Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-08-2010, 08:21   #11
Gryf
 
Gryf's Avatar
 
Reputacja: 1 Gryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputację
Lafayette spoglądał z wysokiego szpitalnego okna na rozstaczającą się panoramę miasta. Za jego plecami Walter Chopp właśnie zdawał relację ze spotkania pod Trzema Lwami pozostałym członkom ich grupki konspiratorów.
Postanowił się nie wtrącać - wbrew temu, co zapewne uznał Chopp, Lafayette był tam głównie w charakterze męskiego odpowiednika "wraz z małżonką" i starał się poza tą rolę nie wychylać: czarować otoczenie i "łagodzić obyczaje" jeśli zajdzie taka potrzeba. Niezbyt rozumiał niuanse ekonomiczne firmy i uznał że zawodowy księgowy zrelacjonuje sprawę lepiej.

Patrzył na Boston. Nie umiał powiedzieć co go w tym widoku niepokoiło, ale wewnętrzny lęk był faktem, z którym nie mógł dyskutować. Przeczucie? Intuicja? Ta legendarna podświadomość, czymkolwiek była?

Co niepokojącego było w tym widoku?

Czy to resztki narkotyku w jego krwioobiegu, czy coś więcej?

Krwioobieg...

Krew transportowana w żyłach.

Krew transportowana w butelkach.

Krew transportowana w żywych istotach.


Pozwolił myślom swobodnie płynąć.

Automobile, dorożki i armie pieszych - cała ta masa przelewała się wąskimi uliczkami niczym tętnicami. Ciasne kwartały zabudowy - tkanka miasta, ożywiona mrówczym rojem mieszkańców i pracowników. Metropolia wrastała w glebę tysiącami szponów kanalizacji i wodociągów. Wdychała morską bryzę i wydychała rynsztokowe wyziewy. Monstrualny, świadomy organizm z betonu, cegieł, kamienia, stali, ludzi i maszyn.

Śnięty Lewiatan wyrzucony na brzeg prastarego oceanu.

Bestia zwana Bostonem zdawała się niespokojnie poruszać i budzić z letargu. Kolejno otwierać miliony ślepi okien i wpatrywać się w nich - natrętne ciała obce zebrane w szpitalnym pokoiku. Ćmy, które zataczają coraz węższe kręgi wokół... czego?

Czy zło czaiło się gdzieś fabryce Duvarro? W zielonej butelce z krwią? A może tylko w pokręconym umyśle Victora Prooda?

- ..została zbadana?

Chopp najwyraźniej skończył i teraz ktoś coś do niego mówił, oczekując odpowiedzi. Szczęśliwie udawanie bycia w temacie przychodziło mu z równą łatwością co udawanie, że królik którego właśnie wyciągnął z cylindra wcale nie siedział w tym cylindrze od początku występu, nie drapał w ścianki i nie zostawił tam po sobie masy pamiątek. Chyba pytał o zawartość butelki.


***

Moment, w którym spokojna rozmowa zmieniła się w czynną próbę defenestracji był naprawdę trudny do wychwycenia. Vincent błyskawicznym ruchem wyciągnął zza poły marynarki spoczywający tam dotąd bezpiecznie, błyszczący przedmiot z polerowanej stali.


- Proszę się natychmiast uspokoić. - za plecami Dwighta rozległ się cichy głos Lafayetta, nagle bardzo obcy i lodowaty. Głosowi towarzyszy szczęk odciąganego kurka rewolweru. - Odsuń się od okna i trzymaj łapy tak, żebym je widział. Jeśli choćby spinacz z kieszeni Choppa wyleci przez to okno odstrzelę ci łeb.

- Panowie, proszę - powiedział Teodor spokojnym, ale drżącym z nerwów głosem. - to chyba jedno wielkie nieporozumienie. Może pan Lafayette da spokój z bronią, a pan Garrett puści pana Choppa. I zaczniemy od początku. Moim zdaniem fraza, której użyła pan Chopp oznaczała, ze mamy podziękować tajemniczemu dobroczyńcy za to, ze umożliwił nam pomoc pana Garretta.

