Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-09-2010, 12:19   #105
echidna
 
echidna's Avatar
 
Reputacja: 1 echidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemu
Przed karczmą u Jaromira – wszyscy

Ogień trawił już dach stajni, nie było szansy na jej uratowanie. Mimo to ludzie nie przestawali nosić wody. Chociaż pożar nieco przygasł, wciąż istniało niebezpieczeństwo, że rozprzestrzeni się na pozostałe budynki. Na szczęście, dzięki wspólnym wysiłkom gaszących, udało się przystopować ogień.

Natura zdawała się dopomagać ludziom w ich wysiłkach. Wiatr, jaki zerwał się od strony lasu, zdawał się tworzyć przedziwną kurtynę oddzielającą płomienie od reszty budynków i lasu. Zupełnie tak, jakby sam Donar swym tchnieniem bronił dostępu do zabudowań.

Samuel

Jedynie Samuel wiedział, że gromowładny bóg nie ma z tym „cudem” nic wspólnego. No może ma, ale nie tak wiele, jak można by się na pierwszy rzut oka spodziewać. Kurier zaklinał wiatry przez dość długi czas i szło mu całkiem nieźle. Dzięki jego drobnej pomocy gaszącym udało się jako tako opanować sytuację, więc gdy dowiedział się o zniknięciu Lamii, a co za tym idzie, dał sobie spokój z wiatrami, pożar nie wybuchnął na nowo ze zdwojoną siłą.

Mężczyzna wytężył umysł starając się uchwycić ten krótki moment, gdy miał okazję czuć zapach dziewczyny. Cofnął się wspomnieniami do ostatniej rozmowy z dziewczyną, dokładnie widział jej twarz: jadowicie zielone ogniki w oczach, lekko zadarty nosek, pełne usta, a zapach… zapachu za nic w świecie nie mógł sobie przypomnieć.

Zacisnął z wysiłku powieki i jeszcze mocniej skupił się na tamtej chwili. Widział całą sytuację bardzo wyraźnie. Cholera, w głowie słyszał nawet tamten ptasi trel, a zapach… Wciągnął głośno powietrze do nosa i omal się nim nie zakrztusił. Gryzący dym z palącego się budynku zadrapał w gardle i zakłuł tam wewnątrz, w płucach. Samuel jednak nie ustępował, nie pozwolił się rozproszyć i nagle… całym sobą poczuł TO.

Zapach dziewczyny był dziwny. Była niczym… świeża trawa przebijająca się spod śniegu i jak.. dopiero co otwierający się pączek róży. Lamia pachniała niesamowicie. Zazwyczaj starał się ignorować zapachy, lecz tym razem… wreszcie JĄ poczuł. Ona była jak… łąką usłana kwiatami, pachniała wiosną i… Życiem.

Samuel przez chwilę zachwycał się tym zapachem, tak odmiennym od perfum wszystkich innych kobiet, jakie do tej pory znał. Szybko jednak zorientował się, że nie był to dobry czas na takie rozważania, należało przecież najpierw ustalić, gdzie jest Lamia i czy jest bezpieczna.

Jeszcze raz Lestre wytężył umysł. Bardzo szybko poczuł otaczające do powietrze: każdą, nawet najmniejszą jego drobinkę. Wszystkie je znał, wszystkie mogły mu być posłuszne i właśnie tego najbardziej teraz potrzebował. Mężczyzna mamrotał coś pod nosem dyskretnie rozglądając się wokół siebie. Wyglądało, jakby czegoś szukał, w rzeczywistości jednak starał się wzmocnić prądy powietrze tak, by trop Lamii stał się wyraźniejszy.

Przez chwilę nic się nie działo, dopiero z czasem Samuel ze zdwojoną siłą odczuł całą swą potęgę. Zapach Lamii zawiercił go w nosie, nieomal wżerając się w płuca. Przez moment mężczyzna miał wrażenie, że stracił węch, że już nigdy więcej nie poczuje innego zapachu, że cudowna woń dziewczyny będzie mu towarzyszyć do końca jego dni. Nie spodziewał się aż takich efektów, w przeciwnym razie pohamowałby się nieco. Z drugiej strony, może to i lepiej, że dostał takiego kopa. Teraz miał przynajmniej pewność: Lamia była bardzo blisko.

Wszyscy

Ogień dalej szalał w najlepsze, choć nie tak gwałtownie, jak do tej pory. Udało się go zahamować, ale o całkowitym ugaszeniu jedynie dzięki ludzkim staraniom nie było mowy. Potrzebny był deszcz, albo… cud.

