Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 31-08-2010, 17:11   #3
zodiaq
 
Reputacja: 1 zodiaq jest na bardzo dobrej drodzezodiaq jest na bardzo dobrej drodzezodiaq jest na bardzo dobrej drodzezodiaq jest na bardzo dobrej drodzezodiaq jest na bardzo dobrej drodzezodiaq jest na bardzo dobrej drodzezodiaq jest na bardzo dobrej drodzezodiaq jest na bardzo dobrej drodzezodiaq jest na bardzo dobrej drodze
-Dzięki Bobbie- rzucił, po czym wyszedł na zewnątrz przez wyjście na ogród.
Był pusty...szczęśliwie.
Wziął rozbieg i wdrapał się na płot, po drugiej stronie też pusto, poprawił baseballa, który uczepiony był jak pałka policyjna do paska, broń w kieszeni.
"Jeszcze sześć takich i przejście przez ulicę, hę?"
Skok, chwyt, przeskok, bieg...można by się przyzwyczaić...
"Przynajmniej nie spotkałem..."
Z wyważonych drzwi jednego z domów wyleciał bydlęcy owczarek niemiecki
-Jasna cholera!
Zmierzał ku następnemu płotowi
"Pieprzyć płot, ja chcę żyć!"
Wypruł prosto na ulicę..owczarek ciągle za nim, chwyta za pałkę, pies leci, przygotowuje się do uderzenia i...woooohooo! To musi być Homerun! Pies odlatuje do tyłu, niczym szmata spada na betonowy chodnik...Ludzie vs. Popieprzone i pogryzione zwierzaki 1:0!
Podszedł do psa po czym jeszcze raz przypieprzył w czaszkę kijem
"Dla pewności"
Biegł dalej...właściwie był już blisko...noo na tyle blisko, żeby móc wypatrzeć swój dom pośród rzędu prawie identycznych.
"To takie...bezpłciowe, wszystkie identyczne...bez duszy..."
Uczucie melancholii i ogólnego smutku przybiło Scotta do ziemi, wybudziło go...szczekanie, cholernie upierdliwe i piskliwe szczekanie, odwrócił się...zgraja krwiożerczych jamników pędziła w jego stronę, na czele z...Chihuahua'łą w okropnym, wełnianym swetrze ubabranym we krwi

Błysk mordu mienił się w oczach tego potwora...Scotta już tam nie było, pędził z zawrotną prędkością w kierunku domu...dopadł do drzwi, przekręcił klucz...otworzył drzwi...i szczęśliwie odsuną się, gdyż z wnętrza wyskoczyła ruda i mała postać z urąbaną połową ręki, chwyciła Scotta za nogawkę:
-Spierrr...!- nie dokończył, wataha gryzoniopodobnych psów już do nich doskoczyła...pierwsza pod zęby podeszła Gretchen...tak, to była słodziusia milusia córeczka Goodmana...
-I tak wyrosłoby z ciebie kolejne yuppie!- krzyknął biegnąc na tyły domu...w końcu pieskom ta pannica na długo nie wystarczy. Wbiegł na patio...z tej strony też były drzwi...otworzył, wpadł i zamknął
"Nie licząc tych kundli i paru Goodmanów plątających się po domu nie ma tu nic strasznego"
Przebiegł przez parter doskakując do drzwi wejściowych...Gretchen nie miała teraz obydwu nóg, połowy czaszki i jednej ręki...poza tym śmierdziała uryną
-A to chyba jeszcze pamiątka po mnie...- zatrzasnął drzwi i zamknął na wszystkie zamki i zasuwy...psy pałętały się po domu...były na górze, ciągłe ujadanie zdradzało ich pozycję.
Scott sięgnął po rewolwer schowany w kieszeni
"Eee powinienem teraz powiedzieć coś w stylu...killing time...albo it's time to die..."
Nie miał do tego teraz nerwów..z wytężonym słuchem zszedł do piwnicy...
-W końcu od środka czyścił nie będzie...uchylił delikatnie drzwi po czym skradając się zszedł po schodach
"Na super efektowne kopnięcia będzie jeszcze czas, nie?"
Wszedł do pralni...kula do kręgli ciągle leżała pośród sterty brudnych ciuchów urąbanych nie tylko ketchupem i tłuszczem, ale również tkanką mózgową najstarszego z synów Goodmana...
**********************
To dobry moment aby przedstawić rodzinę sąsiada!
Oto pan Goodman!
Ciągle nabuzowany, z jednym wyrazem twarzy sprzedawca ubezpieczeń...

