Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-09-2010, 23:46   #36
emilski
 
emilski's Avatar
 
Reputacja: 1 emilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodze
Ten bolesny świdrujący dźwięk, który podstępnie wkradał się pod korę mózgową Waltera Choppa, zdawał się być czymś więcej, niż tylko dźwiękiem budzika, który księgowy resztką zachowanego rozsądku nastawił, zanim zamknął oczy i stracił przytomność. Zdawał się być cieniutkim wiertłem, które ktoś z bolesną konsekwencją, wkręcał w czaszkę Choppa. Walter musiał jak najszybciej zareagować, żeby jego głowa nie eksplodowała na tysiące małych kawałeczków.

Spod kołdry wyskoczyła nagle jedna ręka i bezbłędnie trafiła w cel. Błoga cisza z powrotem spłynęła na Waltera i mgła zaczęła spowijać na powrót wybudzony umysł.

Kiedy nagle dotarło do niego z siłą dwukrotnie większą, niż ta budzikowa: Kurwa mać, pogrzeb Angeliny!!!!!!!!

Księgowy chciał zerwać się najszybciej, jak tylko umiał. Udało mu się ostrym ruchem zrzucić z siebie kołdrę i gwałtownie usiąść. Czynnościom tym towarzyszył głuchy odgłos upadających przedmiotów na dywan. To piersiówki, które miał ze sobą poukrywane w kieszeniach poprzedniej nocy, powyplątywały się teraz ze spodni, w których spał, i powypadały z łóżka. Ich widok sprawił, że Chopp natychmiast pobiegł do toalety i zwymiotował wszystko to, co mu zostało z wczorajszego dnia. Chwilę leżał oparty o sedes, dochodząc powoli do siebie. Cały czas miał jakieś takie dziwne uczucie, że coś jest z nim nie tak. Jakby był nie w swojej skórze. Czyżby się zatruł? Ból głowy to przecież normalka, ale ból pleców, wszystkich mięśni i jakaś taka nienaturalność na twarzy... Podniósł się ciężko i stanął twarzą w twarz ze swoim odbiciem w lustrze. Zobaczył w nim człowieka, któremu po twarzy przebiegło stado świeżo podkutych koni. I wtedy ból wszystkiego powyżej szyi wrócił w potężnych pulsujących dawkach.

Zrobił to, co pierwsze przyszło mu do głowy; wybiegł z mieszkania i zapukał do pani Higgins.

-O Boże! Walterze! - ta zawołała przestraszona na jego widok. - Co ci się stało chłopcze?!

-Nic takiego... -dopiero zauważył, że mówienie sprawia mu dodatkowy ból. -...pani Higgins... coś na ból, proszę...

Sąsiadka przejęła się stanem swojego stałego klienta i natychmiast się zakręciła wokół jakichś proszków, cały czas mówiąc do niego: -Wejdź Walterze do środka, wejdź, wejdź, usiądź sobie tu u mnie na kanapie... Jezu z ciebie był zawsze taki spokojny chłopiec, a ostatnio właśnie coraz więcej u mnie kupujesz, znikasz na całe noce i proszę... są efekty. Boże, jak ty wyglądasz – teraz patrzyła na niego, jak spijał ze szklanki przygotowaną przez nią miksturę. -Zobacz na siebie: podarta koszula, wszystko we krwi, poobijana twarz...

-Dziękuję – Walter oddał jej opróżnioną szklankę. Nie miał zielonego pojęcia, co w niej było, ale rzeczywiście jakby poczuł się lepiej. Przynajmniej mówienie przychodziło mu już z większą łatwością. -Naprawdę pani dziękuję. Jest pani kochana, pani Higgins.

