Spotkanie w biurze dobiegło końca i Hiddink rad nie rad musiał powrócić do swych obowiązków. Jednakże nie miał to być kolejny wypełnionymi li tylko pracą dzień. Gdy wrócił ze spotkania z grafikiem i zaczął przeglądać jego prace do gabinetu wpadła podekscytowana Kate.
- Szefie … szefie dzwoni Effendi. Łączyć ?
- No jasne. Jeszcze się pytasz ? – odparł natychmiast Herbert zaskoczony niecodziennym zjawiskiem.
„Effendi” był to bowiem nikt inny jak Frank Nelson Doubleday założyciel i jeden z dwóch właścicieli Doubleday & McClure Company. Wydawnictwa w którym pracował Hiddink.
Telefon na biurku Herberta rozdzwonił się i Herbert odchrząknąwszy dla zwilżenia gardła podniósł słuchawkę.
- Hiddink słucham ?
- Cześć Herb. Co u Ciebie słychać ? – rozległ się głos szefa wszystkich szefów.
- Witaj Frank. Jak zwykle siedzę na tyłku i zarabiam dla Ciebie pieniądze. – w firmie panowały dość familiarne stosunki. Przynajmniej wśród kierownictwa.
- Czyli to co lubię. Słyszałem o tym kontrakcie z Woolf. Chciałem Ci pogratulować. Dobra robota.
- Dzięki Frank.
- Słuchaj … chciałbym z Tobą pogadać. Możesz wpaść o siódmej do Algonquin Club na kolację ?
Herbert na chwilę zaniemówił zaskoczony. Zaproszenie do Algonquin Club, to było jak wręczenie cholernego kongresowego medalu honoru.
- Żartujesz. Będę choćbym miał się tam przyczołgać. – Herbert zaśmiał się. Podobny śmiech odpowiedział mu po drugiej stronie.
- To jesteśmy umówieni. Acha Herb … to spotkanie tylko między nami.
- Jasne. Żadnych kobiet.
Tradycją Algonquin Club było to, iż jego członkami byli wyłącznie mężczyźni w dodatku bogaci i wpływowi. Bankierzy, przedsiębiorcy, rektorzy uniwersytetu, urzędnicy najwyższych szczebli. Jeśli gdzieś w Bostonie skupiała się śmietanka władzy i bogactwa, to właśnie tam.
Hiddink skończył rozmowę i zaciągnął się dymem z cygara. Wyciągnął też z biurka dwie szklaneczki i nalał do nich chowanego na specjalne okazję
„Jasia Wędrowniczka”.
Kate patrzyła na niego i nie mogąc już wytrzymać spytała :
- No i … ?
Hiddink przywołał ją gestem ręki i wręczył jej szklaneczkę wypowiadając tylko jedno słowo.
- Algonquin.
- Tak ! Tak ! Tak ! – Kate aż podskoczyła z radości, stuknęła się z Herbertem szklaneczką, wypiła jednym haustem, po czym zakrztusiła się i zgięła wpół próbując zatrzymać spazmy kaszlu.
- Spokojnie mała. Spokojnie. – Herbert poklepał ją po plecach.
– To nie cola.
Kate prawie w ogóle nie piła toteż jej reakcja na mocny trunek była cokolwiek zabawna.
- Nie lubię dzielić skóry na niedźwiedziu, ale możesz w tym miesiącu liczyć na podwyżkę. Bez Ciebie nie rozpędziłbym tych czarnych chmur nade mną.
Spojrzał dziewczynie prosto w oczy. Oboje wiedzieli w jak trudnej sytuacji był Hiddink i jak niewiele brakowało, by Effendi miast zaproszenia na ekskluzywną kolację wręczył mu wypowiedzenie.
Herbert wrócił do swego domu na przedmieściach, by się przygotować na wieczór. Ledwo przekroczył próg, a dopadło go poczucie nieobecności. Żona i córka wyjechały rano do Filadelfii i prócz służby, był w domu sam. Zdziwił się, że nie odczuwa radości z tego powodu. Nie raz bowiem tęsknił za tym by pozbyć się hałaśliwej Betty i gderającej Emmy, a teraz ledwie po kilku godzinach ich nieobecności zaczynał tęsknić.
