Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-09-2010, 22:51   #6
Lechu
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Ten wieczór był wyjątkowo ponury dla Gerharda oraz reszty kompani. Albowiem nie wszyscy wykonali zamierzone cele. Wojownik podobnie jak wilk nienawidził nieprzychylnych mu dni. Kochał dzikie ostępy, zimę oraz uczucie przeszywające go jak strzała po zabiciu każdego zabójcy czy gwałciciela, na których z rozkoszą polował. Obecnie wszyscy beztrosko próżnowali popijając rozwodnione piwsko i opowiadając sobie anegdoty z najbliższej przeszłości. Bardzo dobijała go przeplatana pogoda ostatnich dni. Łowca zdecydował się opowiedzieć o jednym z najparszywszych zadań jakiegoż się podjął. Snuł swą opowieść przy przygłuszanej niemal całkowicie przez huk błyskawic muzyce, którą szerzył zespół grający głównie na lirach, violach oraz skrzypcach. Muzyka, mimo iż chwilami dynamiczna a chwilami smutnawa potrafiła targnąć sercem niejednego twardziela...


- Wędrowałem tedy przez ledwo odkryte lasy w jednej z kotlin tuż obok Gór Środkowych. Mimo swej niestrasznej nazwy zimą kotliny bywają bardzo niebezpieczne. Czasem aż za bardzo. Miałem za zadanie wytropić i pojąć żywcem oszalałego żołnierza, który podczas patrolu zabił trzech swych kompanów. Podróżowałem już parę długich dni a mojej zwierzyny ani widu ani słychu - do czasu. Sam ledwo radziłem sobie w warunkach jakowe panowały tej srogiej zimy.


- Zastanawiało mnie jak potrafił tak długo przeżyć bez większych racji żywności oraz wody. Może był kimś więcej?! - w tym momencie woj pociągnął spory łyk z pełnego niemal kufla.

- Tego nie wiem i już się nie dowiem. Znalazłem go po pięciu ciężkich dniach podróży w niewielkim gaju, który znajdował się na samym dnie owej kotliny. Jego ciało było do połowy zżarte. Tamtej nocy słyszałem wycie wilków i pohukiwanie sów - zastanawiałem się czy sam zdołam wrócić. Coś znalazło go przede mną. Jakim sposobem?! Tegoż również już nie zaznam. A teraz najważniejsze. Przesłanie jakie niesie moja opowieść: Nie ważne jakie masz doświadczenie - zawsze może Cię coś zaskoczyć! - mówiąc to Gerhard ostatecznie opróżnił swój kufel.

- Nie myślcie, że prawię wam to gdyż mam na oku etat gawędziarza! Ooo nie! Opowiadam tylko dla zabicia czasu. Oby na jutrzejszy dzień pogoda się poprawiła, bo w takiej zawierusze przez myśl nawet mi nie przejdzie, wiernemu słudze Ulryka, wyjść na zewnątrz. - kończąc swą wypowiedź łowca zamówił sobie kolejny kufel piwa.

***

Podczas swojej opowieści Gerhard wyjątkowo przyglądał się Siegfredowi. Był on całkowicie spokojny i mimo czujnego wysłuchania opowieści wydawał się on jakby nieobecny. O czymś myślał, ale o czym - tego łowca nawet nie podejrzewał. Nie znali się zbyt długo i nie śpieszyli się raczej z poznaniem swoich historii życiowych. Jednakże w porównaniu z swym towarzyszem Gerhard był niczym otwarta księga. Nie ukrywał raczej kim jest w przeciwieństwie do wysokiego, szczupłego szatyna, którym bez wątpienia był Siegfried. W prostej dedukcji łowca mógł odgadnąć, że nowy kompan pracował fizycznie - miał krótko ścięte włosy tak, aby nie przeszkadzały podczas pracy i był dość dobrze zbudowany jak na swoją niewielką wagę. Gerhard mógł przypuszczać, że Siegfried był wojownikiem - mówił rzeczowo acz niewiele, lubił wypić lecz nie dużo. Nadal miał mieszane odczucia względem tej znajomości, ale nie był też nieufny - w związku z ostatnimi wydarzeniami był pewien, że sam nie wybierze się do Talabheim.