Pod wpływem wiatrów zarumienione łuną niebo zaczęło się zmieniać. Deszczowe chmury, nabrzmiałe od ilości zgromadzonej w nich wilgoci, zawisły nisko nad ziemią z wolna przesłaniając gwiazdy i tarczę księżyca. Bez wątpienia zanosiło się na deszcz, ale tego, kiedy na dobre się rozpada, nie wiedział nikt.


Wiadro za wiadrem woda płynęła w stronę palącej się stajni. Pomagali wszyscy, była tam roznegliżowana akrobatka, była para elfów, grupka brodatych krasnoludów-najemników, kupcy wraz z pachołkami, w tym Johar wraz z Finnenem, Osgarem i Broccem, a także bardowie w liczbie czterech. Brakowało oczywiście Victina, ale w sumie nie było w tym nic dziwnego. Po końskiej dawce środka nasennego, którą zaserwowała mu Emerahl, pożar w środku nocy nie miał prawa go obudzić.

Gaszący nie ustawali w wysiłkach, z czasem popadli w coś na kształt transu, w kółko tylko weź i podaj, weź i podaj, a końca nie widać. Nagle w ogłupiającej kakofonii powtarzających się dźwięków dało się słyszeć coś nowego: krzyk.

- Tam ktoś jest! – lamentował ktoś z tłumu – Widziałem wyraźnie! Ktoś jest w stajni!

Theron


- Lamia! – pomyślał tropiciel i aż ciarki przeszły mu po plecach.

Zanim ktokolwiek z jego towarzyszy zdołał zareagować na tę dramatyczną wiadomość, Theron już biegł ku stajni. Dwóch ludzi odcięło mu drogę starając się go zatrzymać. Gdy do nich dopadł, z impetem zwalił jednego z nich z nóg. Szczęka drugiego - tego bardziej zdecydowanego – zaliczyła bliskie spotkanie z rozpędzoną pięścią, skutkiem czego jej właściciel odleciał do tyłu.

Tropiciel nie oglądał się za siebie, nie było na to czasu. Zresztą, nawet nie pomyślał o tym, by sprawdzić, co się z tymi ludźmi stało. Jego umysł zaprzątała tylko jedna myśl: paniczny strach o życie dziewczyny.

Biegł ile sił w nogach, adrenalina już zaczynała działać. Nie słyszał krzyków tych, którzy chcieli go powstrzymać. Nie widział tego, że ludzie biegną za nim starając się go zatrzymać. Nie czuł żaru buchającego od wielkiego ogniska, ani dymu wgryzającego się w płuca. Nie było już nocy, ani chmur, ani łuny unoszącej się nad budynkami. Świat przestał istnieć. Był tylko on i Lamia, czekająca na ratunek.

Dopadł do budynku. Siłą rozpędu wywarzył drzwi ledwo trzymające się w zwęglonej ościeżnicy. Dopiero wtedy oprzytomniał. Poczuł na policzkach piekący skwar, ale było już za późno na odwrót. Lamia tam była! Wejście do płonącego budynku było ryzykowne, mógł to przypłacić życiem, ale… poprzysiągł chronić dziewczynę nawet za cenę własnego życia. Narzucił na twarz kaptur i wbiegł do stajni.

Wszyscy

Theron zniknął wśród płomieni. Ludzie próbowali za nim biec, ale wreszcie musieli się zatrzymać, dalej żar był nie do zniesienia. Z chwilą, gdy mężczyzna wbiegł do budynku, płomienie wystrzeliły w niego. Tak jakby piekielne moce trawiące budynek odzyskały siły.

Chmury zakrywały niebo coraz bardziej. Przebijała się przez nie jedynie srebrzysta poświata księżyca, gwiazd natomiast nie było widać w ogóle. Hulający dotąd w konarach drzew wiatr ucichł. W nieruchomym powietrzu słychać było każdy trzask palącego się drewna.

Niebawem z nieba poczęły lecieć pierwsze krople tak upragnionego deszczy. Z początku była to tylko delikatna mżawka, która nie miała szans zagasić płomieni. Ludzie nie przestali jednak nosić wiader z wodą. Nikt bowiem nie mógł przewidzieć, kiedy na dobre się rozpada.

Theron

- Lamio! – wołał starając się przekrzyczeć szalejący wkoło pożar.

Żar był po prostu nieziemski. Czuł na całym ciele piekący gorąc, po skórze pot spływał istnymi strumieniami, zalewając oczy i usta, czyniąc ręce nieprzyjemnie śliskimi. Przetarł rękawem twarz i ruszył przed siebie.

