Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-09-2010, 16:14   #11
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację

Wieści o dziwnych wydarzeniach roznosiły się po kolonii górniczej w tempie błyskawicy. Plotki, powtarzane z ust do ust, nabierały szczegółów, w których pojawiały się szaleńcze wymysły. Dochodziło do tego, że historia pierwotnie puszczona „w obieg” przez autora, wracała do niego tak zniekształcona przez kolejne „dodatki”, iż ten nie rozpoznawał w niej swej opowieści.

Szaleństwo.

Szaleństwo i strach zakradły się na planetę. Zakradały się cicho, niczym polujący drapieżnik. Wycie wichru, do tej pory złowieszcze, teraz dorastało do rangi demonicznego. Ludzie słyszeli w nim wołania, imiona zmarłych. Wielu znajdowało na to sposób – tabletki szczęścia połączone z dużymi dawkami alkoholu. Nie zawsze to jednak pomagało.

Zimno. Zawodzenia z klimatyzacji. Makabryczne opowieści o zabójstwach, samobójstwach i chłeptaniu krwi. To wszystko powodowało, że morale było kruche, niczym kryształ. Kryształ, w którym już pojawiły się napięcia.


Sven „Szczota” Lingren

Zanim dotarłeś do kantyny C-28 wieści o zabójstwie usłyszałeś po drodze. Jakiś maniak zadźgał innego górnika. Na śmierć. Makabra. No i podnieta jednocześnie. To lepsze niż stare filmy odtwarzane z gold-reya w pokoju. Prawdziwa krew – nie taka, jak komuś łapę urwie jakaś maszyna, lecz krew przelana w klasycznym zabójstwie.

Kantyna C-28 pachniała krwią i środkami dezynfekującymi. Brunatna plama nadal jednak była widoczna na podłodze, mimo że pomocnik barmana, „Chuck” używał na niej z zapamiętaniem zarówno „hi-tech vacuum” czyszczącego poprzez rozbijanie molekuł brudu jakimś super falami, jak i zwykłego, klasycznego mopa, pamiętającego czasy, gdy po Ziemi pływały żaglowce.

Powoli kantyna zapełniała się ludźmi a ty przyczaiłeś się licząc na to, że załapiesz się na szklaneczkę czy dwie. Nic z tego.

Ludziska tłoczyli się – śmierdzący, hałaśliwy motłoch – i wlewając w siebie alkohol z makabrycznymi szczegółami opowiadali sobie historię zasztyletowania Leo Cartmana – bo tak nazywał się zabity, przez Jima Lupparo – bo tak nazywał się zabójca.

Siedziałeś ze skwaszoną miną, aż w końcu przyuważyłeś okazję. Jeden górnik wyszedł na chwilę do sanitariatu, a ty zakręciłeś się koło jego flaszki. Tak to już jest, jak ktoś nie patrzy.

Nie to że byś śmignął całą butelczynę. Nie! Tylko napełniłeś sobie szklanusię.

Kiedy kończyłeś, nagle poczułeś, jak ktoś chwyta cię za ramię.

Inny górnik – z przekrwionymi oczami i wąską, nieprzyjemną, zarośniętą twarzą.

- Taki z ciebie kutas, co – wydyszał ci prosto w twarz.

Z niepokojem zobaczyłeś, że sięga po długi śrubokręt z przybornika na narzędzia zaczepionego przy pasie.

- Taki kutas, co? – wydyszał ponownie. – Zobaczymy, jaki kolor ma twoja krew, i czy jest .... ciepła ...

Przy ostatnim słowie oblizał końcówką języka spękane do krwi wargi.


Nicole Sanders

O tym, co wydarzyło się w Kantynie C-28 dowiedzieliście się już po drodze. Nim jednak dotarliście na miejsce wszystko powróciło do normy. Sympatyczny Polaczek i jego jeszcze sympatyczniejszy pomocnik nazywany przez wszystkich „Chuck”, (który potrafił naśladować gesty i mimikę większości stałych bywalców Kantyny), krzątali się przy swoich gościach.
Akurat zaczął się ruch. Górnicy i personel pomocniczy skończył wachtę.

