Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-08-2010, 15:48   #3
Johan Watherman
Moderator
 
Johan Watherman's Avatar
 
Reputacja: 1 Johan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputację
Jonatan napiął wszystkie mięśnie. Był jak strzała gotowa wystrzelić w odpowiednim momencie, jak naciągnięta sprzężna i przygotowany robot. Odliczał w głowie. Liczenie pokrywało się z ich krokami. Już!
Impuls elektryczny wprawił w ruch metafizyczny eter który to transformował się w negatywną energię kinetyczna tuż na spuście... broni? Kątem oka dostrzegł dwóch policjantów niezbyt czujnie lustrujących okolicę. Kolejny elektryczny impuls, tym razem wprawiający w działanie synapsy wymusił błyskawiczny ruch strun głosowych i kończyn. Sam nie rozumiał co krzyczy, jego wrzask zlał się z paniką, ludzie też krzyczeli, padali na ziemię. Policjanci chwycili broń. Mógł ich obejrzeć w zwolnionym tempie, przybieranie pozycji strzeleckiej, język wyrzucający słowa pomiędzy żółtymi zębami. Mógł zaobserwować ludzi na kursie strzału, uniemożliwiających jego oddanie, ruchy swego ciała zmierzające do zachwiania równowagi gangsterem. Profesor Turbo nie był teraz nawet do końca pewny, czy tamten próbował wystrzelić.
Nie wszystko się udało. Cios Jonatana nie zrobił na nim najmniejszego wrażenia. Miast tego sprowokował błyskawiczna reakcje w postaci szarpnięcia, otwarcia drzwi i wtłoczenia do pustej łazienki. Prewencyjnie zbir zafundował silny kopniak w brzuch oraz pchnięcie w stronę lutra. Tym razem Syn Eteru zgiął się jak scyzoryk, opierając się plecami o kafelki, ich zimno przypominało o zimnej śmierci. Zaraz powinna tutaj być policja, zaraz wszystko się skończy. Pistolet powinien być jeszcze przyblokowany. Profesor Turbo czuł się jakby mia nogo z waty, ból pulsujący z brzucha oraz stróżki zimnego potu na twarzy. Zdawało się mu, że słyszy już krok policjantów, otwieranie drzwi, jeszcze chwila...

-Je zoon van een teef!


Echo krzyku zbira obiło się po kafelkach. Z kieszeni wypadł mu plastikowy pistolet na wodę dokładając odgłosem upadku kolejny takt do tej przerażającej symfonii. Jonatan[ zdołać odepchnąć się od ściany. Nabrał powietrza do płuc. Zbir sięgnął za pazuchę, tym razem po prawdziwa broń. Wycelował i posłał pocisk, metalowego zwiastuna śmierci. Trafił prosto w środek głowy, pocisk przeleciał na wylot i utkwił w białych kafelkach. Wraz z nim chlusnęła jak z wiadra krew, barwiąc ścianę za plecami maga. Szczęki zaciśnięte w pośmiertnym skurczu wyłamały mu zęby, stróża ciemnej krwi z kawałkami kości galopowała od czoła, pomiędzy nieobecnymi oczami, ściekając brodą na ubranie. Nim martwe ciało Profesora Turbo osunęło się na ziemię, nastąpiło gwałtowne wydalenie. Mokra plama na spodniach była niczym w porównaniu z brązową mazią spływającą mu po nodze, a następnie wpływającą prawą nogawką. Świat znowu zwolnił, drzwi się otworzyły. Osuwając się na posadzkę, ciało odtańczyło jeszcze makabryczny taniec w rytm milknącego serca i szalejącego mózgu plwającego impulsami do mięśni. Krew i fekalia z nogi ochlapały o toczenia i zbira, gruchot pękających kręgów podczas spazmatycznego upadku przeciął swą grozą nawet drugi wystrzał, tym razem policjanta. Kula trafiła zbira w pierś, ten się zatoczył. Ciało Syna Eteru podrygiwało powoli kończynami. Zbir dostał kolejny pocisk w ciało. Ostatni z nerwowych skurczy nogi bryznął kałem w upadającego zbira i buty pary stróżów prawa. Kałuża krwi poczęła się rozlewać wokół ciała oprawcy. Kałuża krwi bryzgała pd ciałem Jonatana Austera dostającego arytmicznych skurczów mięśni. Ostatnie przestały ruszać się powieki, przy postrzale obydwie popłynęły w górę i drgały leciutko. Teraz, wraz z końcem akcji serca przestały.
Czy tak wyglądała śmierć? Jeszcze przez chwilę widział jakby z boku swe konające ciało i spanikowanych policjantów, widział śmierć zbira. Nie czuł bólu, może strzał w głoe był humanitarny, a tylko tak wyglądał? Pytania wytłumiło wszechogarniające uczucie niebytu i ciemność otulające zmysły. Ciemność, samotność, niebyt, cisza... Nie widział światła. Miast tego słyszał głos, najpierw metaliczny, a potem przeobrażony w delikatny, kobiecy. Miły i kojący jak głos matki. Nie rozumiał słów, to go doprowadzało do szału, obłędu, złości i gniewu. Lecz światło też nastało. Twarde, ostre, rażące przypominało rozmazaną, wielobarwną kulę. Syn Eteru miał wrażenie, że odzyskał czucie, że się unosi wraz z ciałem, duchem? Lecz nie może ruszyć. Byłu mu zimno.
Otworzył oczy na otaczający go świat, a tam powitała go ładna buzia stewardessy i światło padające zza jej pleców.

