Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-09-2010, 01:59   #10
Alaron Elessedil
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Nilfgaard, Ebbing, wyspy przybrzeżne, Szkoła Kota:

Brego, Galen:

Cel - Cintra!
Pani Fortuna kroczyła tuż za dwójką wiedźminów, podążających śladami Ursela.
Warunki na opuszczenie wyspy były wyśmienite.
Odpływ znacznie skracał czas konieczny do poświęcenia na dopłynięcie łódką do brzegu, zaś rozświetlone gwiazdami, nocne niebo bez najmniejszej nawet chmurki, rozpraszało zalegająca ciemność.

Zapowiadała się długa podróż. Co prawda do graniczy z Wettiną nie było daleko, lecz by dotrzeć do Cintry należało pokonać ją całą, a to dopiero część drogi.
Został jeszcze cały Nazair oraz Schody Marandalu, łączące krainy Nordlingów i Nilfgaard.

Szybko jednak okazało się, że wybycie nocą na szlak nie było najlepszym pomysłem.
Dziewa porastające bagna Pereplutu zaszumiały. Do uszu mężczyzn dobiegł kobiecy szept dobiegający jakby... daleko zza pleców...

Szybko jednak się zbliżał. Głos namawiał do zabicia towarzysza.
Oznaczało to tylko jedno. Licho.

Wbrew obiegowym opiniom, natarczywe stwory dało się odstraszyć tak jak każdego, zwykłego śmiertelnika.
Problem zawsze polegał na tym, iż utrzymywało się zazwyczaj z daleka od swojego celu, choć zwodniczy głos mógł dobiegać z bardzo bliska.

Równie dobrze mogło być za jak i przed wiedźminami, zmierzającymi wprost do Wettiny.
Jeśli było przed, należało uważać na całe otoczenie. Licha lubią utrudniać życie, często kończąc je jedną ze swoich pułapek.

Przykładem mógł być wieśniak, który poszedł ze znajomym narąbać drewna. Wielkie było zdziwienie, gdy samo drzewce w rękach zostało, zaś ostrze trafiło w szyję znajomka, naruszając tętnicę.
"Drwal" próbował ratować leżącego na ziemi biedaka, wyciągając to, co mu szkody przyprawiło.
Skutecznie kuma dobił.

Nagle zza drzewa wyłonił się wielki, ciemnobrunatny, gadzi łeb węża. Mogła to być nawet anakonda, lecz co robiła tak daleko od zbiornika wodnego?
Wąż wyłaniał się coraz dalej, ukazując... łapy i skrzydła?

Właśnie widzieliście przed dwójką łowców potworów stał młody, czarny smok! Zdawał się jeszcze was nie widzieć, choć już zaczynał węszyć...


Stoki, okolice Riedbrune:

Kocur:

Różnica ciśnień. To właśnie ona utrzymywała w powietrzu szybującego myszołowa, prześlizgującego się w powietrzu nad Stokami.

Unoszenie się w powietrzu miało jeszcze jedną, ważną zaletę. Pozwalało na zauważenie rzeczy niewidocznych z ziemi, takich jak mała wycinka niedaleko Riedbrune.

Każda inna nie byłaby w najmniejszym stopniu nie na miejscu, lecz ta była inna.
Część powierzchni była przykryta srebrzystym, metalicznym materiałem.

Myszołów lekko obniżył lot, szybko zbliżając się do polany. Nagle Kocur zauważył, że materiał faluje... jak... trawa!

Obok niej stała grupa około tuzina osób, zaś na samym przedzie osoba bardzo dobrze znana Luchsowi.
Był to człowiek zwany Czarnym Bolkiem.


Kaedwen, droga do Rinbe w Redanii:

Sibard:

Krzaki zaszeleściły. Mężczyzna z nożem gwałtownie odwrócił głowę w kierunku, z którego dobiegało źródło hałasu, szukając osoby za to odpowiedzialnej.

Wysoki szlachcic w bogatym stroju wyglądał jak lis wietrzący zwierzynę.
Jego kasztanowe oczy ukryte pod kosmykami piwnych włosów uważnie przypatrywały się miejscu, gdzie wylądował kamień.

Powoli odwrócił się od poranionej ofiary, stawiając ostrożne kroki na podłożu pokrytym mchem.

Wyglądało na to, że dał się nabrać. Sibard siedział nieruchomo, czekając na odpowiednią chwilę, by zaatakować.
Jeszcze kawałek. Niech się odwróci tyłem...