Dyskretnie wycofał się do swojego mieszkania i dopiero teraz zauważył, że rzeczywiście, wszystkie ciuchy są do wywalenia. Napuścił gorącej wody do wanny i powoli zaczął odparowywać. I, przede wszystkim, przypominać sobie wszystkie wydarzenia, które doprowadziły go do takiego stanu. Przypominał sobie klatka po klatce i odtwarzał wizyty w obu rosyjskich knajpach, a im więcej sobie przypominał, tym bardziej się uśmiechał. Aż w końcu, nie mogąc dłużej powstrzymywać radości głośno się zaśmiał sam do siebie. Równie szybko zamilkł – to ból w żuchwie nie pozwalał mu na więcej. Ale co tam ból, to naturalne koszty takich przyjemności. Minie. Ale co się zabawił, to jego. Naprawdę wspomnienie tej nocy wprawiło go w taki dobry humor, że szybko się podniósł, wytarł i wskoczył prawie, że raźno, w czarny garnitur. Był z siebie zadowolony. Wiedział, że pewnie nieźle wnerwił swoim zachowaniem Dwighta i Hiddinka, ale co tam. Nie pamięta, żeby kiedyś tak dobrze się bawił.

Patrząc na zegarek, zrozumiał, że jest już spóźniony. Wyjście na dwór spowodowało nawrót wszystkich niedogodności z rana. „To ten hałas. Muszę szybko znaleźć taksówkę”. Walter nawet nie wiedział, że mijający go przechodnie, dziwnie go obserwują. Rzeczywiście, Chopp jakoś nienaturalnie się ruszał. Wszystko robił jakby dwa razy wolniej. Jakby wszystko przychodziło mu dwa razy trudniej.

Na szczęście na cmentarzu nikt nie zwrócił uwagi na jego wygląd. Przybył na miejsce w połowie ceremonii i nie kupił nawet kwiatów od straganiarek przed cmentarną bramą. jakoś mu to umknęło. Stanął lekko z tyłu i z pochyloną do przodu głową obserwował całkiem spory tłumek ubranych na czarno osób. Aż wreszcie zobaczył Dominica. Stał najbliżej trumny. Obok niego Harold... Boże... jaki on był zmęczony... teraz zaczęła go nachodzić jakaś kolejna fala bólu... znowu przestało do niego cokolwiek docierać. To chyba proszki przestawały działać. O niczym już nie myślał. Starał się być niezauważalny i pogrążony w smutku. Jego wzrok cały czas spoczywał na tej dwójce.

W końcu, powoli ludzie zaczęli się rozchodzić. Tłumek rzednął z minuty na minutę. Kilka osób odwracając się z zamiarem opuszczenia cmentarza, potrąciło go ramieniem, wpadając na niego. Ale on się nie ruszał. Trwał tak umartwiony swoją sytuacją i wpatrywał się w tę dwójkę. Dominic przyklęknął nad trumną i położył na niej dłoń. Harold wykonał taki sam gest w stosunku ramienia Dominica. Walter zauważył, że nie przyszło mu to łatwo, było wyczuwalne jakieś napięcie między nimi. Figgings odszedł, nie zauważając księgowego. Dominic w końcu podniósł się z kolan, dając tym samym znak grabarzom do spuszczenia trumny. Duvarro się odwrócił. Miał w oczach łzy. Powoli ruszył prze siebie, kiedy nagle stanął jak wryty, bo spostrzegł stojącego przed nim Choppa. Był zbyt zaskoczony, żeby móc ukryć strach na widok stanu, w jakim ten się znajdował.

-Boże – wyjąkał zasłaniając usta. - Co się panu stało?

-Panie Dominicu... - księgowy postanowił ograniczyć do minimum to, co chce powiedzieć. Po pierwsze ze względu na ogólny dyskomfort, jaki odczuwał, a po drugie, żeby wzbudzić w Duvarro niepokój i go zaintrygować. -Naprawdę jest mi przykro z powodu Angeliny... to naprawdę wielka strata. Proszę przyjąć moje kondolencje.

