Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-08-2010, 14:35   #1
xeper
 
xeper's Avatar
 
Reputacja: 1 xeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputację
[WFRP 2 ed.] Niepokoje na wzgórzach

GOTTRI

- Tośmy zajechali, młodziku - Sigrun Grzmiący młot oznajmił Gottri’emu. Stali na skrzyżowaniu polnych dróg, z których jedna wiodła na południe, ku rzece Stir, a druga, nieco mniej zarośnięta i szersza, na zachód. Tuż za rozwidleniem wspinała się na porośnięte lasem wzgórze, którego wierzchołek, pozbawiony był jednak drzew. Stanowił on doskonały punkt widokowy na całą okolicę. Stary krasnolud, dowódca karawany wskazał na pagórek ręką. - Stamtąd będziesz miał dobry obraz dalszej drogi ku Talabheim. Pierwszą wieś na jaką natrafisz zowią Zvirgau, dotrzesz tam niechybnie przed zmrokiem, chyba że zamarudzisz. Nam droga wypada na południe, do Krugenheim. Niech Przodkowie mają Cię w opiece.

Niewielka karawana, składająca się z pięciu obładowanych tobołami mułów, wolno, pod eskortą tuzina krasnoludów ruszyła na południe. Po kilku chwilach zniknęli Gottriemu z oczu. Został sam, w obcym kraju. Ogarnął go niepokój, ale zaraz został on zastąpiony przez krasnoludzką dumę i proste stwierdzenie: „ja sobie nie poradzę?” Szybkim krokiem Gottri wspiął się na wzgórze i z wierzchołka rozejrzał wokół. Pofalowany krajobraz rozciągał się aż po horyzont. Dostrzegł swoich niedawnych towarzyszy idących wąską, wijącą się drogą. Zobaczył też wspomnianą wieś Zvirgau, przycupniętą pod nieodległym wzgórzem. Tam skierował swoje kroki.

- ...i właśnie w tym celu szanowny pan von Zvirgau poszukuje ludzi - zakończył wyjaśnianie zawiłości rekrutacji, Adolf Bornitz. - To doskonała szansa na zdobycie paru koron oraz być może sławy, gdyż pan von Zvirgau szeroko w szlacheckich kręgach rozpowie kto dopomógł mu w pozbyciu się bandytów. To jak, panie krasnoludzie będzie?

Złota miał wystarczająco, ale wzmianka o sławie podrażniła jego ego. Nie wahał się. Podał dłoń urzędnikowi.

KARGUN "JEMIOŁA"


Krasnolud wolnym krokiem przemierzał ulice Krugenheim. Co jakiś czas kopnął kamień, co rusz wdepnął w kałużę. Był w podłym nastroju. W identycznym jak przez ostatnie miesiące. Nic nie szło tak jak powinno. Po wyruszeniu z Zhufbar, przez chwilę zapowiadało się, że Przodkowie mu sprzyjają. Znalazł dobrą pracę, pieniądze zaczęły napełniać mu kabzę. Jednak złoto przestało płynąć w momencie gdy jego pracodawca uciekł bez słowa, za to z zapłatą za cały miesiąc, przed nadciągającymi z północy hordami Chaosu. Kargun i w tym zdarzeniu wyczuł szansę na polepszenie swego losu. Wraz z wojskami ruszył przeciw hordom Archaona, ale zanim jego oddział dotarł w obszar walk, te się już skończyły. Siły Archaona zostały rozgromione a wojska zaczęły powrót do domu. I teraz szwendał się bez celu po ulicach Krugenheim, miasta położonego nad rzeką Stir, w którym utknął chyba na dobre, bez pomysłu co robić dalej.

- Coś taki markotny? - zagadnął go ktoś. Zadarł głowę do góry i rozpoznał Maksymiliana „Piczę” Shreiverta, towarzysza z oddziału, z którym wyprawił się przeciw Chaosowi.
- Że roboty nie masz i pomysłu co robić, khazadzie, tak? - mruknął Picza, po tym jak Kargun w paru burkliwych słowach przedstawił swoją, jakże nieciekawą sytuację. - To Ranald zsyła mnie na twą ścieżkę. Dziękujże mu, że akuratnie tu przechodziłem. Kumoter mój, co na wzgórzach mieszka słyszał, że jakiś tamtejszy szlachetka poszukuje ludzi. Do czego to nie wiem, on sam, znaczy się ten mój kumoter też nie wiedział, ale dam sobie kuśkę uciąć, że o tych bandytów chodzi. Hola, hola! Nie tak szybko, khazadzie. Piwo mi postawisz za tą dobrą nowinę, a i muszę Ci zdradzić jak się ów szlachcic zowie. Wstąpmy do „Dzbana i cybucha”.

