Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-09-2010, 00:37   #110
echidna
 
echidna's Avatar
 
Reputacja: 1 echidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemu
Karczma u Jaromira – Wszyscy

Deszcz wciąż padał w najlepsze, a ludzie stali pod zadaszeniem. Stali i… patrzyli się na całą rozgrywającą się scenę, a z każdą chwilą ich spojrzenia były coraz bardziej nieufne. Najwyraźniej nie co dzień w karczmie u Jaromira płonęła stajnia i nie co dzień zjawiali się tacy niezwykli goście. Bo co do tego, że dziewczyna i jej towarzysze nie są zwykłymi szarymi ludźmi, nikt nie miał już wątpliwości.

Jeszcze zanim Emerahl i Irial ruszyli na poszukiwanie Therona, rozległy się początkowo ciche szepty, później coraz głośniejsze szmery rozmowy. I nikt chyba nie miał złudzeń co do tego, co i kto jest tematem tych komentarzy. Prym wśród gadających wiodło dwóch bardów i… Johar, który w międzyczasie zdążył podejść nieco bliżej razem ze swymi pachołkami. Najwyraźniej wcześniej chciał pomóc, jednak teraz stał tylko osłupiały z lekko rozchylonymi ustami. Dopiero po dłuższej chwili zreflektował się i zamknął usta.

Wśród niespokojnych szeptów Lamia dalej szła przed siebie. Minęła Emerahl, gubiąc płaszcz, który chwilę wcześniej kobieta zarzuciła jej na plecy, przeszła jeszcze kilka kroków i zemdlała osuwając się wprost w ramiona Finnena.

Emerahl i Irial

Tymczasem Irial wraz z towarzyszącą mu czarownicą już od jakiegoś czasu błądzili po zgliszczach stajni w poszukiwaniu zaginionego towarzysza podróży. Widok nie był zachwycający i nie dawał zbyt wielkich szans na szczęśliwe zakończenie.

Nadpalone i połamane elementy drewnianej konstrukcji walały się po ziemi, lub sterczały w niebo uniemożliwiając swobodny ruch. Część kalenicy wraz z fragmentem ściany wciąż tkwiły na swym miejscu, jednak w każdej chwili groziły zawaleniem.

Coś skrzypnęła i nagle jedna z nadpalonych belek złamała się w pół i runęła na ziemię wzbijając w powietrze tumany popiołu. Chociaż było to dość daleko od nich, odruchowo zasłonili twarze rękoma.

Szli dalej rozglądając się uważnie. Nagle Irial potknął się o coś i nieomal zwalił się na ziemię, jednak w porę złapał równowagę. Mężczyzna ukląkł i odgarnął z tego miejsca kawałki drewna. Gdy odłożył kolejną deskę, jego oczom ukazała się ludzka ręka, przybrudzona, poznaczona bąblami oparzeń, ale w większym stopniu nie naruszona przez ogień.

- To on! – krzyknął w kierunku Emerahl, która zdążyła już oddalić się on niego nieco. – Znalazłem go!

Po chwili wspólnymi siłami ogarnęli resztę zalegającego gruzu. To faktycznie był Theron: nieprzytomny, brudny, zakrwawiony i poparzony, ale…

- Żyje – powiedziała Emea z ulgą, sprawdziwszy mu puls.

Samuel i Sevrin

Samuel zebrał się za wyłapywanie ich koni. Burze udało mu się złapać bardzo szybko, jednak z pozostałymi wierzchowcami mężczyzna miał już nieco większy problem. Szło mu całkiem nieźle, choć dość powoli.

Sevrin akurat nie mógł sobie wymyślić lepszego zajęcia, więc postanowił pomóc kurierowi. Z początku chciał złapać Narwańca, jednak ten – poczuwszy wolność – nie zamierzał z niej tak łatwo rezygnować, nawet dla swojego pana.