Nagle szlachcic wyskoczył w bok, zadając szerokie cięcie nożem!
Gallen zdążył uskoczyć i wyjąć sztylet jedynie dzięki mchowi, absorbującemu część energii wyskakującego.

Nożownik zaatakował ponownie, nie dając czasu na kontrę! Uderzenia spadały jedno po drugim ze wszystkich stron!
Jasnym było, iż najemnik specjalizujący się w mieczu, walcząc sztyletem, nie długo dotrzyma pola człowiekowi szkolonemu w walce nożem.

Ciosy zadawane były zbyt szybko, by moc bezpiecznie wyjąć miecz przewieszony przez plecy.


Temeria, trakt do Mariboru:

Vernar:

-Dziękuję-uśmiechnął się kupiec, niemalże podlatując z radości ku pożyczonemu koniowi.
Poprowadził go do swojej Kropelki, zaprzęgając tak jak klacz.

-Mnie? Jestem Ortoli Agrancer-powiedział, rozpoczynając mocowanie się z pasem, który poddał się po kilku silnych pociągnięciach.

-Wszystko gotowe, panie Vernar-uśmiechnął się, ocierając twarz z potu.
Szybko okazało się, iż z wejściem na wóz ma on równie duże problemy jak z przypięciem konia. Jeśli nie większe.

-No to jedziemy!-odetchnął, siadając z wyrazem ulgi na twarzy, zaś zwierzęta posłusznie, choć nieco leniwie, zeszły z pobocza, wtaczając wóz na drogę.

-Widzicie, panie Vernar, ten stary dąb, co go szlag jasny prosto z nieba trafił?-Ortoli wskazał uschłe drzewo.

-To niezawodny znak, że do gospody została tylko godzina drogi... Szybciej!-pospieszył lekko konie. Te przyspieszyły, choć nieznacznie.

-Godzina drogi tym tempem... No, może trochę wolniejszym. Jeżdżę tu już od pięciu bitych lat i już wszystko dokładnie, w każdym szczególe opracowałem-zaczął opowiadać o wszystkim. Jednocześnie o niczym.

Mówił jak to kiedyś żmija na drodze legła i musiał cały wóz zatrzymywać, by gadzinę ubić, przez dramatyczne opowieści o stracie części załadunku aż do niezwykle ciekawych przygód z życia jego klaczy.

Tymczasem deszcze niemiłosiernie siekł po twarzach, zamieniając ubity trakt w jedną, wielką kałużę.

Tylko co było gorsze? Nudne opowieści czy woda lejąca się z nieba?

Nagle, niedaleko przed podróżnymi wyłonił się mały, drewniany budynek z wozownią.
Choć nie wyróżniał się ogromem, był całkiem zadbaną austerią, posiadająca nad wejściem ogromny napis "Traktówka".

Ortoli sprawnie wprowadził pojazd pod zadaszenie, natychmiast zajmując się końmi. Te zaprowadził do solidnie wykonanych boksów.

-Proszę zając się zwierzętami, panie Bren-rzekł, w przelocie rzucając stajennemu kilka orenów.

-Zapraszam, panie Vernar, tędy. Tak, przez te drzwi. Musicie wiedzieć, że dosyć często tu przebywam.
Ładnie, nieprawdaż?
Mnie zawsze zachwycają wykończenia. Przykładowo tu, panie Vernar. Framuga to istne dzieło sztuki
-ponownie rozpoczął kupiec, wychwalając jasne drewno, dopasowane kolorystycznie oraz stylistycznie stoliki wraz z krzesłami, miłą obsługę.

-Musicie spróbować zasmażanej kapusty po redańsku. Jest wprost wyśmienita. Umarlak przyleci tu po nią jak mu w dzioba wetkniecie. Jedyne czego nie może zrobić to wyleczyć mi synka...
Pani Jaloru! Proszę dwa razy tą wyśmienita kapustę po redańsku!
-odezwał się do kelnerki.
Ta najwyraźniej rozpoznała stałego klienta. Odpowiedziała uśmiechem, znikając na zapleczu.

-Oh! A może chcecie coś innego? Ja chętnie zjem dwie porcje, a dla pana, panie Vernar, mogę zamówić coś innego. Mogę też polecić zupę z buraczków z marchewką.
Ostatnim razem zjadłem tego dwa pełne talerze... Ale dość o mnie. Może powiecie, panie coś o sobie?
-pierwszy raz od momentu spotkania zamknął usta na nieco dłuższy czas.


