Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-08-2010, 22:56   #17
emilski
 
emilski's Avatar
 
Reputacja: 1 emilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodze
-Oczywiście, że idę z wami – musi ktoś wam ratować tyłki – odpowiedział Walter na propozycję Garetta wypowiedzianą jeszcze w sali szpitalnej. On, Dwight i Hiddink razem na akcji w barze dla Ruskich. Nieważne, że nie do końca darzył ich sympatią, ale to oni uchodzili za twardzieli. No, Hiddink może mniej, ale bardziej chodzi tu o jego charakter.

Po drodze ze szpitala, Walter powoli starał się zapomnieć o całym incydencie – w końcu w jego mniemaniu, to on wyszedł z niego zwycięsko i nie ma co kruszyć kopii. Trzeba przejść nad tym do porządku dziennego i działać dalej. A atmosfera w domu Styppera sprzyjała topnieniu lodów – w miarę spożytego alkoholu i płynącej rozmowy, która podsumowywała wszystkie ich dotychczasowe osiągnięcia – Chopp czuł, jak zacieśniają się więzy między wszystkimi tu obecnymi mężczyznami. Teodor dowodzący i rozporządzający zadaniami – tego oczekiwał od niego od samego początku śledztwa: żeby ktoś wreszcie jasno wytyczył mu zadania i powiedział: -Ty robisz to, ty tamto, a ty jeszcze coś innego. Dzięki temu Chopp przestawał powoli czuć się zagubiony w działaniach. Bo interpretacja poznanych informacji to jedno, ale decyzje o dalszych ruchach, to drugie.

„Może wreszcie propozycja Teodora włączy Dwighta w tę przygodę w bardziej czynny sposób – to on tu do jasnej cholery jest detektywem i on powinien w większości wziąć sprawy w swoje ręce”. Walter tego od niego oczekiwał i nigdy jeszcze tego nie dostał, dlatego Garett tak mu działał na nerwy.

Ale teraz... pod wpływem kolejnych kieliszków... wszyscy stawali się sobie tacy bliscy... Walter czuł się coraz bardziej jak... jakby odnalazł wreszcie towarzystwo, które go rozumie i któremu jest bliski... i które może zastąpić Muriel...

Gdy pojawiły się karty na stole, a rozmowa cały czas oscylowała wokół wątków kryminalnych, Walter Chopp już zupełnie czuł się jak bohater jakiejś powieści i odezwał się:

- Z przyjemnością będę dalej odwiedzał Duvarro, ale też z większym strachem po tych wszystkich rewelacjach. Ale czy mamy coś na chwilę obecną, co mógłbym zanieść Dominicowi jako dowód – nie zapominajcie, że właśnie tego ode mnie żądał.

- Jeśli Dominic maczał palce w zniknięciu brata to dawanie mu dowodów na niewinność Victora jest jak wpychanie palców w paszczę wygłodzonego wilka - powiedział Theodor nieco bełkotliwym głosem.

- Dał nam trzy dni - myślę, że powinniśmy wykorzystać ten czas – odezwał się Lafayette. -Do tego mam wrażenie, że chodzi bardziej o coś, co pozwoli mu uwierzyć, że może nam ufać, niż żelazny dowód niewinności Victora, czy miejsce pobytu jego brata. Zostały dwa dni, w tym czasie powinniśmy zdobyć coś, co będzie można mu bez szkody przekazać, a także ustalić czy i na ile można mu ufać. Do tego momentu, cóż, proponuję świecić oczami jak dotychczas. Z tego co zrozumiałem, Walterze udostępnił ci pewne informacje już teraz. - spojrzał w karty, skrzywił się i położył całą piątkę na stole, koszulkami do góry - jakkolwiek by to nie licowało z moją godnością zawodową... muszę powiedzieć pass.

-Powiedziałem Dominicowi, że odezwę się do niego, dopiero jak coś będę miał - nie chcę iść już do niego bez konkretów, ale myślę, że spróbuję umówić się z na osobności z Figgingsem - drugim udziałowcem. On wydaje się wiedzieć więcej na temat tego kontraktu i prawdopodobnie kochał się w Angelinie. - Walter wpatrywał się w karty trzymane w dłoni i wahał się, aż w końcu wymienił trzy.

Dwight z papierochem przyklejonym do dolnej wargi wyglądał jak posąg, wpatrzony w swoje karty. Wreszcie odrzucił dwie z nich, a resztę złożył i położył przed sobą. Zaciągnął się znowu. Przepił.

- Vincent ma rację. Dominicowi trzeba rzucić jakiś nic nie znaczący ochłap. - powiedział tasując talię - Panowie, proponuję iść w rejony bliskie Panu Lafayette. Zorganizować mały teatrzyk. Panie Stypper, ile kart?

Garrett rozrzucał wprawnym ruchem karty graczom, jednocześnie mówiąc dalej:- Walt, kiedy już będziesz to robił, spróbuj namówić Dominica na spotkanie. Nie u niego tym razem. Zagraj zdenerwowanego, wystraszonego. Ktoś cię obserwuje, być może ktoś w jego firmie ktoś was obserwuje? Zaproponuj coś na mieście, ale całkowicie bezpieczne miejsce, by nie brał zbyt dużo obstawy, mam nadzieję - najlepiej żadnej. Gdy już tam będziecie...

