Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-09-2010, 14:53   #7
Eileen
 
Reputacja: 1 Eileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputację
Albo mieliśmy szczęście, albo jesteśmy wprost stworzeni do tej roboty” - pomyślała Willamina, gdy dzielili się uczciwym zyskiem po połowie. ”... albo los jeszcze wyszczerzy do nas poszczerbione zęby.” - przeszło jej przez myśl, gdy zastanawiała się gdzie upchnąć swoje kilka monet. Drużyna, drużyną, ale inni nie lubią, gdy inni mają więcej od nich. Nie miała zbyt wielkiego zaufania do drużyny. No, może za wyjątkiem łowcy. Najchętniej zostawiłaby jemu swoje pieniądze - wyglądał na uczciwego i przy tym doświadczonego. Nie da sobie łatwo grosza wyrwać.

Po minach towarzyszy była pewna, że nie poszło im za dobrze. Wydawali się zdziwieni przyjaznym nastawieniem karczmarza, do czasu opowieści o dość ich niezwykłym zleceniu. Pozostałym poszło zdecydowanie gorzej. Zadrżała, gdy wojownik opowiadał wrażenia z walki i pobudkę u znachora. “Ciężka praca, ciężki chleb. I już biedak jest poharatany.“ - pomyślała.

Zgotowano im prawdziwą ucztę. W tak chłodny, jesienny dzień ciepła strawa wydawała się godna królów. To zdecydowanie poprawiło wszystkim humor. Wygłodzeni, zmęczeni po dniu pełnym wrażeń zabrali się do posiłku, przy akompaniamencie głosów dochodzących z górnych izb. “Nie ma to jak rodzinna atmosfera.” - zaśmiała się w duchu.

Sponad swojego talerza spoglądała ku pozostałym Siegfried ciągle straszył okrwawioną dziurą w kaftanie, spod której widać było opatrunek konowała. Odwróciła wzrok speszona. Wszak niewiele brakowało, by i oni nosili ślady kozackiej szabli. Po jakimś czasie znów skierowała wzrokiem ku towarzyszom. Gerhard wydawał się zadowolony obrotem spraw, spokojnie zajadając suty posiłek. Bardziej jednak przyglądała się mniej znanym sobie towarzyszom. Konrad wydawał się oszczędny w gestach. Dziwnie wyglądał, gdy siedział tak wyprostowany jak struna przy talerzu. ”Zabawne przyzwyczajenie.” - pomyślała. Po chwili jednak kłótnie na piętrze dobiegły końca i do ich towarzystwa zawitał sam karczmarz z wieściami.

- Hmm... Nie wydaje mi się, co by asesor chętny był nas tu trzymać. Ostawią pewnie garstkę dobrze uposażonych najemnych i tyla. Za dobrze to wygląda, żeby poszło łatwo. - dodała już ciszej, bardziej do siebie..

Nim drużyna zdążyła dobrze wymoczyć wąsy w kuflach, Will wstała od stołu. Nie lubiła zbyt długiego przesiadywania wśród zapachu alkoholu. Kojarzyło jej się to z domem.

-Mi się udało ostać w miarę czystej, jednak nie omieszkam się odrobinę opłukać. Jak na mnie możecie zagrać w karty o dalszą kolejność. - mrugnęła w stronę Feliksa, zmierzając w stronę sieni. Istniała mała szansa, iż ta woda będzie choć odrobinę ciepła.

***

Była zimna. Jednak ktoś przezorny wlać tam musiał parę kropli wyciągu z mydelnicy. Mydło biedaków, jak mawiała cioteczka. Znajomy dreszcz wbił się szplikami w jej skórę, gdy zanurzyła głowę w balii, rozmyślając o jutrze.

Mokre włosy splotła lekko, by wyschły. Panowała z samego rana spleść je w koszyk. Przed asesorem nie wypada wyglądać jak uciekinierka z burdelu. Bez stroju, malunków na twarzy i wozów cyrkowych dookoła ludzie widzą tylko bujne kształty i urodę. To się kojarzy jednoznacznie. No i planowała ubrać się w czyste i proste ubranie, jakie udało się jej zabrać. Lepiej się nie odróżniać zbytnio od reszty drużyny. Deszcz chlupał nieustannie, gdy zasypiała w izbie.

***

Rankiem pogoda się poprawiła. Udało jej się zbudzić wcześniej, by doprowadzić do względnego ładu swoje długie włosy. Obudzeni towarzysze mogli oglądać ją już ubraną w czyste, zwykłe ubranie i swój skórzany kaftan, z włosami splecionymi w spory, zgrabny koszyk. Pozostali już zbierali się do wyjścia, gdy odłączyła się na chwilę, by spotkać się młodymi kochankami. Właściwie to zbytnio ich los już jej nie obchodził, jednak z jak najszczerszą życzliwością winszowała im szczęścia i składała życzenia pomyślnej przyszłości. Zawsze przecież mogło się zdążyć, że jednak powróci do miasta. Miło jest mieć kogoś, kto nie odmówi gościny w swych progach za niewielką opłatą, przez wzgląd na “stare dzieje”. Podobnież uczyniła z karczmarzem, życząc zdrowia dla wnuka, długiego życia i radości ze szczęścia córki. Po czym wyruszyła razem z innymi w spłukane deszczem, portowe uliczki.

