Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-09-2010, 10:03   #25
arm1tage
 
arm1tage's Avatar
 
Reputacja: 1 arm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumny
Nowy, wspaniały bostoński dzień. Isn't that grand... Znajoma potrzeba tańczyła na moich spierzchniętych wargach. Niektórzy mówią, że na kaca najlepsze jest powietrze z pompki do materaca. Ja od lat miałem swoją metodę, pewniejszą i przyjemniejszą.


* * *


Dwight był już ubrany. W pierwszej części zebrania, gdy Amanda przemawiała szwendał się z poszarzałą twarzą, szukając nie wiadomo czego. W po chwili sprawa się wyjaśniła, gdy wrócił z odnalezioną niepróżnioną wczoraj do końca butelką. Postawił przed sobą szklankę, ale zastygł z uniesioną dłonią trzymającą naczynie i popatrzył na nich.
- Państwo może reflektują...?
Nikt się nie odezwał, więc wzruszył ramionami i przechylił butelkę. Zanim rozbrzmiały następne słowa, dało się posłyszeć odgłos lejącego się po ściance szklanki trunku.

- Prood zabił ponieważ tropi pożeracza, ponieważ zmazał znak starszych bogów, ponieważ Bóg, Szatan i Magia są prawdziwe, ponieważ chciał być jak pożeracz, zrozumieć, złowić... pożeracz jest Rosjaninem z fabryki - Vincent szeptał jakby do siebie, kac najwyraźniej dawał mu się we znaki bardziej, niż to się mogło wydawać na pierwszy rzut oka. Gdy poczuł na sobie spojrzenia uniósł wzrok i zwrócił się do Amandy - Panno Gordon... ta historia przeczy logice i zdrowemu rozsądkowi.

Pozwolił, by te słowa dotarły do wszystkich wystarczająco jasno i dobitnie. Po czym podjął.
- Przypuszczam, że wiele odwagi kosztowało panią przedstawienie jej nam i takiej samej będzie wymagało od nas uwierzenie w nią. Myślę, że mam w sobie tą odwagę, choć - przyznaję - nie jest to łatwe. Czy mógłbym rzucić okiem na tą księgę? Znam niemiecki, myślę, że uda mi się ją rozpracować.

- Chętnie skorzystam z pana pomocy... - rzekła kierując słowa do Lafayette’a - sama również władam niemieckim, ale co dwie głowy to niejedna. Większość stron została przetłumaczona przez samego Victora, pozostały materiał możemy tłumaczyć wspólnie. - po krótkiej chwili dodała - Niech mi pan wierzy, mnie również to wszystko nie mieści się w głowie i trzęsę się ze strachu. Ale wiem, że Victor był.... jest zbyt poważną osobą, żeby te wydarzenia traktować jako wymysł jego wyobraźni. Poza tym te zmiany w jego wyglądzie... po prostu przerażające.

Zagłębiony w przepastnym fotelu Garrett milczał, popijając ze szklanki. Minę miał dokładnie taką samą jak wczoraj przy pokerze. Poklepał się po kieszeniach w poszukiwaniu zapalniczki, już z papierosem na wardze.

Walter siedział z łupiącą głową i słuchał słów Amandy, coraz bardziej otwierając usta. Podejrzewał, że w grę będą wchodzić jakieś brzydkie rzeczy - rytuały i tym podobne, ale co to są u licha te ghoule? Tak naprawdę dotarły do niego dwie rzeczy: to w Duvarro jest źródło zła i Dominic prawdopodobnie maczał we wszystkim palce. Druga rzecz, to że grozi im śmiertelne niebezpieczeństwo.
-Drodzy przyjaciele - myślę, że po tym co razem przeszliśmy do tej pory, możemy tak do siebie mówić... To, co tu usłyszeliśmy przerasta moje realne spojrzenie na świat, chociaż Victor już raz mi udowodnił, że na realności świat się nie kończy. Nie mam pojęcia, co to są te cholerne ghoule i jak o tym wszystkim pomyślę, to zaczynam się bać... Ale jedyna rzecz, jaką bym chciał teraz zrobić w tym momencie, to wstać, pójść do Duvarro Sprocket i zabić Dominica... Tak, żeby go bolało... On musi być temu winien, w rozmowie strasznie bagatelizował wszystkie wypadki w fabryce, mówił, że zdarzają się gorsze - teraz słowa skierował do Amandy: - Pani powinna być najbardziej zorientowana; nikt nie pisał w gazetach o tych wypadkach? Jeśli tak, to powinniśmy do niego dotrzeć - i znowu skierował się do wszystkich. -A w ogóle, czy ktoś z was wie, kiedy będzie najbliższa pełnia?