I w ten oto sposób, okupiwszy informacje kilkoma kuflami jasnego trunku o specyficznym smaku i zapachu, Kargun wybrał się w podróż do Zvirgau. Spotkał się tam z Adolfem Bornitzem, który to mamiąc opowieściami o złocie i sławie, zwerbował go do formowanej na polecenie pana Sebastiana von Zvirgau, grupy.

TUPIK

Tupik trafił do Zvirgau przez zupełny przypadek, jak to zwykle z halfingami jego pokroju bywało. Ot, po prostu znalazł się w odpowiednim czasie, w odpowiednim miejscu. Tym razem tym miejscem była niewielka wieś Zvirgau, położona na Wzgórzach Kolsa. Tupik zajechał do niej na swym rumaku, kucu o wdzięcznym imieniu - Skała, kilka dni wcześniej. Teraz czas spędzał na biesiadowaniu w miejscowej karczmie i wypytywaniu mieszkańców o lokalne przepisy kulinarne i smakołyki. Zupełnie nie zorientowałby się, że miejscowy wielmoża Sebastian von Zvirgau, poszukuje ludzi do pracy. Nikt nie brał pod uwagę tego, że on, Tupik jest osobą idealnie nadającą się do tej pracy. Zupełnym przypadkiem usłyszał rozmowę o bandytach i o tym, że niejaki Bornitz, zarządca chce się z nimi rozprawić z pomocą awanturników na szlacheckim żołdzie.

Już następnego dnia przekonywał wątłego urzędnika, że doskonale się nadaje do tej pracy, z dumą prezentując różnorakie trofea i przedmioty ze swojej nielichej kolekcji.

LEVAN KRYUK

Levan miał świadomość tego, że jego zasoby pieniężne są na ukończeniu. Już od kilku dni zaciskał pasa, ale jeść i pić trzeba było. Inne przyjemności, jakie zazwyczaj czerpał z życia zupełnie ograniczył. Nie pomogło to na wiele. Złote korony powymieniane na srebrne szylingi, wkrótce zastąpiły miedziane pensy, a i one już z ledwością zakrywało dno sakiewki. Czas najwyższy zacząć się martwić , stwierdził kislevita i pognał konia. Znajdował się na Wzgórzach Kolsa, w prowincji Talabeklandu. Daleko od swojej przeszłości i równie daleko od swego domu. Podróżował od wsi do wsi i od miasteczka do miasteczka, wypytując o pracę, jednak wszędzie spotykał się z odmowną odpowiedzią. Nie potrzebowano teraz ludzi takich jak on. Po wojnie niezbędni byli oracze i siewcy, którzy zastąpić by mogli poległych na wojnie, w służbie Cesarstwu, chłopów. On, łowca nagród, łatwiej znalazłby pracę dalej na północ, w zrujnowanych wojenną pożogą prowincjach. Tam z pewnością trwały polowania na heretyków i mutantów. Nie widział jednak możliwości dostania się tam. Musiał zarobić jakieś pieniądze.

Okazja nadarzyła się wkrótce. Zajechał do wsi Zvirgau i od razu zapytał o kogoś, kto mógłby mu udzielić informacji o pracy, ale nie takiej w polu. Nie spodziewał się, że cokolwiek uzyska, więc ze zdziwieniem ruszył na poszukiwania Adolfa Bornitza, którego wskazał mu pytany chłop, jako potencjalnego pracodawcę.

- Tak, a i owszem - potwierdził Bornitz, którego Kryuk znalazł w miejscowej karczmie. - Szukam ludzi do pracy. I to ludzi dokładnie takich jak waszmość. Otóż sprawa idzie o bandytów, których szlachetny pan Sebastian chciałby się pozbyć, gdyż są mu solą w oku...

ULLI FORSTER

Młody czarodziej dotarł do wsi Zvirgau położonej na Wzgórzach Kolsa w deszczowy, pochmurny dzień. Podmuchy zimnego wiatru nie poprawiały mu nastroju, a woda lejąca się za kołnierz doprowadzała do furii. Co chwila miał ochotę na wypowiedzenie pewnej magicznej formuły, która uwolniłaby go od tego problemu, ale nauki dotyczące używania magii wpajane mu przez Proebke’go i fakt, że był już niemal na miejscu, powstrzymywały go od tego. Naciągnął głębiej kaptur na głowę i szybkim krokiem skierował swoje kroki między zabudowania wsi. Karczma była oczywistym wyborem dla strudzonego wędrowca. Wszedł, zamówił ciepłą strawę i zaczął się grzać przy ogniu.

