Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-08-2010, 13:43   #6
Minty
 
Minty's Avatar
 
Reputacja: 1 Minty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumny
Czasami zdarza się tak, że człowiek w kontakcie z absurdem człowiek zupełnie traci głowę. Staje się małostkowy, a niekiedy najzwyczajniej szalony. Opanowanie umysłu niekiedy wydaje się nie być możliwym do wykonania.
Kristberg czuł się podobnie. Jedynie podobnie, bo stanu jego umysłu, albo raczej ducha, nie dało się opisać sposób kompletny. O porządnym porównywaniu nie było mowy.
Islandczyk nie myślał o wielu rzeczach. Zajmowały go jedynie słowa Thei i Judasza. Resztę tłumaczył objawieniem.
Jakże dziwny jest ludzki umysł. Potrafimy godzinami zastanawiać się nad sprawami względnie błahymi, poświęcać im uwagę i wcześniej wspomniany czas. A kiedy przychodzi co do czego, w momencie kiedy musimy coś głęboko rozważyć, trafiamy na ścianę i często zawracamy.
Wszystko jest takie dziwaczne, życie zakrawa na śmieszność, a ludzkie mądrości to przecież jedynie dziecięce gaworzenie. Czy ponadrzeczywiści towarzysze rozmowy Kristberga nie uświadomili mu tego zbyt dosadnie? Nie trzeba było być geniuszem, aby to zrozumieć.
Pokora to ponoć jedna z największych cnót, jakimi został obdarzony człowiek. Kristbergowi jej nie brakowało, jednak, czując nawet swoją malućkość względem wielkich, nie potrafił ugiąć przed nimi karku. To nie jest Bóg. Mężczyzna trwał zaparcie w swych przekonaniach.
Może to anioły?
Takie rozwiązanie byłoby co najmniej satysfakcjonujące, jednak samo w sobie nie przynosiło najważniejszego – pewności.
Judasz nie mógł być aniołem.
Nienawiść, jaką Islandczyk czuł do Iskarioty wykraczała poza wszelkie dotychczas znane granice. Może to przez otoczenie – świat dziwactw i absurdu bez widocznego porządku, lecz nawet tak skrajne emocje nie sprawiały, że świadomość Kristberga przybierała jedną barwę. Judasz intrygował.
Jak to jest zasiadać obok Boga? Ponoć Iskariota był sposobem na osiągnięcie bliskości Pana. Wszystko było tak niezrozumiałe.
Islandczyk nie pojmował swego przewodnika jako apostoła, ucznia Jezusa Chrystusa i pewnie źródła odpowiedzi na wiele pytań. Patrzał na niego jak na wroga, uosobienie diabła, mężczyznę, który potrafił jedynie kłamać i niszczyć. Taki przecież był Judasz – przeciwnik Kościoła.

-Twoje życie nie jest obecnie wystarczająco godne, a mimo tego już teraz byś mógł w nim zamieszkać. Kiedy zaś będzie godne, ty nie będziesz chciał w nim być. Godnym można być tylko poza królestwem kiedy pragnie się go dla innych kosztem siebie. Lecz kiedyś spełnisz oba warunki będąc godnym i w nim jeśli tylko pogodzisz prawdy z domu rodzinnego z prawdami które odkryjesz w trakcie swej podróży – odpowiedź Thei wyrwała mężczyznę z zamyślenia. - Odpowiem ci zarówno patrząc na twój świat jaki i cały wszechświat. Tam, skąd pochodzisz świat można ocalić tylko oświecenie, a dokładniej – reakcja na nie. Uświadomienie sobie wielkości wszechświata, bycia kruszyną w nim, niezmienności, a zarazem wielkiego dobra którego się doświadczyły, a nie doceniało. To by rozpaliło w duszy każdego człowieka ogień, raz mniejszy, a raz większy który wypaliłby u nich to ich niszczyło od środka. Mówiąc prosto, ludzie musieliby ponownie zawierzyć. Niektórym wiara nie byłaby potrzebna lecz aby objąć ocalaniem cała twój świat, potrzeba właśnie wielkiej wiary której każdy byłby pewny. Istnieją też dwie inne drogi. Jedną jest poświęcenie. Jeden człowiek za jednego człowieka, jeden Bóg za całą ludzkość. Trzecia mówi o ratowaniu tego co się da, a tego co nie da – daniu nowej szansy. Uratować jedne istnienie znaczy uratować świat. A wszechświat? Są rzeczy których nie powinno się zachowywać, są w nim też miejsca przeznaczone do zniszczenia i ocalenia, są rzeczy poza tymi kategoriami. Tutaj możesz zrobić wszystko lecz całości nie poruszysz – ciągnęła wyrocznia.