- Spokojnie panie Chopp - odparła cicho Amanda - chyba nie potrzeba nam już więcej ciał - dodała lekki uśmiech (wychodzę z założenia, że dowiem się od innych o wydarzeniach poprzednich dni)
O wypadkach nie było głośno. Myślę, że w interesie właścicieli leżało wyciszenie sprawy, ale dowiem się, może któryś z kolegów wie coś więcej na ten temat. - a słysząc kolejne pytanie dodała - Sprawdzałam cykl księżyca. Następną pełnię mamy 1 lipca. Zostały nam więc niecałe dwa tygodnie.
Po chwili namysłu dodała:
- Czy któryś z panów widział może ostatnio syna pana Hiddinka, Artura? Jak widzę senior zajęty jest interesami, ale powinniśmy dotrzeć do kogoś, kto ściśle współpracował z Victorem i ...jeszcze żyje. Oprócz tego warto by sprawdzić środowisko Rosjan. Wspominali panowie o nowojorskiej firmie Kuturb - ana myśl o tej nazwie Amanda poczuła jak włoski jeżą jej się na karku. - Nie chcę prorokować, ale bardziej wyraźnego powiązania z kultem gouli mieć już nie możemy. Przypominam, że kuturb to nazwa męskich ghouli, w kulturze arabskiej lub po prostu "ludojad". Czy można tę firmę jakoś sprawdzić? Panie Garrett?
- To wszystko jest dość ... trudne do ogarnięcia. Wręcz niedorzeczne. - wtrącił Stypper zanim detektyw odpowiedział - I gdybym nie towarzyszył kiedyś Victorowi w czymś, czego nie da sie wyjaśnić słowami to pewnie bym nie uwierzył. Mogę pomóc z tą firmą. Mam powiązana z różnymi przedsiębiorcami na Wybrzeżu. Kiedy szukaja siedziby trafiają czasami do mnie. Zobaczymy co mi się uda wywąchać. Ale oczywiście pomoc pana Garretta byłaby jak najbardziej na miejscu.
- Oczywiście jestem do usług. - chrząknął Dwight.
- Jak czuje się Victor, droga Amando?
- Myślę, że trochę się poddał. Świadomość, że pozbawił kogoś życia, nawet będąc pod wpływem jakiegoś uroku, strasznie go przybiła. Czuje się winny, winny zbytniej pewności siebie i zaniedbania. Fizycznie jest podobnie, okropnie zmizerniał i zbrzydł... wygląda jak cień samego siebie.
Martwię się o niego... i jego przyszłość. Dlatego właśnie uważam, że powinniśmy kontynuować jego pracę, aby jego poświęcenie nie poszło na marne. Mimo, że to wszystko graniczy z szaleństwem.

Detektyw wciąż się nie odzywał. Kopcił tylko tytoń jak lokomotywa i robił jakieś notatki w wyciągniętym niedawno notesie.

-Musimy pomścić Victora i odpłacić pięknym za nadobne tym, co mu to zrobili. Mam nadzieję, że zrobimy akcję wcześniej zaplanowaną przez Dwighta na Dominicu. Postaram się namówić na prywatną rozmowę drugiego udziałowca - tak jak mówiłem, wydawał się skory do współpracy. Mam tylko nadzieję, że to nie są pozory. On również może coś więcej wnieść w sprawę Kuturba - jeśli to słowo rzeczywiście oznacza, co mówi Amanda, to już mam ciarki na plecach. Rosjanie w swojej ulubionej knajpie też na pewno mogą wiele rozświetlić.
Najważniejsze, że Victor czuje się lepiej i nasza praca niekoniecznie musi pójść na marne. Musimy być w pełni gotowi na ich następny atak za dwa tygodnie. Myślę, że powinniśmy się jakoś uzbroić. Czy każdy z nas ma jakąś broń?

- Broń - wyraźnie wzdrygnął się Theodor. - Po wojnie obiecałem sobie, że nigdy więcej jej nie tknę. Ale jeśli fakty mają się tak, jak powiedział Victor, to co nam pomoże broń pczeciwko urokom. Jak można się bronic przed urokiem. Ja nawet na urok niewieści jestem podatny. Pan Lafayette jest zapewne specjalistą od takich uroków, prawda? Co pan by nam doradził?