-Dziękuję panu, panie Chopp. Nigdy bym nie przypuszczał, że dożyję takiej chwili. Ale co się panu stało, na miłość boską, przecież wygląda pan, jakby pan właśnie wstał z któregoś z tych grobów.

-To nic, panie Duvarro – Walter cały czas miał skuloną pozycję, jakby było mu zimno. Wszystko mówił jednostajnym tonem, nie wyrażającym żadnych emocji, ręce trzymał w kieszeniach marynarki. Nikt tego nie widział, ale były zaciśnięte w pięści. Mocno. W końcu Chopp stał naprzeciwko mordercy i musiał robić dobrą minę do złej gry. -Po prostu znalazłem dowód, o który pan prosił...

-Dowód? Jaki dowód? Mów pan jaśniej, proszę!

-Nie teraz... -Chopp na chwilę zawiesił głos bo przecież nie ustalił z Garrettem, gdzie ma umówić tego wielkiego faceta. Błyskawiczny tok myślowy zaprowadził do dzielnicy portowej, tam ewentualny napad na kogoś, nie powinien wzbudzić nadmiernej sensacji. -Proszę się spotkać ze mną w Tawernie Hancocka w dzielnicy portowej. Jutro o godzinie trzeciej po południu. Proszę przyjść samemu i upewnić się, że nikt pana nie śledzi.

-Panie Chopp, natychmiast proszę powiedzieć, co się stało! - Duvarro schwycił księgowego za ramiona i potrząsnął. - Walterze, powiedz mi!

Twarz Waltera wykrzywił grymas bólu, wtedy Dominic go puścił.

-Jutro... jutro... Wszystkiego dowie się pan jutro. A teraz proszę mi wybaczyć – odwrócił się na pięcie i zaczął szybko się oddalać. „Ufff, jak dobrze, że to już za mną”.

Ale niestety to dopiero początek dnia. Przeszedł przez bramę cmentarza i wskoczył do nadjeżdżającego tramwaju. Pamiętał, gdzie jest biuro Hiddinka, bo przecież miał tam swego czasu odebrać swoją rekomendację do Duvarro Sprocket. Cholera, to było tak niedawno, a miał wrażenie, że minęły już lata od tych początkowych podchodów, jakie podejmowali w związku z morderstwem Angeliny. Wszystko tak szybko się potoczyło. Z dnia na dzień jest coraz bardziej niebezpiecznie, a Victor ciągle leży w szpitalu i w dodatku przyznał się do tego morderstwa... Nie wiedział, czy są coraz bliżej, czy coraz dalej. Wiedział za to, że strasznie zaczęło go ssać w żołądku, a głowa powoli zaczynała się buntować przeciw wcale nie najcichszym dźwiękom wydawanym przez bostoński tramwaj.

Wysiadł na przystanku, z którego były powinny być już tylko dwa kroki i po krótkim rekonesansie, odnalazł właściwy adres. Był wdzięczny Hiddinkowi, że już na miejscu w biurze, gdy wszyscy zajęli miejsca, poczęstował go nie tylko piekielnie dobrą kawą, ale i całkiem smaczną kanapką – Walter miał wrażenie, że Hiddink, a właściwie jego sekretarka, bo to ona zajęła się posiłkiem, ratował mu życie po raz drugi. Chopp przeżuwał powoli, starając się uważać na swoją szczękę, ale kiedy Herbert wyjaśnił wszystkim, że celowo spotykają się tutaj, a nie u Styppera, żeby ten nie miał dostępu do najnowszych rewelacji, nie wytrzymał. Nie wytrzymał i, pomimo bólu, jaki wciąż odczuwał, musiał zainterweniować:

-Co wy z tym Stypperem? Naprawdę uważacie, że on jest podejrzany w tej sprawie? Przecież to on sam nas tutaj skrzyknął, żebyśmy pomogli Proodowi. To jego zasługa, że teraz robimy, to co robimy. Wydaje mi się, że nie powinniśmy go teraz wykluczać. Ludzie, spędziłem z nim kawał życia w ciężkich warunkach i dam sobie rękę za niego uciąć.

