Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-09-2010, 19:41   #3
Eileen
 
Reputacja: 1 Eileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputację
Willamina rusza w świat...
Życie bywa okrutne... Wiedziała o tym aż za dobrze. Wpatrywała się w gwiazdy, oparta o rodzinny wóz nasłuchując gwaru obozu. Życie bywa też piękne, szczególnie wtedy akcentuje swój urok oklaskami i wzrokiem błyszczących, zapatrzonych w nią oczu. Potem jej wzrok kierował się w dół, prosto w szczerbaty uśmiech Alwina, który ją odstawiał z powrotem na linie. Okrutny żart losu.
-Tak, Alwin! - dobiegł jej głos wujka Fryderyka. - Zakochany w niej po uszy! To co, Leo? Robimy wesele! - zaśmiał się rubasznie.
- Hik! ...brachu! Takie... hik! ...talenty muszą zostać w rodhzinie. - ojciec jej był już solidnie wstawiony. - Juthro dotrzemy pod mury Talala... Talabheim. Znajdziemy kapłana, dopełnimy formalności. - odparł. Po drugiej stronie wozu Will zamarła.
- Twoje zdrowie, przyjacielu! - odparł wuj.
- Toast! ... Fhryderyku! - ojciec zachwiał się, musiał się oprzeć o wóz, bo deski skrzypnęły. Została sprzedana jak kura na targu, do tego za marną cenę. Wiedziała, że od słowa ojca, nawet pijanego ojca, nie ma ucieczki. Nie wśród Arhtystów, którym przewodził.
- Po moim zimnym trupie. - szepnęła, zmierzając ku swojemu posłaniu. Już dawno zamierzała rozpocząć życie na własny rachunek. Teraz zyskała powód i okazję.

***
Ucieczka była nad wyraz prosta - przy bramach wjazdowych do portu kłębił się tłum. Dookoła kręciły się miejscowe dzieciaki, spoglądając z zainteresowaniem na grupę cyrkowców. Siostry jej już ruszyły w tłum w kolorowych strojach, by kusić niejednego niezwykłą rozrywką. Wieczorem spakowała już w małą torbę podróżną jakieś przyzwoitsze ubranie, trochę pieniędzy, które trzymała ukryte pod obluzowaną deską wozu i kilka przydatnych rzeczy. No i oczywiście przyzwoite noże do rzucania, których nie omieszkała zabrać Alwinowi. Na sobie miała dość wygodną spódnicę, przepasała bordową się chustą, ubrała wygodną i dość krótką bluzkę - strój odpowiedni dla arhtystki, wygodny dla uciekinierki. Gdy już będzie daleko - będzie okazja się przebrać. Ruszyła w tłum w drugą stronę niż siostry. Na wozie już Alwin wyczyniał cuda, stając raz po raz na rękach i robiąc salta w powietrzu. Nie ma nic gorszego, niż natrętny wzrok zakochanego głupka. - pomyślała, gdy ten po raz kolejny powędrował wzrokiem ku niej, wśród gromady dzieci. Matka z ojcem zaś walczyli o przejazd dla kuglarskich wozów. Idealny moment, w którym Alwin robił salto, wykorzystała, by puścić się biegiem przez lukę w tłumie. Skręciła już za róg ulicy, była bezpieczna, była...
- Ojej, przepraszam! - powiedziała odruchowo odskakując. Z rozwianymi włosami, nieco zarumieniona biegiem, była wręcz zawstydzona swoją nieostrożnością.
- Ależ nic się nie stało. - powiedział młody wojownik swym basowym głosem. - Gdzie się tak droga Białogłowa śpieszy? - rzekł z nutką ciekawości w głosie.
Willamina dostrzegłszy osobę na którą wpadła zdziwiła się jej dość wysublimowanym wyglądem. Wysoki, ponad przeciętnej postury mężczyzna o piwnych, pełnych inteligencji oczach. Dostrzegłszy ją zabłysły na chwilę. “Zaprawiony podróżnik.” - pomyślała. Spojrzenie owego jegomościa wydało jej się zarazem nieco prowokujące do dalszej rozmowy jak i bardzo przenikliwe. Była przekonana, że jest to jakiś wojownik, ponieważ miał przy sobie miecz, kuszę oraz skórzany pancerz, który wyglądał na nieco znoszony.
- Do życia mi się śpieszy. - powiedziała nieco uspokojona, uśmiechając się lekko.
- Do życia!? - powiedział zdziwiony mężczyzna. - W sumie mi też. Do takiego życia, w którym nie będzie mi osiem godzin dziennie siąpiła ulewa na głowę. - Rzekł z uśmiechem. - Może dasz się zaprosić na piwo lub sok do karczmy? - Powiedział wskazując ręką na przybytek znajdujący się niedaleko.
"O proszę, zapowiada się darmowy soczek na start." - pomyślała w duchu uśmiechając się. Należało się ukryć i to szybko, nim trupa się rozejdzie i zacznie jej szukać. W karczmie raczej tego robić nie będą.
- Z miłą chęcią. - odparła, spoglądając ku wskazanemu miejscu. Miejsce nie wyglądało na mordownię. Poza tym z takim towarzyszem nikt raczej nie będzie ją zaczepiał.

