Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-08-2010, 10:16   #14
hija
 
hija's Avatar
 
Reputacja: 1 hija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodnie
Nie tego się spodziewała po odprawie. Nie żeby miała jakieś sprecyzowane oczekiwania, ale ufarbowana na najtańszy odcień rudego kobieta zachowująca się jak sam Generał Pan Bóg zdecydowanie nie mieściła się w nawiasie przypuszczeń Dolores. Nie była urodzoną i wychowana na stercie puchowych pierzyn królewną, ale zdecydowanie nie nawykła do traktowania jej jak człowieka drugiej kategorii. Nie było ich znowu tak wielu. Ich, ludzi lawirujących pomiędzy jedną a drugą stroną. Fakt, że w tym akurat pokoju była ich co najmniej dwunastka nie oznaczał, że są czymś zupełnie zwyczajnym. Wszyscy byli dorośli, wobec czego ruda mogłaby sobie odpuścić odgrywanie scenek rodem z tanich produkcji telewizyjnych o życiu armii. Każdy z nich był tu z własnej woli, zasługiwali na to, by nie traktować ich jak niesforne dzieci.
Nie, Vorda zdecydowanie nie przypadła Loli do gustu.
Sednem wizyty w MR nie było jednakowoż zaprzyjaźnienie się z Farbowaną, toteż swoje opinie i zastrzeżenia Ruiz zachowała – tak jak przypuszczalnie powinna była – dla siebie.
Pospiesznie przejrzała akta śledztwa, zapamiętując przy tym najwięcej jak to możliwe. Potem może nie być czasu, by to tego wracać, a głupio by było na samym starcie przeoczyć coś istotnego.

*

Drobna wymiana złośliwości, której dokonali w lobby stanowiła coś w rodzaju ich prywatnego rytuału. Tradycji rodzinnej. Tyle, że w tym drugim przypadku musiałaby to być pieprzona Rodzina Adamsów. Obwąchiwali się i obszczekiwali, a żadne z nich nie zamierzało oddać pola ani o centymetr. Uszczypliwości Trisketta i sarkazm CG wywoływały na twarzy Kubanki promienny uśmiech.
Nawet, kiedy nie było jej do śmiechu.
Zwłaszcza, kiedy nie było jej do śmiechu.
W swoim stanie nie mogła sobie pozwolić nawet na drobną chandrę. Cały misternie składany domek z kart pierdolnął by z hukiem, a ona nigdy już nie podniosłaby się z łóżka. Uśmiech terapeutyczny ćwiczyła od lat.
Wskoczyła do auta wprost na miejsce obok kierowcy, nieco złowróżbnie nucąc zwrotkę dawnego przeboju rodem z Kuby. Miała chorobę lokomocyjną i to, w jej własnym przekonaniu, upoważniało ją do zajmowania w aucie honorowego miejsca. Całą drogę mruczała pod nosem niczym autystyczne dziecko w kółko i w kółko ten sam tekst, sprawdzając przy tym pobrany z magazynu MR sprzęt. Wśród sponsorowanych przez naród brytyjski skarbów znalazła nawet medalik, którego jeszcze nie miała w swojej kolekcji.

- Dodatkowy miły bonus! – powiedziała błyskając w powietrzu kawałkiem srebra przedstawiającym nieco nieudolne odwzorowanie oblicza Św. Ekspedyta. Patrona spraw beznadziejnych. Zdjęła z nadgarstka lewej ręki ciężką bransoletę i chuchnąwszy na swoje trofeum, doczepiła je do reszty. Wzorowana na popularnych dawno temu charmsach sztuka biżuterii wykonana była z czystego niemal srebra. Nie to jednak stanowiło o jej osobliwości. W Charakterze ozdób doczepione były do niej wszelkiego pochodzenia i zastosowania medaliki i talizmany. Prywatne muzeum Dolores Przenajświętszej.

*

Gdy karoca zajechała pod bramy bajkowej krainy, pierwszym, kto ich powitał był zombie. Na jego widok, Dolores z lekkim odcieniem paniki w oczach wykonała dwa kroki w tył, wpadając na kamienną CG.. W mgnieniu oka pozbierała się do kupy.

- Jodito fiambre – mruknęła mało pochlebnie. To on powinien się jej bać.

