Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-09-2010, 15:40   #1
Tadeus
 
Reputacja: 1 Tadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputację
[Warhammer] Groza w Talabheim




Groza w Talabheim
Warsztaty



Wspaniałe miasto Talabheim, zwane Okiem Lasu, leży po środku Imperium, a w ciągu swojej długiej historii stanowiło siedzibę Elektorów, a nawet było stolicą Imperium. Przez tysiąclecia święte miasto Taala, patrona dzikich ostępów, było chronione przez Taalbaston, olbrzymią kamienną ścianę, której przytłaczające rozmiary czyniły samą myśl o oblężeniu niedorzeczną.

Nasza przygoda rozpoczyna się wśród błotnistych uliczek Taalagadu, obskurnego portu przycupniętego między rzeką Talabek, a północnym krańcem otaczającej Talabheim kamiennej ściany. Taalagad może i stanowi wrota do jednego z najbogatszych miast Starego Świata, ale reprezentuje się raczej odpychająco. Co pewien czas, mniej więcej raz na sto lat, miejscowi notable próbują podjąć dyskusję na temat oczyszczenia portu z brudu i szumowin, jednakże wszelkie tego typu projekty rychło upadają i nigdy nie doczekują się realizacji.


Jednak w ciągu ostatniego roku wreszcie coś się zmieniło, ale bynajmniej nie na dobre. Żołnierze z całego Imperium tłumnie wyruszyli na północ, aby odeprzeć zastępy Archaona. Wkrótce potem w odwrotnym kierunku zaczęli uciekać pierwsi dezerterzy i uchodźcy. Setki zdesperowanych obywateli, głównie drwali, rybaków i flisaków, słusznie wątpiących w sens pozostawania w zagrożonych wojną osadach, zasiliło populację Taalagadu. Olbrzymi obóz uchodźców z Hochlandu, liczący ponad tysiąc osób, wyrósł praktycznie w ciągu jednej nocy na obrzeżach portu.
[Cytat z Grozy w Talabheim]





***


Życie w obskurnym, portowym miasteczku nie należało do przyjemnych. Upaprany błotem, tętniący bezprawiem Taalagad z każdym dniem stawał się coraz bardziej zatłoczony. Olbrzymie zastępy głodujących uchodźców dołączyły do dotychczasowych mieszkańców, tworząc iście wybuchową, niestabilną mieszankę. Rozboje i brutalne napady na brudnych uliczkach osady stały się codziennością. Brakowało jedzenia, domów, a przede wszystkim - pracy. Sytuacja była coraz bardziej desperacka. Nawet mało atrakcyjne, niskopłatne zadania w porcie stały się prawdziwą rzadkością. Uciekinierzy - w przeciwieństwie do miejscowych - gotowi byli bowiem pracować całymi dniami za najmarniejszy posiłek i skromną garść miedzi. Wkrótce doszło do pierwszych utarczek między grupami. Przegnani ze swojej północnej ojczyzny Kislevczycy ruszyli na Hochlandczyków, Hochlandczycy na miejscowych. Doszło do krwawych interwencji straży, która w końcu, po wielu ulicznych walkach, przywróciła status quo. Nie oznaczało to jednak w żadnym razie bezpieczeństwa.

Również i sytuacja poza miastem nie należała do stabilnych. Wieści z północy mówiły o zwycięskim zakończeniu działań wojennych. Mroczne armie Niszczycielskich Potęg zostały ponoć rozgromione. Miast jednak wrócić do swojej splugawionej ojczyzny, rozlały się chmarami po pobliskich lasach i górach Imperium. Trakty przestały być bezpieczne. Ubabrani błotem mieszkańcy Taalagadu ze zdumieniem obserwowali coraz silniej chronione kupieckie karawany zmierzające w pośpiechu do Talabheim. Wiele z wozów zdawało się nadpalonych, inne wiozły całe stosy rannych i martwych ochroniarzy. Świat poza portową osadą jawił się póki co bardzo niebezpiecznym miejscem. Dalsza egzystencja w obskurnym porcie też nie wydawała się jednak rozsądna.

Najlepsze rozwiązanie było oczywiste i aż nazbyt dobrze widoczne. Potężna skalna ściana Taalbastonu, a za nią jedno z najpiękniejszych i najbogatszych miast Imperium. To tam czekały intratne posady, bogactwo i dobrobyt. Problem był jedynie ze wstępem. Okazało się bowiem, iż Talabheim, znany wszem i wobec jako miasto prawników, w obręb swych murów wpuszczał jedynie wybranych. By uzyskać glejty, pozwalające na wstęp, należało wypełnić całe stosy dokumentów, uiścić skandalicznie wysoką opłatę, a następnie czekać na efekty biurokratycznej machiny.