***
Oberża na pierwszy rzut oka wyglądała na bardzo schludną i mocną w swej konstrukcji. Surowe drewno okalało każdą ze ścian karczmy w niektórych miejscach ustępując kamieniom błyszczącym w blasku latarni. Po przejściu małym korytarzem dochodziło się do drzwi prowadzących do większego pomieszczenia. Była tam główna izba karczmy. Obok wejścia znajdował się szynkwas a naprzeciw ciepły kominek oraz przejście do dalszej części przybytku. Karczma była zatłoczona i nowo poznany towarzysz torował przejście dziewczynie. Starała się trzymać dość blisko niego, dostrzegła bowiem kilka postaci, pretendujących do sławetnego miana "stałych bywalców". Zdecydowanie nie miała ochoty na zaczepki podchmielonych jegomościów. Ruszyli w kierunku wolnego stolica w kącie izby. Will wsunęła się zgrabnie w róg, spoglądając ku nowo poznanemu towarzyszowi, uśmiechem zachęcając do rozmowy.
- Oj gdzie moje maniery! Przepraszam, że wcześniej się nie przedstawiłem. - powiedział nieco w przekąsem wojownik. - Jestem Gerhard. Zapominam czasem o odrobinie kultury, ale w moi fachu to nic dziwnego. Choroba zawodowa. - powiedział z delikatnym uśmiechem. - Jak Ci na imię urocza Pani? - dodał po chwili.
- Nazywam się Willamina, przyjaciele mówią na mnie Will. - powiedziała patrząc w piwne oczy mężczyzny - Jestem wędrowną artystką, obecnie pracuję na własny rachunek. A ty, panie? W jakim zawodzie pracujesz?
- A więc Will...O moim zawodzie może później. O suchym pysku, że tak powiem, nie godzi się mówić. - powiedział nieco szorstko wojownik. - Idę zamówić ciepłą strawę i napitek. Co zjesz? Co pijasz? - rzekł.
- Zjadałam dzisiaj dość przyzwoite śniadanie, choć wodą z sokiem nie pogardzę. - uśmiechnęła się. “Nie należy zbytnio wykorzystywać uśmiechu losu. Jeszcze może wyszczerzyć ku mnie szczerbate zęby.” - pomyślała.
- Wyglądasz na zmęczonego podróżą, nie krępuj się spożyć przy mnie solidny posiłek. - dodała nieco poważniej i odrobinę mniej zalotnie.
- Skoro tak to dobrze. Zamówię więc dla Ciebie wodę z sokiem. Dla mnie faktycznie solidna strawę. Nie wyobrażasz sobie ile nie jadłem ciepłego posiłku. - wydusił człek. - Zaraz wracam. - z tymi słowy Gerhard oddala się w kierunku karczmarza. Will przyglądała się mu uważnie, opierając głowę na splecionych dłoniach. “No, no.. Uciekłam od jednego zakochanego głupca, żeby wpaść na kolejnego... Ale czy to na pewno głupiec? Może potraktował mnie jak zwykłą... “ - na to słowo w myśli zamarła - ”... dziwkę?” Przekrzywiła lekko głowę, widząc, jak wojownik zagaduje karczmarza. - “A może to całkiem uczciwy chłop, który szuka roboty, tak jak i ja? Ahrtyści mieli krzywego Erwina do ochrony, mi też przydałby się ktoś, kto ochroni zysk z występów. Póki co przydałoby się znaleźć jakąś normalną pracę i nie wychylać się zbytnio, póki trupa nie wyjedzie z miasta.

