Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-09-2010, 16:29   #6
brody
Konto usunięte
 
Reputacja: 1 brody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputację
Siwy mężczyzna siedzący w skórzanym fotelu z uwagę słuchał słów stojącej przed nim Rebeci. Ta długo opowiadała o przeprowadzonej przez nią ostatniej nocy akcji.
- Jesteś pewna, że te dwa półgłówki załatwiły wszystko jak trzeba?
- Oczywiście. Wszystko przygotowałam sama, oni tylko wykonali moje zalecenia.
- To dobrze. Martwię się. Nie chciałbym, aby przed zakończeniem naszej operacji pojawiła się tu węsząca policja.
- O to się nie bój Wasylu. Zadbałam o to, by lokalna policja zapomniała o istnieniu tego miejsca.
Siwo włosy mężczyzn uśmiechnął się promiennie.
- Widzę Rebeco, że z każdym rokiem twoje umiejętności i pewność siebie rosną.
Kobieta odpowiedziała takim samym uśmiechem.
- Staram się. Poza tym miałam dobrego nauczyciela.
- Wiesz, że nie lubię lizusostwa. - skarcił ją Wasyl - Niczemu to nie służy.
- Mówię szczerze...
- Tym gorzej dla ciebie - odparł mężczyzna, nagle zmieniając ton głosu na hardy i ostry - Mówiłem ci nie raz, że nikomu nie można ufać, nikomu. Jeżeli chcesz być figurę, a nie pionkiem w tej grze.
- Myślałam, że my to co innego...
- Zmieńmy temat. Pomówimy o tym kiedy indziej. Wróćmy teraz od naszych gości. Jak oni się teraz czują.
- Zgodnie z twoim zaleceniem podałam im krew oraz kanapki z lekiem nasennym.
- Zjedli je?
- Wszyscy oprócz, oprócz tego MacArthura. - przyznała z niechęcią Rebeca.
Wasyl wstał i zrobił kilka kroków po pokoju. Przystanął przy oknie i wpatrując się w ciemność, panującą za szybą rzekł:
- Myślałem, że to będzie jedna z naszych dam. Skoro to jednak on, niech i tak będzie. Niech jak chce los. Widać, że to on jest najbardziej dla mnie odpowiedni. Zajmę się nim jeszcze dzisiejszej nocy. Pozostali niech na razie śpią. Jutro ty przeprowadzisz z nimi rozmowy.
- Jak sobie życzysz Wasylu.
- Niech Jeff przygotuje samochód i niech czeka na mnie za piętnaście minut.

KURT MACARTHUR
Czas płynął ospale i strasznie powoli. Kurt nie mógł sobie znaleźć miejsc. Niespokojne myśli i powracające pytanie, nie pozwolały mu nawet zasnąć.
Sam nie wiedział ile czasu minęło, gdy za drzwiami usłyszał kroki. Na ten dźwięk spiął się i zamarł w oczekiwaniu.
Mechanizm zamka zagrał i po chwili w progu stanął wysoki, siwy mężczyzna w czarnym fraku i koszuli z żabotem. Zawiesił wzork na Kurcie i przez kilka sekund, wpatrywał się w niego.
Mężczyzna miał ostre rysy twarzy, zdradzające szlacheckie pochodzenie. Jego blada cera, dziwnie kontrastowało z głęboką barwą jego oczu. Pod tym spojrzeniem MacArthur poczuł jak przechodzą mu ciarki po plecach. Nie mógł zrozumieć, czemu nagle poczuł się jak małe, nic nie znaczące zwierze.
- Witaj Kurcie!
Chłopak zaniemówił.
- Tak znam cię - kontynuował mężczyzna, widząc zdziwnienia na twarzy rozmówcy - Znam cię i to bardzo dobrze.
Mężczyzna we fraku zamknął drzwi i przysiadł na krześle przy biurku. Założył nogę na nogę i wbił wzrok w Kurta.
- Nazywam się Wasyl Petrescu i jestem gospodarzem tego domu. I to z mojego polecenia przywieziono cię tutaj.
Wasyl odczekał chwilę, by zobaczeć jakie wrażenie na chłopaku, wywołają jego słowa.
- Mam nadzieję, że czujesz się już lepiej. Gdyśmy zabierali cię ze szpitala, byłeś w fatalnym stanie. Wierzę, że masz na tyle siłyby udać się ze mną na małą przejażdżkę. Po drodzę wyjaśnie ci, dlaczego tutaj trafiłeś. Zgoda?