Jak można było się spodziewać, odpowiedź na pytanie Kristberga była co najmniej niesatysfakcjonująca. Może spodziewanie się poznania złotego środka dla całego świata było nieco naiwne, jednak kto powiedział, że drwal z Islandii nie może być naiwny?
Jeżeli Kristberg dobrze zrozumiał, to bogini mówiła coś o poświęceniu, którego przecież tak brakowało na świecie. Wiara i zaufanie też nie występowały na Ziemi w liczbie satysfakcjonującej Pana. Tak przynajmniej twierdził drwal.
Serce podpowiadało mu, że ma siłę, aby pchnąć świat na nowe, zbawienne tory, jednak ludzka skromność nie pozwalała Islandczykowi w to uwierzyć.
Nawet słowa wyroczni brzmiały w jego uszach dziwnie. Trudno było w pełni im zawierzyć. Tutaj niczego nie można było być pewnym. W końcu świat, którego nie znamy nigdy nie będzie dla nas jasny.
Z drugiej strony, Kristberg wcale nie czuł się tutaj nieswojo, ani nie czuł nawet iskierki skrywanego strachu związanego z tajemnicami. Może to jednak nie był obcy świat? Zakładając oczywiście, że wędrowcy znajdowali się w jakimś świecie. Bo jak coś, gdzie nie ma statecznego życia, ani emocji można nazwać światem? Być może jest to jakieś miejsce, ale istniejące jedynie w świadomości kogoś, kto wszystkie przymioty istnienia posiada. Słońce ogrzewające nasiona kreacji – emocje, szaleją pewnie w otoczeniu administratora tej rzeczywistości, zamieniając jego żywot w metafizyczny rejs potokiem cudzych doznań, które przecież stworzone przez jego umysł, są jego własnymi.
Takie stwierdzenie jednoznacznie przedstawia ludzi jako spirytualny wymysł. A choćby taki twór stworzony został najlepiej i najdokładniej, choćby był arcydziełem swego rodzaju kreacji, to przecież, w ogólnym rozrachunku, nadal pozostaje jedynie wymysłem.
Ach, gdyby ktokolwiek był zdolny do zrozumienia istnienia... Jak wyglądałby świat pojęty? Czy płynąłby nadal swoim niezmienionym nurtem? A może... nie?
Mnogość idei, zamysłów i twierdzeń, to wszystko może jedynie zgubić istotę tak marną jak człowiek. Potrafi odsunąć ludzi od jedynego Boga, oddalając ich tym samym od zbawienia.
Ale czy Bóg jest tylko przedmiotem prowadzącym do życia wiecznego? Oczywiście, że nie, życie wieczne to życie w Bogu. Tylko dlaczego Kristbergowi wydawało się, że swoim życiem daje zupełnie odwrotne świadectwo....

- Kristbergu, cóż to jest prawda? Ja się nie na to narodziłem i na to przyszedłem na świat, aby dać świadectwo prawdzie. Chcesz poznać moją prawdę? Moja jest każda prawda, prawda katów i ofiar, prawda mędrców i głupców, prawda świętych i grzeszników. Moje są ich ścieżki i moje są klucze do wszystkiego. Klucze do każdej prawdy – mówił Judasz.

Odpowiedź wymijająca – tak pojmował to Kristberg. Kolejny wyraz zakłamania Judasza Jakże to wszystko często skrajnie zmieniało swoją pozcję. Raz się krystalizowało, aby zaraz znów stać na głowie i mącić w umysłach. Prawda jest jedna, chociaż w kontekście tego, czego właśnie doświadczał drwal nic nie było takie jak wcześniej, toteż prawd mogło być już więcej. Tak jak światów. Bo czy w jednym świecie to co jest prawdziwe może być takim w innym? A może istnieje prawda ogólna dla wszystkiego i wszystkich, której jest jednak na tyle mało, że ludzie nie potrafią jej dostrzec? Wszystko inne to jedynie ułudne stwierdzenia.