Tłumaczenia, że to wszystko dla dobra śledztwa i że nikt wcale Styppera o nic nie podejrzewa, nic Walterowi nie dały.

-Ktoś sprzątnął nam niejako sprzed nosa dwóch gliniarzy. Ludzie którzy mogli nam coś powiedzieć ginęli, jak ten Ciemoszko, więc może bez niego pójdzie nam lepiej – wytłumaczył Hiddink.

„I co z tego? I co z tego?” - gadanie pozostałych nie usatysfakcjonowało księgowego. Nie dość, że ma fatalny stan fizyczny, to jeszcze musi słuchać takich bzdur. Dzisiaj czegoś nie mówią Teodorowi, jutro nie powiedzą Amandzie, a pojutrze Walterowi. Spirala podejrzeń gotowa. A takie zachowanie prowadzi w ślepy zaułek. „Musimy sobie ufać, do cholery!” - Chopp wykrzyczał, ale tylko w myślach. Nie wychylał się już więcej w tym temacie, był zbyt wykończony, żeby jeszcze walić głową w mur nie do przebicia. Ale nie zamierza tolerować i przystawać na takie zachowanie. Tym bardziej po kolejnych rewelacjach, o których opowiedziała Amanda. Rewelacjach z przetłumaczonej księgi. Obrzydlistwa typu rozmnażanie guli. Wystarczy tego badziewia, w którym siedzą wszyscy razem, nie potrzebują robić dodatkowego bagna wewnątrz grupy. Ale znowu nie powiedział tego głośno.

Na szczęście zdjęcia, jakie wszyscy dostali od Hiddinka, sprowadzały wszystko do pierwiastka ludzkiego. Przeglądając fotografie, nie mógł opędzić się od myśli: „No proszę, to syn Herberta rzeczywiście poważnie był w to zaangażowany. Tego Hiddink na pewno się nie spodziewał...”

Jakiś duchowny..., kobieta..., Aleksander Duvarro..., chata..., „Dance Macabre”... Nic te fotografie mu nie mówiły... Duvarro... Tak naprawdę, to pierwszy raz widzi głównego udziałowca firmy. Całkiem podobni są z Dominikiem. A może to po prostu wszyscy z tymi hiszpańskimi bródkami wyglądają tak samo. Czyli wszystko wskazuje na jakąś sektę. Spotykają się na barce, a rytuały odprawiają w tej wiejskiej chacie. I jeszcze podejrzenie, że Aleksander spełniał jakąś misję dla nich w innym miejscu i dlatego zniknął... „Nie, to nie trzymało się kupy. Przecież to on zerwał kontrakt. Musiał odkryć pewne nieprzyjemne rzeczy i chciał ich od siebie wywalić. Ale z drugiej strony, gdyby to miało być całkiem niedorzeczne, chłopak nie pisałby o tym w swoim notesie – w końcu byli z Angeliną na tropie czegoś poważnego. Może Aleksandra też zakazili. Zrobili z nim to samo, co z Proodem...”

Spotkanie przerwała sekretarka Hiddinka, przypominając mu o spotkaniu z jakimś grafikiem. Niestety, Walterowi nie było dane spełnić jego aktualnego marzenia, czyli walnąć się do łóżka i przez tydzień z niego nie wstawać. Czekały go jeszcze długie godziny pełne obowiązków. Zaraz po spotkaniu pojechał z Garrettem obejrzeć „Tawernę Hancocka” i przygotować szczegóły jutrzejszego planu. Detektyw nieoczekiwanie pochwalił księgowego za wybór miejsca; rzeczywiście okolica była wymarzona do napadu na człowieka w biały dzień i nie wzbudzenia tym niczyich podejrzeń ani niezdrowego zainteresowania przechodniów. Tutaj każdy z przechodniów był potencjalnym napastnikiem, ale wnętrze samej tawerny nie było wcale takie złe.