Jego żona Augusta Goodman,,,
Tak! Już na to wpadliście...Augusta ( boże broń nadawać dzieciom takie imie ) to prawdziwa 100 procentowa kura domowa!

Najstarszy syn, którego cenny mózg rozpaplany jest po pralni Aldermanów- Bertram
Przewodniczący kół: biologicznego, matematycznego, fizycznego i chemicznego od lat..nieważne w jakiej szkole...zawsze!

Teraz Timmi! ( to chyba jedyne normalne imię w tej rodzinie )
Jak sam mówi...jest najlepszy, najlepszy, NAJLEPSZY!#!#!@$!@

Córka państwa Goodman: Gretchen ( tak to ta bez połowy czaszki, bez ręki i obydwu nóg )
Eeee...słodkie dziecię, nieprawdaż?

To by byli już wszyscy członkowie rodziny..jednak...podobno każda ma swoją czarną owcę prawda?
Najprawdopodobniej najnormalniejsza postać tej rodziny
Imię- Zaccheus...wolę nie myśleć skąd oni je wyciągnęli...tak czy inaczej Zaccheus nie mieszka już ze swoją wesołą rodzinką, dlatego nie uwzględniłem go jako "prawie najstarszego"

**********************

"Została mi jeszcze trójka.."
W pokoju muzycznym było pusto...spiżarnia...pomieszczenie pod garażem, służące jako typowy kanał...Scott przycisnął mały guzik przy ścianie z uwieszoną masą narzędzi...metalowa kurtyna odgradzająca garaż od tego pomieszczenia rozsunęła się na boki...samochód stał na swoim miejscu.
Młody Alderman wdrapał się do niego ciągle czujny...gotowy do walki...i odpalenia Magnum 44.
"Czuje się jak w Brudnym Harrym...."
W garażu było przy ciemnawo...światło dochodziło jedynie przez jedno małe okno...właśnie dotarło do niego, że już niedługo zapadnie zmrok...
Wyszedł z garażu przy okazji uderzając o lusterko samochodu:
-Ojciec mnie zabije- jęknął starając się jakoś przymocować urwaną część...po chwili mocowania się odpuścił...wyszedł z powrotem na parter:
-Ghuuuuuuuuuuuuuyyyyyy!- wiedział co trzeba robić...od pierwszego dźwięku, wydobytego z gardła Augusty czuł że to będzie jak rozdziewiczenie...jego pierwszy strzał z TAKIEJ spluwy...wszystkie inne popidułki chowały się przy takiej legendzie...wyprostował rękę, odciągnął kurek...czas stanął w miejscu
"Max Payne może się schować"
Wypalił!
I to jak!
Broń huknęła, część głowy pani Goodman eksplodowała po zderzeniu z pociskiem...zapach prochu, dym i to cholernie świetne uczucie, mimo tego iż broń prawie nie wyrwała się z dłoni...
O dziwo od strony schodów nie było widać żadnego ruchu...reszta parteru była czysta-toaleta pod schodami, jadalnia jaki i gabinet ojca świeciły pustką...z gabinetu zabrał kluczyki do samochodu do których doczepiony był także pilot otwierający drzwi garażu...powolnym krokiem wspinał się po szczeblach schodów na górę.
Pierwsze drzwi- jego pokój, otworzył je ostrożnie i od razu jego oczom ukazał się nie kto inny a...Timmi..buszujący wśród świata "pod łóżkowego"
