Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-09-2010, 22:07   #33
zodiaq
 
Reputacja: 1 zodiaq jest na bardzo dobrej drodzezodiaq jest na bardzo dobrej drodzezodiaq jest na bardzo dobrej drodzezodiaq jest na bardzo dobrej drodzezodiaq jest na bardzo dobrej drodzezodiaq jest na bardzo dobrej drodzezodiaq jest na bardzo dobrej drodzezodiaq jest na bardzo dobrej drodzezodiaq jest na bardzo dobrej drodze
Dwa małe punkciki rozbłysły w mroku pokoju, pomieszczenie wypełnione było zapachem alkoholu i papierosów, wyschnięte usta wołały o szklankę wody...podniósł się. W pokoju panował półmrok- drewniana żaluzja świetnie wykonywała swoją pracę...
Podniósł osłonę i szybko opuścił ją z powrotem, oślepiające światło słońca było w jego stanie zabójcze - delikatnie przechylił kąt listewek, tak aby do środka wpadała minimalna dawka światła, dzięki której bez problemu można było się poruszać po pomieszczeniu.
"Sprzątnęliśmy szkło...po pijaku"
Pulsujący ból głowy nie dawał spokoju, chłopak przyssał się do kranu z którego ciekła marna strużka wody.
- Tak, nie powinniśmy już więcej pić - siedział na łóżku starając się ogarnąć fryzurę po prysznicu, gama zapachów, która gościła pomieszczenie uszła na zewnątrz, przez otwarte już na oścież okno.

- Jak nowy - mruknął wbijając się w sztruksowe spodnie, obserwując zarazem maszerujących po ulicach ludzi...
"To wszystko...magia, ghule, czy chociażby sztylet....w co pan się wpakował Profesorze..."
- A ty co o tym myślisz? - rzucił w głąb pustego pokoju...
*****************
Taksówka zawiozła go prosto pod księgarnię, zero klientów, aż do samego wieczora, a mimo wszystko ciągle czuł na sobie czyiś wzrok pełzający po jego ciele...
Stary Taylor siedział na zapleczu wertując stare pisma...
Zakurzony zegar wydał z siebie głuche dudnienie, po czym pomieszczenie wypełniło się irytującą serią uderzeń...
- Leonardzie, zamknij sklep! - zaspany skrzek dobiegł z zaplecza, Taylor często przesiadywał nocami przy starych drukach, mimo swojego sędziwego już wieku. Douglas bez słowa przekręcił wywieszkę na drzwiach i posępnie wyszedł na ulicę.

Wieczór był ładny, w sam raz na spędzenie jego pozostałości w towarzystwie kogoś znajomego...przeciął ulicę, pewnym pchnięciem otworzył drzwi...„Cafe la Corte” stała przed nim otworem...
- Doug! - w kawiarni było prawie pusto, w kącie siedziały jakieś szczebioczące dziewczęta, po drugiej stronie wylegiwał się nie kto inny, a Malcolm w towarzystwie Artura - właśnie mówiliśmy o tobie! - krzyczał przez całą salę zwracając na siebie uwagę całej kawiarni.

Stojący u wejścia spuścił głowę, po czym z wypiekami na policzkach podszedł do stolika:
- Wiesz, że tego n-nienawidzę... -syknął w kierunku uśmiechającego się dość nieprzyjemnie chłoptasia.
- No, panowie, panowie, proszę o spokój - Malcolm był już w swojej "formie". Tak czy inaczej Leo...właśnie mieliśmy zmieniać lokal...
- Zapomnij, ja z tobą tam nie idę - burknął Artur rzucając szybkim spojrzeniem prosto w rozmówcę, po czym wstał i ruszył ku wyjściu
- Do jutra! - krzyknął znów wydzierając się na całą salę.
- Arti odpadł...świetnie, ty go zastąpisz - chłopak zachichotał puszczając "oko" do dziewczyn plotkujących na jakieś babskie tematy.
- Zastąpić Artura? To będzie c-ciężkie...-odchrząknął - Ale dam radę - dokończył imitując obmawianego.
*****************************
Ciemnymi uliczkami w końcu dotarli na miejsce:
- Jesteśmy na miejscu!
- To znaczy gdzie? - rzucił nieco pesymistycznie rozglądając się dookoła. Nie mógł pozbyć się przeświadczenia iż ktoś go obserwuje...a może coś? Po tym co usłyszał u Styppera, Boston stał się jeszcze mroczniejszym miejscem w oczach Lyncha.
- Oto perła Bostonu! - krzyknął entuzjastycznie Malcolm po czym ciągnąc za ramie Douglasa zszedł po nieco zdezelowanych schodach.
Zastukał do drzwi, nie było żadnej klamki, ani uchwytu, szczęk metalu rozbrzmiał na pustej ulicy, drzwi otwarły się, a ze środka dało się słyszeć przyjemną, fortepianową melodię.

