Wątek: C E L A
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-08-2010, 20:11   #28
mataichi
 
mataichi's Avatar
 
Reputacja: 1 mataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie coś
Grupa nr1, pierwszy dzień, ranek

Rebeka


Zaspokoiwszy głód kobieta zaczęła rozglądać się po wielkim holu w poszukiwaniu miejsca, w które mogłaby upchnąć wózek i resztki jedzenia. Niestety po krótkim rozeznaniu otoczenia doszła do wniosku, iż jedynym sensownym wyjściem będzie zepchnięcie niepotrzebnych rzeczy do pomieszczenia ze ścianami umazanymi krwią. Wszystkie pozostałe drogi na parterze były w tym momencie odcięte. Od razu zabrała się do wykonywania planu, przerywając tylko na moment, kiedy z odległego odciętego korytarza doleciał do niej krzyk Diany.

Starała się żeby wózek zjeżdżał powoli schodek za schodkiem, lecz wystarczył moment nieuwagi i całość poleciała na ziemie uderzając o nią z głośnym hukiem. Cóż i tak pozostali pewnie nie zamierzali tutaj wracać. Miała już się odwrócić, kiedy pośród porozrzucanych rzeczy dostrzegła kolejną wiadomość. Ta prawdopodobnie leżała pod srebrną tacą.

„Nikomu nie udało się stąd uciec. Jedyną możliwością ocalenia jest ucieczka. Nie dajcie się zabić, a o 18..00 dzisiejszego dnia będziecie mieli szansę. Główny hol. Niech Bóg ma was w swojej opiece.”

Jeśli jej autorem był ten wystraszony młodzieniec, w takim razie jego wiara musiała być naprawdę silna skoro w takim potępionym miejscu zwracał się do Boga o pomoc. Chyba, że była to kolejna gierka Lechnera bądź jego niemniej obłąkanej asystentki. Tak czy owak warto było zapamiętać tą informację.

Marqez zostawiła resztę rzeczy i wróciła szybko do holu. Tam nagle poczuła na swojej skórze powiew leciutkiego wiaterku, który niósł ze sobą wątły zapach z przeszłości. Zapach mężczyzny, który był jej pierwszą miłością. Takich szczegółów się nie zapomina. Przez krótki, ulotny moment miała wrażenie, że wiatr niczym ramiona mężczyzny oplata jej talie. Była niemal pewna, że w cichym szumie usłyszała:

- Jestem przy tobie…


Kobieta oparła się o ścianę i osunęła powoli na ziemie. Po jej policzkach z wiadomych tylko dla niej powodów zaczęły płynąć łzy.


Grupa nr1, pierwszy dzień, ranek

Kurt Marevick, Atilla Lengyel


Kurt miał rację myśląc, że wystraszone zwierzę zapędzone w kozi róg jest najniebezpieczniejsze. Nie mając nic do stracenia walczy ze wszystkich sił o przeżycie, mogąc dzięki temu pokonać przeszkody wcześniej dla niego nieosiągalne.

Kiedy Diana zorientowała się, że mężczyźni wybrali ją na ofiarę pozostała jej już tylko walka. Krzyknęła zginając się niemal w pół, lecz nie był to krzyk rozpaczy. Miał w sobie gniew i to w najczystszej postaci. W jednej chwili wygięła swoje ciało w tył uderzając w twarz Atilli, który zdawał się do tej pory kontrolować sytuację. Cios nie był zbyt bolesny, jednak zdołał wytrącić mężczyznę z równowagi. Żeby nie wywrócić się puścił lewą rękę Diany chwytając się ściany. Dziewczyna czekając tylko na tą okazję wyrwała się mu całkowicie dzięki spoconej i śliskiej prawej ręce, po czym rzuciła się do ucieczki. Cena tego rozpaczliwego manewru była jednak wielka. Wegier wyraźnie widział jak jej lewa ręka łopotała swobodnie, zapewne złamana. Pewnie jedynie dzięki ogromnej dawcę adrenaliny narkomanka nie czuła tej „drobnostki”.