***

Dzisiejszego wieczoru po ciężkich rokowaniach dotyczących posagu swej córki Agnes karczmarz opowiedział całej drużynie o zbliżających się wojskach z Talabheim. Z tego co łowca zrozumiał będzie z nimi dość wysoce postawiona persona, która miała sprawdzić przydatność każdej jednostki w Talagaadzie. Zrozumiał również, że mniej przydatne osoby będą tymczasowo wydalone z miasta do którejś z pobliskich wsi. Zastanawiał się jakie są ich szanse na zostanie w Talagaadzie. Gdyby tylko mógł znaleźć dodatkową pracę... Nie mogli wraz z kompanami nawet pogadać o tym na głos, ponieważ oberżysta prosił o dozę dyskrecji. Jedynym o czym marzył było to, aby jego rzadkie umiejętności zostały i tym razem docenione...

- Zaczyna robić się coraz ciekawiej... - powiedział cicho łowca bandytów.

Nie będąc pewnym swojej przyszłości łowca musiał być dobrze przygotowany - na wypadek gdyby musiał odejść z Talagaadu. Pośpiesznie wyszedł z karczmy i ruszając do jednego z polecanych mu przez karczmarza sklepów zakupił u sklepikarza wyrwanego nocą od czytania parę niezbędnych rzeczy - kramarz pomógł łowcy pewnie z uwagi na dobrą znajomość z oberżystą, który był ostatnio bardzo wdzięczny łowcy i Will za pomoc w sprowadzeniu zięcia. Decyzją jego było zakupić nie tylko jedzenie i wodę a również dwa ciepłe koce oraz hubkę wraz z krzesiwem. Na wszelki wypadek kupił też bandaż oraz spirytus. Wiedział, że spirytus idealnie odkaża rany, ale nie potrafił leczyć ran ani opiekować się chorymi. Mimo wszystko musiał być gotowy na nieciekawy obrót zdarzeń. Nie chciał oddalać się stad nie przygotowanym. Jak mawiał pewien traper z Księstw Granicznych: “Tanio skóry nie sprzedam!” - Gerhard też nie zamierzał.

***

Po raz pierwszy od tak dawna wojownik obudził się zlany lodowatym potem. Był całkiem przemoczony. Było mu zimno. Jego skóra, zawsze szorstka i wytrzymała jak kora starego pniaka dębu, teraz wydawała się cienka, słaba i podrażniona na tyle, że najmniejszy ruch wywoływał u łowcy mocno odczuwalne mrowienie. Nagle przypomniało mu się dlaczego był w takim stanie - przyśnił mu się bardzo realistyczny koszmar.

***

Jedyne co pamięta to podróż z nowopoznaną drużyną pod zbawienne mury Talabheim. Ale jak zwykle coś musiało pójść nie tak. W nocy podczas postoju zostali napadnięci i gdyby nie czujny strażnik w osobie Siegfrieda wszyscy byliby martwi. Rano odkrył, że ktoś ich ściga. Na jego bardzo czujne oko było to 6 mutantów i jeden ciężkozbrojny wojownik. Poznał to po znajomych już mu, sprzed ucieczki do Talagaadu, śladach. Wtedy też został napadnięty, ale uciekł. Tym razem byli bardzo blisko. Kazał drużynie ruszyć przodem a sam miał odciągnąć uwagę ścigających ich mutantów. Niestety... Źle ocenił czas jaki dzielił kompaniję od pościgu! Nagle zza drzewa wyszedł ponad dwumetrowy wojownik okuty w czarną, matową zbroję.