Czerwony pickup czekał przed domem. Przy samochodzie stał długowłosy, potężnie zbudowany mężczyzna. Widząc wychodzącego z domu Wasyla otworzył drzwi samochodu.
- Zapraszam do tyłu - rzekł gospodarz do Kurta - Ja z Jeffem zajmę miejsca z przodu.
Długowłosy mięśniak wpatrywał się w MacArthura z dziwnym błyskiem w oczach. Wyglądało to jakby chciał go pożreć wzrokiem.
- Do samochodu! - wrzasnął Wasyl - Ale już!
Jeff pokornie opuścił głowę i wsiadł za kierownicę. Po chwili odpalił silnik i z głośnym warkotem, samochód ruszył.
Leśna droga była wąska i kręta. Jeff jednak, mimo panujących ciemności prowadził z wielką wprawą. Omijał większe wyboje i z dużą prędkością wchodził w zakręty.
- Ludzkie życie jest jak płomień świecy, nie uważasz - rzucił Wasyl ni to do Kurta, ni to w powietrze.
Reflektory samochodu rozcianały czerń nocy, długim i mocnym snopem światła. Kurt nie poznawał tego miejsca, ale był pewien że są daleko za miastem.
- Masz rację - rzekł Wasyl - To wyspa Bowen. Bardzo tutaj cicho i spokojnie. Idealne miejsce na wypoczynek i relaks.
Znowu zapadła cisza, a samochód wyjechał z lasu na asfaltową drogę.
- Jeszcze kilka minut i będziemy na miejscu.

Samochód zatrzymał się na polanie na szczycie wysokiego wzgórza. Z miejsca tego rozpościerał się przepiękny widok na panoramę całej wyspy. Teren w większości pokryty lasami, przetykanymi tylko gdzie niegdzie enklawami cywilizacji, które lśniły w mroku światłem miejskich latarń.
- Przepięknie tu, nieprawdaż? - spytał Wasyl, gdy cała trójka wysiadła z samochodu. - Wspaniały widok. Ludzka cywilizacja i potęga nautry, tuż obok siebie. Wydawałoby się, że w idealnej harmoni.
W życie nie jest jednak takie kolorowe i piękne, jak nam to próbują wmówić. Coś o tym wiesz, prawda? - Wasyl spojrzał przenikliwie na Kurta.
- Ludzkie życie jest jak płomień świecy. Nietrwałe i bardzo delikatne. Wystarczy najmniejszy podmuch wiatru, by przestało istnieć.
Wasyl najwyraźniej lubował się w teatralnych pauzach i gestach. Po każdej kwestii zawieszał głos i wpatrywał się w dal. Kurt nie mógł się oprzeć wrażeniu, że uczestniczy w spektaklu teatralnym w którym ten siwy mężczyzna gra główną rolę.
- Poznałeś co to ból. Poczułeś na sobie oddech śmierci. Zimny i paraliżujący. Wiesz już jak kruche jest ludzkie życie i szczęście. Jeszcze parę godzin temu leżałeś w szpitalnym łóżku, sparaliżowany obezwładniającym bólem. Teraz dzięki mnie masz chwilę, by zaczerpnąć oddechu i przypomnieć sobie, jak to jest żyć pełnią życia.
Wasyl uśmiechnął się szeroko i ponownie zamyślił. Zrobił kilka kroków, to w lewo, to w prawo. Zatrzymał się nagle i wyciągnął rękę w stronę panoramy wyspy.
- Poznałeś ból i cierpienie. A teraz dzięki mnie wiesz już, że istnieje sposób na zwycięstwo nawet z najgorszym bólem. Mam moc, która jest silniejsza od potęgi samej śmierci. Niewiarygodne, prawda?
O świcie ból powróci. Nasz cudowny lek, który ci podaliśmy przestanie działać. Od ciebie tylko będzie zależało, czy będziesz chciał pokonać chorobę i śmierć.
Jeżeli tylko zechcesz, ja ci to umożliwie.
Wasyl podszedł do Kurta i stanął tuż przy nim. Jego twarz była zaledwie parę centymetrów od twarzy Kurta.
- Za chwilę, zobaczysz największą tajemnicę tego świata. Poznasz sekret nieśmiertelności. Cokolwiek zobaczysz nie ruszaj się i nie uciekaj. Nie krzycz i nie panikuj. - szeptał mężczyna - To nikomu nie pomoże, a wręcz przeciwnie.
Zza samochodu wyszedł Jeff ciągnąc ze sobą młodą kobietę. Była ona związana i zakneblowana. Włosy w nieładzie i pobrudzone ubranie świadczyło o tym, że musiał być ukryta gdzieś w pobliżu od dłuższego czasu.
- To próba twojej woli i chęci życia Kurcie - szeptał Wasyl stojąc za chłopakiem.
Jeff rzucił kobietę na ziemię. Kurt usłyszał jak jęczy z bólu. Knebel w ustach nie pozwalał jej jednak krzyczeć. Długowłosy mięśniak uklęknął przy niej i odchylił głowę do tyłu. Kurt zamarł, gdy zobaczył jak przednie zęby Jeffa wydłużają sie niczym u jadowitego węża. Po chwili zatopił je on w szyi kobiety. Ciałem kobiety wstrząsnął potężny dreszcz. Jeff jednak mocną przytrzymał ją i dalej spokojnie sycił się jej krwią.
- To jest właśnie nieśmiertelność. To jest jedyne lekarstwo na twoją chorobę. - szeptał Wasyl - Masz dość siły, by stanąć po stronie życia i pokonać śmierć?