Marevick wpadł do pierwszej celi. Nic w niej nie leżało, przynajmniej nie na wierzchu. Błyskawicznie zrzucił koc i poduszkę z pryczy, nie zastanawiając się nawet co robiły w opuszczonym miejscu. Trafił na puste pomieszczenie. W takim momencie słowo „kurwa” było adekwatnym określeniem jego położenia. Nie miał czasu na myślenie. Gdy wybiegał z celi usłyszał krzyk Diany… możliwe, że współtowarzysz zabrał się już za nią.

Jakże był szczęśliwy gdy jego drugi strzał okazał się szczęśliwy. Pod kocem, który powędrował na podłogę leżał ukryty… czekan wspinaczkowy. Mężczyzna wziął go mocno w garść i wybiegł na korytarz. Tam czekała na niego niemiła niespodzianka.


Atilla i Kurt zostali wzięci na muszkę małego rewolweru, który trzymała w swojej prawej dłoni Diana. Węgier nie zdążył schwytać narkomanki zanim ta dotarła do broni. Stała od nich niecałe dwa metry przez co nikłe były szansę, że nie trafi.

- Chcieliście mnie wykończyć. – mówiła całkiem spokojnie, lecz jej wytrzeszczone oczy wskazywały, że znajdowała się w amoku. – To teraz ja was rozkurwie chłopaczki. Jednego i drugiego, pieprzą mnie te całe zasady. Na końcu załatwię tą szmatę, która mnie z wami zostawiła…

Pociągnęła za spust… raz… drugi… trzeci. Broń nie wypaliła. Wszelka nadzieja wyparowała w jednej chwili.


Grupa nr2, pierwszy dzień, ranek

Jill Briggs


Przez kilka minut poruszali się razem, lecz już pod koniec korytarza znajdującego się za pomieszczeniem z trupami mężczyźni znaleźli schody do góry i byli zmuszeni się rozdzielić. Jill została sama. Teoretycznie miała krótszą drogę, jednak szybko okazało się, że reszta podziemi była albo zawalona gruzami albo zalana.

Przeciskała się najszybciej jak umiała pomiędzy cuchnącymi pleśnią przeszkodami. Po kilku minutach marszu, kiedy usłyszała huczenie wentylacji, wiedziała, że znajduję się już całkiem blisko celu. Pozostał tylko krótki korytarz do przepłynięcia, na końcu którego, znajdowały się schody.

Woda była nieprzyjemnie zimna i śmierdziała okropnie jakby coś w niej zdechło niedawno. Jej poprzednik? Odpowiedź na to pytanie w tym momencie była nieistotna. Gdy woda zaczęła sięgać Jill do brody, ta zaczęła płynąć trzymając się ściany po prawej stronie. Paskudny zapach stawał się coraz bardziej intensywny z każdym przepłyniętym metrem. W momencie gdy kobieta pokonała trzy czwarte dystansu i poziom wody zaczął na powrót się obniżać, jej lewa stopa zawadziła o coś wystającego. Coś unosiło się przy dnie. Więźniarka nie mogła powstrzymać wrażenia, że była to ludzka ręka. Ręka czekająca na swoją ofiarę, żeby ściągnąć ją w głębiny.

W momencie gdy zdała sobie sprawę że te myśli może wtłaczać do jej głowy narkotyk Lechnera i nawet przeszkoda pławiąca się w wodzie mogła być wytworem jej wyobraźni, poczuła jak coś kościstego zacisnęło się wokół jej kostki. Coś cholernie realnego.

W jednej chwili została ściągnięta pod lodowatą powierzchnię wody. Czuła jak zanurzała się coraz głębiej i głębiej, choć było to zwyczajnie niemożliwe. Szarpała się i próbowała wyrwać z żelaznego uścisku. Zapas powietrza w płucach kurczył się w zastraszającym tempie. Gdy zmusiła się do otworzenia oczu, w morzu czerni dojrzała świetlistą postać. Jej twarz była niczym półprzezroczysty hologram, na którym w błyskawicznym tempie wyświetlane były sceny mordu, których dopuściła się Jill. Gdy ostatnia migawka przedstawiająca zabójstwo meksykańca zgasła, twarz zniknęła odsłaniają ludzką czaszkę.