Razem z pogodą poprawił się także jej humor. Było dość wcześnie, ale port żył już swoim własnym życiem. Szła z innymi tanecznym krokiem wesoło omijając kałuże i starając się nie poślizgnąć na błotnistej drodze. W głębi duszy jednak martwiła się co będzie, jeśli będą musieli wyruszyć z miasta. Tam gdzie są tłumy, tam jest zarobek cyrkowca - mawiał ojciec. Na trakcie spotkać można jedynie tłum drzew, co się lasem nazywa. Rozglądała się uważnie, szukając szyldu sklepu, który mijali dzień albo dwa temu. Starała się jednak nie gubić rytmu ani koncentracji na swym kroku. Najmniejszy poślizg oznaczał wkroczenie w błotnistą kałużę. To zaś oznaczało klęskę jej butów, przeznaczonych do cyrkowych występów, nie zaś długiego...

- Co tak tańcujesz wokół kałuż, panienko? - zaczepił ją kupiec, zamiatający wejście sklepu. Był idealnie na ich drodze.

- Jeśli mi coś tanio sprzedasz, gotowam przestać. - zaśmiała się.

Musiała szybko dołączyć do towarzyszy, ci bowiem zgodzili się poczekać tylko chwilę. Półki, pełne różnych przedmiotów zdatnych w podróży kusiły ją. Schwyciła jednak pierwszą parę solidnych butów, jakie wydały jej się odpowiednie. Wydawały się odporne na błoto i odpowiednie na jesień. Zakupiła też koc i trochę suchego prowiantu, który od biedy powinien jej starczyć na góra trzy dni. Po podliczeniu kosztu tych zakupów oraz flaszki wody była pewna, iż sklepikarz oszukał ją co najmniej na sztukę srebra. Jednak zależało jej na szybkości. Już w nowych butach grupę dogoniła uliczkę dalej.

Jeszcze przez chwilę stał jej przed oczami obrazek dwóch ażurowych kul, otwieranych jak skrzynka z zawiasami, na długim i cienkim stalowym łańcuszku, zakończonych dwoma, solidnymi pierścieniami na palce. “Zastawił to u mnie ogniomistrz z pewnej grupy cyrkowej. Mówił, iż potrzebuje pieniędzy na poszukiwanie swojej synowej.” - powiedział kupiec, gdy wybiegała ze sklepu.

***

Życie lubi płatać figle. W jednej chwili sądziła, iż wyjadą z miasta żegnani przez zatrzaskujące się wrota do portu, a tymczasem los w postaci asesora wydalił ich z dwoma koronami w garści i biletem powrotnym w postaci obietnicy złota i łatwego wstępu za mury Taalbastonu. To było zbyt piękne, aby było prawdziwe. Solą w oku okazał się fakt, iż musieli ruszać natychmiast...

- Ty z nimi pogadaj Will. W razie potrzeby powiem Ci jak to wszystko powinniśmy zorganizować z mojego punktu widzenia. - rzekł ku niej Gerhard.

- Ustalcie co macie im do przekazania, jeśli macie potrzebę, wywalczę wam chwilę czasu. - szepnęła, rozglądając się po zbiorowisku. “Tylko jak?” - pomyślała. Nie zbyt dobrze czuła się w roli zaprawionej podróżniczki. “No cóż, w każdym występie musi być jakiś zapchajdziura, który da czas innym, by przebrali kostiumy.” - myślała, występując przed szereg. Wsparta pod boki spojrzała na blisko setkę osób gotowych do drogi.

- Ludzie! Miasto, troszcząc się o was, jako o swoich podopiecznych wynajęło nas jako waszą ochronę w trzydniowej podróży pod Brietblatt! - nabrała powietrza, wydawało jej się, iż w tyle słyszy naradzających się towarzyszy, by po chwili znów donośnym głosem zawołać - Będziemy się starać jak najlepiej wywiązać się z tego zadania. Aby droga ta minęła nam bez zbędnych wypadków musicie wykonywać nasze polecenia co do słowa. Was jest wielu, nas kilkoro, dlatego też ważne jest, byście mieli pilne baczenie na swoje rodziny. Co jakiś czas sprawdzajcie, czy macie wszystkich jej członków i cały wspólny dobytek Jeśli zależy wam, by dotrzeć na miejsce jak najszybciej musicie z nami współpracować i informować naszą grupę o wszystkim, co uważacie za konieczne. - w tym momencie Gerhard dał jej dyskretny sygnał, iż mają już jakieś sensowne ustalenia. “W samą porę, właśnie skończyły mi się pomysły.” - pomyślała, ustępując mu miejsca. Stanęła w pobliżu Konrada.

-Nie wydaje mi się, żeby każdy z nas był przygotowany na tę podróż porządnie. - powiedziała z zastanowieniem, ważąc słowa. Konrad wydawał jej się poważnym i doświadczonym podróżnikiem. Gerhard również mówił sensownie, jednak nie była zbyt pewna co do pozostałych. - Ci uchodźcy niechętnie raczej sprzedadzą nam żywność, a jeśli już, to wydrą z nas ostatni grosz. Gdyby tak wysłać jednego, bądź dwóch nie obciążonych piechurów z pieniędzmi na zapasy... Możnaby ruszyć przez kilka pierwszych godzin marszu wolniej, by mogli nas dogonić z portu. Myślę, że w godzinę by się uwinęli z wizytą u kupca. Tak blisko miasta na trakcie raczej nie powinno im się nic stać... - zastanowiła się. Liczyła, iż inni też jej słuchają i podejmą jakąś decyzję. Ufała ich doświadczeniu - sama zbyt wielkiego nie miała.
 
__________________
Zapomniane słowa, bo nie zapisane wierszem...

Ostatnio edytowane przez Eileen : 18-09-2010 o 15:02. Powód: Kursywa... Jak ja jej nie lubię...
Eileen jest offline