Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-09-2010, 18:23   #2
Lechu
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Gerhard nie mógł już znieść wyboi na zurińskiej części traktu. Trochę żałował, że zabrał się z karawaną - jak powóz mógł jechać na tak kanciastych kołach? Zwykle nie był zbyt wybredny, ale cztery godziny ciągłego siedzenia na twardej, nie wyheblowanej desce, jeszcze w trakcie takiej ulewy nawet takiego Obieżyświata jak on wprawiały w niezadowolenie. Siedział tuż obok woźnicy, bo w środku powozu nie było dość wolnego miejsca nawet na dziecko, nie mówiąc o rosłym mężczyźnie. Droga była zatłoczona. Nawet zbyt zatłoczona patrząc na pogodę jaka utrzymywała się od paru dni. Ciągłe opady ciepłej brei i duchota jak na najwyższym ze szczytów Gór Szarych. Nie wiedział jak dostatecznie ochronić się przed deszczem. Jego płaszcz z płytkim kapturem nie mógł ustrzec go przed wodą, która nie tylko siąpiła z nieboskłonu, ale również lała się potokiem z koron drzew bujnie otaczających wcale nie tak szeroki szlak. Po dłuższej chwili milczenia Gerhard postanowił po raz kolejny zagadnąć woźnicę:
- Długo już tak jeździcie jegomościu z tym towarem. W ostatniej mieścinie zauważyłem, że niewiele ubyło z wozu.- powiedział spokojnie swoim basowym głosem.
- Tak. Znaczy ten towar wiozę ze stolicy. Mam specjalne zamówienie. W Zorin zostawiłem tylko tyle ile trzeba było, aby nam się wóz w błocie nie ugrzązł. Ahh ta pogoda... Nawet w trakcie gawędy mżawica leje mi się do paszczy. - odpowiedział kończąc swą wypowiedź gromkim śmiechem.
- Na szczęście jeszcze dzisiaj dojedziemy do Talagaadu! Nie będziesz musiał znosić tej ulewnej duchoty. Z chęcią bym się zabrał z wami do Talabheim, ale muszę się zatrzymać i nieco dorobić, bo na życie nie będzie. - powiedział Gerhard z nietęgą miną.
- Rozumiem. Jesteś zdrowy i silny.Na pewno dasz sobie radę z zdobyciem gotówki na glejt do Talabheim. Mam taką nadzieję... - powiedział starszy człowiek, spoglądając przez chwilę na młodego wojownika. - Dobra darmozjady! Urządzamy postój! - powiedział jegomość widząc w oddali czterech chłopów męczących się z wyciągnięciem furmanki z zabłoconego podłoża.
Podczas postoju Gerhard spałaszował niewielką ilość suchych racji, wracając do wspomnień sprzed paru dni, gdy to musiał uciekać przed paroma mutantami przez las. Zdawało mu się, że przeszły go ciarki.
- Jednak nie jest tu tak źle. - powiedział cicho sam do siebie.

***


Sporo po rozstaniu się z karawaną w mieścinie o skromnej nazwie Talagaad Gerhard zaczął szukać miejsca, gdzie mógłby nieco odpocząć. Dochodząc do wniosku, że w mieście jest tak samo błotnisto jak poza nim, miejsce to musiało spełniać jeden podstawowy w jego obecnym położeniu warunek - być suche! Idąc ulicami Talagaadu młodziak zauważył jak żywe jest to miasto. Pomimo ciągle siepiącej z nieba wody ludzie tłoczyli się po ulicach jak mrówki w mrowisku. Jak widać wielu chciało schronić się za kamienną ścianą - przynajmniej do czasu aż będzie im dane dostać się do Talabheim.

Idąc drogą pośród straganów kramarzy zauważył jednego żebraka. Postanowił nie tułać się po mieście i zapytać o drogę jakiegoś bywalca.
- Witaj biedaku. Chciałbym zapytać gdzie można tu wypocząć i zjeść ciepły posiłek? - rzekł Gerhard wyciągając miedzianego pensa i kładąc go w misie żebraka.
- Witam zacnego podróżnika. Zjeść i przenocować można w karczmie "Kot o Dziesięciu Ogonach". Widać ją już stąd. Zobacz Pan! - szczerząc się żebrak wskazał ręką na zabudowania oddalone od nich o jakieś 200 metrów.
- Dzięki za pomoc. - powiedział łowca nie żałując wydanego pensa. Żebrakowi on był chyba bardziej potrzebny.

Gerhard z błyskiem w oku ruszył w kierunku wskazanego przybytku. W drodze do karczmy słyszał muzykę graną przez trubadura jadącego jednym z paru powozów kluczących przez mieścinę . Nie zdawało mu się. Do Talagaadu przybyła trupa cyrkowa. W pewnym momencie wpadła na niego białogłowa nietuzinkowej wręcz urody. Nieco zaskoczony i zdumiony Gerhard zapomniał nawet sprawdzić czy nadal ma przy sobie swą sakiewkę. Wiadomo jak często można ją stracić podczas tak miłego spotkania. Jednak był on młodym łowcą i nieczęsto spotykał tak ładne niewiasty - tym bardziej w tak niecodziennej sytuacji. Złocistobrązowe włosy, rozwiane po biegu, układały się w nieładzie na kusej, białej bluzeczce, okalając jasną twarz. Niemniej jednak nieświadom niczego łowca spotkał właśnie współpracownicę na najbliższe niespodziewane zadanie. Speszony wzrok szaro-zielonych oczu, spoglądał niepewnie ku niemu, a usta już formowały przeprosiny.