Jedna ekipa zastąpiła drugą.

„Golas” znalazł wam miejsce. Uniformy ochrony robiły swoje, lecz poza tym prawie wszystkich w lokalu znaliście po imieniu. Zamówił coś ciepłego do jedzenia i picia, oraz kapkę czegoś mocniejszego. Siedliście przy stoliku i zaczęliście jeść obiad.

Z głośników radiowęzła leciała jakaś spokojna muzyka, ludzie jednak najwyraźniej nie mieli ochoty się uspokoić. Gadaliście z „Golasem" o jakiś smętach, które coraz bardziej przekonują cię, że twój kumpel z pracy liczy na coś więcej, niż zawodowe kontakty.

Po jakimś kiepskim żarcie, „Golas” wyszedł na moment za potrzebą i wtedy, okiem zawodowego ochroniarza, zobaczyłaś szykujące się dwa stoliki dalej kłopoty. Najwyraźniej ten śmieszny małolat o nastroszonej fryzurze, na którego wołają „Szczota”, zdenerwował czymś jednego z brygadzistów – chyba Franka Cooldmana. Co dziwniejsze, ręka Franka zaciska się na rękojeści śrubokrętu na tyle długiego, że spokojnie można potraktować go jako broń.




Peter Jakowlew


Umysł podąża w jakimś amoku. Umysł wolny od skojarzeń, ręce wykreślają w powietrzu niewidzialne linie. Czujesz podniecenie i pasję. Zagubiony w swojej wyobraźni rzeźbisz, przenosisz obraz z twoje głowy na tą nowoczesną „paletę”.

Kiedyś rzeźbiarze brudzili sobie ręce w glinie, gipsie, wylewali hektolitry potu nad metalowymi odlewami lub kamieniem. Teraz jednak masz nowoczesną technologię, która pozwala zrobić rzeźbę tego, co widzą oczy duszy.



Ogromna góra, z uwięzionym w jej skorupie blaskiem, niczym owady schwytane w bursztynie. Jej masywna sylwetka odbija się gładkiej powierzchni lodu – czystej, niczym tafla zwierciadła. Nieuchwytne, lodowe piękno schwytane w pułapkę mrozu. Coś, co trudno opisać słowami, trudno zrozumieć, trudno pokochać. Ale łatwo podziwiać.

Wiatr wyje w wentylacji, niczym potępieńcy.

Peter Jakowlew pracuje. Ty pracujesz.

Kiedy kończysz dostrzegasz ze zdziwieniem, palącą się nad wyjściem z pokoju czerwoną lampkę.

Przypominasz sobie ze szkoleń co to oznacza.

Alarm.

Zgodnie z tym ostrzeżeniem osoba zamieszkująca dane pomieszczenie, ma je natychmiast opuścić i jak najszybciej, bez paniki, udać się do miejsca zbiórki. W tym przypadku Sali C-12, normalnie służącej jako sala sportowa – z boiskami do gry w tradycyjne ziemskie gry zespołowe.

Jest tylko jeden problem.

Drzwi do twojego pokoju nie chcą się otworzyć.



Charles „Chuck” Fish


Sprzątanie krwi „hi- tech vacuumem” nie było najprzyjemniejszą czynnością, a najgorsze w tym wszystkim był fakt, że te maleńkie cudo techniki nie rudziało sobie z tym płynem. Musiałeś wziąć mopa i ścierkę i posprzątać w tradycyjny sposób.

Potem górnicy skończyli szychtę i przyszli się napić. Historia krwawej łaźni w barze działała niczym lep na muchy. Ludzie przychodzili, by napić się i wysłuchać opowieści o tym, jak jeden górnik zabija drugiego. Chore.

Oczywiście wszyscy ciągną cię za język. Poklepują po ramionach, bo jakimś cudem usłyszeli, że przyłożyłeś mordercy pałą. W pewien sposób bycie bohaterem ma swoje zalety. Nawet Simon wydaje się być w lepszym humorze i tylko miejsce, gdzie siedział zamordowany - na którym siedzi teraz atrakcyjna dziewczyna w uniformie ochrony VITELL - przypomina te – wcale nieheroiczne - momenty. Przypomina ci dźwięk lejącej się krwi i gulgotanie pijącego krew Jima Lupparo – bo tak nazywał się zabójca.