MEYUMI SOU
Gdy Meyumi otworzyła oczy zdała sobie szybko sprawę, gdzie jest. Pamiętała ten pokój bez okien, pyszną kanapkę oraz szafę wypełnioną jej ubraniami. Pamiętała też jak próbowała nawiązać kontakt z kimś zamkniętym w sąsiednim pokoju. Musiał jednak usnąć, gdyż obudziła się siedząc przy drzwiach.
W momencie poczuła też że czuje się o wiele gorzej niż wcześniej. Ból powoli przypominał o sobie. Na razie atakował delikatnie i pomału. Jak dobry strateg przeprowadzał rozpoznanie. Meyumi poczuła powracający strach. Cudowny sen o uleczeniu właśnie się kończył. To było przerażające. Ktoś dał jej cień nadziei, a teraz go odbierał.
Nagle usłyszała kroki za drzwiami. Podniosła się, a w głowie poczuła delikatne zawroty.
Ktoś włożył klucz w drzwi jej pokoju. A po chwili otworzył je. W progu stanął wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna o długich, czarnych włosach. Uśmiechnął się promiennie w stronę kobiety i wszedł do środka. Zamknął za sobą drzwi i powiedział cichym, spokojnym głosem:
- Nie bój się. Nic ci nie zrobię. Jestem twoim opiekunem. Nazywam się Jeff Watherman.
Meyumi trudno było uwierzyć w te słowa. Potężne muskuły i twarde rysy twarzy mężczyzny, nie szły wogóle w parze z jego delikatnym głosem i uspokajającymi słowami.
- Boli cię prawda? - spytał współczująco - Wiem. Miałem tak samo. Rebeca jednak mi pomogła i teraz jak widzisz jestem zdrowy. Mogę ci pomóc, tylko daj mi szansę. Przysięgam, że cię nie skrzywdzę.
Jeff z każdym kolejnym słowem robił mały krok wprzód.
- Wiem jak to musi wyglądać, ale uwierz mi tylko ja mogę ci teraz pomóc. Połóż się na łóżku i zamknij oczy.

