Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-09-2010, 21:56   #31
Gryf
 
Gryf's Avatar
 
Reputacja: 1 Gryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputację
Ghule, pożeracze... autor koncentrował się głównie na samcach, zwanych Kutrubami. Według legend są upadłymi aniołami, strąconymi z nieba przez swojego boga. Skazane na zezwierzęcenie przenoszą je na każdą kobietę, z którą się sparzą – co nie jest łatwe – bo kuturby to straszliwie brzydkie monstra. Rodzące się potomstwo staje się po pewnym czasie ghulami. Samice ghulów również, z tym, że bardzo rzadko rodzą własne młode. Z tym, ze kuturb może narodzić się tylko ze związku z ludzką kobietą. Kiedyś rolę kochanek pełniły ochoczo wiedźmy, czczące byt, który autor nazywa Shub-Nigurath...

Kolejne strony, kolejne ilustracje, coraz głębszy obłęd. Dochodziła druga w nocy, a tłumaczenie było z grubsza skończone. Te słowa wisiały nad nimi niewypowiedziane przez ostatnią godzinę.

- Amando - powiedział w końcu - chciałbym wypróbować te zaklęcia.

Spojrzała na niego dziwnym wzrokiem. Przez jeden krótki moment chyba naprawdę rozważała jego propozycję.

- Nie, Vincencie... to już dla mnie za wiele. Nie czuję się na siłach by przyzywać ghule! Ja...

***

- Llac htaed reah doh, lla uoy tsniaga hyaed, stiawa lleh serif eht ni natas... - głos Lafayetta wymawiającego groteskowe frazy w mowie nieprzypominającej żadnego znanego obojgu języka, brzmiał dziwnie obco. Kreda z hurkotem sunęła po dębowych deskach podłogi wytyczając wzór idealnego okręgu. Vincent wyprostował się, schował kredę i uniósł w górę ozdobny nóż do rozcinania korespondencji. Wykonał nim jakiś złożony liturgiczny gest, a następnie uniósł go nad wyciągniętą przed siebie lewą dłonią. I uderzył. Panna Gordon skrzywiła się z odrazą.

- Tseirp yloh eht hsurc, hcruhc eth kcatta ghul! Oto jest ciało i krew. Usłysz, Przybądź, Bądź wola moja! - ostatnią frazę, za autorem księgi wypowiedział po niemiecku. Przytrzymując sztylet wciąż tkwiący w lewej dłoni obrócił się o 90 stopni i...

- Wróć, noch einmal, miało być na wschód. A to ostatnie chyba dodał od siebie. Nie jest częścią zaklęcia - wymruczała Amanda sennym głosem. Pół siedząc, pół leżąc na kanapie z księgą na kolanach nadzorowała próbę pomału przegrywając walkę ze zmęczeniem. Za oknem zaczęło się już rozjaśniać. Słyszeli pierwsze poranne dźwięki miasta: miotły sprzątaczy i śpiew ptaków, diabli wiedzą gdzie się chowających w ciasnej kamienicznej zabudowie.

- Możesz mieć rację... gdzie tu właściwie jest wschód?

- Ustaliliśmy, że północ jest na tej szafie. Więc... gdzieś tutaj - Przez chwilę zastanawiała się czy wskazać prawo czy lewo. Oboje mieli już zdecydowanie dość na dzisiaj. - Czy to przebijanie dłoni jest naprawdę konieczne? To miała być tylko próba.

- Absolutnie nie jest - na szarej z niewyspania twarzy Victora pojawił się uśmiech zawodowej satysfakcji. Zademonstrował lewą dłoń, w której wciąż "tkwiło" ostrze, wciśnięte między palec wskazujący a serdeczny. To czego nie chciał zademonstrować, a ujawniło się przez przypadek to przybladły już trochę, siny na brzegach strup po cięciu nożem kuchennym ciągnący się przez całe wnętrze dłoni. - Dobrze, kwadrans przerwy. Kawy?

- Nie dziękuję, wypiliśmy już chyba na zapas za cały tydzień.

Vincent przysiadł na podłodze opierając się plecami o brzeg kanapy, ogarniając wzrokiem porozstawiane magiczne gadżety i kilkanaście kiepsko startych kręgów z kredy na podłodze.

- Była dziś u mnie policja, wiesz?

- W naszej sprawie? - głos Amandy zdawał się dobiegać z bardzo daleka.

- Po części. Chodziło im głównie o Ciemoszkę i ten incydent w Operze. Przysłali takiego pociesznego szkota. - Vincent sięgnął po stojącą nieopodal na podłodze filiżankę z resztką zimnej kawy - spytał co robiłem tego dnia w operze...