-Pierdol się Dwight - Za oknem Walter w krótkich słowach podziękował tajemniczemu dobroczyńcy za pomoc pana Garretta.-Pierdol się.

- Mniej nerwów Panowie. - zabrał w końcu głos Herbert Hiddink - Ten upał i smród daje się wszystkim we znaki. Przestańcie z łaski swojej wyrzucać się przez okna i odstrzeliwać sobie głowy. Widziałem ostatnio więcej trupów, niż normalny człowiek byłby w stanie znieść.
Stwierdził wycierając chustą spocony kark, jak gdyby nigdy nic.

Na odgłos szczęknięcia kurka rewolweru Dwight Garrett drgnął, a potem rozluźnił powoli ucisk, wyprostował się i jednym ruchem wciągnął Waltera z powrotem do środka. Detektyw odwrócił się w kierunku Lafayetta z uniesionymi do połowy wysokości rękoma.

- Proszę, proszę...- uważnie przyglądając się celującemu opuścił powoli ręce i poprawił porozpinany w szamotaninie płaszcz - Ciekawych rzeczy można się dowiedzieć...Pan Chopp używa brzydkich wyrazów... A Pan Lafayette, artysta, najwyraźniej nigdzie nie rusza się bez solidnej pukawki, no, no... Proponuję schować tę armatę, zanim wpadnie tu jakaś pielęgniareczka.

Mina Garetta spoglądającego na to co uznał za rewolwer była bezcenna.

- Armatę? Och, faktycznie, przejęzyczyłem się w tych emocjach, najmocniej przepraszam. - Nikomu nie przyszło do głowy z czym w emocjach można by pomylić zwrot "odstrzelę ci łeb", ale magik nie uznał za stosowne tego sprecyzować. Zanim prosta stalowa zapalniczka, którą trzymał w wyciągniętej groźnie ręce, zamknęła się (tym razem wydając dźwięk do złudzenia przypominający ponownie zabezpieczaną broń) Vincent odpalił nią cienkiego papierosa na długim ustniku. Znów był tym samym zrównoważonym dżentelmanem rodem z poprzedniej epoki.- Ja również miałem wczoraj nienajlepszy dzień, ale... czy wy Amerykanie zawsze musicie być tak piekielnie dramatyczni? - schował błyszczący przedmiot z powrotem w odmętach płaszcza - mam do pana Dwighta i jego mocodawcy tyle samo zaufania, co do wszystkich pozostałych osób w tym pomieszczeniu. Aż tyle i tylko tyle. Postanowiłem zaryzykować, bo uważam, że razem możemy zdziałać dużo więcej, niż pojedynczo. Jeśli któryś z panów czuje inaczej - nikt nikogo tu przemocą nie trzyma. Rozumiem, że styczność ze zmarłymi i potencjalne zagrożenie życia to sytuacja, która może wywoływać pewien dyskomfort, ale proponuję go rozładowywać w jakiś bardziej cywilizowany sposób.

Dwight stanął obok i oparł się o ścianę. Obserwując kątem oka wpatrzonego weń nienawistnym wzrokiem Choppa wyjął kolejnego papierosa. W jego dłoni pojawiła się zapalniczka, krzesiwko zatrzeszczało i już po chwili dało się wyczuć aromat palonego tytoniu. Detektyw zaciągnął się głęboko.

- Zapalisz, Walter? - rzekł ot tak po prostu, jakby scena sprzed minuty w ogóle nie miała miejsca.

Tak po prostu.

Minutę później umawiali się na wódkę u Styppera.

A może mógł to powiedzieć, właśnie dlatego, że ta scena miała miejsce?

Pewne rzeczy musiały zostać powiedziane na głos.

Potrzebna była mała szarpanina, trochę adrenaliny...

Do świadomości Lafayetta dotarło właśnie jak mało wie o mentalności mieszkańców Nowego Świata.
 
__________________
Show must go on!

Ostatnio edytowane przez Gryf : 24-08-2010 o 22:44.
Gryf jest offline