PETER BOYLES
Ból wdzierający się do czaszki niczym nocny złodziej, obudził Petera. Zasnął na krześle i na nim się obudził. Cudowną poprawę, szlag trafił. Nowotwór był silniejszy nawet niż cudowny lek, który został mu podany w tym dziwnym miejscu. Peter rozejrzał się po pokoju. Nic się w nim nie zmieniło. Prawie nic.
W drugim końcu pokoju stał wielki mięśniak o potężnym karku. Łysy gość ubrany w obcisły t-shirt, tylko jeszcze bardziej podkreślający jego muskulaturę, uśmiechał się kpiąco, patrząc na zdziwonego Boylesa.
- Nie pękaj koleś. - zaczął jak gdyby znali się całe życie.
Zbliżył się do Petera i wyciągnął rękę.
- Jestem Val Linstrom. Jak to oni mówią twój opiekun, a później może i ojciec. Kurwa jak to brzmi! Tak wiem za dużo informacji na raz. Zrozum mnie jednak, że nie jestem typem który bawi się w przymilne słówka. Walę prosto z mostu jak jest.
Łysy neandertalczyk mimo swojego sposobu bycia wydał się nie stanowić zagrożenia. Peter poczuł ulgę, gdyż miał już jak najbardziej czarne myśli. Kolejna fala bólu sprawiła, że Boyles aż skulił się w sobie.
- Boli co? To tylko znak, żebym mówił szybciej. Nie wiem stary jak to przyjmiejsz, ale ja nie jestem Wasyl i nie potrafie nawijać takich farmazonów jak on. Mam nadzieję, że mi tu nie zwariujesz.
Uśmiechnął się krzywo i usiadł na łóżku.
- Słuchaj sprawa jest prosta. Życie albo śmierć. Taki masz wybór. Wasyl kazał zabrać was ze szpitala i przemienić was. Po chuj, to już nie wiem. Ja mam przemienić ciebie. Jasne?
Widząc nie pewną minę Petera, kontynuował:
- Oglądałeś Blade'a? No, to ty jesteś takim sobie śmiertelnikiem, a ja wampirem łapiesz. Wasyl też jest wampirem, tylko innym... ale to teraz nie ważne. Jak mówiłem masz wybór życie lub śmierć. Jak cię przemienię to będziesz jednym z nas i będziesz mógł zapomnieć o tym pieprzonym nowotworze. Będziesz silny i zdrowy. Bycie wampirem ma swoje minusy, owszem. Wiesz... picie krwi i nie można wyjść na plażę, ale idzie przywyknąć. Poza tym picie krwi jest jak zajebisty orgazm z super laską. Tak to mniej więcej wygląda. Wasyl chce abyście wyrazili zgodę na przemianę. Mnie się tam nikt o zgodę nie pytał, ale on ma zasady. Jak się nie zgodzisz to cię pewnie i tak każe zabić. Wybór więc jest taki. Życie dalej z nowotworem i narażenie się na gniew Wasyla, albo przemiana. To jak będzie?

ANGELINA CANTAZARRO
- Obudź się - Angelina usłyszała kobiecy głos nad sobą.
Kobieta siedząca przy jej łóżku była tą samą, która odzwiedziłą ją wcześniej. Kiedy to było? Wczoraj? Nie była pewna.
- Wiem, że masz mętlik w głowie. Nie przejmuj się. Postaram się ci go rozjaśnieć.
Kobieta wstała i sięgnąła po leżącą na stole tacę z gorącą zupą.
- Najpierw zjedz coś, a potem porozmawiamy.
Angelina czuła zapach zupy i cieszyła się, że będzie mogła znowu zjeść coś normalnego. Niestety jednak ból przypominał o sobie. I gdy tylko aromat potrawy dotarł do jej nozdrzy, od razu zebrało się je na wymioty. Pokręciła więc tylko energicznie głową i cofnęła się pod ścianę.
- Ból wraca? Nie dobrze - powiedziała kobieta i usiadła ponownie przy łóżku - Posłuchaj mnie, ta rozmowa miał wyglądać zupełnie inaczej, ale w tych okolicznościach nie mam wyjścia. Nazywam się Rebeca Voort. To ja cię tutaj sprowadziłam. Jesteś piękna i wartościową kobietą i nie zasługujesz na to, by umierać tak młodo. Wiem, że to wszystko może brzmieć trochę dziwnie, ale to prawda. Jest sposób na to, by pokonać dręczący cię ból i wyniszczającą chorobę. Sposób ten jednak jest bardzo radykalny i jeżeli się zgodzisz, całkowicie odmieni twoje dotychczasowe życie. Będziesz musiała zapomnieć o rodzinie, przyjaciołach, pracy i tym wszystkim co do tej pory było twoją codziennością. W zamian otrzymasz coś bardzo cennego, coś za co wielu oddałoby nie tylko życie ale i duszę. Dar ten jednak jak mówię niesie za sobą także wielkie obciążenie, czy wręcz jarzmo. Nie wszyscy są w stanie je unieść.
Mam moc, by cię uzdrowić. Sprawić, że pokonasz chorobę i wrócisz do pełni sił. Dar ten jednak sprawi, że staniesz się dzieckiem nocy, krawym drapeżnikiem, który będzie musiał co noc zabijać, by żyć. Rozumiesz? Staniesz ponad ludzkim i boskim prawem. Pokonasz chorobę i staniesz się panią życia i śmierci. Staniesz się taka jak ja. Powiedz tylko tak, a dokona się twoja przemiana?
 
__________________
Konto usunięte na prośbę użytkownika.

Ostatnio edytowane przez brody : 26-09-2010 o 18:17.
brody jest offline