Na poszukiwaniu pracy upłynęło im kilka dni. Okazało się bowiem, że Gerhard też jej potrzebował. Zdążyła nieco poznać kilkoro innych osób w podobnej stytuacji. Wspólnie doszli do wniosku, iż w grupie łatwiej znaleźć pracę.

W karczmie Bałałajka

- Zdrastwujtie, przyjatiele! - ryknął do przybyszy jeden z kompanów Juriego, zbliżając do ust kieliszek z wódką. Poszukiwany uniósł głowę, sondując ich lekko podchmielonym, choć nadal czujnym spojrzeniem. Will uśmiechnęła się szeroko “Zdrowie nasze i naszych pieniędzy, panowie!” - pomyślała, kierując się w stronę kozaków. Podeszli wspólnie do ich stolika. Ahrtystka z szerokim uśmiechem stanęła z przodu, dygając wesoło:
- Miło jest spotkać tak wesołe towarzystwo. Willamina Wegener, córka sławnej wróżbitki, wszechstronna ahrystka, do usług. - zatrzymała się przy krześle, puszczając oczko do wznoszącego kielich kozaka. - Mam nadzieję, że nie odrzucicie Panowie naszego towarzystwa. - z tymi słowy usiadła wygodnie na krześle naprzeciw kozaków.
- Witajcie. Nazywam się Gerhard, tropiciel.- powiedział wojownik siadając również naprzeciw Kislevczyków.
- Nuż, smatritie jakie nam się trafiło rade towarzystwo! - rozchachał się jeden z kozaków, klepiąc posmutniałego Juriego w ramię. - Siadajtie! Pijtie! I ty Jurij toże pij! Troski zalej, nie myśl za dużo...
Jurij westchnął będąc myślami gdzieś daleko.
- Wybacztie, ale kompan nasz sercowe ma problemy i nieskory jest zbytnio do popitku - rzekł przepraszająco jeden z kozaków. - Ale my naszego Juriego znamy, w mig mu się poprawi... nie budziet jedna baba, to budziet inna. Nie Jurij? Zapomnij o Agnuśće. Mało to bab w tej miestinie? A i w domu na tiebia czeka urocza podlotka, cożeś już jej obiecany! Nie budziesz się tu przeca z żadnymi babami z Imperyjum wiązał, gdy w doma, w Kislevie godna z urodzenia dziewka o tiebia marzy!
- No skażitie, przyjatiele - zwrócił się do przybyłej pary. - Nie mam ja racji? Dobrze nie gadam? Jak Kislevczycy, to z babami z Kisleva... jak Imperyjum, to z babami stąd, nie? Źle gadam?
- A to tyś jest Jurij!? - zawołała uradowana i nieco zdziwiona Will, klaskając wesoło w dłoń. - Przyjacielu, wołaj karczmarza. Trzeba wypić zdrowie szczęśliwca. - powiedziała w stronę łowcy i odwróciła się ponownie ku kislevszczykowi - Zaufaj córce starej wróżbitki, czeka cię szczęście i bogactwo. - uśmiechęła się, spoglądając w oczy zasmuconego kozaka.
- Pozwolicie Panowie, że postawię naszemu towarzystwu kolejkę. Na zdrowie! - powiedział Gerhard po pojawieniu się trunków na stoliku. - Chciałbym oświadczyć ci Jurij, że przysyła nas ojciec pięknej Agnes i zgadza się na wasz ślub... - mówiąc to łowca uśmiecha się jak najbardziej szczerze tylko potrafi.