Po przekroczeniu progu nozdrza wypełniła istna gama zapachów- od alkoholowych i tytoniowych wyziewów, aż po zapach drogich perfum.
Miejsce wyglądało bardzo elegancko- drewniany, długi i czysty do połysku bar, kilka małych stolików, duży kominek z sofą, dwoma fotelami i stolikiem do kawy w rogu sali, wysoki podest z którego dochodziły przyjemne dźwięki idealnie nastrojonego fortepianu.
- Nie pytaj do kogo należy to miejsce- szepnął Malcolm, po czym ruszył ku dwóm mężczyznom gawędzącym przy barze - zagrzej nam tu miejsce, ja muszę z kimś porozmawiać...
"No tak, on i ten jego alkoholowy interes..."
Lokal był bardzo przestronny, mimo iż zlokalizowany w piwnicy, jednak większość miejsc była wolna...
"Tak, dobrze że ją założyliśmy..."

Zawiesił kurtkę na drewnianym wieszaku po czym usiadł przy pierwszym wolnym stoliku. Rozejrzał się dookoła - lokal był nieco wyludniony i nikt nie zwracał na niego zbyt wielkiej uwagi...nie wiedząc co ze sobą zrobić chwycił za torbę z której wypakował jeden z podręczników...broń wydawała się nie na miejscu, więc postarał się wpakować ją jak najgłębiej.
Po przewertowaniu kilku stron zauważył stojącego nad sobą przyjaciela z lampką czerwonego wina.
- Jezu, Malcolm c-co to za miejsce - syknął zatrzaskując książkę.
- To lokal moich przyjaciół - uśmiechną się po czym wcisnął trunek w rękę Lyncha - pij Leo, wyglądasz jakbyś brał udział w jakiejś...libacji alkoholowej- oczy zmieniły wyraz w dwa podejrzliwe, świecące punkciki,
Wieczór w przyjemnym towarzystwie i przyjaznej atmosferze odciągnął młodego Lyncha od zmartwień o jakie przyprawiało go śledztwo, mimo tego ciągle nie mógł pozbyć się wrażenia, iż ktoś go śledzi...czyjeś oczy wlepione w jego kark..."Powoli zaczynamy wariować..."
*****************************
Lekko spanikowany dotarł do domu...na zegarze w holu wybiła dwunasta.
Przy wejściu do mieszkania leżała gazeta...całkiem o niej zapomniał.

Z GŁĘBOKIM ŻALEM ZAWIADAMY, ŻE W DNIU 20 WRZEŚNIA O GODZINIE 11.00 NA CEMNATRZU PRZY KOSCIELE ŚWIĘTGO KRZYSZTOFA ODBĘDZIE SIĘ POGRZEB PANNY ANGELINY DUVARRO – PRZYJACIÓŁKI, SIOSTRZENICY, WSPANIAŁEJ DAMY I OFIARY SZALEŃCA. WSZYSTKICH TYCH, KTÓRZY CHCĄ UCZESTNICZYĆ W JEJ OSTATNIEJ DRODZE NA TYM ŚWIECIE ZAPRASZAMY Z OGROMNYM ŻALEM.

