Draholt wymierzył strzał z kuszy w uciekającego szczura. Jednak spóźnił się o sekundę – zwierzę zdążyło zniknąć w dziurze, a pocisk przeszył powietrze, odbił się od ściany i chaotycznym ruchem wrócił do barda uderzając go w nogę. Dobrze że nie grotem… po prostu odbił się od niej i wylądował na ziemi.
Laris zaś próbował ocenić poważność rany Illiji, co było trudne, gdyż kobieta szarpała się, zdawałoby się, jak tylko mogła. Na szczęście kapłan zdołał ocenić stan jej ramienia – krwawiące, ale nie zakażone.
W międzyczasie Bugg wrzucił pochodnię do dziury – ocenił głębokość zejścia na niecałe dwadzieścia stóp, po czym spróbował wejść do środka. Jednak, gdy tylko zagłębił się… kamień na którym próbował się wesprzeć, obsunął się, przez co Bugg spadł i wylądował na dupie, cudem nie trafiając w leżącą na podłożu pochodnię i nie robiąc sobie żadnej poważniejszej krzywdy.
Postronny obserwator jednak ująłby to inaczej – „półork wrzucił pochodnię do otworu, po czym wskoczył weń, by ją odzyskać”.
Nieco więcej szczęścia miał Valom, który także trafił na obluzowany kamień, ale spadł z wysokości niecałych czterech stóp.
O wiele większymi zdolnościami popisali się za to Arnis i Illia, której udało się uwolnić od kapłana. Ta dwójka, ucząc się najwyraźniej na błędach poprzedników, zwinnie zeszła na sam dół bez żadnych problemów.
Na górze zostali tylko Laris i Draholt w towarzystwie całych zastępów szczurów…
Po chwili grupa „z dołu” zaczęła słyszeć coś… coś… syczenie?
Kiedy tylko Bugg wstał i podniósł swoją pochodnię, by lepiej rozświetlić okolicę, dostrzegli dwie rzeczy.
Pierwszą było to, że byli w jakimś jaskiniowym korytarzu, gdzie mogli udać się w dwie różne strony.
Drugą było to, że kierunek „do przodu” był aktualnie zablokowany przez węża rozmiarów co najmniej dużego wieprza, a może nawet konia, który wpatrywał się w grupę głodnymi, żółtymi ślepiami. |