W końcu młodzieniec machnął ręką na swojego konia dochodząc do wniosku, że jak mu się znudzi uciekanie, to sam wróci. I tak też faktycznie było. Gdy tylko Sevrin pomógł Samuelowi przywiązać ostatniego konia, Narwaniec podszedł do swojego pana i przyjacielsko szturchnął go łbem w plecy. Potem pozwolił się osiodłać i przywiązać do drzewa razem z innymi końmi.

Wszyscy

Deszcz przestał padać, więc inni również zabrali się za wyłapywanie swoich koni, nie przestali przy tym jednak obgadywać całego zajścia. Niebawem wszystkie zwierzęta zostały przywiązane do pobliskich drzew, a ludzie powoli zaczęli wracać do karczmy, do swych łóżek. Pora była już wszak słuszna, bowiem zza ołowianych chmur powoli zaczęły przebijać pierwsze promienie rodzącego się poranka.


Z czasem na podwórzu zostali już tylko pielgrzymi, Johar i jego pachołkowie, w tym Finnen z Lamią na rękach oraz karczmarz. Widać było po nim, że czegoś od nich chce, ale że jednocześnie wcale nie ma ochoty z nimi rozmawiać.

Wreszcie się przemógł, podszedł dość niepewnym krokiem, łypnął jakoś tak niechętnie na Emerahl, ostatecznie odezwał się do Iriala:

- Lepiej będzie, jeśli jak najszybciej opuścicie moją karczmę – powiedział stanowczo. – Póki co rannych możecie zabrać do środka, ale im szybciej stąd odejdziecie, tym lepiej. – dodał i nie czekając na reakcje wrócił do karczmy.

Samuel

Gdy cała ta niepotrzebna hałastra wróciła już do karczmy, Samuel poszedł na oględziny pogorzeliska. Połaził trochę, poprzewracał parę nadpalonych dech, umorusał dobie buty i spodnie aż po kolana, a niczego konkretnego się nie dowiedział.

Pożar wybuchł, ale przesuszone drewno, z którego zbudowana była stajnia, na spółkę ze sporym zapasikiem słomy i paszy sprawiły, że ogień rozprzestrzenił się bardzo szybko i spalił wszystko po prostu koncertowo. To, że ostało się trochę ściany i kalenica było winą deszczu. Gdyby się nie rozpadało, wszystko spaliłoby się na wiór.

Po oględzinach kurier miał tylko jeden wiosek. Karczmarz będzie musiał wyłożyć pieniądze na calusieńką nową stajnię, bo z tego, co ostało się po starej, można by było zbudować co najwyżej sporych rozmiarów stosik ofiarny dla Donara w podzięce za deszcz.

Wszyscy

Lamia i Theron zostali wniesieni do pokoju, w którym spały kobiety i ułożeni na łóżkach. Po chwili zjawiła się służebna dziewka niosąc miskę z ciepłą wodą i ręcznik, a także bandaże i wszystkie inne rzeczy potrzebne do opatrywania ran. Dziewczyna postawiła rzeczy na stole, po czym pędem opuściła pomieszczenie. Tak, jakby bała się, że rzucą się na nią jak wygłodniałe bestie.

***

Jakiś czas później zjedli w milczeniu śniadanie. Nawet Johar się nie odzywał, co wskazywało na to, że wydarzenia ostatnich kilku godzin mocno go poruszyły. W ogóle w całej izbie jadalnej było jakoś tak cicho i pusto. Przy stołach siedziało znacznie mniej osób, niż zeszłego wieczoru, a i ci byli jacyś tacy milczący.

Karczmarz przez cały czas uważnie obserwował pielgrzymów, gotów w każdej chwili zareagować, gdyby działo się coś złego. Gdy zjedli śniadanie, znów dał im do zrozumienia, że nie są tu mile widzianymi gośćmi. Pobrał opłatę za nocleg, a potem wrócił do swoich zajęć. W jego zachowaniu nie zostało ani krztyny wczorajszej życzliwości i wylewności.
 
__________________
W każdej kobiecie drzemie wiedźma, trzeba ją tylko w sobie odkryć.
echidna jest offline