Redania, Haroldzie Doły na wschód od Tretogoru:

Kyllion:

W Haroldzich Dołach Kyllion dosyć szybko dostrzegł pewną prawidłowość w małej wiosce.
W centrum znajdowała się świątynia Melitele usytuowana na okrągłym rynku. Dookoła niego znajdowały się budynki użyteczności publicznej.

Od centralnie umieszczonego placu promieniście odchodziły uliczki zawierające domki mieszkańców szybko rozwijającej się wioski.
Połączone były podrzędnymi dróżkami, przez co cała zabudowa przypominała sieć pajęczą z wielkim muchołapem usytuowanym w samym środku.

Kanciarz pospiesznie skierował swe kroki ku rynkowi. To tam musiała znajdować się karczma, miejsce gdzie z pewnością mógł zdobyć całkiem sporą ilość informacji o poszukiwanym Marcusie.

Nie było trudno jej znaleźć. Był to piętrowy budynek opatrzony napisem "Sympatyczny Jos".
Nagle mężczyzna przystanął. Coś było nie w porządku. Było tam zbyt cicho.
Gość w wiosce uchylił drzwi, zaglądając do środka.
Wnętrze było całkowicie zdemolowane.
Na podłodze walały się deski, gdzieniegdzie natrafić można było na piłę czy młotek oraz wiadra.

-Czego?!-warknął postawny, łysy mężczyzna w średnim wieku z toporem w ręku. Na brudnym, niegdyś biały fartuchu napisane miał czarnymi literami "Jos".
Obecnie nie bardzo wiadomo było która z barw jest ciemniejsza.

-Zamknięte! Nie widać?!


Nilfgaard, Nazair, Torien niedaleko Schodów Marandalu:

Teddevelien:

Czas dłużył się niemiłosiernie.
Ile to już czasu minęło? Pół godziny? Kwadrans? Dziesięć minut? Pięć?

Brak okien w pokoju nie ułatwiał zidentyfikowania obecnej pory dnia, a co za tym idzie, ciężko było w miarę precyzyjnie określić jak długo czekał.
Najprawdopodobniejsza odpowiedź mieściła się w przedziale pięciu do dziesięciu minut.

Mało pocieszające.

W najlepszym wypadku zaraz przyjdą, w najgorszym, na wyczekiwaniu spędzi całą noc.
Żeby to było jeszcze wiadomo kiedy ta noc przyjdzie. Lub odejdzie.

Nagle rozległo się pukanie do drzwi. Uchyliły się, ukazując głowę jednej z kelnerek.

-Szef kazał mi po pana przyjść-uśmiechnęła się słodko, zamykając drzwi.

Przybyli całkiem szybko. Skoro już tu byli, należało im się przyjrzeć.
Wyszedł z pokoju, kierując się w stronę izby główniej. W pewnym momencie zatrzymał się, wyglądając zza rogu.

Oberżysta nie kłamał. Było ich trzech, z czego dwóch odzianych w czarne płaszcze. Stali tyłem do lady.
Co do trzeciego to również się nie mylił. Wysoki mężczyzna z długimi, czarnymi włosami, związanymi w koński ogon odziany w zdobioną kurtę.
Miał miecz przy pasie. Rzeczywiście wyglądał na drogi.

Nie byli to jednak znajomi. Być może i byli to tajniacy redańscy, ale z pewnością nie byli osobami, które kiedykolwiek widział.
A może jedynie nie zwrócił na nich uwagi?


Redania, Rinbe:

Xanth:

Sytuacja nie wyglądała zbyt ciekawie. Dziesięciu redańskich agentów i ten cały czarodziej Trent.

Gdyby było ich dwóch. Góra trzech, bez maga to być może udałoby się jakoś wywinąć, chociaż i to było wielką niewiadomą.

Nie było sensu gdybać.

Hale wyszedł na deszcz, zaś pochód ruszył. Szli po pięciu z obu stron. Trent był ich przewodnikiem, klucząc w coraz to węższych uliczkach.
Co prawda ściana deszczu i tak przysłaniała ich obecność, ewentualnie ujawniając jedynie niewyraźne zarysy, lecz najwyraźniej nie chcieli być wykryci.