- Lamio, słyszysz mnie?! – wrzasnął ile sił w płucach, odpowiedzią był jedynie złowieszczy trzask płonącej konstrukcji.

Spojrzał do góry, przez dziurę po wypalonym dachu wyraźnie widział nocne niebo i zakrywające je ciemne chmury. Zanosiło się na deszcz, ale ile to jeszcze mogło potrwać?

Gdzieś niedaleko usłyszał skrzypnięcie uginających się desek, zupełnie jakby ugięły się pod ciężarek czyichś kroków. Zasłaniając dla ochrony twarz rękawem ruszył w tamtą stronę.

- Lamia, do cholery! Odezwij się – i znów tylko trzaski płonących desek.

Panika ogarniała go coraz bardziej. A co jeśli ona zemdlała? Gryzący dym mógł odebrać jej dostęp powietrza, mogła stracić przytomność i teraz leżeć gdzieś tutaj wśród płomieni. Nie słyszała go, dlatego nie mogła odpowiedzieć. Nikt nie mógł przewidzieć, jak długo jeszcze wytrzyma drewniana konstrukcja, mogła się w każdej chwili zawalić. Tym bardziej musiał się spieszyć. Musi ją znaleźć, musi ją uratować!

Znów to tajemnicze skrzypnięcie, a potem jeszcze syczenie. Zaraz też poczuł na twarzy gorącą kroplę. Deszcz, wreszcie upragniony deszcz!

Seria zgrzytów następujących po sobie jeden po drugim zaalarmowała go. To musiała być ona! A więc jednak usłyszała go i starała się do niego dotrzeć. Tylko… dlaczego mu nie odpowiedziała?! Ruszył w stronę, skąd dobiegały odgłosy. Rozległ się łoskot, zaraz potem w jego stronę wystrzelił snop iskier. Odruchowo zasłonił twarz rękawem i ruszył dalej.


Poczuł na twarzy kolejne krople deszczu, tym razem jednak chłodniejsze i w większej ilości. Najwidoczniej rozpadało się na dobre. To dobrze, w chwili obecnej jedynie porządna ulewa miała szansę zagasić to piekło, ale on nie miał czasu się nad tym zastanawiać. Musiał ją znaleźć i zanieść w bezpieczne miejsce.

Szedł powoli przed siebie, a z każdym jego krokiem z nieba lały się tysiące kropel. Deszcz powoli gasił płomienie, więc szedł nieco szybciej i pewniej. Znów rozległo się skrzypienie, gdzieś bardzo blisko.

- Lamio! To ja , Theron! Na bogów, odezwij się! – ryknął na całe gardło.

Odpowiedzią był kolejny cichy zgrzyt gdzieś obok, a zaraz potem głośny trzask tuż nad głową. Z nieba, oprócz deszczu, poleciał snop iskier. Po chwili rozległ się donośny, głuchy huk. Ale tego Theron już nie usłyszał, bo chwilę wcześniej nastała ciemność.

Wszyscy

Theron wbiegł do płonącego budynku już jakiś czas temu. Zachowanie mężczyzny było co najmniej nierozważne: nadpalona konstrukcja mogła nie wytrzymać własnego ciężaru i w każdej chwili runąć grzebiąc nierozważnego ratownika. Oczywiście jego zachowanie łatwo było zrozumieć, w końcu przecież tropiciel troszczył się o los dziewczyny, a jeśli była w stajni, groziło jej wielkie niebezpieczeństwo. No właśnie… JEŚLI tam była, bo oprócz niejasnych przesłanek i masy przypuszczeń nie było na to żadnych dowodów.

Mimo wszystko jednak, póki co, tropiciel wydawał się mieć gigantyczne szczęście. Poza, normalnymi w takiej sytuacji, trzaskami palącego się drewna nie było słychać żadnych niebezpiecznych odgłosów, co – przy bardziej rozważnym, niż do tej pory zachowaniu – dawało mu całkiem spore szanse na przeżycie tego całego heroizmu.

Po paru minutach mżawka przerodziła się w porządny deszcz, czego skutki dało się zauważyć od razu, bowiem momentalnie ogień przygasł i stracił na sile. Kiedy rozpadało się już na dobrem, gaszący dali sobie spokój z noszeniem kolejnych wiader wody. Deszcz i tak był najlepszym ( i w sumie jedynym) sposobem na ugaszenie pożaru, nie było więc sensu na darmo moknąć. Ludzie uciekli przed deszczem i stłoczyli się na ganku przy wejściu do karczmy, uważnie obserwując walkę żywiołów.