- Obawiam się, panie Stypper, że za dużo czasu spędził pan w towarzystwie pana Choppa, bez obrazy Walterze. Jestem iluzjonistą, nie czarnoksiężnikiem. Ja nie czaruję, ja sprawiam, że ludzie wierzą w magię. To dwie różne rzeczy. - zamyślił się chwilę - Mam pewną... wiedzę teoretyczną, która w tym świetle może okazać się przydatna, do tego być może coś wydobędziemy z tego niemieckiego woluminu, który przyniosła panna Gordon. Trzy razy bym się jednak zastanowił, zanim powierzyłbym swoje życie magii... a przynajmniej s a m e j magii.

Przykulony student siedział na brzegu kanapy wpatrując się w przyniesiony przez Garretta alkohol...wzdrygnął się jedynie:
-T-to by wyjaśniało d-działanie sztyletu i jego wpływ na l-ludzi...

-To ustalmy kolejność działań. Pan Garett idą z Amandą do mieszkania Victora, ja staram się umówić spotkanie z Dominikiem na jutro i kontaktuję się z panem - Walter mówił teraz do Garetta. - Rozumiem, że kontakt tylko przez hotel? A jak wróci Herbert, odwiedzimy knajpę. Czy możemy zostać przy takiej wersji? I ja poważnie mówiłem z tą bronią. Czy ktoś z was wie, skąd można wytrzasnąć jakiś rewolwer? Aha, i jeszcze jedno: może te księgi i notatki mówią coś na temat krwi w butelkach - czemu do jasnej cholery miałaby być ona taka cenna.
Odetchnął po wypowiedzianych słowach, wyciągnął papierosa i pochylił się na krześle, opierając łokcie na kolanach. Głowę zanurzył w dłoniach i chwilę ją masował opuszkami palców: -Nie chcę być marudny, ale w tym stanie, w jakim znajduję się obecnie, najważniejsze dla mnie jest porządna kąpiel, świeże ubranie, no i... może kieliszek od pana, Dwight - wyciągnął rękę po trunek.
- Pewnie, Walt...- powiedział Dwight podając mu szklankę - Wypij, ochłoń nieco. Tak, jeśli chodzi o mnie, najpierw wizyta w mieszkaniu Prooda, potem rosyjska knajpa, a potem musimy omówić akcję z Dominikiem. Czy oprócz Waltera mogę jeszcze na kogoś liczyć, potrzeba jeszcze jednego lub dwu “oprychów”?
Niestety, zgłoszeń póki co nie było. Nie było się też co dziwić.

- Plan wydaje się sensowny - rzekł Lafayette - ja w tym czasie zacznę już rozpracowywać tą księgę. W sprawie rewolweru: o ile mnie pamięć nie myli, można go nabyć w każdym sklepie z bronią, jeśli fundusze są problemem, mogę w nas trochę zainwestować. Panie Lynch, co do sztyletu... biorąc pod uwagę przebieg wydarzeń, myślę, że podobnie jak to zrobił pierwotnie Victor, powinniśmy to paskudztwo schować w bezpiecznym miejscu i prowadzić śledztwo ze zdjęciami w ręku. Skoro na pana ramiona spadł ten wątek śledztwa, skontaktuję pana z moim przyjacielem, antykwariuszem, który się tym tym obecnie zajmuje.

Detektyw po podaniu szklanki Choppowi osunął się z powrotem w głęboki fotel i zaciągnął się dymem, a potem odezwał się oglądając swoje już prawie opróżnione naczynie pod światło.

- Pozwólcie, że dorzucę coś do rozmowy. Pan Lafayette powiedział dziś bardzo ważną rzecz. Wybacz Vincencie, jeśli cytat nie będzie dokładny, mam kaca. “Ja nie czaruję, ja sprawiam, że ludzie wierzą w magię. To dwie całkiem różne rzeczy.” Sugeruję wam walnąć sobie porządną lufę i wziąć sobie głęboko do serca te słowa.

Garrett zgasił jednego papierosa, zapaląc najpierw od niego kolejnego.

