Wątek: C E L A
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-08-2010, 18:37   #8
mataichi
 
mataichi's Avatar
 
Reputacja: 1 mataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie coś
Kurt Marevick - fioletowy

Christopher Torg - szary

Jill Briggs - pomarańczowy

Rebeka Marquez - brązowy


Atilla Lengyel - zielony

Joshua Brunson - niebieski


- Za dziesięć minut stracicie ponownie przytomność w skutek podania wam przez moją asystentkę Pani Ewę pewnego specyfiku, osobiście wole go nazywać Sumieniem, choć nie ma on jeszcze oficjalnej nazwy. Potem obudzicie się w swoich pomieszczeniach i waszym jedynym zadaniem przez najbliższe trzy dni będzie przetrwanie. Tym, którym ta sztuka się powiedzie wyjdą na wolność. Nic prostszego zapytacie? Wszystko będzie zależało od Waszej silnej woli i od tego czy banda morderców, którą jesteście będzie w stanie współpracować.

- A teraz zastanówcie się dobrze, o co mnie zapytacie przez najbliższe minuty. Być może właśnie od tych odpowiedzi będzie zależało wasze życie.

Joshua rozglądnął się niewidzącym wzrokiem wokół. Głos niskiego człowieka stojącego w kręgu światła zwracał na siebie uwagę. Słuchał tego co mówił doktor i uśmiechnął się czymś wyraźnie ubawiony:
- I co, po tych trzech dniach wypuszczą nas, ot tak? Co to w ogóle za miejsce? I jak działa to twoje sumienie? – zaakcentował ostatnie słowo zainteresowany wyraźnie specyfikiem.


- Ot tak, będziecie wolni. Czyż to nie idealny układ dla osób, które spędziłyby większość swojego życia za kratkami? – niewielki uśmieszek doktora, który mógł przyprawić dorosłego o dreszcze zdawał się mówić coś z goła odmiennego. – To miejsce to stare opuszczone więzienie znajdujące się pośrodku niczego. Taka wiedza niestety musi wam wystarczyć – Skończył celowo ignorując ostatnie pytanie.

Młody chłopak przez chwilę zbierał ślinę w ustach, i gdy był już gotowy, plunął w kierunku karłowatego doktora.
- Pierdol się! Nic nie mówiłeś, że mnie skujecie i narzucicie torbę na łeb! I nie było mowy o jakimś kurwa współpracowaniu czy coś! Co mamy robić? Pieprzyć się, a Wy będziecie nas nagrywać i trzepać kasę?! Myślisz, że jestem kurwa idiotą, czy coś?!


- O to było bardzo niegrzeczne z pana strony. – doktor wyjął idealnie białą, haftowaną chusteczkę, którą wytarł ślinę na swoim ubraniu. Zdawało się, że nic nie było w stanie wyprowadzić go z równowagi. – Tak się składa panie Marevick, że będziecie mogli robić co tylko chcecie, w tym kopulować, jeśli najdzie was taka ochota. A co do podważania pańskiej inteligencji to proszę pamiętać, że to nie ja zgodziłem się na udział w tym eksperymencie.