W końcu zatrzymali się przed drzwiami obskurnej chaty. Zastukał w nie, trzymając się sekwencji trzy, jeden, trzy.

-Czego?!-odezwał się gburowaty głos dobiegający ze środka.

-To ja! Otwieraj! Mamy rybcię!-odezwał się Trent.
Pierwsza powstała szpara, ukazująca podejrzliwie łypiące, przekrwione oko. Dopiero po chwili wejście stanęło otworem.

Chata śmierdziała zgnilizną i uryną z domieszką innych, mało przyjemnych, choć bliżej niezidentyfikowanych zapachów.

Czarodziej wskazał najemnikowi rozpadające się krzesło.

-Panie Hale-rozpoczął ponownie czarodziej, siadając w powietrzu, zaś agenci obstawili ściany pomieszczenia.

-Z radością przedstawiam pana Flichtira, szefa sympatycznych panów, którzy nas tutaj przyprowadzili-Trent wskazał dłonią właściciela przekrwionego oka. Raczej ich pary.

Był to wychudły, niski mężczyzna w łachmanach. Wyglądałby jak dziecko, gdyby nie liczne blizny pozostawione między innymi na twarzy. Przy pasku wisiał drobniutki, składany nożyk.
Flichtir wyglądał tak, jakby spadająca z wysokości dwóch metrów piła, z łatwością mogła go pogruchotać.

-Tak... Chcielibyśmy wykorzystać pańską osobę, panie Hale.
Za wszystkie dokonane zbrodnie w najlepszym wypadku... dziesięć lat. W najgorszym jeden dzień, wytrawny Dijkstra i sznur.
To jeśli nasz pomysł nie spotka się z aprobatą.
W przeciwnym wypadku cały plik dokumentów przepadnie. Może nawet wzbije się w powietrze razem z dymem. Mam mówić dalej?
-zapytał dowódca.


Morze Północne, wody terytorialne Cidaris:

Tilyel:

Nagle Elfka otworzyła oczy, zrywając się na równe nogi.

Zaraz, zaraz... Jak to było?

Dowleczenie się do kajuty, brak możliwości ustania na własnych nogach. I mdłości.
Zaryglowane drzwi dalej były zamknięte. Nie widać było najmniejszej próby otworzenia ich.

Potem było zamknięcie oczu i szybkie otworzenie właśnie przed chwilą. Albo i nie.

Zdecydowanie mniej kołysało statkiem, przez co samopoczucie Tilyel było lepsze, choć nie doskonałe.
Uciążliwe mdłości dalej trwały, choć były na tyle małe, by móc normalnie funkcjonować.
Niestabilne podłoże również przestało wymieniać się z sufitem., umożliwiając w miarę normalne chodzenie.

Do tego na pokładzie słychać było dzikie wrzaski radości.
Czarodziejka otworzyła drzwi, ostrożnie udając się na górę, gdzie zastała duża cześć piratów rechoczących podczas spoglądania na maszt.

Stało tam trzech mężczyzn. Jeden był związany, zaś dwóch pozostałych przywiązywało liny wystające ze skrzyni. Druga para lin była pętlami.

-Zasady gry są proste. Jedną pętlę zakładamy na szyję, a druga na nogi. Musisz wybrać krótszą linę do zaczepienia o kostki. Wtedy będziesz mógł żyć. Powisisz sobie jedynie za nogi.
Jeśli jednak wybierzesz krótszą na szyję... Która wybierasz na co?
-zapytał głośno pirat trzymający skrzynię z ukrytym w środku sznurem.

Wahał się dość długo.

-Ten po lewej na nogi... Nie, nie! Po mojej lewej!-krzyknął rozgorączkowany człowiek.

Niezwłocznie więzy krępujące jednego z piratów puściły, opadając na deski. W tym czasie zaczęło się zakładanie pętli przez... tego samego mężczyznę, który powiesił szczura!

Ostatnie poprawki zostały naniesione, zaś piraci na dole zaczęli skandować "Skacz! Skacz! Skacz!".

Od wyjścia z kajuty deszcz lekko powiększył się, choć w porównaniu z sytuacją sprzed zaśnięcia, był to ledwie kapuśniaczek.
Czarne chmury za plecami nie wróżyły długiego okresu spokoju.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.

Ostatnio edytowane przez Alaron Elessedil : 13-09-2010 o 02:17.
Alaron Elessedil jest offline