- Hej – jakiś głos wyrywa cię z ponurych rozmyślań – Mogę dostać rumu do herbaty?

Podnosisz wzrok i widzisz znajomą twarz. To ten starszy ochroniarz, co obezwładnił szaleńca. Już w normalnym kombinezonie z oznaczeniami pełnionej funkcji i naszywką z nazwiskiem R. Parkers.

- Dobra robota, chłopie – powiedział Parkers kiedy wasze oczy spotkały się. – Roy Parkers. Szef patrolu ochrony.

Zacząłeś nalewać mu rumu, a on kontynuował.

- Zareagowałeś szybko i bez wahania, kolego. Masz jaja. Chciałbym napisać w raporcie, ze nam pomogłeś, za twoją zgodą. Nie masz nic przeciwko temu?

Nim odpowiedziałeś, w lokalu znowu zanosiło się na bójkę. Osz, kurwa! Facet ma cholerne ostrze.



Seamus Gallager


Kłótnia z Orewayem nie przeszła bez echa. Niestety. Dostałeś oficjalne upomnienie, lecz żadnych konsekwencji więcej. Wszyscy rozumieli, że straciłeś człowieka z brygady i to musiało zaboleć.

Poszliście się napić. Całym zespołem. Na uspokojenie nerwów. Do waszej ulubionej kantyny C-28 w pobliżu wind. Zwarta grupa opijająca śmierć kolegi.

W twojej głowie rodziły się pytania: co go do tego skłoniło? O czym bredził, kiedy stał na krawędzi. Na wspomnienie jego słów - „to jest we mnie” – czułeś się dziwnie. Jakby te słowa, były skierowane do ciebie. Czułeś, że były jakimś ... ostrzeżeniem. Jakby Keller coś wiedział. Czegoś się bał. O czymś chciał wam powiedzieć.

Bez sensu.

Hal przyniósł piwka w puszkach. To była jego kolejka. Zasyczały wyrywane kapsle i puszki pokryły się szronem. Zimne piwko na lodowej planecie. Świetnie.

- Za Kellera – puszki powędrowały do góry, a potem do ust.

Szkliwo na zębach zaprotestowało, ale browar był pierwsza klasa. Prosto z Ziemi.

- Wiecie, co mu mogło odpierdolić? – w końcu Hal zadał pytanie, które nurtowało wszystkich od jakiegoś czasu.

- Zima – mruknął jakiś brodaty górnik z innej brygady siedzący nieopodal. – Każdemu z nas wcześniej czy później odjebie.

W sumie gadał z sensem.

- Widzicie jebańca – mruknął pod nosem górnik i wstał kierując się w stronę „Szczoty”.

- Gallager – Hal oderwał twoją uwagę od pleców górnika. – A ty jak sądzisz, czemu Keller skoczył?



Ray Blackadder


Siedziałeś w C-28 racząc się trunkiem. Ludzi zbierało się coraz więcej, lecz nie robiło ci to różnicy. Po dniu spędzonym w towarzystwie tego pederasty Slewnackyego miałeś ochotę na towarzystwo. Siedziałeś obserwując twarze, licząc, że znajdziesz w końcu tą, która ściągnęła cię na tą zasraną planetę.

Ale – jak zawsze – nie było jej.

Popołudnie w kantynie przebiegało zwyczajnie, mimo, że rozmowy zdominowały dziwne wypadki w kolonii.

Siedziałeś, piłeś i słuchałeś. I nagle poczułeś to. Zapach – słodki i przyjemny, który pobudzał jakąś strunę w twojej duszy. To krew. Na myśl o niej poczułeś wzbierającą ochotę by znaleźć Slewanackyego i dokończyć waszą „pogawędkę” z windy. Wziąć go za chabety, cisnąć o ścianę, a potem jakimś ciężkim kluczem lub rurą nauczyć szacunku.