Atilla chciał się poruszyć, jednak ciało było na tyle dobrze skrępowane, że z jego planów nie zrodziło się nic ponad frustrację. Węgier stopniowo powracał do rzeczywistości, sen odchodził, mężczyzna przestawał być otumaniony, jednak wraz ze świadomością przychodziły pytania. "Co to za miejsce, co z nim zrobiono, jakie są plany "badaczy" i przede wszystkim: czy szansa na odzyskanie wolności jest realna?'
- Gdzie jesteśmy? I co będziemy musieli zrobić, jak przetrwać? Przed czym się bronić? Wypuścicie na nas głodne psy, czy co? Jak to zależnie od silnej woli? Co chcecie nam zrobić? - dopytywał się jeszcze lekko otumaniony Atilla. - Ale zaraz, co to ma być? Co to za kajdany, a gdzie pieprzone prawa człowieka? O co tutaj chodzi? - frustracja narastała w nim z każdym wypowiedzianym słowem. Z każdą informacją przyjętą do świadomości. - Co to za banda, co wy sobie myślicie, że będę współpracował z jakimiś psycholami? Za kogo wy mnie macie? - krzyczał pewien swoich racji. - To jakiś show, czy co? Nie macie prawa nas tu więzić, nie w takich warunkach, nie bez uprzedniego zawiadomienia nas! Z resztą, co wy nam podaliście? Co to był za środek? Przecież nie możecie! - słowa Węgra najwidoczniej nie robiły na doktorze szczególnego wrażenia, Lengyel postanowił, więc zmienić nieco taktykę. nie chciał później żałować utraty informacji. - Co mamy testować? - zapytał już spokojniej. - Jakie ryzyko niesie ze sobą przyjmowanie tego, co chcecie Nam podać? Czy Ci tutaj - ruchem głowy wskazał pozostałych więźniów. - To rzeczywiście mordercy i psychopaci? No, kogo posiekaliście, komu wpieprzyliście wątrobę, ha? - krzyknął w stronę towarzyszy w biedzie. Zdecydowanie nie chciał mieć nic wspólnego z tymi ludźmi. Dodatkowo był jeszcze senny, nie w pełni świadomy. - Wiedzcie, że ja nie jestem taki jak wy, nie delektuję się mordem, nie uważam za piękne odrywać kończyn, ani słyszeć chrzęstu pękającej czaszki. Nie jestem zapalonym wdoworóbcą, ani chorym zbokiem. Ale skoro musimy współpracować, to wiedzcie, że zrobię wszystko, aby wydostać się na wolność. Wszystko - zakończył pełen nadziei, że obecni tutaj więźniowie lada moment wyprowadzą go z błędu, przeciwstawią się słowom doktora i oznajmią, iż wcale nie są psychopatami. Tylko... no właśnie, czym? Ludźmi, którzy zbłądzili? Błądzić to raczej iść na łatwiznę. Nikt nie zabija z przypadku. Później można tylko tłumaczyć się na wiele sposobów. Czasami trzeba kłamać, ale nie można oszukiwać siebie. Atilla nie zbłądził, wiedział to. On świadomie wszedł na zły szlak, cały czas miał ogląd na sytuację i znał drogę wstecz, jednak nie skorzystał z niej...
- Nikt nie zaprotestuje? - szepnął bardziej do siebie, jednak siedzący obok więźniowie prawdopodobnie świetnie to słyszeli.

- Już zamknij ryj, pojebie. Jesteś najbardziej jebnięty z nas wszystkich. Łysy debil.

- Nie chcesz ze mną zadrzeć, chłopcze... Coście tu przyprowadzili, toż to jeszcze dzieciak! - rzucił w stronę doktorka wskazując chłopca z niewyparzoną buźką.

- Ale po co tyle agresji? – zapytał się rozbawiony doktor, który coraz widoczniej napawał się reakcjami swoich podopiecznych. – Na pana miejscu odradzałbym obrażać towarzyszy. Kto wie czy lek zadziała odpowiednio szybko i nie zrobią panu krzywdy do tego czasu. – wzruszył beznamiętnie ramionami patrząc w kierunku Atilli.

- Zadał pan tyle pytań, że ciężko mi się zdecydować, na które najpierw odpowiedzieć, więc wybiorę to, które was może najbardziej trapi. Testujecie nowy lek, który ma za zadanie wyleczyć waszą ciemną stronę. – wbił palec w czoło Jill, która mimowolnie skrzywiła się z bólu. – A kluczem do tego jest odzyskanie tego, czego wam od samego początku waszego podłego życia brakowało. Sumienia.

Joshua patrzył na krzyczących ludzi i uśmiechał się lekko. Obaj byli podobni do siebie, tylko krzyczeli inaczej. Doktorek zaczynał mu się podobać. Miał… klasę. Uśmiech jednak zniknął jak kamfora, gdy podszedł do Jill.
- Chce pan sprawić by wyrosło nam sumienie? Jak trzecia ręka? No, no ciekawy cel – wodził wzrokiem za Lechnerem - Po tych trzech dniach przerzucimy się na mormonizm i wstąpimy do armii zbawienia? Zaczniemy szlochając żałować za nasze grzeszki? Byłby pan łaskaw przybliżyć, choć trochę cel tego eksperymentu? Skoro już mamy w nim uczestniczyć, a panu zależy na wynikach... Cóż, dobrze poinformowana i choć trochę uprzedzona świnka doświadczalna jest chyba więcej warta i lepiej się spisze, nieprawdaż?

- Mormonizm? To byłoby ciekawe Panie Brunson, ale żeby nie uwłaczać pańskiej inteligencji przybliżę panu czego możecie się spodziewać. – zamilkł przez chwile wpatrując się w oczy podpalacza. – Halucynację i to bardzo nieprzyjemne, które już niejednego doprowadziły na skraj szaleństwa. Ale w waszym przypadku może obyć się bez tego, o ile ostatnia modyfikacja leku polepszyła jego skuteczność.