Jedyne co czuł względem ogłoszenia to lekki niesmak.
- Napisane byle jak, bez ładu i składu - przeciągnął się ociężale po czym padł na łóżko...
******************************
Promienie słońca wypalały zaspaną twarz, nie otwierając oczu szybkim i widocznie wyćwiczonym już ruchem chwycił z szafki nocnej mały notes i ołówek.
Ze zmrużonymi oczyma przekręcił się na brzuch po czym ołówek rozpoczął szaleńczy taniec po jednej ze stron zeszytu....
- Kawalerze! Telefon! - mocne tłuczenie w drzwi, najprawdopodobniej miotłą obudziło chyba wszystkich mieszkańców kamienicy, mimo to dozorca nie dawał za wygraną.
Zdążył wciągnąć na siebie spodnie i koszulę, po czym dopadł do "wrót" swojego królestwa.


- Panie Lynch? - znajomy głos Lafayette'a w słuchawce telefonu udostępnionego z wielkiej łaski przez właściciela kamienicy nieco ożywił ciągle błądzącego w krainie snu Douglasa - czy ma pan już plany na najbliższą noc? Jeśli nie chciałbym złożyć panu bardzo ciekawą propozycję.

Słowa Lafayetta zbombardowały ciągle drzemiący umysł studenta: 
- P-podejrzewam iż pańska propozycja, b-będzie o wiele ciekawsza od
m-moich planów, jakiekolwiek by n-nie były - odpowiedział wesołym tonem
- więc...jaka jest pańska p-propozycja?

- Nie wiem ile pamięta pan ze spotkania z Amandą wczoraj rano, ale pojawiła się tam pewna.. niemiecka książka, brzmi znajomo?

- C-coś mi świta...- w ułamku sekundy wróciły obrazy ze spotkania, w czasie którego nie do końca był w stanie rozumieć co mówiono- hmm...k-książka od P-profesora, pełna dziwnych zaklęć? - szepną wytężając swój mózg, oraz starając się aby podsłuchujący dozorca nie usłyszał ani jednego słowa.

- Dobrze, zatem skończyliśmy tłumaczenie. Część z rzeczy w niej zawartych może się okazać.. przydatna w praktyce. - chwilę milczy - chciałbym przetestować to w praktyce, ale potrzebuję kogoś, kto zdecydował się mi przy tym asystować. Po rozważeniu wszystkich za i przeciw... cóż, pańska kandydatura wydaje mi się najlepsza...Rozumie pan co proponuję?

- Wyraża się pan wystarczająco jasno - dozorca wszedł do pokoju w którym znajdował się telefon - czy mam zabrać ze sobą...to? - powiedział jak gdyby nigdy nic.

- Hmm... ciekawy pomysł...Tak, proszę to przynieść, nie będzie niezbędne, ale kto wie...ach i mam jeszcze jedną...nieco obsceniczną prośbę
- Tak?
- Czy posiada pan gdzieś w swoim mieszkaniu... - Lafayette zaciągnął się powietrzem - zgniłe mięso?
- Czy pan właśnie zapytał o...
- Tak, możliwe iż...rarytasy tego typu mogą być pomocne przy używaniu księgi...a jako iż jest pan...studentem i mieszka pan sam...
- Nie musi pan kończyć - przerwał, uśmiechając się w kierunku dozorcy.
- Więc do zobaczenia wieczorem panie Lynch.

- Do zobaczenia - odpowiedział, po czym z niewinną miną odłożył słuchawkę na miejsce, Po czym nie tłumacząc się wdrapał się do swojego mieszkania.
"Najpierw pogrzeb...musimy kupić jakieś kwiaty...później na uniwersytet...może w bibliotece będzie coś na jakikolwiek przydatny temat...a może któryś z zaufanych profesorów będzie umiał powiedzieć coś na temat sfotografowanego sztyletu?
Wieczorem pójdziemy do Lafayette'a...gdzieś mieliśmy jego wizytówkę"
Chłopak zaczął przeszukiwać mieszkanie w poszukiwaniu wizytówki.
"A to zgniłe mięso..."
Chłopak wygrzebał stare opakowanie ze spleśniałą szynką.
Zwiesił głowę na barkach
- Cholera...miał rację
 
zodiaq jest offline