By zarobić odpowiednią ilość złota, co bardziej przedsiębiorczy uchodźcy zbierali się w grupy. Raz, że w Taalagadzie zdrowiej i dłużej żyło się mając towarzysza chroniącego naszych pleców. Dwa, że pracodawcy chętniej zatrudniali doświadczone we współpracy kompanie, niż pojedynczych, niezżytych ze sobą obdartusów. W ten sposób, w brudnych slumsach portu spontanicznie powstały grupy towarzyszy pochodzących z najróżniejszych miejsc i klas społecznych Imperium.

Jedna z takich grup, składająca się z głównych bohaterów tej oto opowieści, zbierała się co wieczór w karczmie "Kot o Dziesięciu Ogonach", gdzie przy rozwodnionym piwie i kościach powstawały przewrotne plany przyszłego zarobku. Tak bywało jednak dopiero wieczorami. Za dnia, podzieleni na mniejsze grupy przemierzali ciasne, portowe uliczki, mając uszy i czy szeroko otwarte. W Taalagadzie zarabiał bowiem jedynie ten, kto był na bieżąco ze zmieniającą się dynamicznie sytuacją na zalanym uchodźcami rynku pracy.

Był Marktag, szesnasty dzień miesiąca Nachgeheim, 2522 roku. Parne, burzowe lato dobiegało końca, ustępując miejsca deszczowej i wietrznej jesieni.

***

Gerhard i Willamina
Urodziwa dziewczyna musiałaby być wyjątkowo nierozsądna, by w tych niespokojnych czasach samemu włóczyć się po portowych uliczkach. Połączenie sił z uzbrojonym Gerhardem wydawało się więc mądrym posunięciem. Szczególnie, że i on skorzystać mógł na tej współpracy. Wiadomym bowiem było, iż uśmiech młodej niewiasty otworzyć mógł niejedne zamknięte dla niego drzwi. A wyglądało na to, że drzwi w czasie tego zadania otwierać będzie musiał niemało.

W normalnych warunkach wyśmiałby zleceniodawcę, proponującego mu taką pracę... ale w Taalagadzie? Jakie miasto, takie zlecenia... Przywykły do ścigania niebezpiecznych bandytów łowca tym razem tropił złoczyńce zupełnie innego rodzaju.

A wszystko zaczęło się od rozmowy z właścicielem "Kota o Dziesięciu Ogonach", w którym się zatrzymywali. Zdesperowany ojciec z brzuchatą, porzuconą córką obiecał dwadzieścia sztuk srebra za znalezienie i sprowadzenie do niego kochanka swojej latorośli. Najwyraźniej miał zamiar przymusić go do ślubu, z całkiem urodziwą i niegłupią przecież Agnes. Prosił ich tylko, by wpierw spróbowali przemówić mu do rozsądku, nim wezmą się za rozwiązania siłowe. Wolał niepoobijanego zięcia.

Krótkie śledztwo zaprowadziło ich do Małego Kisleva, części osady zamieszkiwanej przez uciekinierów zza północnej granicy Imperium. Poszukiwany, znany był jako Wąsaty Juri, jeden z tamtejszych najemnych kozaków. Zapowiadało się ciekawie...

Ostrożnie wkroczyli w las zbitych koślawo zabudowań. Już po chwili doszły ich egzotyczne zapachy obcej kuchni i smutna, zawodząca melodia kislevskich instrumentów strunowych. Juriego znaleźli w "Bałałajce". Mała, zadymiona karczma o tej porze była prawie pusta. U boku kozaka siedziało ino dwóch podchmielonych kompanów. Rękojeści potężnych, zakrzywionych szabli złowrogo wystawały im znad ramion.

- Zdrastwujtie, przyjatiele! - ryknął do nich jeden z kompanów Juriego, zbliżając do ust kieliszek z wódką. Poszukiwany uniósł głowę, sondując ich lekko podchmielonym, choć nadal czujnym spojrzeniem.