- To śmieszne... Nie jestem bezwzględnym mordercą. Mam sumienie. Ale dobrze, wezmę w tym udział. A towarzysze? Chcę, żeby mieli jasny ogląd na sytuację. Ten, kto nie uważa siebie za psychola nie przejmie się moimi słowami - odrzekł Węgier.

- Ty już kurwa nie filozofuj... Dacie mi przynajmniej coś do jedzenia? Jestem głodny, dawno nic nie jadłem. I trochę lekarstewek, co doktorku? Masz moje akta, wiesz o czym mówię.- chłopak nieco się uspokoił, wycieńczenie dawało o sobie znać. Musiał też spokornieć, żeby mieć choćby szansę na dawkę morfiny, heroiny, czegokolwiek.

Doktor stanął za plecami Kurta i szepnął mi do ucha krótką wiadomość tak żeby tylko on mógł usłyszeć jej treść:

- Dostaniesz swoje lekarstwa synu, dostaniesz ich ile zechcesz, ale w swoim czasie. Cierpliwości…

Christopher powoli zaczął odzyskiwać przytomność i wyłapywać poszczególne słowa, jakie padały wokół jego opakowanej w coś głowy. Coraz wyraźniej zaczęło do niego docierać, że wdepnął w prawdziwe gówno... Po chwili rozklejania się dał wreszcie upust emocjom:
- Co ty gadasz człowieku? Jakie sumienie? O co ci chodzi? Przecież ja nigdy nie zrobiłem nic złego! Czemu mam siedzieć z tymi ludźmi? Przecież podpisałem te cholerne papiery, bo mieliście mnie zabrać od takich jak oni. Miałem wreszcie wyjść na wolność. Z jakiej racji tu siedzę? Przecież to cholerna pomyłka.

"Dobrze, dobrze. Uspokój się... i tak stąd nie wyjdziesz..."
- Okej, mów człowieku, co mam robić? Czemu z nimi? To będą jakieś zadania? Jakieś cholerne show? Mamy spełniać czyjeś zachcianki? No mów!


- Cóż miło, że pan do nas dołączył i poruszył kilka ważnych kwestii. – Lechner wrócił z powrotem do środka kręgu cedząc bardzo wolno słowa. – Można to będzie nazwać swego rodzaju grą drużynową. Zostaniecie podzieleni na dwie grupy, każda zostanie poddana kilku testom, dzięki którym będziemy wiedzieli czy lek działa. Oczywiście będziecie cały czas obserwowani przez kamery, więc można to rzeczywiście nazwać…jak na to mówią pani Ewo?

- Reality Show. - dokończyła młoda asystentka.

- Czy istnieje jakieś... zagrożenie? Jakie będą kryteria podziału na grupy? Czy będziemy ze sobą rywalizować? Co się z nami stanie, kiedy już (zakładając, że się nam uda) wyjdziemy na wolność? Jak wytłumaczycie to nagłe oswobodzenie? Co z naszymi aktami? Nagle dostaniemy ułaskawienia? Od prezydenta? Czyli, że to jest akcja rządowa? - Atilla znów zasypał doktora niezgrabnym potokiem pytań. Węgier był zdecydowanie zbyt zdenerwowany.

- Jedynym zagrożeniem jesteście wy sami i to co w was siedzi. Rywalizacja? To dobry pomysł Panie Lengyel, uwzględnię go w trakcie testów. – mężczyzna wyjął z kieszeni wieczne pióro i zanotował jedno słowo w swoich notatkach. – Rywalizacja…że też o tym wcześniej nie pomyślałem. A co do reszty pańskiej wypowiedzi, to wasze akta zostaną zniszczone, a wy będziecie mogli wrócić do społeczeństwa z czystą kartoteką.

- No i najważniejsze panie doktorze. - Joshua spojrzał na starca, a napięcie ledwo zauważalnie mignęło na twarzy teksańczyka – Kto będzie w której grupie?

- Właśnie. Jak nas podzielicie i czym będziecie się kierować dokonując podziału? - zapytał Atilla.

- Może tych rozgadanych, co najwięcej pieprzą, wrzućcie do jednej, na pewno się dogadają i nie będą wkurwiać innych...

