Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 31-08-2010, 16:28   #19
Gryf
 
Gryf's Avatar
 
Reputacja: 1 Gryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputację
Vincent Lafayette się upił.

Tak po prostu i zwyczajnie.

Czegóż innego mógł się spodziewać podstarzały morfinista siadając do flaszki ze studentem, prywatnym detektywem i dwoma weteranami Wielkiej Wojny?
Przyjacielska atmosfera, stres związany ze śledztwem i długa przerwa w przyjmowaniu dawek alkoholu większych niż tego wymagała towarzyska kurtuazja - wszystko to sprawiło, że mieszkanie Terodora Styppera opuścił niepewnym, acz radosnym krokiem, nucąc coś pod nosem.

Był wczesny wieczór, teatr dziś pracował bez niego, a jakiekolwiek czynności śledcze w tym stanie nie mogły przynieść jakichkolwiek pozytywnych rezultatów. Miał ochotę coś z sobą zrobić. Oderwać się od morderstw, rosyjskiej mafii i całego tego bagna. Jego samotne, morfinowe rytuały stawały się w ostatnich dniach banalną rutyną.

Noc była młoda.

Lewiatan zwany Bostonem uśmiechnął się do niego zachęcająco...

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=d_PgD__VpVw[/MEDIA]

Pamiętał, że jednak wpadł do Teatru. Wbił się w pospolity kraciasty garnitur i przez jakiś czas z tylnego rzędu obserwował co się dzieje na scenie. Jakiś londyński kabarecik, który zaprosili w zeszłym miesiącu - przy rozstrojonym pianinie i harmonii męskimi falsetami wyśpiewujący makabreski idealnie komponujące się z mottem teatru migoczącym nad wejściem: "Nie dla każdego".

Pamiętał że mu się podobało.

Pamiętał, jak po występie, przy pustej widowni siedzą wszyscy razem na scenie: On i paru pracowników teatru. W tym Mary Dombrowsky - jego asystentka, księgowa i przyjaciółka, oraz Bernard Lupin - złota rączka, fundament każdego szanującego się teatru magii.

No i kabaret. Dwóch facetów i pianistka, ich imion ani nazwisk Vincent nie był w stanie potem odtworzyć. Wciąż w makijażu scenicznym i kostiumach, polewali absynt i synchronicznie rechotali z każdego niewybrednego dowcipu Lupina.

Siedzieli, pili, gadali - życie znów było dobre, a on znów miał dwadzieścia pięć lat.

Pamiętał, że chyba przystawiał się do pianistki, opowiedziano mu, że razem wyszli ale za diabła nie pamiętał jak to się skończyło. A właściwie wolałby nie pamiętać. Najwyraźniej nie miał już dwudziestu pięciu lat...

Mętnie świtało mu, że noc się na tym nie skończyła. Przynajmniej trójka z towarzystwa ruszyła z nim na podbój chińskiej dzielnicy i pewnego lokalu, który ostatnio wywęszyła Mary. Takiego, gdzie nie zadają zbędnych pytań i mają otwarte do ostatniego klienta. Żeby było zabawniej, w odróżnieniu od alkoholowych dziupli i kasyn - palarnia opium działała w pełni majestatu prawa.

To mogło się skończyć tylko w jeden sposób.




Obudził się w swoim gabinecie. Wnętrze jego ust przypominało pustynię. Pustynię o zapachu wschodnich kadzidełek. Spał na podłodze, w półsiedzącej pozycji oparty o regał z książkami. Mary drzemała z głową na jego kolanach, przykryta zupełnie nieznaną mu z widzenia marynarką. Z pewną ulgą zauważył, że oboje byli ubrani. Jak to napisał w kiedyś w swoim dzienniku: "Ten rozdział dawno zamknęły względy obiektywne - i gówno was, drodzy potomni, obchodzi jakie".
 
__________________
Show must go on!

Ostatnio edytowane przez Gryf : 31-08-2010 o 18:55. Powód: kosmetyka
Gryf jest offline