Tłuc po łbie, patrzeć jak pękają kości, jak leje się krew i jak w oczach tego pierdzielca pojawia się błagalne światełko, które zgasiłbyś kolejnymi ciosami.

Tak! To był dobry plan.

Wstałeś ciężko oddychając i ruszyłeś chwiejnie w stronę wyjścia układając w głowie plan – gdzie znajdziesz pręt, gdzie znajdziesz Raya, i gdzie będziesz uderzał.

Twój WKP zamigotał nagle. Ktoś szukał kontaktu.

Odebrałeś na korytarzu C-28 czując, ze dziwny amok i myśli o zabójstwie opuszczają cię w jednej chwili. Kurwa!

Odebrałeś widząc, że to twój bezpośredni szef – koordynator Patrick Baldrick.

Wyświetlona w powietrzu twarz holo rozmazywała się.

- Słuchaj, Ray wiem, że jest po twojej zmianie ale Michaił utknął przy serwisie Bramy Drugiej i trochę mu tam zejdzie. Czujniki sygnalizują awarię drzwi do pomieszczeń na odcinakach C-120 , C-110 i C-130. To blisko twojej kwatery. Możesz się tym zająć?


Selena Stars

Jedyną kantyną, która była w stanie transmitować mecze z Ziemi była kantyna na poziomie B gdzie znajdowały się również sale treningowe, rekreacyjne, rozrywki. Solaria, kabiny Solarne, Holokabiny z ziemskimi nagraniami przyrody, tradycyjne sale ćwiczeń i tym podobne.

Kantyna „Stara Ziemia” miała połączenie z sala Audiowizualną i dostęp do łącza KOSMO-120 pozwalającego na odbiór transmisji z przestrzeni kosmicznej.

W kantynie zebrało się z dwudziestu ludzi i wy oczekując na wydarzenie sezonu. Syczały otwierane puszki z piwem, kiedy ich systemy schładzały napój do właściwej temperatury, a wielki ekran HOLO jaśniał układając napisy reklam.

Udało się złapać obraz i mimo, że dźwięk docierał z kilkusekundowym opóźnieniem, to wystarczyło, by emocje sięgały zenitu.

Potem się zaczęło. Trójwymiarowe postacie zawodników w naturalnych rozmiarach wybiegły na boisko, sędzia zagwizdał – i chociaż nie słyszeliście gwizdka – mecz się zaczął.

Po dziesięciu minutach, w połowie emocjonującej akcji obraz znikł bez ostrzeżenia. Zamiast niego pojawiła się twarz Dyrektora Generalnego Ymira A.



- Informuję, że ze względu na burzę śnieżną i zły układ planetarny siła łącza jest zbyt słaba na cele nie służące pracy i bezpieczeństwu kolonii. Od dzisiaj, do odwołania, łączność międzyplanetarna będzie dostępna jedynie w przypadku największej potrzeby za pomocą komputerów w Sali Komunikacyjnej na poziomie B. Za przejściowe utrudnienia wszystkich przepraszamy.

Potem twarz Dyrektora Generalnego znikła.

- KURWAAAAA! – wrzask jednego z kibiców przeszył ciszę, niczym wystrzał. – KUUUURWA!!!

W tym krzyku było tyle wściekłości i gniewu, ze poczułaś niepokój.

Mężczyzna był szerokim w barach, dobrze zbudowanym facetem. Jego kompan próbował go uspokoić, lecz wtedy górnik uderzył go w twarz. Trafiony poleciał do tyłu, upadł na stolik z synt-drewna i legł bezwładnie. Z jego rozbitego nosa ciekła krew.

Na jej widok coś w tobie poruszyło się ...

Jej zapach.... jej widok ..... był jak obietnica.

Wściekły górnik też chyba to poczuł. Nagle rzucił się na nieprzytomnego, przygniótł go własnym ciałem i .. wgryzł zębami w krwawiący nos!

- Ciepłe – wrzeszczał niewyraźnie szarpiąc głową.

Ludzie stali jak sparaliżowani. Nikt nie miał odwagi się ruszyć.




Dihraj Mahariszi



Coś wisiało w powietrzu. Jakieś napięcie. Jakiś niepokój.

