Wątek: Tysiąc Tronów
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-09-2010, 18:10   #20
xeper
 
xeper's Avatar
 
Reputacja: 1 xeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputację
Jost, zasępiony i markotny podążał wraz z Cohenem do marienburskiego ratusza. Nie wiedział z czym przyjdzie mu się tam mierzyć, ale już niejednokrotnie słyszał, że biurokracja jest niemal tak groźna i pogmatwana jak Chaos. Jak do tej pory, raz w życiu miał do na poważnie do czynienia z urzędnikami. Miało to miejsce ponad dwa lata temu, w Czcigodnej Gildii Dokerów i Woźniców, gdzie miał obowiązek zarejestrować się jako pracownik portowy. Na wspomnienie o męczarniach rejestracji, wciąż dostawał gęsiej skórki. Kilkanaście dokumentów do podpisania było dla nieumiejącego czytać i zdolnego jedynie do napisania własnego imienia, Josta udręką. Cały proces zajął mu niemal trzy dni, większość których spędził w kolejkach do ponurych i niezbyt uprzejmych urzędników. Dzisiaj, znów miał wkroczyć do obcego i wrogiego mu świata urzędów. Tym razem w towarzystwie najemnika, na którego wsparcie liczył.

Wielki budynek miejskiego ratusza mimo całego swego przepychu i bogactwa, odpychał. Już w wielkich drzwiach kłębił się tłum interesantów, którzy zaciągali informacji gdzie i do kogo się udać w swoich sprawach. Podobnie uczynili Jost z Coehen, którzy zostali skierowani do czcigodnego Valherta Bierkinmeiera, urzędnika drugiej klasy, rezydującego na trzecim piętrze wschodniego skrzydła, w gabinecie numer siedem. Przed gabinetem stało kilkunastu jednakowo wyglądających interesantów, którzy dyskutowali ze sobą o sprawach o jakich Jost nie miał pojęcia. Dwie godziny zajęło im czekanie, tylko po to aby dowiedzieć się, że sprawa z jaką przychodzą nie zostanie tu rozpatrzona, gdyż bla... bla... bla...

Potem były kolejne kolejki, kolejne niechętne miny urzędników i pytania: po co i na co? W trzecim gabinecie, w jakim się znaleźli Jost niemalże dostał ataku furii i tylko obecność towarzysza, sprawiła że nie rzucił się z pięściami na szczurowatego urzędnika. Jednak w końcu, po piekielnych mękach, podpisaniu jakiejś petycji i wręczeniu jakiejś wrednej, podstarzałej urzędniczce dwóch srebrnych monet, które z ciężkim sercem Jost wysupłał z sakiewki, uzyskali interesującą ich informację.

Osric Falkenheim przestał być tylko imieniem i nazwiskiem, nabrał realności. Mężczyzna którego szukali mieszkał w południowych dokach, Suiddock. Teraz wystarczyło się tą informacją podzielić z resztą kompanii i udać pod wskazany adres. Jost z ulgą opuścił ratusz, z postanowieniem, że więcej się tu nie pojawi.

***

Adres jaki został im wskazany okazał się chyba nieaktualny. Dom, do którego przyszli od dłuższego czasu musiał być opuszczony. Okna były powybijane, drzwi zabite kilkoma masywnymi dechami a ściany odrapane. Nikt tu nie mieszkał. Ani Osric Falkenheim, ani nikt inny. Może poza szczurami i ptakami, które wiły sobie gniazda w dziurach w dachu.

Jakież było zdziwienie dokera, który klnąc i złorzecząc na urzędników w ratuszu, chodził w kółko przed domem i kopał kawałki gruzu, gdy do drużyny podszedł młody, umorusany ulicznik i oznajmił im, że potrzebne informacje mogą uzyskać w jakimś magazynie. Nikt nie zdążył o nic zapytać, chłopak ulotnił się bardzo szybko po przekazaniu informacji.

- Ciekawe - powiedział Jost. - Wielce ciekawe... Tak zupełnym przypadkiem ktoś chce nam pomóc i wysyła chłopaka z adresem. Na ciżmy Ranalda, wietrzę tu podstęp. Jakby ktoś wiedział, że tu będziemy. A teraz zaprasza nas do magazynu, z pewnością pustego, na pogawędkę. Dobrze, że przynajmniej nie po zmroku...

***

Czy był to przypadek czy nie, jednak zanim dotarli do magazynu trzydziestego piątego, spotkali starego znajomego. W jednej z alejek, ciemnej i wąskiej, na tyłach jakiejś karczmy, czekał na nich nie kto inny, a sam Josef, handlarz relikwiami. Ten sam, którego Cohen ogłuszył dzień wcześniej i zabrał koszulę ze znakiem gołębicy. Tym razem Josef nie chciał nic sprzedać ani wcisnąć przechodniom fałszywej relikwii. Tym razem stary, obleśny Josef chciał się zemścić. Towarzyszyło mu kilku oprychów. Zbirów zaprawionych w karczemnych awanturach. Ich obleśne mordy wyrażały tylko jedno. Mordobicie i znęcanie się nad ofiarami, to coś z czego czerpali przyjemność. A teraz dochodziła do tego zwierzęca chuć i możliwość pochędożenia. Pięknie.

Josef rozgadał się na temat swojej krzywdy. I tego, że Czarne Kapelusze wiedzą o domniemanej wiedźmie, która wciąż przebywała w mieszkaniu Josta. Słowa handlarza wywarły odpowiednie wrażenie na dokerze. Nie miał zamiaru uciekać, ale jeszcze liczył na pokojowe rozwiązanie sprawy. Teraz wkurwił się. Szybko rozglądnął się na boki i za siebie, patrząc gdzie znajdują się jego towarzysze. Wyrwał z pochwy kordelas. W tym czasie krasnolud już wymachiwał toporem w starciu z jednym ze zbirów. Jost nie był gorszy.

Skoczył w bok, potem do przodu i machnął ostrzem, które zablokowane zostało przez trzymaną przez jego przeciwnika siekierkę. Druga, bliźniacza broń ze świstem przecięła powietrze tuz obok ramienia Josta. Uchylił się i odskoczył. Drab nie ruszył za nim. Wzniósł broń do rzutu, prawdopodobnie chcąc cisnąć nią w głowę dokera. Jost pochylił się i natarł powtórnie. Szerokim ostrzem celując w wzniesioną rękę. Kość przedramienia stawiła opór, a brodaty zawył. Doker pociągnął broń ku sobie, starając się ją wyrwać z ciała przeciwnika.
 
xeper jest offline