- Są na świecie ludzkie mendy...- ciągnął - ...które żyją z tego, że są dobre we wciskaniu tego rodzaju gówna innym. Powodzi im się dobrze, bo ludzie bezgranicznie uwierzą w najgorszy kit, jeśli trafią na sprawnego manipulatora. Tacy ludzie chcą, byście emocjonowali się ich tajemnicami, uwierzyli w to wszystko, chcą byście zaczęli być tacy właśnie jacy zaczynacie teraz być. Choć historyjki o magii i potworach pod łóżkiem są wyssane z palca, to spowodowały już niejedno jak najbardziej prawdziwe szaleństwo. Ich moc, a także moc ludzi którzy zrobili sobie z tego zawód, zależy tylko od tego jak wielu ludzi zawierzy tym bredniom. Zapytajcie Lafayette’a.

Spauzował, przepił, przepalił.

- Mało wam po tym, co usłyszeliście od tej ślicznotki? Wiecie ilu już w swoim życiu widziałem ludzi, którym głosy w głowie kazały popełniać przestępstwo? Rzygam już takimi historiami. Jako osoba z zewnątrz powiem wam - ochłońcie i spójrzcie wreszcie prawdzie w oczy. Wasz przyjaciel stracił rozum. Zapewne za czyimś wpływem, zapewne wielu złych chłopców kryje się tam w cieniach. Ale Prood jest czubem, ktoś zgasił światło, nikogo nie ma w domu. Nie idźcie tą drogą. Nie dajcie wciskać sobie kitu, bo skończycie tak jak on.

Dym spowijał zmęczoną kacem twarz detektywa.

- Oczywiście nie zmienia to faktu, że mogę nadal pracować nad sprawą i próbować znaleźć coś, co wyciągnie go z tego gówna. Ale nawet jeśli się uda, Victora trzeba leczyć, bo bestia może wyjść wtedy na żer znowu. Nauczcie się z tym żyć. A co do broni, to odradzam. W zdecydowanej większości przypadków postrzałów z broni w rękach amatorów dotyczy samopostrzałów. Już nawet nie mówię o tym, że najprostsza metoda sprowadzenia sobie na kark glin to wymachiwanie pukawkami na lewo i prawo. Wasze zdrowie.

Uniósł szklankę w toaście, przy ostatnim zdaniu patrząc na Lafayetta. Potem oparł się znów i zamilkł, delektując się papierosem.

-Dobrze powiedziane, Garett - odpowiedział na to Chopp, sięgając po kolejny kieliszek i powoli zdając sobie sprawę, że to powinien być już ostatni. -Ale nie znałeś Victora. To, co przeżyłem za jego sprawą po zamordowaniu mojej żony nie było logiczne, ani udawane. To było naprawdę coś nie z tego świata. Dlatego wierzę we wszystko, co powiedziała Amanda. Mimo, że w głowie mi się to nie mieści. Ale tak, jak powiedziałem, mój ścisły umysł matematyczny został już raz dość mocno zaskoczony. Niemniej jednak takie podejście, jak proponujesz, będzie dobre dla śledztwa, bo pozwoli nam zachować zimną krew i przede wszystkim zimne i logiczne spojrzenie na wszystkie poszlaki - wypił to, co trzymał w ręku i postanowił wywrzeć na Garetcie wrażenie: -A co do broni, to do amatorstwa trochę nam z Teodorem daleko - sam byłem najlepszym strzelcem w oddziale. Ciągle nie chcesz nas docenić. -Kończąc zdanie uśmiechnął się w stronę Dwighta.

- W takim razie gratulacje. - mruknął Dwight - Jeśli mamy iść do ruskich to przyda się ktoś kto w razie czego umie używać gnata. Ja nie jestem najlepszym strzelcem, miałem kiedyś... Powiedzmy kontuzję mięśni dłoni...Broń wyciągam tylko w ostateczności. Chciałbym, żeby wszyscy którzy tam idą ze mną też stosowali tę zasadę.

Podniósł się i powiedział: -Moi drodzy, jeśli zostanę tu jeszcze trochę, to czeka mnie kolejny kac. Idę do siebie się odświeżyć i biorę się do roboty. Postaram się umówić na wieczór z Figgingsem. Czy możemy umówić się na jutro pod wieczór, żeby omówić plan spektaklu z Dominikiem? Później zawędrujemy na coś do picia do ruskiej knajpy. A jutro w ciągu dnia umówię spotkanie z Duvarro na następny dzień.

- Nie ma lepszego miejsca, by omawiać takie rzeczy niż knajpa dla rosjan. - powiedział detektyw. Z jego miny trudno byłoby wywnioskować, czy to czasem nie ironia. - Umówmy się tam jutro przed zachodem słońca.