- Dzisiejsza młodzież...Ostrzegam Cię synku, niedługo przestanę litować się nad młodym zbrodniarzem. Ale dosyć, nie będę się kłócić z gówniarzem. Zaczynajmy tę szopkę, kark mi zdrętwiał.

- Przecież się jeszcze nie znacie, nie wszyscy przynajmniej, a już byście chcieli wiedzieć jak was podzielę? – pokiwał palcem wskazującym. – Cierpliwości, na tą chwile pozostanie to moją i pani Ewy słodką tajemnicą.

- To się nigdy nie uda... - odezwała się dotąd milcząca młoda kobieta o blond włosach i twarzy bez wyrazu. W jej głosie dobrze słychać było teksański akcent. - Czym dla pana jest sumienie? Co to w ogóle znaczy? Coś takiego jak sumienie nigdy nie istniało. Jak może istnieć, skoro Bóg opuścił nas i nigdy nie wróci? Człowiek jest zamkniętą monadą, skazaną na samotność. To nie brak sumienia jest tu problemem, tylko fatum, które więzi każdego z nas. To dlatego wasze eksperymenty się nie udawały. Jeśli przerwie pan to fatum, jeśli sprawi pan, że przestaniemy być monadami bez okien, wtedy tak... uda się. Ale nie zrobi pan tego. Bo nie jest pan Bogiem, a tylko Bóg mógłby sprawić, że przestaniemy być samotni... To się nigdy nie uda.

- Pani Marquez, w tej chwili jestem Bogiem, przynajmniej dla was. I choć muszę przyznać, że poglądy Pani są wielce intrygujące, jednak nie zmienią one niczego.

- Sumienie to tylko kolejny stopnień na drodze do spełnienia. Każdy je posiada. Tak samo jak całe dobro sumienie to tylko egoizm, ale co tam, skoro chcecie to badać, to proszę bardzo, przywróćcie Nam możliwość bycia spełnionym.

Jill obserwowała wszystko zza zmrużonych powiek. Minę miała zimną, bez wyrazu, może nieco zbyt drapieżną.
- Zbyt dużo słów... - szepnęła, ni to do siebie, ni w eter. - Ludzie tak dużo gadają. Zacznijmy wreszcie imprezkę, dobrze doktorku?


- Rozpocząć przenoszenie więźniów na oddzielne bloki...

Nie usłyszeli już nic więcej, wszyscy niemalże jednocześnie zasypiając.

***


Grupa nr1, pierwszy dzień, ranek

Kurt Marevick, Atilla Lengyel, Rebeka Marquez




- Pobudka szkraby…najwyższa pora otworzyć oczka, nie chcemy przecież żebyście przespali całą zabawę.


Kobiecy głos wybudzał powoli wszystkich z letargu. Był bardzo przyjemny, słyszeli go już wcześniej. Należał on do asystentki doktora, Ewy. Poprzednio gdy głównie stała z boku i niewiele mówiła zdawała się ostoją zdrowego rozsądku, teraz w jej głosie można było usłyszeć maleńką cząstkę szaleństwa. Możliwe, że przebywanie z niewątpliwie obłąkanym doktorem tak na nią wpłynęło, a może ona sama była równie zepsuta co jej przełożony.

- No otwórzcie wreszcie oczy! Tak lepiej…

Leżeli na stosunkowo miękkich materacach, nieporównywalnie wygodniejszych od więziennych prycz. Ustawione były w kręgu, każdy oddalony od następnego o dobrych kilka metrów. W wysokim, ponad czterometrowym pomieszczeniu było ciemno, a przez zakratowane okienko na wysokości sufitu wpadała pojedyncza wiązka światła, która oświetlała niewielki postument znajdujący się pod jedną ze ścian. Prosta bryła, o kształcie prostokąta, wyglądała nad wyraz enigmatycznie w takiej scenerii.

Wewnątrz było cholernie duszno i gorąco, maleńkie kropelki potu spływały po ciałach skazańców, którzy dopiero po chwili rozpoznali swoje twarze.

Drobna kobieta, która na początku rozmowy z doktorem wzywała Boga na pomoc, podkuliła nogi pod brodę jednocześnie obejmując je rękoma, a następnie zaczęła głośno płakać.


Diana Lain

Kiedyś z pewnością można było ją nazwać ładną, lecz obecnie jej nienaturalnie wychudzone ciało wyraźnie wskazywało, że musiała w ostatnim czasie ostro ćpać. Kurt rozpoznał to w mgnieniu oka.