W miarę jak zbliżali się do miejsca rytuału, odzyskiwała profesjonalny dystans. I uśmiech. To, co zobaczyła na miejscu, mieściło się w ramach standardów, do jakich przywykła w Stanach. Masa znaków, litry krwi, resztki ofiar. Szczególnie znakom przyglądała się w dużym skupieniu. Symbole wyłaniały się z gęstej plątaniny, mieszając się i zazębiając ze sobą nawzajem, lecz wszystkie były jej dobrze znajome. Krew i kreda, niezbędny Zestaw Młodego Demonologa. Zaciągnęła się dymem papierosowym, przeliczając w myślach.

- Co najmniej dziewięć osób. Ani jednego człowieka poza tymi tutaj. Żadna amatorka: profesjonalna, poważna robota, obawiam się. Cale to miasto miało chyba więcej szczęścia niż mogłoby się wydawać.

Włączyła aparat. Potężny obiektyw wyglądał wobec jej drobnej sylwetki jak jakiś żart. Zaczęła fotografować, pieczołowicie uwieczniając każdy detal.

- Baron Samedi - mówiła trochę niewyraźnie, przygryzając filtr Lucky Strike’a - to ktoś w rodzaju księcia piekieł. Bardzo potężny loa. Nie pokwapił się na ziemie, choć to dziwne, biorąc pod uwagę stopień wyzwolonej tutaj mocy.

Miejsce niewątpliwe wymagało wyświęcenia, ale w pojedynkę nie miała szans. Poprosiwszy zombiaka na słówko, zamówiła u niego kluczowy element występu. Wyciągnęła z torby ćwiartkę rumu, otworzyła, pociągnęła łyk i… splunęła nim na mistyczne arabeski. Pociągnęła jeszcze drugi i trzeci. Tym razem przełykając i ignorując uśmieszek Gary’ego. Do cholery, byli na cmentarzu. Mimo, że sporo czasu spędzała na budowaniu wewnętrznych barier, od takiego natężenia aur i emanacji zaczynało jej dzwonić w uszach. W papierowej torbie miała proszek, którego skład był pilnie strzeżoną tajemnicą. Zasypała nim znaki, robiąc sobie w tym sposób miejsce. Ofiarowała jeszcze jeden łyk rumu i papierosa. Minął przynajmniej kwadrans, zanim dostarczono jej klatkę. Podobne prośby musiały nie być czymś nowym. Albo białe koguty były dla Londynu tym samym, co bezpańskie koty. Przygotowała narzędzia i z wciąż przyklejonym w kąciku ust papierosem wyciągnęła drób z klatki.
- Wybacz, stary – przemówiła do koguta, czule głaszcząc go po pustej głowie – nic osobistego. Pewnie trudno Ci osiągnąć perspektywę, ale lepiej ty niż całe miasto.
Błysnął nóż, Dolores zaczęła cicho zawodzić.

Atribon-Legba, dar con la puerta en la nariz de Baron Samedi, Padre Legba cerra la puerta, asi que no puede va. Legba Vudú, cerra la barrera asi él no podria volver. Cuando no va, gracias a loa.

Rytualne ostrze spadło na gardło ptaka, kompletnie go dekapitując. Polała się krew. Przez chwilę współdzieliła podniecenie loa. Krwią ulubionej ofiary Legby wyrysowała na nagrobku veve Strażnika. Klucz Legby. Symbol tego, który rządził przejściem z jednej strony na drugą.
Obrzęd nie trwał długo. Nie był wielogodzinną ceremonią z wprowadzającą w trans muzyką.
Ale musiał wystarczyć.

*

- Idę – powiedział Mike chwilę po tym, jak skończyła zbierać swoje utensylia. Ruszyła za nim wraz z resztą, myśląc o tym, że przepytane przez CG duchy potwierdziły jej wersję.
- Myślę, że powinniśmy się od razu skierować w stronę Rewiru. Mało prawdopodobne – powiedziała pociągając nosem – że w mieście może funkcjonować tak duża grupa zdechlaków bez pozwolenia ze strony ichniego kacyka.
 
__________________
Purple light in the canyon
That's where I long to be
With my three good companions
Just my rifle, my pony and me
hija jest offline