Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 31-08-2010, 10:29   #10
xeper
 
xeper's Avatar
 
Reputacja: 1 xeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputację
Adolf Bornitz popatrzył na krzyczącego krasnoluda. Na jego twarzy malowało się zdziwienie i pewna doza trwogi. Przestrach zaczął dominować w momencie, w którym zorientował się, że drugi z khazadów sięga po miecz.
- Wybaczcie, krasnoludzie - powiedział uniżenie, równocześnie patrząc jak na sytuację na dziedzińcu zareaguje szlachcic, stojący w drzwiach. Nie zareagował, przyglądał się tylko. Na twarzy Sebastiana von Zvirgau pojawił się tylko delikatny uśmieszek. - Skądżem miał wiedzieć? Proszę o wybaczenie... Przecie nigdzie nie macie napisane, żeście szlachta. Ja człek prowincjonalny, to skądże mi wiedzieć, że takie znaki dziwaczne na Waszym ubiorze to herb jakiś? Myślałem, że to zwyczajnie ozdoba jakaś. U nas, ludzi nieco inaczej się takie rzeczy przedstawia.

Bornitz doprowadził wszystkich zebranych awanturników do stóp schodów, na których stał szlachcic. Ukłonił się nieznacznie swemu panu i wskazał ręką na grupę.
- Oto, panie wszyscy jacy się zgłosili i wyrazili swe zainteresowanie sprawą. Jako, że teraz nie pewny jestem ich pochodzenia i statusu, zechciej sam przemówić do nich. Ja się usuwam, panie gdyż pochopne czyny się ich imają, jakeś pewnie zauważył - Bornitz raz jeszcze ukłonił się i usunął na bok, z przestrachem patrząc na krasnoludy.

Szlachcic zmierzył wszystkich wzrokiem. Wciąż stał nieco wyżej od nich. Jego oczy, spod ozdobnego beretu lustrowały po kolei każdego z nich, jakby oceniając. Co poniektórzy z zebranych, mieli wątpliwości, co do jakości owej oceny. W końcu szlachcic nie wyglądał na osobę szczególnie kompetentną. Dosyć wysoki, o lekko nalanej twarzy. Był dobrze zbudowany, widać że umiał obchodzić się z orężem, jaki miał przy pasie. Odziany był w dobrej jakości kubrak, jednak znoszony nieco. Otaczała go aura wyższości i politowania dla otoczenia, potęgowana jego nie znikającym z twarzy kpiącym uśmieszkiem.



- Witam jegomościów - odezwał się w końcu, gdy jego wzrok prześlizgnął się po wszystkich. Głos miał mocny, nie pasujący do twarzy. Mocny i władczy. - Jak Wam już pewnie Bornitz, mój zarządca wyjaśnił sprawa dotyczy bandytów. Chcę abyście się z nimi rozprawili. Ale porozmawiamy wewnątrz...

Odwrócił się i zniknął we wnętrzu budynku, nie czekając na nikogo, ani nie patrząc czy ktokolwiek za nim idzie. Kilkanaście schodków prowadziło do wąskiego przejścia. Za portalem był korytarz, zakończony kolejnymi drzwiami. A potem duża, zajmująca całe piętro komnata. Z sufitu zwieszał się drewniany kandelabr, ociekający falbanami wosku ze świec. Wąskie okna dopuszczały niewiele światła, a panujący wewnątrz półmrok rozjaśniał tylko płonący w kominie ogień. Na ścianach wisiały stare tarcze, wilcze i dzicze skóry, zbutwiałe chorągwie i gobeliny. Pod ścianami stało kilka dębowych ław i skrzyń. Czuło się chłód i zapach wilgoci. Pan Zvirgau siedział już za dużym stołem, ustawionym naprzeciw ognia. Teraz wskazał ręką na stojące po przeciwnej stronie stołu trzy masywne krzesła.

- Tylko trzy - powiedział, patrząc na Gottriego. - Dla co znamienitszych gości. Reszta niech usiądzie na ławach. Sprawa jaką mam do Was, tyczy się bandytów, którzy grasują w okolicy. Na nieszczęście okolica ta należy do mnie. Więc chcę abyście wybrali się na wzgórza i pozbyli się problemu. Nie udzielę Wam żadnych informacji dotyczących konkretnego miejsca ich pobytu ani liczebności. Napadają na kupców podróżujących leśnymi traktami i sioła zlokalizowane w okolicy, porywając bydło i produkty żywnościowe. Najdalej widziano ich w okolicach Hazelhofu, położonego w dobrach hrabiego von Shirach.
- Co do zapłaty - kontynuował szlachcic. - Gotowy jestem zapłacić Wam po dziesięć złotych koron na głowę. Żadnych zaliczek, pieniądze otrzymacie gdy dostarczycie dowody, że problem stał się nieaktualny. Dziesięć koron to w dzisiejszych czasach majątek, nie kręćcie nosami. A jeśli się nie podoba to wynocha, znajdę sobie kogoś innego, będącego w większej potrzebie finansowej!

Nim skończył mówić, do sali wszedł jeszcze jeden człowiek. Mężczyzna w podeszłym wieku, z długą siwą brodą. Odziany był w ciemnobrunatne szaty obszyte futrem i przepasane białym sznurem. Stanął w wejściu i odchrząknął, aby go zauważono.



- Ach, wielebny Kruncheleim - zagadnął go szlachcic. - Oto gromada jaką udało się zebrać. Godnie się prezentują, nieprawdaż? Pozwólcie że przedstawię, ojciec Leopold Kruncheleim, głowa naszej lokalnej religijnej społeczności, gorliwy wyznawca Taala i Matki, mój mentor i nauczyciel. Cóż sprowadza ojca w me progi?

- Chciałem tylko zobaczyć ochotników - odparł spokojnym, cichym głosem, kapłan. - I życzyć im szczęścia w wyprawie. Oraz przestrzec. Wzgórza Kolsa obfitują w święte miejsca, błogosławione zagajniki i tajemnicze kręgi. Niedobrze by było gdybyście, nawet przypadkowo, sprofanowali święte miejsca. Wiele z nich jest strzeżonych przez mych braci w wierze. Okażcie im szacunek, a być może pomogą Wam w rozprawieniu się z bandytami. Nie mówię tu oczywiście o machaniu mieczami a o wsparciu duchowym...

- Z błogosławieństwem Taala na pewno Wam się uda - Sebastian von Zvirgau na zakończenie audiencji uderzył pięścią w stół. - Co tu jeszcze robicie? Do roboty! A jak czegoś nie wiecie, to zapytajcie Bornitza.
 
xeper jest offline