- Ramoleję na starość. – mruknął szykując się do spotkania.
Pod nieobecność żony pomagali mu przy tym Polly i Łosiek.
Punktualnie o siódmej wieczorem Hiddink zajechał przed budynek Algonquin Club.
Jednego z najbardziej szacownych klubów Bostonu i całych Stanów. W środku nie było tłoku. Kręciło się ledwie paru klubowiczów. Wśród nich zaś Frank Nelson Doubleday.
Panowie przywitali się z iście amerykańską wylewnością, poklepując się po plecach i obściskując. Potem zaś zjedli posiłek. Niezbyt obfity, bo Herbert nie chcąc się obżerać przy Effendim zjadł już jedną kolację w domu.
Gdy po posiłku zasiedli w klubowych fotelach przy kawie i cygarze. Od słowa do słowa po powiedzeniu tych wszystkich mało istotnych bzdur Doubleday przeszedł do konkretów.
- Mam dla Ciebie propozycję Herb, ale niech to zostanie między nami. McClure i ja cieszymy się, że firma się rozrasta, ale po śmierci Walta Page’a brak nam wspólnika do kierowania tym wszystkim. – przerwał robiąc efektowną pauzę.
- Ludzie mówią, że będzie nim Twój syn Nelson. – Hiddink orientował się nieźle w sytuacji.
- Tak mówią ? Co ? – Doubleday udał zdziwienie.
– No to mają rację, ale Nelson będzie potrzebował niańki. Przynajmniej na początku. Ty byłbyś tą niańką.
Herbert rozsiadł się wygodnie.
- Na razie mówisz mi, że będę miał więcej roboty, a co z tego będę miał ?
Doubleday zaśmiał się krótko.
- To w Tobie lubię Herb. Co byś powiedział na Triangle Books, własny udział i całkowitą niezależność ?
- Powiedziałbym, że to więcej niż się spodziewałem. Przyjmuję. – nie zastanawiając się długo Hiddink złapał okazję.
- Świetnie. Chciałbym żebyś poznał Nelsona. We wrześniu ma urodziny. Myślę że to dobra okazja. Czuj się zaproszony z Emmą, a tak przy okazji co u niej słychać.
- Wyjechała do matki do Filadelfii.
- O ? To cieszysz się wolnością.
- Tak jakby.
- Znam całkiem miłe miejsce dla słomianych wdowców. Lokal mieści się na barce, która wypływa wieczorem poza wody Stanów, jeśli wiesz co mam na myśli. – Effendi puścił do niego oko.
- Poza krainę przymusowej abstynencji.
- Właśnie. Nazywa się Dance Macabre.
Hiddink spojrzał na Doubledaye zdumiony. Cóż za nieprawdopodobny fart.
- Sympatyczna nazwa. – powiedział ostrożnie.
- Prawda ? Jeśli chcesz załatwię Ci wejściówkę.
- Chcę. Jeśli to nie kłopot, to i dla osoby towarzyszącej. Na kiedy możesz załatwić ? Emma wraca niedługo …
Frank tylko pokiwał głową ze zrozumieniem.
- Sądzę, że najwcześniej na piątkowy wieczór.
- Znakomicie. – Herbert pomyślał „today is a good day”.
Oto był na najlepszej drodze by stać się „grubą rybą” nie tylko w sensie tuszy.
Po wyjściu z klubu uznał, ze potrzebuje nieco treningu. Zadzwonił więc i umówił się z Laurą u niej w opłacanym przez Herberta apartamencie. Nie odwiedzał dziewczyny zbyt często, a ostatnio wcale. Miał inne sprawy na głowie. Ten wieczór wymagał jednak specjalnego potraktowania. U kochanki zabawił, aż do rana.
Następnego dnia postanowił dowiedzieć się czegoś w wydziale budownictwa o budynku ze zdjęcia i poszukać kontaktów w urzędzie imigracyjnym. Jeśli ten brodacz ze zdjęcia był rosyjskim popem, to być może mają jego dane, bowiem wizyta w cerkwi nic nie dała. Niestety na uzyskanie informacji potrzeba było czasu, ale i tak Herbert musiał czekać do piątku. Musiał też się skontaktować z resztą. Był ciekaw jak też im minął wieczór, choć podejrzewał, że nie był tak udany jak jego.