Impas trwał. W migotliwym blasku ciśniętej na ziemię przez Nydiana pochodni Draholt przez chwilę mocował się ze swoją hubką i krzesiwem, ale kurestwo zamokło. W końcu poszedł po rozum do głowy i od palącego się łuczywa odpalił swoje, drugie. Teraz paliły się dwie pochodnie i w pieczarze zrobiło się jaśniej. Od razu też lepiej można było przyjrzeć się palisadzie i temu co się na nią składało. A było tego niemało. A to kilka klepek z beczki, jakieś deski nadpalone, korzenie wyrwane i odcięte, kawałki plecionych, wiklinowych koszy, kilka wioseł, dwie belki i szczątki łodzi. Wszystko powiązane rzemieniem czy jakąś liną, trudno było rzec. Imponująca zapora grodziła drogę do dalszej części pieczary, ku jej węższemu końcowi, gdzie wyraźnie czernił się drugi wylot z jaskini. Tam musiał być dalszy kompleks jaskiniowy. Strzegące palisady „szczurki” trwały na niej z orężem w dłoni, niczym na jakiej reducie!
Vallan chciał odłączyć się od kompanów i zaskoczyć stworki skrytym podejściem pod palisadę, ale wnet uzmysłowił sobie że w sytuacji kiedy obserwuje go z dziesięć par wrogich ślepi nie jest to możliwe. Tym bardziej jak poza obserwacją używają w formie przekonujących argumentów ciśniętych kamieni. Z których trzy, czy cztery śmignęły zdecydowanie bliżej jego głowy niżby sam tego chciał. To zniechęcało. Musiał się wycofać.
Kilka wystrzelonych przez śmiałków pocisków stuknęło w palisadę lub poszybowało ponad nią wywołując jedynie kolejne, głośniejsze z każdym pociskiem salwy śmiechu „szczurkowatych” obrońców palisady. Każdy niecelny strzał zwiększał ich pewność siebie. Napawał dumą. Na śmiałków owe nieudolne próby miały zgoła odwrotny wpływ i przeciwny skutek. Ośmielone nieudolnością napastników „szczurki” jęły bardziej wychylać swe osłonięte jakimiś skórami cielska, krzyczeć coś do napastników i grozić im orężem. Jeden zaś, zupełnie już ośmielony, wspiął się na palisadę, odwrócił tyłem do śmiałków, zadarł ogon; mieli ogon!; do góry i wystawił w obraźliwym geście znanym najwidoczniej wszystkim kulturom, również tym podziemnym, dupę. Wyraźnie pokazując gdzie ma napastników. Reszta stworków zareagowała szczekotliwym, niemiłym dla ucha śmiechem.
Corvus naciągnął łuk, uniósł go w górę i strzelił…
Pocisk poszedł dokładnie tam, gdzie mierzył wojownik. Być może złość sprawiła, że półmrok nie przeszkadzał już tak bardzo. Strzała wbiła się w dupę stworka aż po brzechwę, która stercząc z tyłka „szczurka” sprawiła, iż przypominać zaczęła kurzy kuper. O ile miało się wyobraźnie. I czas by bawić się w takie porównania. „Szczurkowi” brakło obu. Nie brakło mu jedynie sił w piersi, bo w jednej chwili ryknął boleśnie, zachwiał się i runął w dół, przez palisadę, lądując po tej jej stronie, kędy stali wrodzy przybysze…
Za palisadą zawrzało. Kilka wściekłych głosów warczało coś do siebie a ranny wył z bólu. I naraz część palisady, płot pod ścianą z prawej strony szeroki może na metr, rozwarła się a zza niej wypadło bodaj z pięć „szczurków” z których trójka uniosła groźnie dzidy wyraźnie grożąc przybyszom a dwójka pochyliła się nad rannym, którym wyraźnie chciała się zająć. Widać było gołym okiem że teraz już nie jest mu tak do śmiechu jak było…
. |