***


- Witaj Oberżysto. Poproszę wodę z sokiem oraz jedno piwo. Do jedzenia niech będzie solidna strawa. Zamówienie odbiorę przy stoliku w kącie sali. - Powiedział już czując, jak mu kiszki w bebechach maszerują.
- Ależ witam w najprzytulniejszej karczmie w mieście! - powiedział gruby karczmarz skinając lekko głową. - Już zabieram się za realizowanie zamówienia. A pański stolik widzę. Trudno by było nie dostrzec towarzystwa. - dodał po chwili.
- Mam jeszcze jedną prośbę. Czy mógłbym wynająć u was jakieś lokum na noc. Wystarczy mi nawet wspólna sala patrząc na czasy jakie nastały. - Nieco zażenowany rzekł młodzik.
- Cóż... Miejsce znajdzie się tylko w spólnej sali niestety. Zwykle do południa mam wynajęte wszystkie miejsca, ale dzisiaj masz szczęście wędrowcze. Za pokój proszę 4 mosiężne pensy. - dodał karczmarz wyciągając swą grubą dłoń. - Widzę, że jesteś nie lada wojownikiem. Mógłbyś, oczywiście odpłatnie wraz z niedużą kompaniją pomóc mi w pewnej sprawie? Ale o tym może później. Smacznego! - O tej sprawie oberżysta nie chciał mówić. Już teraz mówił ledwo słyszalnym tonem.
Po miłej rozmowie Gerhard wrócił do stolika, gdzie czekała na niego Will. Jak on nie lubił zatłoczonych karczm. - stwierdził z dezaprobatą delikatnie kiwając głową.

***


Każdego wieczoru drużyna spotykała się w karczmie, aby pogawędzić. Gerhard nie miał dalszych planów. Z tego co się orientował nie był jedynym, którego nie stać było na wyjazd do Talabheim, które jawiło się drogą do nowych zadań i zarobienia konkretniejszych sum srebrników. Od dawna jego sakwa wygląda na niemal pustą. Zostało mu może coś ponad Złotą Koronę. Wiedział, że nie pożyje na tym zbyt długo. Będzie musiał rozejrzeć się za jakimś zadaniem. Oberżysta wspominał coś o jakiejś sprawie, ale wyglądało to na dość delikatny temat. Łowca zdecydował poczekać aż karczmarz sam wyciągnie rękę. Jak zaoferuje im chociaż darmowe posiłki przez parę dni lub zniżkę wojownik będzie bardzo rad. Pozostaje tylko czekać... Przerywając swoje przemyślenia Gerhard wrócił do rozmowy z resztą drużyny.

***


Pewnego dnia, gdy Gerhard rozmawiał z Will nagle przy ich stoliku pojawił się karczmarz. Wyglądając na lekko zdenerwowanego rozpoczął rozmowę:
- Wybaczcie, że przeszkadzam w pomyślunku... alem słyszał, żeście zbrojni i zaprawieni w fachu... tedy myślałem... No, patrzcie sami - odsunął się, ukazując stojącą za sobą, zakłopotaną dziewczynę. - Baczycie? Brzuchata! A ojciec zwiał, nieudacznik jeden! I jak tu się teraz na mieście pokazać?! Toż mnie palcami wytykać będą... a i bidulka bez męża lżona będzie. Miejcie serce i pomóżcie ojcu w potrzebie... Dam dwadzieścia sztuk srebra, jeśli znajdziecie i przywiedziecie mi tu nicponia. Ino w jednym kawałku, coby się go dało światu pokazać...
- Oczywistym jest, że pomożemy strudzonemu ojcu w potrzebie. - powiedział powoli łowca.
- Odrobiną grosza też nie pogardzimy. Zadanie możesz drogi karczmarzu uważać za wykonane. Niedługo przyprowadzimy Ci gagatka. Postaramy się załatwić to bez użycia siły. Też bym nie chciał mieć obitego zięcia. - dodał po chwili zastanowienia.
Zobaczymy jak sobie poradzimy w miejskich warunkach - pomyślał Gerhard mając już w głowie zarys planu poszukiwań owego nicponia. Co do wykonania misji był pewien jednego: Nigdy nie miał do czynienia z tak niecodziennym zadaniem! Płaca niska, delikwent ma być w miarę cały - zapowiadało się ciekawie...

***


- Wygląda na to, że jesteśmy na miejscu. - powiedział wojownik, wskazując na kislevski przybytek.
- Zadziwiające, jak wiele może ci powiedzieć żebrak. - powiedziała dziewczyna. Gerhard już ruszył ku drzwiom. - Hej, zaczekaj! - wstrzymała go. - Chyba nie chcesz tam po prostu wejść i krzyknąć: “Który to Juri? Zamierzam go zaciągnąć do ołtarza!” - zapytała zmartwiona.
- ... - odparł
- Widzisz, mam pewien pomysł... - powiedziała nieco uspokojona, uśmiechając się przepraszająco. Po czym przysunęła się do niego trochę bliżej i zaczęła mu szeptać naprędce wymyślony plan.
 
Lechu jest offline