- Zapewne zastanawiacie się co teraz? – kobiecy głos dobiegł ponownie z mikrofonów. Te jak i kamery były umieszczone w każdym rogu pomieszczenia.

- Po pierwsze mam małe ogłoszenie dla Pana Marevicka. Za niestosowne zachowanie przy wczorajszej rozmowie, dostał pan dodatkową dawkę leku. Po drugie, jestem prowadzącą waszej grupy. To ja będę was obserwować przez następne trzy doby i to ja będę ustalała reguły gry. Do południa brzmią one następująco: liczby parzyste wygrywają. Jest to prosta zasada na początek prawda? – w głośnikach zapanowała cisza na krótką chwile, przez, którą było słychać jedynie głośne oddechy zebranych i szloch narkomanki, po czym ich „prowadząca” odezwała się ponownie.

Dla informacji, w następnym pomieszczeniu znajduję się woda zdatna do picia. W niektórych częściach bloku C będą czekały na was nagrody, szczególnie dla Pana Marvericka i Pani Lain mamy coś specjalnego.

Głośniki zatrzeszczały i tym razem głos Ewy nie zabrzmiał już ponownie. Zostali sami, zdani tylko na siebie.

Przynajmniej na razie wszyscy czuli się dobre, ale ile to potrwa?

W tym momencie najważniejszym jednakże pytaniem było to czy będą w stanie ze sobą współpracować?



Grupa nr2, pierwszy dzień, ranek

Jill Briggs, Joshua Brunon, Christopher Torg



Tej grupy więźniów nie zbudziło niczyje ponaglanie, lecz miarowy dźwięk pojedynczych kropel. Jedna za drugą uderzały bezlitośnie w lustro wody wystukując upiorny rytm. Ciężkie powieki otwierały się, aby jeszcze ospałe umysły mogły zarejestrować scenę wyjętą z tanich horrorów. Znajdowali się w bardzo starej przestronnej piwnicy, przez którą przechodziły dwa rzędy kolumn, a całość oświetlało kilka wysoko zawieszonych lamp. Cała piątka leżała przy jednej ze ścian na szarych śmierdzących kocach, choć akurat ich zapach nie równał się fetorowi jaką wydzielały grzyby, które już dawno rozgościły się na ścianach.Zostali ustawieni - idąc od lewej, Jill, Christopher, wielki osiłek, który do tej pory milczał, Joshua i na samym końcu brzydka jak noc kobieta.


Milczący wielkolud

Nadgarstki ich prawych dłoni okalały kajdanki, które były przykute do metalowych solidnych rur. Zostali unieruchomieni w taki sposób, że byli w stanie dosięgnąć drugiej osoby jedynie czubkami palców. Po drugiej stronie piwnicy znajdowały się drzwi.

Najgorsze jednak było to co znajdowało się pomiędzy skazańcami o wyjściem…

Prawie całe pomieszczenie zalała woda, która znajdowała się zaledwie pół metra od nóg więźniów. Żeby dostać się do wyjścia musieli przebrnąć przez nią.

- No kurwa pięknie, ale tu cuchnie. – zaczęła jazgot kobieta po prawej. – Niby co teraz mamy zrobić?! Może poodgryzać sobie ręce?!

- Jeżeli taka będzie pani wola.
– głos Lechnera rozbrzmiał tuż nad uwięzionymi, którzy dopiero teraz dostrzegli niewielki głośnik przy suficie. – Zaufanie. Czy osoby, takie jak wy są w stanie obdarzyć siebie nawzajem takim uczuciem? Pięć par kajdanek, pięć osób, pięć kluczy. Pod każdym z waszych koców jest jeden pasujący do więzów innej osoby. Radziłbym się pośpieszyć, wody wciąż przybywa i za około półtorej godziny wypełni całą przestrzeń w tym pomieszczeniu. Zazwyczaj zalewa całe podziemia w bloku B, w którym się znajdujecie. To taka podpowiedź z mojej strony. Nadzwyczajna premia: osoba, która zostawi towarzyszy jako pierwsza dostanie ciepły posiłek. Niech rozpocznie się gra…

Koperty były tam gdzie wspomniał doktor, a w każdej oprócz klucza widniał napis do czyich kajdanek pasował.

Jill --> Christopher

Christopher --> Joshua

Joshua --> Stella

Stella --> Osiłek

Osiłek --> Jill


Test zaufania czas zacząć…
 
mataichi jest offline