"Tylko nie mój dziennik!"
-Skurwy...- huk strzału zagłuszył słowa, Scott obtłukł truchło bejsbolem i wyszedł eksplorować pozostałą część poziomu...z łazienki wypruła grupka jamników...
Baseball poszedł w ruch, a psy latały rozkwaszając się na ścianach i pozostawiając po sobie krwawe smugi...Chihuahua nadbiegł ostatni...chwila skupienia i...piękne uderzenie uwieńczone stłuczeniem szyby w jednym z okien!
-Tym razem to matka mnie zabije...Pokój starszego brata i ich łazienkę już sprawdził...obydwa pomieszczenia były czyste...pozostała jeszcze...sypialnia rodziców.
Z całą swoją siłą uderzył w drzwi...chciał kopniakiem rozpieprzyć zamek i przepchnąć masę drewna...odbił się
"Pieprzony mit z tym otwieraniem drzwi"
Z wnętrza wypatoczył się ostatni z zombie przebywających w domu...Goodman, jak zawsze suszący zęby, spomiędzy których wydobywał się gulgot...Scott szybko poderwał się na równe nogi...masa sąsiada ruszyła na Aldermana...huknął od lewej...ogłuszone zombie spadło przez balustradę na półpiętro...powolnym krokiem podszedł do zipiącego trupa, wyciągnął rewolwer...odciągnął kurek i dobił Goodmana zostawiając przy tym ślady mózgu na ścianach...
-No i posprzątane- tak...był zadowolony, zadowolony z roboty jaką wykonał.
-Dużo rzeczy...mało czasu. Wparował do pokoju, wyciągnął podręczną walizkę na kółkach i załadował do niej 2 pary spodni, kilka podkoszulków z nadrukami ulubionych kapel, grubą bluzę z kapturem i koszulę flanelową...
-Notes...nożyczki...zestaw długopisów...ołówek z gumką...3 pary bokserek, 6 par skarpet...szczoteczka do zębów...grzebień, waciki do czyszczenia uszu, 2 ręczniki, mydło, kilka niedoczytanych gazet o tematyce głównie muzycznej oraz kilka płyt muzycznych, których wybieranie pożarło mu 15 minut...zbiegł do piwnicy, ostrożnie odłączył ciągle iskrzący telewizor od prądu, oraz konsolę, którą zapakował do walizki... z półki zabrał kilka gier.
"W końcu kiedyś będzie się trzeba rozluźnić"
Zippo, którą dostał od brata wpakował do małej kieszeni w spodniach...Rolexa ojca założył na nadgarstek. Wchodząc do garażu nałożył na siebie Ramoneskę...tak, to jedna z niewielu rzeczy, które posiadał i które były naprawdę jego...kupione za własną gotówkę.
-Tak...jestem gotowy
Ciche krztuszenie silnika...odpalił, światła, spryskiwacze, radio...wszystko działa. Toyota Verso...przestronny samochód, szczególnie gdy złoży się tylne siedzenia. Walizkę władował na siedzenie pasażera z przodu.
Drzwi garażu otworzyły się, z piskiem opon wypruł na podjazd, po zamknięciu garażu ruszył ulicami martwego przedmieścia na stację benzynową.
Kawałek, którego słuchał idealnie komponował się z sytuacją w jakiej się znajdował.
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=Xv24N8H1KyI[/MEDIA]