Plan był prosty: Chopp czeka w tawernie na Dominica. Pod pazuchą trzyma coś w kształcie książki zawinięte w papier. Dominic zjawia się raczej punktualnie. Walter cały zdenerwowany pokazuje mu dyskretnie typa spod ciemnej gwiazdy, który śledził go cały czas, a teraz siedzi tu w rogu knajpy. Ręka Waltera wskazuje oczywiście na Dwighta zasłoniętego gazetą. Chopp z Duvarro wychodzą szybkim krokiem i poruszają się wyznaczoną wcześniej trasą. Od tyłu atakuje ich Garrett, pozbawiając Choppa przytomności. Księgowy pada na chodnik, wypuszczając na ziemię dowód, który przyniósł Dominicowi. Dwight zajmuje się Hiszpanem, aż księgowy się ocknie i wypłoszy go rewolwerem. Co dalej? Życie pokaże, pewnie we dwójkę pójdą gdzieś na drinka i Chopp sprzeda udziałowcowi historyjkę sekty działającej w Duvarro Sprocket, a dowód w postaci opisów rytuałów i fotografii członków sekty, został skradziony przez napastnika.

Plan był dobry. Po tych wydarzeniach, Dominic albo stanie się ich sprzymierzeńcem, albo zaniepokoi się, że są tak blisko tajemnicy i będzie musiał wykonać jakiś szybki ruch. A wtedy się odkryje.

Plan był dobry. A Walter był podekscytowany. Współpraca z detektywem, omawianie szczegółów, przechodzenie miejscami, w których jutro odbędą się zaplanowane wydarzenia, działały lepiej, niż proszki pani Higgins. Ból ustępował automatycznie, myślenie Choppa się wyostrzało, ilość adrenaliny niepostrzeżenie wzrastała mu we krwi. Chciał działać. A jeszcze przed chwilą chciał po prostu iść spać. Ale to było tak dawno temu.

Pożegnali się z Dwightem i życzyli sobie jutro powodzenia. Nie obyło się oczywiście bez głupich uwag, dotyczących wczorajszej nocy. Ale jutro Walter pokaże, że potrafi być profesjonalistą. Pozostała jeszcze jedna sprawa: rewolwer. Niestety, Herbert nie chciał wypożyczyć na to jedno popołudnie, nawet nienaładowanego. Przynajmniej dał konkretne wskazówki, gdzie kupić najtaniej i w miarę pewnie. Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Walter ciągle był zajęty, wydarzenia szybko się toczyły i brakło czasu na takie zakupy. Teraz nie ma wyjścia. Wreszcie będzie uzbrojony.

Na pobliskim posterunku policji dostał druk, który trzeba wypełnić w sklepie przy zakupie. Policjant czujnie mu się przyglądał i odezwał się, trzymając karteczkę zawieszoną w powietrzu: -Mam nadzieję, że nie zamierza pan się mścić.

No tak, Walter przypomniał sobie wtedy o swoim wyglądzie i uśmiechnął się: -A, to... Nie, to się przewróciłem na schodach.

Wziął druk i skierował się w końcu w stronę domu. Broń kupi jutro z samego rana.

***


-Czy ktoś zostawił dla mnie wiadomość? - zapytał w cukierni, która mieściła się w jego kamienicy i jednocześnie służyła mu za skrzynkę kontaktową. Własnego telefonu w mieszkaniu nie posiadał.

-Witam, panie Chopp – odezwał się Harry, który dzisiaj stał za ladą i obsługiwał gości. -Pięknie pan wygląda.

-A, daj spokój Harry. Lepiej gadaj, czy jest coś do mnie.