Zagiął leżące przed nimi karty, zaciągnął się, dorzucił parę banknotów do puli.

- Wchodzę. Gdy już tam będziecie, powiedz że masz ogon i zażądaj zmiany miejsca. Na jakieś w miarę odludne. Tym ogonem będę ja - zauważycie mnie, potem zniknę. Na miejscu dasz mu ten przedmiot. Potem zrobimy przedstawienie. Potrzebowałbym jeszcze kogoś do ekipy - pobawimy się w ulicznych bandytów, jeśli Dominic nie będzie miał mocnej obstawy. Jeśli będzie, ale mała, wystarczy ktoś dla odwrócenia ich uwagi.
Detektyw zwilżył gardło zawartością szklaneczki.

- W ustronnym miejscu zamarkujemy uderzenie Waltera, padnie niby nieprzytomny. Wtedy dobiorę się do Dominica i spróbuję coś z niego wycisnąć. Uda się czy nie, po jakimś czasie Walter “ocknie się” i przygotowanym wcześniej pistoletem wypłoszy napastników. Jeśli Dominic nie zorientuje się w sztuczce, to nawet jeśli nic ciekawego nie powie, to Walter powinien zyskać w jego oczach, co przyda się później.

Dwight Garrett wyciągnął następnego papierosa. Zanim go zapalił, pośród i tak już gęstego dymu popatrzył po siedzących wokół stołu.

- Wchodzicie, czy nie?

-Podoba mi się. Co to za przedmiot, Dwight? Rozumiem, że to jakaś ściema? Panowie, już czuję, jak mi skacze adrenalina – sporym łykiem zakazanego alkoholu i zapaleniem nowego papierosa Walter musiał zamarkować rzeczywiste uczucia, a te były takie, że najchętniej wstałby od stołu, biegał i skakał i od razu ruszył na akcję – tak już wszystko w nim buzowało. A tu jeszcze trzeba coś dorzucić coś do puli.

- To już sam wymyśl, co zabierzesz ze sobą. - wypuścił dymek Dwight - Wszystko jedno, bylebyś udawał, że według ciebie ma to wielkie znaczenie w sprawie.

-Pass- mruknął, odrzucił karty po czym pociągnął solidnego łyka ze szklanki

- Przedni pomysł. Przeszedni - wybelkotał Theodor. - To pwoinno go pszeszkonać do nasz.

- Myślałem raczej nad zaphoszeniem go do teatru, pokhęceniem się wokół Trzech Lwów, zapszyjaźnienie się na stopie towaszyskiej i wyłudzaniu infohmacji - nie wiedzieć w którym momencie Vincent opróżnił ten "o jeden kieliszek" i zaczął mówić z mocnym francuskim akcentem - ale panów plan ma w sobie uwosicielską nutkę romantyzmu, któha bahco mi się podoba.


***

-Panowie, ja mam już dość – odezwał się Walter i położył całym sobą na stół. -Biorę, co wygrałem i więcej nie dam rady – Chopp szukał więc na stole swoich pieniędzy, podnosił leżące przed nim karty, nieprzytomnym wzrokiem przetaczał po całym stole, rozganiał dym niezbyt skoordynowanym ruchem ręki, ale nic więcej znaleźć się nie dało. Patrzył jeszcze nie wierzącym wzrokiem po towarzyszach, ale oni wszyscy tak samo zbierali do kupy to, co znajdowało się koło nich na blacie. Tylko Garett siedział jak zwykle spokojnie i nic nie miętosił, bo nic nie wygrał. Ale też nic nie przegrał – ciekawe, czy zrobił to specjalnie, wyreżyserowanie napadu na Dominica i wyreżyserowanie wyniku partii, wszystkie asy w jego rękawie... Bo w to, że jedyny lafayette będzie się cieszył dodatkowym plikiem banknotów nikogo przecież nie dziwi. „Na pewno oszukiwał... to silniejsze od niego..., ale niech tam..., niech ma te 6 dolarów...”. I w końcu wzrok Choppa padł na Douglasa, który grzebał rękami w kieszeniach i chyba... tak – przeliczał straty. Księgowy się uśmiechnął i zawołał do niego nieskładnie: - Hej... na moje księgowe … okko, to panie Douglas... ma ppan trzrzyyy... nie! zaraz! cztery dorary w plecy... Ha ha ha – i zaniósł się śmiechem nie wiadomo dlaczego, skoro sam w ręku trzymał tylko jednego zwycięskiego dolara.

W końcu oparł się ciężko plecami o krzesło i opuścił głowę cały czas się uśmiechając. A oczy powoli zasnuwały mu się mgiełką i takie ciężkie... takie bardzo cięęężkie powieki jakieś miał, że nie mógł już dłużej ich dźwigać...
 
emilski jest offline