Kobieta kopnęła ze wszystkich sił trupią dłoń w ostatniej próbie, na jaką miała jeszcze siły.

To coś puściło, choć wydawało się, że nie musiało. Pozwoliła jej żyć.

Kobieta z wielkim impetem wynurzyła się z wody chwytając rozpaczliwie powietrze w płuca. Już po chwili znalazła się na schodach wyczołgując się na nią zmęczona po podwodnej walce. Noga w rejonach kostki wciąż bolała.

Czy to była zwyczajna halucynacja?

Na całe szczęście na końcu schodów znalazła cel swojej wyprawy. Za metalowymi drzwiami znajdowało się małe pomieszczenie, w którym pracował wielki wentylator. Nad nim musiał znajdować się kolejny i kolejny. Mokry od wody i krwi więzienny uniform przylegał do jej skóry, na której pojawiła się gęsia skórka. Chłodne powietrze z zewnątrz omiatało jej sylwetkę.


Najważniejsze, że urządzenie odprowadzające gaz było wyeksponowane, nawet wyłącznik był wyraźnie oznaczony. Było niewielkie, nie licząc butli z trującymi toksynami.


Grupa nr2, pierwszy dzień, ranek

Joshua Brunon, Christopher Torg


Rzeczywiście ktoś kto zaplanował te podziemia musiał być nieźle stuknięty skoro nie mógł stworzyć jednej klatki schodowej prowadzącej na samą górę.

To był istny labirynt korytarzy, w którym mężczyźni raz się gubili żeby po chwili znajdować przejście do kolejnej partii i kolejnego poziomu. Zależało od nich życie całej trójki, więc nie mogli sobie pozwolić na zwiedzanie tego jakże „urokliwego” miejsca. Biegli co jakiś czas rozdzielając się na chwile, aby usprawnić szybkość poszukiwania właściwej drogi. Współpracowali zaskakująco dobrze, najwyraźniej wspólne morderstwo zbliżało ludzi mocniej niż można było przypuszczać.

- Tam!

Zawołał jeden z nich gdy ujrzeli upragnione drzwi prowadzące do pokoju kontrolnego. Po przebrnięciu trzech pięter minęli mnóstwo ciężkich krat, którymi można było podzielić wedle swojej woli całe piwnice.

Wpadli do środka zastając Stelle w mało spodziewanej pozycji.

Pomieszczenie było niezwykle czyste porównując je przynajmniej do tych, z których przybyli. Ściany były pomalowane na śnieżną biel. Kilka starych monitorów rejestrowało to co działo się w piwnicach, przynajmniej tak można było początkowo sądzić. Według urządzeń oni wciąż znajdowali się w pomieszczeniach gdzie zabili meksykańca. Obraz był bardzo niewyraźny i prawdopodobnie przedstawiał inną grupę. Na ich szczęście Rockwood nie zorientowała się w tym, była zbyt zajęta.

Kobieta siedziała przy niewielkim stoliku i kończyła jeść talerz spaghetti. Obok stały jeszcze dwa talerze wciąż wypełnione jedzeniem. Stella wbiła zdziwiony wzrok w mężczyzn żeby po chwili przerzucić go na monitory. Chyba dopiero teraz zdała sobie sprawę ze swojego błędu. Co dziwniejsze nic nie wskazywało na to, że próbowała ich odciąć. Panel kontrolujący, znajdujący się tuż pod monitorami wydawał się nietknięty.

- Wyglądacie jakbyście przed kimś spierdalali. Zjedźcie coś, ja i tak bym kurwa wszystkiego nie zjadła. – rzuciła głupią uwagę przesuwając jedzenie w stronę przybyłych. Wyraźnie nie wiedziała czy ma ich traktować jako zagrożenie. Powoli jej lewa ręka powędrowała do kieszeni, z której wyjęła sporych rozmiarów nóż, a następnie położyła go przed sobą na stole.
 
mataichi jest offline