Na miejsce dotarł w niecałe 10minut...nie był zbyt dobrym kierowcą...ale gdyby nie on, to rodzina ciągle walałaby się starym, 15 letnim gruchotem...chociaż, rozwalanie się na drzewie samochodem to nie do końca najlepszy sposób na pozbycie się starego auta...jednak powinni mu być wdzięczni.
Zaparkował przy dystrybutorze, najdalej położonym od kas i części sklepowej...
"Muszę jeszcze znaleźć jakieś kanistry..."
Sprawdził amunicję...3 kule, powinno wystarczyć, zamknął okna i wyszedł z samochodu, który także zamknął...
-Wydaje się pusta....
Tak...stacja benzynowa dosłownie świeciła pustością, powolnym krokiem sunął ku wejściu...automatyczne drzwi rozsunęły się wydając z siebie "startrekowy" dźwięk...serce waliło coraz mocniej, było ciemno jak...cholera wie gdzie, ważne że było ciemno...wszędzie porozstawiane kanistry, puszki z olejami i smarami...wyciągnął rękę po pierwszy z brzegu zbiornik i nagle poczuł obcą rękę na swoim ramieniu.
-Matko Boska!- rewolwer wypalił, Scott odwrócił się na pięcie po czym wymierzył w...piegowatego, krzywozębnego i czterookiego sprzedawcę...jedno słowo, które może go opisać...geek.
-Mmama nie będzie zadowolona! Powinieneś uważać do kogo strzelasz!- czołgał się teraz rozciągając szkarłatną ścieżkę, aż do swojego samochodu:
-Pożałujesz!- krzyknął ledwo wydobywając z siebie głos- kurwa!
-Co za idiota skrada się za plecy innemu! Kompletnie cię po-je-ba...-cedził wkurzony Scott...nie dokończył. Z dachu niczym jakiś Batman, spadł na ziemię ogromny, przynajmniej dwumetrowy...eee...coś?
Doskoczył do okularnika i wtopił swoje ogromne szponiska w brzuch handlarzyny. Okularnik piszczał...po chwili już właściwie nie miał czym piszczeć. Wszystkie jego bebechy udekorowały asfalt przed stacją. "Coś" wsunęło resztki tego faceta jak kluska...
-Dobra Scott...bądź twardy, a nie miętki...żaden dwumetrowy, ohydny, przerażający i szponiasty potwór nie powinien ci zagrozić...- siedział opierając się o półkę z magazynami motoryzacyjnymi...
"Swoją drogą, czy to nie dziwne, że na prawie każdej okładce jest jakaś półnaga baba?"
Ostrożnie podniósł się i wyjrzał na podjazd...czysto...nie licząc hektolitrów krwi, która ozdobiła także ogromne szyby oraz masy flaków, które na szczęście jeszcze trzymały się w "jednym" kawałku.
-Więc...-mruknął przeciągle-...mam przewalone- całą scenę uwieńczył facepalmem, po czym zabrał się za przeszukiwanie pomieszczenia, zaczynając od spałaszowania półki ze słodyczami.i wypchaniu kieszeni Milky Wayami. Broni nie było...w kasie drobniaki.
Chwycił za kanistry. Wszystkie ustawił w ładnym rządku wzdłuż ściany, tuż przy drzwiach...w jednym z nich słychać było miły i przyjemny chlupot...wystarczyło się zaciągnąć oparami żeby się upewnić...
-Mmmm...
"Chyba mam pomysł"
Szybko złapał za butelkę pepsi po czym wlał do gardła całą jej zawartość...podobnie zrobił z trzema kolejnymi.
Chwilę potem z posmakiem benzyny w ustach rozstawił swoje trunki na ladzie...udekorował ścierkami do tapicerki i le voil�-! Koktajle Mołotowa w stylu Amertykańskim.
Kolejne pięć minut później był już gotowy...koktajle, rewolwer i Zippo leżały spokojnie na półce tuż przy drzwiach...wyłączonych drzwiach, które w końcu przestały wydawać z siebie to wnerwiające *ziuuuu*.
Przed nimi rozlana mieszanka oleju i benzyny...
Chwycił za mrożonki po czym zaczął ciskać nimi w miejsce gdzie leżały flaki poległego w dzielnej walce sprzedawcy...
-Kici kiiiiiciiiii!
 
zodiaq jest offline