- Panie Garret, osobiście widzę to tak: sprawa z pożeraczami i fabryką doprowadziła Victora Prooda na skraj.. sam nie wiem jak to nazwać, ale obraz który przedstawiła panna Gordon przyprawia mnie o dreszcze. Jako jego przyjaciel czuję się w obowiązku pociągnąć sprawę dalej i uważam, że przyda nam się do tego dobry detektyw. Jest mi absolutnie wszystko jedno, czy potraktuje pan Ghule jako potwory, sektę, czy chorobę - fakt jest taki, że gdzieś w tej fabryce pewni ludzie, którzy się z tymi stworami utożsamiają, zabijają robotników i w jakiś sposób... nazwijmy go magią, hipnozą, lub zwyczajnym doprowadzeniem do obłędu, skłonili Victora do zabójstwa swojej współpracowniczki. Czuję się zobowiązany.. nie - c h c ę tych "ludzi" powstrzymać a do osiągnięcia tego celu bardziej interesują mnie pana umiejętności, niż wiara. Jeśli stawka jaką płaci panu Teodor nie obejmowała sprawy w tej skali, chętnie się dorzucę. Co do wymachiwania pukawkami, Walterowi, jak mniemam, chodziło o to, żeby mieć się czym bronić, gdyby ktoś w końcu się nam dobrał do siedzeń. Osobiście nie uważam tej kwestii za priorytetową, ale pewna ostrożność nie zaszkodzi.

- Nie obrażę się panie Garrett tylko dlatego, że jest pan jedyną osobą w towarzystwie, która nie znała Victora i nigdy nie widziała go przed popełnionym zabójstwem. - powiedziała Amanda - Nikt tutaj nie twierdzi, że wszystko co powiedział Victor jest logiczne, znane i że trzeba to przyjąć jako pewnik. Jakiekolwiek nie byłyby pana poglądy, proszę o kontynuację śledztwa i tym samym wsparcie nas.
- Ależ oczywiście, panno Gordon...- odparł Dwight zupełnie innym tonem, niestety w jego przypadku był on zarezerwowany tylko dla kobiet - ...na prośbę takiej kobiety zrobiłbym to za darmo. Ale nawet przez moment nie miałem zamiaru odpuszczać śledztwa. Garrett zawsze gra do końca. Punkt widzenia przedstawiony przez Lafayetta doskonale obrazuje mój stosunek do tej sprawy. Co do stawki, Vincencie - zwrócił wzrok na mężczyznę - ...dziękuję za szczodrość, ale to zbyteczne. Podjąłem się już zlecenia i uważam je za opłacone, moja etyka zawodowa, czymkolwiek by była, nie pozwala mi brać forsy dwa razy za to samo. A im większa skala, tym większe wyzwanie, nieprawdaż?
- Dobrze więc - odparła nie reagując na “komplement” Garretta- wybierzemy się razem do mieszkania Victora aby odnaleźć notes. Najlepiej zaraz po naszej rozmowie - a po chwili dodała - Panie Stypper, kiedy pojawi się pan Hiddink, proszę żeby pan przekazał mu wszystko co do tej pory ustaliliśmy. Może on będzie wiedział gdzie można znaleźć jego syna Artura. Chciałabym z nim porozmawiać.
Co do broni panie Chopp... posiadam takową, ale nie jestem strzelcem wyborowym. Mam nadzieję, że nie będziemy musieli jej używać.
- Najlepiej zaraz po rozmowie? - wtrącił Garrett - Masz to jak w banku. Choćby na koniec świata, panno Gordon.
- Oczywiście, Amando, ze powiadomię pana Hiddinka jak tylko się do mnie odezwie. Z przyjemnością mogę służyć jako skrzynka kontaktowa naszych działań. Dzięki temu nie będę czuł się zbędny, kiedy wy poświęcacie swój czas, by wykaraskać Victora z problemów.

Lafayette uśmiechnął się szeroko, wstał i zatarł dłonie z pasją godną radzieckiego czynownika.
- No dobrze, skoro już wszyscy wiemy na czym stoimy, czas wziąć się do pracy. Panno Gordon, poproszę o tę księgę - w czasie waszej wizyty na Essex Street postaram się już poszukać w niej czegoś pożytecznego, w zależności od tego ile znajdę, później możemy podzielić się pracą.
- Dobrze - powiedziała Amanda przekazując mu księgę i dodała - W takim razie panie Lafayette, w drodze powrotnej zajrzę do pana.


* * *


- Miłego dnia. W Bostonie też nieźle smarujecie...- rzuciłem na odchodne tym, co pozostali w gniazdku Styppera.