W jednej dłoni miał broń, której łowca by nie podniósł oburącz z ziemi. Chciał uciec, ale nie zdążył - nagle poczuł jak ogromny, zimny kawał żelaza zagłębia się w jego plecach... Na szczęście było to tylko nieuczciwe zagranie Morra, ale sen był tak realistyczny... Dlatego tak nienawidził śnić. Po głębokich przemyśleniach doszedł do wniosku, że musi szybko opanować sytuację, aby móc dołączyć do towarzyszy. Nie wyspał się... Spotkanie z asesorem zapowiadało się naprawdę bardzo ciekawie.

***

Oferta jaką oferował im asesor była naprawdę nie do odrzucenia. Nie mogli sobie pozwolić na utratę takiej okazji na zdobycie dodatkowych pieniędzy i szans na otrzymanie glejtu upoważniającego wejście do Talabheim. Gwardzista imperialny prowadził wybrańców wzdłuż błotnistej drogi - celem ich przechadzki była gromada ludzi na środku sporego placu wyłożonego kocimi łbami. Na oko łowca mógł stwierdzić, że było ich parudziesięciu. Nie chciał zawalić tej misji. Od tego zbyt wiele zależy... Gerhard dziarskim krokiem wszedł na plac. Był bez wątpienia największym z postury wojownikiem w drużynie - nie mógł po sobie okazać chodź cienia niepewności. Musiał zachować się jak zawodowiec! Zdecydował pozwolić Willaminie przemówić do tłumu, ponieważ ona była w tym znacznie bieglejsza od niego.

- Ty z nimi pogadaj Will. W razie potrzeby powiem Ci jak to wszystko powinniśmy zorganizować z mojego punktu widzenia. - rzekł cicho do niewiasty ustępując jej miejsca w drużynowym szeregu.

- Ustalcie co macie im do przekazania, jeśli macie potrzebę, wywalczę wam chwilę czasu. - szepnęła, rozglądając się po zbiorowisku.

***

Po paru słowach Will przyszła pora na konkrety. Toteż Gerhard nie wahał się zabrać głos, odpowiednio wcześniej sygnalizując to towarzyszce.

- Witam wszystkich. Nazywam się Gerhard. Przybliżę wam parę prostych zasad naszej podróży. - łowca poczekał parę sekund aż jego ostatnie słowa trafią do uszu tłumnie zgromadzonej gawiedzi.

- Według wstępnych założeń nasza podróż zajmie nam dwa do trzech dni marszu. Aby jednak była ona przyjemna i krótka każdy z was winien trzymać się ustalonych reguł. Pierwsza z nich to podróż całą gromadą. Żadna osoba nie może w samotności oddalać się od pochodu! Tempo marszu będzie dostosowane na tyle, aby każdy nadążył. Jednak chciałbym, aby każdy wiedział, że nie jest to spacer po babcinym sadzie jabłek. Postoje będą organizowane co jakieś dwie godziny. Podczas postojów będzie można spokojnie jeść i pić. Oczywiście podczas postojów również zostajemy w grupie. Może wystąpić taka sytuacja, że ktoś będzie musiał wyjść za potrzebą. Wtedy odłączając się od grupy odchodzi z nim jeden ze strażników, których widzicie za mną. - mówiąc to łowca pokazał ręką grupę znajomych stojących za nim.

- Ostatnią i bardzo ważną zasadą jest zasada ewentualnych noclegów pod gołym niebem. Tu również zostajemy wszyscy w grupie. Na koniec chciałbym was upomnieć, że wasze bezpieczne dotarcie do Brietblatt zależy głównie od was i tego jak będziecie przestrzegać wcześniej wymienionych zasad. Dziękuję - na koniec Gerhard spojrzał na resztę kompani.

- Ktoś chciałby coś dodać? - rzekł bacznie badając towarzyszy wzrokiem.
 

Ostatnio edytowane przez Lechu : 18-09-2010 o 08:40.
Lechu jest offline