– Już niebawem Kristbergu będziesz mógł wybawić jeden świat. Ufam, że cię to ucieszy (...)

Gdyby tak uwierzyć jego słowom... chociaż na moment, poczuć się jak wybraniec, zasięgnąć mądrości płynącej z jego ust, aby przekonać się o czystości jego zamiarów...

Judasz kusił. Zawierzenie jego słowom oznaczało dla Kristberga odwrócenie się od Boga. Ten człowiek zwyczajnie nie dopuszczał do siebie innej myśli, jak zesłanie Iskarioty przez Szatana jako narzędzia dewiacji dusz, albo przez Boga... aby sprawdzić wiarę Islandczyka.
W umyśle drwala istniała jednak jeszcze jedna koncepcja. A może to jest jakiś znak od Boga? Może w Judaszu kryje się coś, co Kristberg miał odkryć i zanieść światu jako ratunek?
Słabość człowieka znów dała swój wyraz obraniem najłatwiejszej drogi. Kristberg zdecydował się iść za Judaszem tak długo, aż zrozumie prawdę ukrytą w jego postępowaniu.

- Mamy mało czasu, więc powiem konkretnie. Z czym kojarzy się wam światło, a z czym mrok? Tam gdzie ruszamy, jest podobnie. Omeyocan zwane było niegdyś Królestwem Słońca pośród ciemności. Prawowity król został uwięziony, a królowa zabita, między innymi przez to, że król spłodził ze zdrajczynią które teraz władza Omeyocan córkę. Naszym zadaniem jest zdetronizować fałszywych władców Miasta Cieni, przy czym musimy działać delikatnie. Wy macie jeszcze prawo bezpośrednio uczynić kilka rzeczy, w moim przypadku jest to rzecz problematyczna. A, tam żyją ludzie i bynajmniej nie jest im dobrze w ciemności, jeśli to ma dla was jakiekolwiek znaczenie – rzekł Judasz.

I znów słowa były trudne do pojęcia. Dlaczego więc słuchać rozumu, kiedy zawodzi nas na każdym kroku? Czy lepiej jest czuć, czy myśleć?
Umysł podpowiadał Kristbergowi, że Omeyocan, jako miejsce do którego zaprowadzić chce go Judasz Iskariota, nie mogło być celem podróży bezpiecznym dla jego czystego ducha. Mężczyzna nigdy nie zauważał swej próżności w wyrażaniu się o samym sobie. Co prawda cecha ta ujawniała się sporadycznie, raczej przegrywając każdą bitwę z chrześcijańską pokorą, ale kiedy udało się jej ominąć wszystkie bramy natchnionej Bogiem jaźni Kristberga, wtedy wyrażała się w samych skrajnościach.
Serce, odwieczny winowajca dramatów i tragedii, mówiło Islandczykowi, że Judasz wcale nie musi kłamać w każdej kwestii. Może w Omeyocanie naprawdę potrzebują wybawiciela? Kogoś, kto wyrwie utrapione dusze z paszczy Lucyfera, kto w chwale zasłoni umęczone dusze tarczą światła i swą odwagą godną sługi bożego pomazańca, niczym Jerzy najmężniejszy ze świętych, lub sam Michał archanioł, pokona zło.
Serce znów zatryumfowało.



Pytania, jakie Thei zadała młoda kobieta stojąca obok Kristberga nie były oznaką wielkiej wiary. Mieć możliwość odgadnięcia zagadek istnienia, a pytać o siebie, to tak samo jak móc obrzucić ludzkość szczęściem i chwałą, a zerwać kwiat paproci...
Lorraine, tak się przedstawiała. Islandczyk uznał ją za zabłąkaną i postanowił swoim postępowaniem dawać jej przykład. W końcu co więcej mógł zrobić? - pytał sam siebie.

