Drzwi otworzyły się z łoskotem. Do przedziału wszedł wysoki, szczupły mężczyzna o czarnych, przetłuszczonych włosach i cholernie błękitnych oczach. Czerwona, wypłowiała chusta zasłaniała jego usta i podbródek. W spoconej dłoni trzymał peacemakera. Lufa broni wycelowana była w głowę 15-letniego chłopca, którego używał jako zakładnika.
- To jest napad! - krzyknął, choć wszyscy już to wiedzieli. - Żadnych gwałtownych ruchów, bo dzieciak zginie! Wilhelm van Leeborn:
~No ładnie, pociąg się chyba spóźnia. Za moich czasów to się nie zdarzało~
Od dobrych piętnastu minut stałeś na stacji w Little Worth i czekałeś na pociąg, który miał przywieźć nowego zastępcę szeryfa, a właściwie panią zastępczynię. Do czego to doszło! Ktoś tam w Waszyngtonie musiał uznać, że twój rodzony brat nie daje sam rady tym wszystkim szumowinom... A może chodzi o coś więcej...
- Patrz, nie tylko my tutaj czekamy - powiedział George Kaminsky do swojego towarzysza powoli wtaczając się na stację.
- No, no... Pan Ex-Szeryf jak zawsze przed czasem! - Justin Rainbow uśmiechnął się zawadiacko. - Nie było się trzeba spieszyć, bo na tej trasie zawsze są drobne opóźnienia. No, ale mógł pan Szeryf nie wiedzieć, w końcu za pańskich czasów pociągi się nie spóźniały...
- Błąd. Za jego czasów nie było pociągów - obaj wybuchli śmiechem.
Od razu rozpoznałeś w tych wygadanych "żartownisiach" najbardziej zaufanych ludzi Mastersa, miejscowego barona zbrodni, który od pewnego czasu swoją siedzibę ma właśnie w St. Orlean... Muszą czekać na kogoś ważnego, skoro szef przysyła ich aż tutaj. Powitanie i odbiór zawsze oznacza kogoś ważnego. I prawie zawsze oznacza spore kłopoty... |