- Zainteresowani panie jesteście pracą u jegomości von Zvirgau, jak mniemam? - zapytał go znienacka jakiś chorowicie wyglądający mężczyzna, cały w czerni. Ulli zastanawiał się chwilę co odpowiedzieć. Pytanie zaskoczyło go. Przybył tu w zupełnie innej sprawie, ale praca dla miejscowego szlachcica mogła stanowić doskonałą zasłonę dla jego prawdziwych działań. W końcu nie każdemu musiało się podobać, że samotny mag węszy na wzgórzach. Z dalszych wywodów mężczyzny, który przedstawił się jako Adolf Bornitz, wynikało, że szlachcic szuka ludzi do rozprawienia się z bandytami. A więc jednak praca mu oferowana miała coś wspólnego z listem od nauczyciela. Przecież miał sprawdzić czy to naprawdę bandyci są sprawcami zamieszania czy może jakieś nadnaturalne siły.

KLEMENS BIELAU

Klemens wciąż nie mógł zapomnieć widoku Joanny, stojącej z kwiatami w bramie. Nie mógł zapomnieć łez spływających jej po policzkach. Mimo usilnych starań nie zapominał. To uczucie było zbyt silne. Jechał przed siebie ile sił w nogach rumaka. Byle dalej, byle przed siebie. Starał się zatracić w tym co robi, byle nie pamiętać. Szukał sposobu na zapomnienie w karczemnych bójkach i w jakiś idiotycznych zleceniach, których podejmował się za marne grosze. Niemal się udało, ale wspomnienie w końcu wracało i gnało go dalej.

Przemierzał leśne ścieżki Talabeklandu w poszukiwaniu kolejnego zajęcia, jednak w obecnych czasach trudno było cokolwiek znaleźć. W końcu od napotkanych po drodze kupców, wiodących kilka wyładowanych skrzyniami wozów, dowiedział się o bandytach grasujących na Wzgórzach. Wielu informacji na ich temat nie uzyskał, jedynie tyle, że teraz kupcy unikają pewnych dróg i nadkładają drogi. Skierowany został w odpowiednim kierunku i gnał teraz, na grzbiecie Manuela, z rozwianymi włosami i wiatrem wyciskającym łzy z oczu. Kilka kolejnych wskazówek i dotarł do Zvirgau. To tutaj gromadzili się ludzie, którzy mieli rozprawić się z bandytami. Rekrutował niejaki Adolf Bornitz, z polecenia swego pana, Sebastiana von Zvirgau.

- A więc mówicie, że umiecie władać orężem. To doskonale, nadacie się - stwierdził posępny człowieczek w czarnym uniformie, Bornitz. - Płaca nie jest może wygórowana, ale w dzisiejszych czasach każden grosz się liczy, prawda? Doskonale, doskonale...

HANS MEISEN


Wyglądało na to, że w Zvirgau i jego okolicach zabawi nieco dłużej niż początkowo zakładał. Jednak pieniądze jakie oferował Sebastian von Zvirgau nęciły. Nie miał się co oszukiwać, były mu niezbędne jeśli miał przeżyć podróż. Nie wiedział ile czasu będzie w drodze, ani czy w ogóle jego plan wypali. Na razie do Sabritz mu się nie spieszyło. List, jaki miał tam odebrać z pewnością jeszcze nie doszedł. Jeśli w ogóle czekał tam na niego list. Jochan Stein niekoniecznie musiał uwierzyć w to co napisał mu o swoim problemie. Równie dobrze zamiast listu mogli czekać w karczmie w Sabritz smutni panowie w długich płaszczach i w głęboko na oczy naciągniętych kapeluszach. Musiał być ostrożny i zabezpieczyć się. A dobrym zabezpieczeniem mogła być kompania awanturników jaka się zebrała w Zvirgau. Cóż, autorytet munduru sierżanta armii cesarskiej powinien ich skłonić do pomocy. Się zobaczy. Na razie przystał na propozycję Bornitza.

I jeszcze ten sen... Niepokojący, krwawy... Hans bardzo chciał się dowiedzieć o co w tym śnie chodziło. Czy w ogóle miał jakieś znaczenie?