Otworzyłem drzwi wozu przed Panną Gordon. Chwilę potem taksówka przebijała się już przez rzekę stukoczących dorożek i trąbiących sobie w najlepsze automobilów. Przez chwilę, przez małą chwilę, gdy zamknąłem oczy poczułem się jak w Nowym Jorku. No, niezupełnie, trzebaby jeszcze było zatkać sobie nos, a to wyglądałoby idiotycznie przy siedzącej obok mnie damie.
Po drodze zabawiałem ją niezobowiązującą rozmową, próbując układać sobie pod sufitem to wszystko, o czym opowiadała w mieszkaniu. Nie było to łatwe, gdy taka laleczka siedziała sobie jak gdyby nigdy nic obok ciebie na tylnym siedzeniu samochodu, a w twoich żyłach nadal płynął alkohol. Odpuściłem sobie wnioski, a zająłem się podziwianiem widoków i rozmową.

Sennot Park. Essex Street 12.

- Jesteśmy na miejscu. - mruknął gruby jak beka taksiarz.
- Szkoda. - posłałem do Amandy jeden z lepszych uśmiechów, jakie mi zostały. Wysiadłem pierwszy, otworzyłem drzwi i pomogłem jej wysiąść.
- Reszta dla ciebie. - banknot sfrunął do środka wozu przez półotwarte, brudne okno. - Poczekaj za rogiem.

Oboje wyglądaliśmy elegancko, więc nie budziliśmy niezdrowej sensacji w tej najwyraźniej porządnej okolicy. Spokojna kamieniczka, przechadzające się kotki, babcie wysiadujące niczym podstarzałe Julie na swoich balkonikach. Sielanka. W takich kamieniczkach najczęściej hodują się maniakalni mordercy, spotkałem takich paru, jeden próbował kiedyś odgryźć mi rękę. Nie zatrzymując się poprowadziłem pannę Amandę do środka, pewnym krokiem jakbyśmy byli właścicielami tego domu, a conajmniej tu mieszkali.

W sieni jednak wyhamowałem i znacząco położyłem palec na ustach. Dziewczyna uśmiechnęła się, podejmując grę. Dałem parę kroków, ostrożnie zajrzałem do okienka, gdzie drzemał jakiś staruch. Niech mnie, jeśli za długość włosów w uszach dawaliby nagrody, to ten facet byłby na pierwszej stronie New York Timesa. Nie, Boston Globe, poprawiłem się.
Zbliżyłem się i stawiając stopę za stopą płynnie znalazłem się pod drugiej stronie stróżówki. W półmroku widziałem lekko rozszerzone i rozbawione oczy Amandy.

Tak, skarbie, potrafię poruszać się cicho jak kot. Bez tego już dawno Garretta nie byłoby na tym łez padole.

Rzuciłem kontrolnie okiem do wewnątrz, a potem wyciągnąłem rękę, a gdy ją chwyciła, pociągnąłem ją ku sobie i złapałem. Stary dalej spał w najlepsze. Uśmiechnąłem się i jeszcze raz pokazałem znak milczenia. Szliśmy po schodach, skradając się szybko przed kolejnymi drzwiami. W pewnym momencie Panna Gordon stanęła przed jednymi z nich i pokiwała porozumiewawczo głową.
Wyjąłem dorabiany klucz. Ślusarz znał się na robocie, co prawda wymagało to paru szarpnięć i spowodowało jeden niezbyt głośny zgrzyt, ale zamek puścił. Położyłem dłoń na klamce i powoli, ostrożnie uchyliłem drzwi. Zajrzałem pierwszy do środka, i na chwilę zniknąłem jej oczu. Popatrzyłem tylko na mieszkanie, wciągając nozdrzami swąd. Na razie upewniwszy się tylko, że nikogo w nim nie ma cofnąłem się na korytarz. W odpowiedzi na pytający wzrok Amandy otworzyłem drzwi na całą szerokość i stanąłem obok.

- Mam cię przenieść przez próg, laleczko? - uśmiechnąłem się mrużąc jedno oko.
 
__________________
MG: "Widzisz swoją rodzinną wioskę potwornie zniszczoną, chaty spalone, swoich
znajomych, przyjaciół z dzieciństwa leżących we własnej krwi na uliczkach."
Gracz: "Przeszukuję. "

Ostatnio edytowane przez arm1tage : 09-09-2010 o 10:10.
arm1tage jest offline