Felix i Konrad
Nim jeszcze dojrzeli zgromadzony na placu tłum, z daleka doszły ich pełne oburzenia okrzyki i gwizdy. Na Alei Sprawiedliwości coś się działo. Stłoczeni ludzie szczelnie otoczyli zbite z desek podwyższenie, mieszczące kapłana, kata i ofiarę. Odziany w czerń akolita Morra udzielał właśnie skazanemu ostatniego namaszczenia, polecając jego duszę Opiekunowi Umarłych. Po wykonaniu zadania omiótł zgromadzony tłum obojętnym wzrokiem. Jeśli potępiał całe przedstawienie, to nie dał tego po sobie poznać. Kat splunął w wielkie jak bochny dłonie, poruszył biodrami na boki, rozciągnął mięśnie. Lud wzbierał okrzykami, gdzieniegdzie słychać było śmiech i obelgi skierowane pod adresem skazańca. W powietrzu śmignęło trochę nadgniłych warzyw. Widać, nawet panujący w porcie głód nie mógł odebrać ludziom przyjemności z takiego przedstawienia.
Krótkie pytanie przybyłej dwójki nie pozostało bez odpowiedzi.
- Będą ciąć złodzieja - odparł z zapałem jeden z zafascynowanych zdarzeniami gapiów. - Ponoć niecnota skradł przepustkę do miasta jakiemuś przejezdnemu kupcowi. Wcześniej za takie rzeczy groził loszek, ale teraz? Rada Talabheim ma już dość, bo to trzeci raz w tym miesiącu. Teraz za takie rzeczy tną.
W oddali dało słyszeć się krzyki. W jednym z kątów placu ludzie stłoczyli się wokół barwnie ubranego mężczyzny stojącego na skrzyni.
- Zakładają się - odparł znowu pobliski obserwator. - Widać przecie, że biedak ma kark mocny, jak byk, a mistrz małodobry ponoć dzisiaj w złej formie i może za pierwszym razem głowy nie odjąć. Tedy obstawiają, za którym razem łeb odpadnie. Powiadają, że jak i dwa ciosy nie starczą, to winny puszczany jest wolno. Ino tak se dumam... na co mu wolność z poszczerbionym toporem karkiem?

Siegfried i Eberholt
"U Skully'ego" jak zwykle przesiadywały tłumy. Marna speluna należąca do podstarzałego, chutliwego niziołka, nie miałaby w sobie nic szczególnego, gdyby nie dobudowane chałupniczo zaplecze, mieszczące najpopularniejszą z miejscowych aren. To tutaj każdego dnia naprzeciwko siebie stawały wytrenowane do walki zwierzęta i zaprawieni w boju gladiatorzy, szczerbiąc sobie facjaty szerokim wachlarzem wymyślonego przez gospodarza oręża. Wieść niosła nawet, iż na walkach ludzi i zwierząt się nie kończyło, a podziemia karczmy kryły liczne klatki ze zmutowanymi bestiami z północy. Takie pokazy zastrzeżone były ponoć jedynie dla najmożniejszych i najbardziej wpływowych mieszkańców Taalagadu. O ile nie były jedynie plotkami...

Dzisiaj na arenie ścierali się jednak ludzie. Tłum wrzał, a trunki sprzedawały się w rekordowych ilościach. Widownia pragnęła krwi i gwałtownej rozrywki.

Siegfried rozmasował obolałe pięści. Rozejrzał się wokół. Przed nim, ze złamanym nosem leżał jeden z miejscowych robotników portowych. Mocny cios w głowę najwyraźniej go ogłuszył, zapewniając walczącemu z nim żołnierzowi łatwe zwycięstwo i pięć srebrników w kieszeni. Oboje znajdowali się w głębokiej, kolistej norze o średnicy czterech metrów. Dwa metry nad nimi za drewnianą balustradę wychylali się widzowie, komentując z przejęciem ostatnie, kończące walkę uderzenie. Gdzieś tam czekał też jego towarzysz.

- Szanowni widzowie! - niziołczy gospodarz powstał ze swojego stylizowanego na tron krzesła, odsuwając bezceremonialnie przytulające się do niego ludzkie kurtyzany - Zaprawdę, piękna to była walka i mocarny cios naszego wojownika! Ale to za mało! - efektownie zawiesił głoś, spoglądając na widownię. - Za mało krwi i emocji dla moich gości!
Odpowiedział mu entuzjastyczny ryk tłumu.
- Dwóch wojowników to dobry początek, ale dzisiaj dam wam więcej! Oto z dalekiej, mroźnej północy przybyli do nas Skarf i Gottric! Bracia, barbarzyńcy o zwierzęcej naturze! Urodzeni mordercy! Czy znajdzie się mężna dwójka, która stanie przeciwko nim na arenie? Któż zmierzy się z pierwotną potęgą północnych plemion? Może ty? - wskazał teatralnie czekającego w dole Siegfrieda. - Dokoptujesz sobie towarzysza i do zarobionych pięciu szylingów zarobisz jeszcze dwadzieścia? Stawaj, jeśliś mężny!
Na arenę wkroczyło dwóch jasnoskórych blondynów o dzikim spojrzeniu. Nie wyróżniali się jednak o dziwo potężna budową ciała, jakiej można by spodziewać się po barbarzyńcach, ciężko więc było ocenić ich prawdziwą siłę.
- Walka odbędzie się na pieści! I zęby! Niech natura przemówi!
 

Ostatnio edytowane przez Tadeus : 09-09-2010 o 16:02.
Tadeus jest offline