-Tak, dzwonił do ciebie niejaki... - Harry podniósł do oczu karteczkę, na której niewyraźnie nawet dla samego siebie nabazgrał szczegóły wiadomości. -Harold chyba Figgings, czy jakoś tak. Kazał przekazać, że jeśli jesteś jeszcze zainteresowany sprawami firmy, to on będzie jutro o 12 jadł lunch w „Błękitnej”. Wiesz gdzie to jest Walter?

-„Błękitna”? Czy to nie koło Cambridge Street?

-Zgadza się. Zdaje się, że jesteście umówieni.

-Dzięki Harry, to naprawdę ważne.

-Powiesz mi wreszcie, kto cię tak urządził?

-Może później, teraz muszę jeszcze zadzwonić, póki czekam na jedzenie – pochylił się i wyjrzał przez szybę na przeciwną stronę ulicy. Tam, w narożnej knajpie, przyrządzali mu znowu jego ulubiony stek.

***

-Halo? - Walter usłyszał głos po drugiej stronie słuchawki.

-Witaj Teodorze, Walter z tej strony...

-Witaj, Walter, wreszcie jakieś wieści. Już nie mogę się doczekać. Jeśli o mnie chodzi, to jeszcze niewiele wiem o Kuturbie, ale jestem na dobrej drodze. Czy dzwonisz, żeby zaanonsować kolejne spotkanie?

-Spotkanie to już się odbyło, Teodorze. I niestety bez ciebie. Wyobraź sobie, że pozostali członkowie grupy, z Hiddinkiem na czele, postanowili, że lepiej się z tobą nie spotykać i nie wtajemniczać cię w szczegóły śledztwa.

-Czemu? Co się stało?

-A bo policjanci, których mieli przesłuchać zginęli zanim do nich dotarli... a bo Ciemoszkę też zastrzelili... - Walter kontynuował tonem, jakby mógł wyliczać w nieskończoność. -Rozumiesz? I oni twierdzą, że może niekoniecznie komuś donosisz, ale może masz za długi język i niechcący coś wypaplałeś komuś i trzeba cię odstawić.

-Z jednej strony, to całkiem rozsądne i ostrożne – reakcja Styppera była spokojna. -Sprawa jest na tyle delikatna i niebezpieczna, że nawet cień podejrzenia powinien dyskwalifikować ze śledztwa. Tylko czemu akurat mnie? Walter, przecież wiesz, że jestem jednym z najlepszych przyjaciół Victora i to ja was tutaj skrzyknąłem, żebyście działali dla jego dobra...

-No pewnie, że wiem. I to samo im cały czas mówiłem, że powariowali, że takie wzajemne podejrzenia są chore.

-Nie, Walter, zostaw to – Teodor cały czas był bardzo spokojny. - Nie będziemy robić nic na siłę. Przede wszystkim dziękuję ci, że zadzwoniłeś powiedzieć mi o tym. Rób dalej wszystko tak, jakby nigdy nic. Nie będziemy na siłę ich do mnie przekonywać, bo to może przynieść odwrotne skutki. Niemniej jednak, będę cię prosił, żebyś cały czas próbował działać na moją korzyść i zdobyć na nowo zaufanie dla mojej osoby. A teraz opowiedz lepiej, co nowego się dowiedzieliście.

Walter opowiedział przebieg spotkania w biurze Herberta i co planują jutro z Dwightem. Pożegnali się serdecznie i Chopp mógł wreszcie iść naprzeciwko odebrać obiad. Posiłek postanowił zabrać do domu, gdzie będzie mógł pomóc sobie szklaneczką brązowego płynu i zapalić pierwszego dzisiaj papierosa. A potem spać. Należało mu się to. Porządny sen. Szczególnie, że jutro czeka go kolejny dzień pełen napięć: najpierw rano musi kupić rewolwer, później ma lunch z Figgingsem, a na deser czeka go akcja z Dominikiem.Załącznik 741
 

Ostatnio edytowane przez emilski : 21-09-2010 o 23:57. Powód: dodanie zdjęcia
emilski jest offline