- Dziewczyna była cała we łzach ze szczęścia, gdy nam to mówili. - powiedziała pogodnie Will, patrząc na kozaka.
- Szto oni skazali?! - obudził się nagle z oburzeniem drugi z opitych kozaków. - Ślub? Juriego z niewiastą z Imperyjum?! Toż to szaleństwo! On ma wybrankę w Kislevie. Obiecanym już jest! Tak się nie godzi! Jurij? Tyżeś wiedział?!
Młody kozak uniósł głowę znad dłoni. W zaszklonych oczach tliła się wyraźna iskra buntu.
- Nie wiedziałem, alem gotów, wuju! Nie mówiłem ja wam, ale Agnuśka i ja... - spojrzał na przybyszy, szukając u nich desperacko pomocy - my...
- Przyjacielu, chcesz młodemu życie zamykać? - zapytała spokojnie Will. - Na łeb zakochany i tak już nic nie poradzisz. Dziewczyna jest młoda, ładna i ojciec biedny nie jest. Dobremu zięciowi gotów karczmę ostawić, posag córce dać uczciwy. - powiedziała dobitnie. - Oboje zakochani są, taka dziewka wierniejsza będzie, niżli jakaś nieznana mu białogłowa. Raz jeszcze mówię: miłości nawet kijem ze łba nie wybijesz. - spojrzała spokojnie ku oburzonemu wujowi. - Chcesz młodemu życie obrzydzić? Spójrzże, jaki zasmucony...
- Ja wam dam przekabacać mi krewniaka, hultaje jedne! - warknął wuj, wyciągając z sykiem szable. - Ja wam pokaże! Zdradliwie nasienie! Wykraść mi go chcetie! Pozbawić go rodziny i ojczyzny dla jakiejś waszej, miejscowej dziewki! Nauczę ja was!
Wywinął szablą syczącego młyńca, rzucając się z furią na przybyszy. Nim szabla dosięgła jednak celu, uderzyła w stal, krzesząc miriady iskier.
- Nie pozwolę ci Gregorij Pietrewiczu! - Juri błyskawicznie zablokował jego cios, odrzucając starca do tyłu. - Nie pozwolę byś ciągle mówił mi, co mam robić! Miłuję ją! - Natarł z furią na wuja, zasypując go gradem potężnych ciosów. Świdrujący śpiew obydwu kling przez moment wypełnił całe wnętrze karczmy. A potem, nagle ustał, przeradzając się w serdeczny, przyjacielski chichot. Spoceni walką krewniacy padli sobie w ramiona, klepiąc się po plecach.
- Zaprawdę - rzekł sapiący ciężko wuj - nie jesteś już młodzikiem. Twa klinga jest mocna i pewna, jak twe serce. Decyduj tedy sam! Moje błogosławieństwo jest z tobą, Jurij.

Serce Will zamarło na chwilę, by nagle ruszyć z kopyta. To było gorsze, niż upadek z trapezu. Ale o dziwo, skończyło się dobrze. Nie wierzyła w własne szczęście, zmierzając razem z Gerhardem ku "Kotowi...".
 
__________________
Zapomniane słowa, bo nie zapisane wierszem...

Ostatnio edytowane przez Eileen : 08-09-2010 o 20:00. Powód: Obrazki trzeba ustawić...
Eileen jest offline