-Nie mogłam pana dobudzić, już wylądowaliśmy. Nic panu nie jest?

Auster powstał na miękkich nogach, chociaż nic nie było dobrze widać, to on aż za dobrze czuł ostry zapach męskiego moczu i wilgoć w bieliźnie. Samolot powoli pustoszał. Ci sami ludzie, te same twarze. Usłyszał nawet sprzeczkę dwóch businessmanów na którą wcześniej nie zwrócił uwagi. Co znaczyło wcześniej, we śnie? Czyżby śnił?
Podczas wszystkich formalności i odbioru bagażu przebudzony wprost nie mógł opanować się od nerwowego rozglądania wkoło. Kwintesencja płynęła wkoło zwykłym, trochę leniwym tempem. Wciąż się pocił jak mysz, poruszał niezgrabnie na miękkich nogach, odbierał dokumenty drżącymi dłońmi i cichym, jękliwym głosem dziękował za bagaże. Kiedy pośród ludzi wylatujących dojrzał dwóję osobników których reakcje Metafizycznym Eterem były charakterystyczne dla Wampirów, niemal nie krzyknął. Spojrzał raz jeszcze i... ci sami ludzie wyglądali normalnie.
O tak, teraz dopiero świat wydawał się bardziej snem niż poprzednio. Objawy przerażenia powoli opuściły Profesora Turbo. Sądził nawet, iż byłby w stanie coś przekąsić. Lecz kiedy przyszłó mu wybierać między drogami, nie mógł się zdobyć na drogę głównym holem, bliżej do postoju. Nawet gdy chciał, jego ciało odmawiało. Robiło się mu niedobrze, pot znowu oblewał go. Czy to ciało, sen czy wyższa świadomość?


Niemniej droga minęła mu przez zbędnych perturbacji. Wyszedł bocznymi drzwiami czy raczej, bocznymi wrotami gdyż i te nie były wcale mniej ludne od pozostałych. Wychodząc z klimatyzowanych pomieszczeń, uderzyło go w twarz słonce i rozgrzane, suche powietrze. Gwar odjeżdżających i nieprzydarzających samochodów był pokaźny, tak samo jak sporych rozmiarów parking. W oddali, tam gdzie słonce raziło w oczy, żyło miasto. Już Syn Eteru miał ruszyć w stronę głównego parkingu, a w głowie układało mu się dawne wspomnienie słów swego mentora.
”Przeznaczenie nie jest stałe, to tylko zbiór przyczyn. Lecz kiedy spowoduje się jedną przyczyn, skutek jest nieunikniony”
Po raz kolejny Synowi Eteru drogę zagrodził nieznajomy jegomość. Mały, wychudzony arab przypominający pociągła twarząi szpiczastym nosem bardziej ryjówkę niż człowieka. Ciemna karnacja mówiła wszystko o jego pochodzeniu – syn tej ziemi. Ubrany był jednak inaczej, krótkie spodnie, tenisówki i kwiecista, hawajska koszula robiły z niego bardziej odurzonego Jamajczyka niżeli araba. Wysunął dłoń na powitanie, zaczął łamaną angielszczyzną.

-Przysłał mnie Notpo.. Notpor... Notp... Notport... Mistrz William. Jestem jego asystentem. Jedediasz.

W piwnych oczach chłopaka zabłysnęło coś na kształt podziwu kiedy przyglądał się Synowi Eteru. Wskazał dłonią zgrupowanie samochodów, z który jeden powinien być ich środkiem lokomocji. Uśmiechnął się, miał równe, białe żeby i lekki przerost przednich jakby pochodziły od gryzonia.

-Dobrze, że pan Auster wyszedł bokiem. Pewni ludzie mają pewne niecne sprawunki z Mistrzem i jego kompanami... Czeka nas parę godzin drogi nim dotrzemy do Mistrza.
 
__________________
Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura.
Johan Watherman jest teraz online