Widziałeś to w oczach mijanych ludzi. W ich nerwowych reakcjach. Jakby wszyscy wokół, niczym zwierzęta zamknięte w klatce, czuli zbliżającą się katastrofę. Zbliżające się zagrożenie.

Koniunkcja. Zima. Brak kontaktu z bliskimi. Układ gwiazd i planet.

Kiedyś, nim ruszyli ku gwiazdom, ludzie wierzyli w to, ze ich ułożenie ma znaczenie. Ze wpływa na ich los. O ile astrologia nigdy nie znalazła naukowego potwierdzenia, o tyle nigdy też nie zabrakło ludzi, którzy traktowali ja na poważnie.

Teraz, tutaj, na Ymirze, i ty zaczynasz wierzyć, ze ułożenie ciał niebieskich wokół planety może mieć ogromny wpływ na was – ludzkich intruzów, którzy odważyli się rzucić wyzwanie lodowej pustce. Szczególnie koniunkcja może wyjątkowo destruktywnie odbić się na ludzkiej psychice.
Może właśnie to tłumaczy ten niepokojący wzrost statystyk.

Z tymi myślami dotarłeś do miejsca, w którym pracuje Kamini. Sekcja medyczna na poziomie C. Tak zwany Trauma – Er.

Kamini uśmiecha się na twój widok i prowadzi przez sterylnie białe pomieszczenia oświetlane światłem ultrafioletowym do Sali Opatrunkowej. Stoi tam naprawdę profesjonalny sprzęt medyczny. Medpaki o wielofunkcyjnym zastosowaniu oraz Stacjonarne Stabilizatory Funkcji Życiowych.

Trzy z ośmiu są zajęte. Kamini zauważyła twoje spojrzenie i pokręciła głową.

- Nagłe przypadki. Ten tam, ofiara bójki wśród górników, cięcie przecinarką plazmową. Zaczęliśmy rekonstrukcję ręki. Ta dziewczyna obok, wypadek przy komorach grzewczych. Para wodna z wycieku poparzyła ją w 40%. Trwa proces regeneracji tkanek. Nasz przypadek jest tam.

Trzecia Komora. W przeźroczystym płynie, z maską umożliwiającą oddychanie unosił się jakiś mężczyzna. Mimo końskich dawek środków usypiających oczy mężczyzny były otwarte. Ale spał. Poza przepaską na biodrach był nagi i mogłeś widzieć ślady po okaleczeniach na rękach. Zadziwiająco symetryczne, głębokie i ... tajemnicze. Procesy rekonstrukcji tkanek dopiero się rozpoczęły.

- Dziwaczne, prawda. Chciał się zabić, ale też poznaczyć tymi dziwacznymi znakami. Co więcej, jak go przywieźliśmy bełkotał coś bez ładu i składu. Mam to nagrane.

Włączyła swojego WKP i pokazała ci holonagranie. Mężczyzna z Stabilizatora miotał się w potężnym uścisku dwóch ochroniarzy z poziomu C. Wył coś bez ładu i składu, lecz w zatrważającej regularności. Wywracał oczami, a z ust płynęła mu krew.
Uspokoił się dopiero po tym, jak Drebran – asystent żony – wpakował mu dawkę środków uspokajających..

Nim zdążyłeś coś powiedzieć drzwi do pomieszczenia otworzyły się i stanęło w nich dwóch ochroniarzy VITELLI w ciężkich strojach. Sekcja B. Sama góra Dyrekcji.

- Pacjent Dwight Johnson – nawigator?

Kamini wskazała mężczyznę o którym przed chwilą rozmawialiście.

- Mamy go stąd zabrać. Proszę go przełożyć do SFR.

- Ale...- zaprotestowała żona. – Jego stan jest dość poważny...

- Mamy rozkazy, pani doktor Kamini Mahariszi – powiedział zimnooki dowódca patrolu. – Proszę nie utrudniać.

Jego kolega położył dłoń na pistolecie elektrycznym.

To na pewno nie było rutynowe zachowanie.
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 23-09-2010 o 22:59.
Armiel jest offline