Kolejny raz wędrowali w miejscu, które pewnie nie istniało. Tak przynajmniej wydawało się Islandczykowi, chociaż nie potrafił dokładnie pojąć takiego stwierdzenia.
Tym razem jednak wszystko wyglądało inaczej. Szli zamknięci bez możliwości spojrzenia na piękne światy. Nie było tutaj materialnego czucia, toteż wędrówka była przedziwnym doznaniem. Nie pierwszym jednak i pewnie nie ostatnim w tej wyprawie.
Drogę kończyło przejście. Złota zasłona u kresu falowała lekko jakby pchana wiatrem.
Przekroczyli ją.

Ciemność zapanowała nad światem. Wdzierała się w każdy zakamarek, odganiała wszystko inne, nie mając przecież równego sobie przeciwnika. Towarzyszył jej zapach wilgotnego, ściętego drzewa, woń, która wprawiła drwala w prawie swojski nastrój.
Nagle mrok zlękł się, i nastroszył jak kot, kiedy umykał przed światłem. Cała ta sytuacja miała miejsce, ponieważ Kristberg dręczony ciemnościami zapalił lampę.
Mrok odszedł, ale zabrał ze sobą kolory. Takie stwierdzenie wydawało się być rozsądnym w porównaniu z zakładaniem, że ktokolwiek tworzy świat bez barw.
Ruszyli przed siebie, a Kristerg był już pewny, że mają w swojej wędrówce jakiś określony cel. Wszystko wcześniej było w pewnym stopniu metafizyczne i dziwnie ulotne. Teraz świat dążył ku rzeczywistości.
Pomieszczenie, w którym znaleźli się po przekroczeniu misternie zdobionych drzwi zdumiewało swoim majestatem, lecz nie przygniatało to Islandczyka. Mężczyzna czuł się tutaj dziwnie swobodnie, jakby ufał temu miejscu. Może to dlatego, że wielkie pomieszczenie w pewnym stopniu przypominało kościelną salę... któż to może wiedzieć?
Gdy pielgrzymi, jak określił ich Judasz dotarli do końca pomieszczenia, ich oczom kolejny raz ukazał się niecodzienny widok. Na wielkim tronie siedziała przed nimi piękna kobieta, której majestat musiał przewyższać cześć Thei, albo musiała to być osoba niezwykle zawzięta. Judasz bowiem uklęknął przed nią składając pokłon i poganiając do zrobienia tego samego do tego samego pozostałych.
Otoczenie kobiety na tronie również nie należało do codzienności. Groteskowy rycerz i przepiękna dziewczyna. Byli jak biel i czerń, jak materia i nicość, jednak razem prosperowali w tym świecie pewnie służąc Nyks, czyli Pani Zdrady, jak określił ją Judasz. Czyli będąc źli? Co do Ereba nie było wątpliwości, ale Selene? Kristberg nie mógł uwierzyć w to, aby tak piękna istota czyniła zło w czyste postaci.
Ciemność nie potrafi tworzyć piękna. Jej kreacja to jedynie odbicie pracy boga. Odbicie skrzywione.
Nic dziwnego, że Judasz jedynie o niej nie wyrzekł złego słowa.
Gdy wszysc zostali zaproszeni na bankiet, a cudowna księżniczka obiecała zaopiekować się kompanami Judasza, wyrażając przy tym opinię na temat dumy Kristberga – pięknej, gęstej brody, co więcej opinię negatywną, w drwalu odezwały się w końcu ludzkie odczucia i zagrały w nim emocje.

A może się tak ogolić – pomyślał śmiejąc się do siebie w duchu.
Nieco wesołości pomogło drwalowi zacząć myśleć po ludzku.

To jeszcze dziecko, nie może być przesiąknięte złem. I pewnie nie jest. A naawet jeżeli, to na pewno da się ją jeszcze uratować.

Gdy przemówił Ereb, którego Islandczyk od początku darzył wielką antypatią. Mężczyzna mówił coś o jego świetle, a księżniczka oznajmiła, iż nie jest ono legalne.
Lampa zgasła, a Kristberg w ciemnościach udał się za trzema kobietami.

”Zdrowaś Mario, łaskiś pełna...” - odmawiał w duchu trzecią Zdrowaś Mario, zaciskając w palcach paciorek różańca. W końcu nawet w obcym świecie nie można było zapominać o różańcu.
 
Minty jest offline