Wątek: C E L A
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-08-2010, 16:02   #12
Harard
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Torg się oswobodził i natychmiast podszedł pod Meksykańca, obok którego Joshua otwierał już swoje kajdanki. Christopher odezwał się do Latynosa:
- Coś mi się widzi, że masz dwie opcje. Co ty na to Josh? - pytanie rzucił do Josha, żeby potwierdzić, że w tym momencie współpracują. I dokończył do Latynosa: - Albo dajesz klucz dziewczyny po dobroci, wtedy uwalniamy też ciebie, albo musimy go sobie wziąć sami i wtedy oczywiście nikt ci nie pomoże. Dobrze mówię, Josh?

Złapał zwinnie klucz rzucony przez Jill i odpiął kajdanki od nadgarstka. Zaraz uwolnił też drugie ich oczko od zardzewiałej rury i schował do kieszeni razem z kluczykiem. Wykrzywił się lekko w uśmiechu na słowa Christophera. Zły glina i dobry glina, co? Choć może w ich sytuacji takie porównanie nie było na miejscu. Zły skazaniec i zły skazaniec?
- Dobrze mówisz, Chris. Oddaj kluczyk.- powiedział spokojnie do osiłka, choć sam decyzję już podjął, a wzrok Jill przyglądającej się niemalże ze znudzeniem całej hecy utwierdzał go tylko w wyborze.
„Sumienie? Panie doktorze Lechner! Fundamentalny błąd w założeniach pańskich badań.” – pomyślał patrząc z rozbawieniem na głośnik. – „Sumienie nie powstrzymuje od grzechów, przeszkadza tylko cieszyć się nimi.”
Rozglądnął się pilnie po śmierdzącej piwnicy. Szukał… argumentu do rozmowy z brudasem, zaczętej już przez Chrisa. Ułamanej gazrurki, pręta od kraty, a choćby i kawału tynku lub cegły. Chodził brodząc w brudnej wodzie, spoglądając od czasu do czasu na meksykańca. Noga trafiła w końcu na coś ciekawego. Wyciągnął połówkę cegłówki i podrzucił w ręce. Ociekała zielonkawym szlamem pleśni, nie była za duża ale nadawała się. Zabrał też koc na którym leżał i spróbował w rękach czy materiał jest mocny. Śmierdział stęchlizną i był wystrzępiony na rogach, ale poza tym też się nadawał. Josh wbił drapieżne spojrzenie w beanera. Podszedł do niego, ale tak by pozostać poza zasięgiem jego kończyn jakby zdecydował się wierzgać już na tym etapie. Stanął po drugiej stronie niż Chris.
- Kluczyk.

- Chcesz kluczyk to najpierw mnie uwolnij. Wtedy oddam ci go z wielką chęcią przyjacielu. - odpowiedział meksykaniec nawet nie zerkając na rozmówcę. Wydawał się bardzo nieobecny, choć nie można było go lekceważyć mimo wszystko.
- Nie próbujcie kurwa mnie tknąć! - krzyknęła Stella prewencyjnie, po czym zaczęła szukać czegoś czym mogłaby cisnąć w mężczyzn. - Jak podejdziecie to połknę kluczyk tego pieprzonego wielkoluda, jak Boga kocham.

- A więc zaczekaj chwileczkę, przyjacielu. –
powtórzył z przekąsem ostatnie słowo, podrzucając cegłówkę w ręce.
Josh odwrócił się powoli do kobiety i wyciągnął jej kopertę.
- No, Stella to twój szczęśliwy dzień.
Poszedł do niej i pokazał, że w kopercie tkwi kluczyk po czym przełożył ją do lewej ręki i stanął przy niej, tyłem do meksykańca. Spokojnie wyciągnął do niej rękę:
- Procedurę znasz, z ręki do ręki i kluczyk twój.
Kobieta zawahała się przez chwilę, ale zaraz wyciągnęła rękę i dokonali wymiany. Odwróciła głowę do przykutej ręki i zaczęła odpinać kajdanki. Josh nadal odwrócony tyłem do beanera sięgnął do kieszeni i otworzył szybko kopertę z kluczem osiłka trzymając ją przed swoimi piersiami.
Spojrzał zaraz na Jill i podszedł do niego. Przerzucił koc przez ramię wkładając do niego cegłę i okręcając tak by nie wypadła. Pokazał mu kluczyk tkwiący w kopercie i karteczkę z jego imieniem.
- Teraz twoja kolej, przyjacielu.

Meksykaniec wstał i nic nie mówiąc wyciągnął przed siebie dłoń, w której trzymał kopertę z kluczykiem Jill. Jedyną rzeczą, która mogła budzić zastrzeżenie był fakt, że nie odważył się on wyciągnąć ręki na pełną długość i trzymał ją zgiętą w łokciu, przez co Josh musiał podejść nieco bliżej aby dokonać wymiany.
- Nic z tego. – Josh zmrużył oczy obserwując osiłka – Widzisz, pies który dużo i głośno szczeka – wskazał ruchem głowy na Stellę – rzadko gryzie. A ty jesteś wielkim, złym, pieprzonym meksykańcem. Odnoszę wrażenie, że nie jeden kark skręciłeś tymi łapskami, nieprawdaż? Tak więc zrobimy to inaczej. Odsuniesz się jak najbardziej od rurki, będziesz stał na paluszkach i wyciągał rękę do mnie z kopertą. A najpierw pokażesz mi że jest w niej kluczyk. Wtedy się wymienimy z ręki do ręki. Nie będziemy się bawić w rzucanie na trzy, cztery, bo przecież jasne jest, że żaden z nas by nie rzucił, co? – uśmiechnął się lekko kącikiem warg. – A więc na paluszkach, kluczyk czeka.
Stanął tak aby tylko wyciągnięty na cały swój zasięg obu ramion beaner mógł dokonać wymiany.
Osiłek o dziwo nie protestował, a zamiast tego wykonał posłusznie polecenie Josha.
Brunson znowu zmrużył oczy. "Co jest?" Przyglądnął się jeszcze raz wielkoludowi, Nie ryzykował wiele, bo przecież kluczyk podmienił na swój własny, ale mimo to instynkt ostrzegał go przez bliżej niesprecyzowaną niespodzianką.
- Kopertę trzymaj za papier, tak jak ja. Widzisz? – pokazał zaraz o co mu chodzi - Tak by kluczyk siedział sobie spokojnie w dalszej jej części. - Wysunął rękę, gotów do wymiany, skoncentrowany i uważny. Prawą złapał za róg koca.
Osiłek wyciągnął się i złapał za kopertę, wkładając jednocześnie swoją do ręki Josha. Spojrzenie Brunona nie wyrażało niczego, stalowoszare oczy wbite w Latynosa zmrużyły się nieco, a mężczyzna skoczył zaraz do Jill odpinając jej nadgarstek od rurki.
Spojrzał po chwili na wielkoluda siłującego się z niepasującym do zamka kluczem, po czym powiedział do siostry, tak jakby przybierająca szybko woda była ich jedynym teraz zmartwieniem ograniczającym zabawę:
- Jak myślisz Jill, wystarczy nam czasu? Nie można go tu zostawić. Takiego bezradnego i niepocieszonego. – słowa brzmiały jednostajnie, bez jakiejkolwiek emocji, ale w oczach Joshuy pojawił się szaleńczy blask.
 
Harard jest offline