Prowadzenie auta to moja trauma. Nie wiem, dlaczego ktoś dał mi prawo jazdy, bo nie zapłaciłam żadnej łapówki ani nawet nie dałam nikomu tyłka. Ten ktoś musiał być albo pijany albo, na haju. Ja sama sobie nigdy bym go nie wydała. Jak zwykle ręce lekko mi drżały kiedy próbowałam wbić się w ruch uliczny. Po 2013 ruch uliczny wyraźnie się zmniejszył, ale nadal był na tyle duży, że przyprawiał mnie o konsternację. Mój wóz miał pięć biegów i jeden wsteczny, ale ja używałam tylko czterech i nigdy nie jeździłam na wstecznym. Jak wjechałam nie tam gdzie powinnam to nigdy nie wycofywałam na wstecznym tylko zakręcałam co sprawiało że dostawałam masę mandatów za zawracanie na linii ciągłej i jeżdżenie pod prąd jednokierunkową. Oprócz tego zwykle tak rozpracowywałam trasę żeby mieć same lewoskręty na drodze, bo skręcanie w prawo było ponad moje siły. Co z tego że nadkładałam czasem nawet kilkanaście kilometrów i wszędzie się spóźniałam kiedy i tak w końcu docierałam na miejsce.

Także i tym razem udało mi się dojechać na Cannon Street lekko tylko obtarłszy błotnik, właściwie nie dojechałam na sama Cannon Street, bo tam nie było gdzie zaparkować tylko dwie przecznice dalej gdzie było sporo miejsca na manewry. Parkowanie to moja kolejna słabość, czasem poważnie się zastanawiałam czy nie zostawić wozu na jezdni zamiast wbijać się pomiędzy dwa inne. Często też myślałam czy po prostu nie sprzedać auta a pieniądze za nie zainwestować w sieciówkę na metro lub na taksówki, ale własny wóz dawał mi poczucie niezależności. Jeździłam wolno, ale jeździłam.

Wysiadłam z samochodu i szybkim tempem ruszyłam w stronę budynku Ministerstwa. Zawsze chodziłam szybkim prostym krokiem, który przy moim wzroście i niezbyt długich włosach sprawiał, że wiele osób brało mnie za chłopaka. Kiedy prawie wbiegłam do Ministerstwa strażnik też się pomylił:

- A pan, w jakiej sprawie? To znaczy pani – zmitygował się po moim ostrym spojrzeniu.

- Jestem Emma Harcourt. Mam zostać nowym Łowcą.

Facet nie robił już problemów tylko wydał mi odpowiednią przepustkę. Zdjęłam płaszcz i przyczepiłam plakietkę do bluzki. Na białym materiale koszuli wyraźnie odcinały się czerwone znaki ochronne. Nonszalancko przewiesiłam okrycie przez ramię i weszłam do wskazanej sali. Sporo par oczu skierowało się w moja stronę. Sami ludzie. Cudownie. Uśmiechnęłam się do nich promiennie i przedstawiłam używając akcentu RP zamiast tego wyniesionego z rodzinnego domu i usiadłam na wolnym krześle. Nie spóźniłam się w mój pierwszy dzień. To chyba dobry znak. Gdyby ktoś wierzył w takie pierdoły.
 
Ravanesh jest offline