Ulewa z wolna tłumiła pożar, gasząc budynek kawałek po kawałeczku. Wszyscy wreszcie odetchnęli. Również „pobożni pielgrzymi” poczuli ulgę. Jeśli tylko Lamia była w środku, Theron z pewnością ją znalazł, deszcz natomiast dawał tej dwójce możliwość wydostania się z pożaru.

I właśnie wtedy, gdy wszyscy byli już pewni, że piekło dobiega końca, zdarzyło się coś nieoczekiwanego. Wśród powtarzającego się co jakiś czas trzasku palącego się drewna, dały się słyszeć zupełnie nowe odgłosy: najpierw donośny łoskot, a zaraz potem jeszcze głośniejszy huk. W niego wzbił się ogromny snop iskier.

Jakby w odpowiedzi na ostatni atak ognia deszcz rozpadał się jeszcze mocniej. Wielkie krople uderzały o ziemię z hukiem rozpryskując się na boki. Już po chwili zamiast trawnika wokół karczmy roztaczało się istne jezioro. W tej sytuacji ogień nie miał już żadnych szans, musiał ustąpić potędze wody.

Dopiero teraz, gdy niebezpieczeństwo zostało ostatecznie zażegane, ludzie zaczęli rozmawiać. Początkowo jedynie cicho szeptali do siebie, jednak, gdy stało się jasne, że Theron nie wyjdzie z budynku o własnych siłach, zaczęły się gorączkowe pytania o to, co się z nim stało i dlaczego poszedł na pewną śmierć. Bo tego, że zginął w płomieniach, wszyscy byli niemal pewni.

Ulewa rozszalała się na dobre. Zniknęło źródło czerwonej łuny, toteż w strugach deszczu świat stał się nagle szary i ponury. W oparach unoszących się nad rozgrzanym pogorzeliskiem majaczyły przedziwne kształty.

- To on! – krzyknął ktoś z tłumu. – To ten mężczyzna!

Istotnie, między spalonymi kikutami, które niegdyś stanowiły konstrukcję stajni, mignęło coś, jakby ludzka sylwetka. Postać szła powoli dziwnie przykurczona i rozdygotana. Zaskoczeni tym faktem ludzie zamilkli nagle. Stali tylko, wszyscy co do jednego wpatrując się w kroczącą ku nim osobę.

Postać przeszła kilka kroków. Teraz dało się wreszcie lepiej rozpoznać kształty. Niebawem stało się już zupełnie jasne, że nie był to Theron cudem uratowany z pożaru. To była Lamia.

Dziewczyna szła bardzo powoli dygocząc na całym ciele. Ubrana był jedynie w cienką koszulę nocną, przemoczoną, skutkiem czego przyklejoną do skóry . Dzięki temu wszyscy dokładnie mogli podziwiać najdrobniejsze szczegóły sylwetki dziewczyny, sylwetki bardzo dojrzałej jak na tak młody wiek. Jej rude włosy rozprostowały się pod wpływem nadmiaru wody, sięgały więc teraz do pośladków, tylko nieznacznie zasłaniając ciało.

Stąpała ostrożnie, jakby bała się, że upadnie. Ręce miała przyciśnięte do brzucha, plecy natomiast skulone i wyglądała przy tym, jakby zaraz miała zemdleć z bólu i wycieńczenia.

- Lamio! – krzyknął Irial rzucając się pędem w jej kierunku.

Deszcz wciąż padał chłodząc jego rozognione od emocji policzki. Odczuwał to jednak tylko nieznacznie, dużo ważniejsze dla niego było wreszcie dopaść ją, móc przekonać się, że faktycznie żyje, że nie jest tylko mirażem.

Wreszcie się z nią zrównał. Chciał ją okryć płaszczem i wziąć na ręce, by nie musiała się już męczyć, ale ona włożyła mu tylko w dłoń jakąś małą mięciutką kulkę, po czym minęła go bez słowa i ruszyła w kierunku reszty.

Mężczyzna spojrzał najpierw za swoją podopieczną, potem zaś na ów dziwny przedmiot, który mu wręczyła. Tajemniczy przedmiocik poruszył się nieznacznie. Okazało się, że nie jest to żadna piłeczka, lecz najzwyklejsze w świecie rude kocię. Kocurek poruszył łapkami i zamruczał cicho. Najwidoczniej w dłoniach Iriala było mu ciepło i bezpiecznie.

 
__________________
W każdej kobiecie drzemie wiedźma, trzeba ją tylko w sobie odkryć.
echidna jest offline