Zamek Zvirgau wznosił się na niewielkim pagórku. U jego stóp rozłożyła się wieś o tej samej nazwie. Zarówno zamek jak i osada reprezentowały się nad wyraz niegodnie. Widać było, że właściciel owych ziem, Sebastian von Zvirgau, nie znajduje się w najlepszej sytuacji finansowej. Chyba że wolał swoje pieniądze wydawać na coś innego, niż reperacja murów i domów. A może to niedawna wojna doprowadziła go do ruiny finansowej. Przecież wiadomym było, że Zvirgau osobiście, na czele swoich ludzi stawał przeciw hordom Chaosu, pod sztandarami hrabiego von Liebig.

Wieś składała się z około pięćdziesięciu drewnianych zagród, usadowionych po zachodniej stronie wzniesienia. W jej centrum znajdował się okazały budynek karczmy, w której zwyczajowo wieczorami spotykali się mieszkańcy wsi, sadzawka do pojenia bydła i owiec oraz niewielka, pobielona świątynia, zapewne poświęcona Sigmarowi. Na podwórkach świnie grzebały w błocie, rozszczekane psy goniły kurczaki, a kaczki korzystały z uroków życia, taplając się w kałużach. Na progach domów, w promieniach słońca wygrzewali się starcy. U ich stóp bawiły się umorusane dzieciaki.

Za chłopskimi zagrodami rozciągały się pola uprawne. Zieleniły się na nich rosnące zboża, żyto, owies i jęczmień. Równe zagony ziemniaków przeplatały się z kapustą i burakami. Nad polami, na kijach powiewały w delikatnych podmuchach wiatru, wstążki i szmaty, pełniące rolę strachów na wróble.

Za polami był już tylko las. Odwieczny bór, jaki niegdyś porastał całe Imperium. Ciemna ściana drzew otaczała Zvirgau ze wszystkich stron, poprzecinana jedynie w kilku miejscach przez drogi, dukty i koryta potoków. Z lasu dobiegał miarowy stukot siekier. To miejscowi drwale zarabiali na życie. Las był ich żywicielem. Dostarczał jedzenia, opału i produktów jakie mogli sprzedać. Skór, grzybów i drewna.

Niezbyt okazała siedziba rodu von Zvirgau składała się z kwadratowego stołbu, otoczonego niskim, kamiennym murem. Na dziedziniec wiodła samotna brama, nad którą wykuty w kamieniu witał gości herb Zvirgau’ów - dwa równoramienne krzyże w tarczy.



Brama była otwarta na oścież, a strażników nigdzie nie było widać. Niezbyt okazałe podwórze wyłożone było kostką brukową, w wielu miejscach zniszczoną i wypaczoną. Wszędzie pełno było błota i kałuż wody, zbierajacej się w zagłębieniach. Mury zamku, nieco nadkruszone przez ząb czasu, wznosiły się na wysokość dwóch pięter i zwieńczone były stożkowatą kopułą, wykonaną z czerwonej cegły, która połyskiwała wilgocią, w promieniach wychylającego się zza chmur słońca. Szary kamień, z jakiego wykonane były mury zamku, do wysokości pierwszego piętra porastał wijący się bluszcz. Na schodach prowadzących do drzwi stał mężczyzna. Wysoki i postawny, w średnim wieku. Odziany był w dosyć dobrej jakości, jednak znoszone ubranie. U pasa miał przypasany miecz, a na głowie wymyślny beret ozdobiony pękiem bażancich piór.

- Oto pan zamku, Sebastian von Zvirgau - powiedział idący na przedzie, Adolf Bornitz. To on został upoważniony do zebrania grupy śmiałków, którzy zajmą się sprawą bandytów, grasujących w okolicy. Adolf był niezbyt już młodym, zniszczonym przez życie typem gryzipiórka. Wątły i pogarbiony, o skórze w niezdrowym odcieniu i przetłuszczonych, rzadkich, siwiejących włosach. Ubrany w, pomięty czarny kubrak i pocerowane spodnie, sprawiał żałosne wrażenie. Ale oferował zatrudnienie i pieniądze. I to nie u siebie, ale u pana na zamku Zvirgau. Propozycja warta była rozważenia, trzeba było tylko u mości Sebastiana von Zvirgau uzyskać szczegóły. - Być może wasz przyszły pracodawca. Chyba nie muszę przypominać jak należy zachowywać się w obecności szlachcica. Zakładam, że jesteście niżsi mu stanem, a więc obowiązuje was szacunek i uniżenie. Nie otwierajcie ust nie pytani, patrzcie w ziemię i sprawiajcie wrażenie, że rozumiecie co do was mówi, mimo iż tak może nie być. Ja wam potem wszystko przełożę raz jeszcze.
 
xeper jest offline