***

- W jakim celu był pan wczoraj w Operze Bostońskiej? - spytał detektyw Orlando Mac Tavish rozsiadając się w podsuniętym fotelu i bystrym wzrokiem lustrując gabinet.


- Aż do feralnego zdarzenia miałem nadzieję obejrzeć niekonwencjonalną adaptację "Upiora w Operze". - odparł Vincent stawiając na biurku srebrną tacę z dwiema filiżankami i dzbankiem herbaty

- Z hallu miał pan chyba nienajlepszy widok.- Rzucił policjant jakby mimochodem w trakcie sięgania po filiżankę

- Chwilę po podniesieniu kurtyny ktoś usiadł za mną i poprosił bym wyszedł z nim. Poszedłem za nim do szatni w hallu.

- Czy to ten mężczyzna? - na stole wylądowało kiepskiej jakości zdjęcie Czesława Ciemoszki.

- Tak, ten sam.

- Zna pan tego kogoś, panie Lafayette?

- Obawiam się, że widziałem go pierwszy i ostatni raz w życiu.

- Pana to bawi? - oczy detektyywa zwęziły się w małe szparki

- Nie... gra słów nie była zamierzona. Najmocniej przepraszam. Nie znałem tego człowieka wcześniej.

- A jednak. Jeden ze świadków zeznał, że panowie "omawiali jakieś interesy w jakimś obcym języku.

- Rozmawialiśmy po rosyjsku. I nie przypomionam sobie żadnych interesów.


- Skąd pan zna rosyjski?

Vincent westchnął i upił spory łyk herbaty.

- Zanim osiadłem w Bostonie wiele czasu podróżowałem ze swoimi pokazami po Europie. Wtedy Rosja była lepszym miejscem...

- O czym rozmawiał pan z tym mężczyzną?

- Obawiam się, że nie mam dla pana nic ciekawego - Ciemoszko z kimś mnie pomylił, z kimś kogo spodziewał się spotkać w operze. Po wyjaśnieniu nieporozumienia, odwrócił się i ruszył w stronę wyjścia.

- Skąd pan zna nazwisko ofiary?

- Przytoczył je pana kolega w czasie wstępnego przesłuchania. Doświadczenie było dość... wstrząsające, myślę, że długo będę pamiętał to nazwisko.

- Jaki był dokładny przebieg tej rozmowy?

- Facet powiedział - jeśli dobrze sobie przypominam - "myślałem że jesteś młodszy", miał silny akcent, mówienie po angielsku sprawiało mu najwyraźniej sporą trudność, więc przeszedłem na rosyjski i odpowiedziałem, że młodość nie wieczność, po czym spytałem o co chodzi. Ucieszył się, że znam jego język, i spytał czy "mam to". Gdy okazało się, że nie wiem o co chodzi najwyraźniej dodał dwa do dwóch i zozumiał, że nie jestem jego kontaktem. Pożegnaliśmy się i rozeszliśmy w swoje strony. Ciąg dalszy pan zna.


***

- ...Skoro miał się z kimś skontaktować i coś odebrać, to może nie skojarzą tych stu dolarów ze mną. zdaje się, że bardziej ciekawi ich człowiek, który go zabił. - zakończył opowieść Lafayette tłumiąc ziewnięcie

- Mhmmm... - doszło do jego uszu z kanapy.

- No dobra, chcę to jeden jedyny raz zrobić poprawnie. - Wstał, przeciągnął się, wziął nożyk i ponownie stanął w kręgu. - Zatem zaczynam twarzą na zachód, a potem... Amando? - teraz dopiero uświadomił sobie, że panna Gordon już od jakiegoś czasu w najlepsze drzemie zwinięta na kanapie z nosem w objęciach plugawej księgi. Sytuacja nie mogła nie wzbudzić jego uśmiechu. Wyciągnął księgę i odłożył na biurko, po czym po cichu opuścił gabinet w celu zorganizowania jakiegoś śniadania.

***

Odpuścił pogrzeb. Pomijając ghule i całą tą obłąkaną sprawę - to był moment dla bliskich zmarłej i zapewne ostatnią osobą którą chcieli tam oglądać był bliski przyjaciel jej zabójcy. Postanowił dobrze się wyspać a potem...

Potem pójdzie do rzeźnika

Do tego co zamierzał zrobić następnej nocy potrzebne było coś więcej, niż kreda i nożyk do papieru.
 
__________________
Show must go on!

Ostatnio edytowane przez Gryf : 15-09-2010 o 22:23.
Gryf jest offline