Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-09-2010, 19:56   #8
Baczy
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny
Nareszcie. Dało się słychać chrzęst zamka i drzwi otworzyły się. Kurt podniósł się na łokciach i wpatrywał w osobę, która przekroczyła próg. Był to elegancki siwowłosy mężczyzna, z zamiłowaniem do minionej epoki widocznym po jego ubiorze. Trzymał się prosto i dumnie, a jego twarz wyrażała pewność siebie i przekonanie o własnej wyższości, oczy zaś emanowały niespotykaną wręcz siłą i władczością.
Widząc jego blade oblicze, MacArthur spiął się i usiadł na łóżku. Starał się patrzeć an tego dziwnego osobnika bez strachu, wątpił jednak by mu się to udało. Gdy porywacz zwrócił się do niego po imieniu, zdziwił się tylko na początku. W końcu mógł się spodziewać, że przygotowali się do akcji i dobrze wiedzą, kogo porywają.

Starszy mężczyzna usiadł na krześle i przedstawił się jako Wasyl Petrescu, gospodarz i zleceniodawca porwania. Szczerość i spokój, z jakimi informował swoją ofiarę o tych faktach była przerażająca. Znaczyła ona tyle, że ofiara, czyli w tym przypadku, Kurt, nie będzie miał okazji uciec i zawiadomić policji. Świadomość, że nazwisko mogło być fałszywe, nie zmieniała właściwie niczego. Wasyl zaproponował Kurtowi przejażdżkę, podczas której ma zdradzić mu cel, dla którego został tu ściągnięty. Ta informacja wprowadziła chłopaka w zakłopotanie. Po co mają wyjeżdżać, nie może tego zdradzić tutaj, na miejscu? i czemu chce ryzykować wyprowadzanie go z odizolowanego od świata pokoju? Musi mieć jakiś plan, i to bardzo dobry, skoro jest tak pewny siebie.
- Zgoda- odpowiedział cicho.

***

Dom był spory, na samym piętrze miał kilka pokoi, podobnej wielkości, sądząc po odstępach między kolejnymi drzwiami. Kurt wyszedł na dwór, prowadzony przez gospodarza i zobaczył umięśnionego, długowłosego mężczyznę stojącego przy pick-upie. Chyba był to ten sam facet, który przystawił mu pistolet do głowy podczas jazdy, a samochód był tym, którym go tu przywieziono, żadnego innego nie było widać. Ogólnie widoczność była ograniczona przez trywialny fakt: była noc.

Ofiara pokornie usiadła z tyłu na kanapie, na której poprzednio leżała niezdolna nawet mrugnąć. Tym razem usiadł tu o własnych siłach, jednak nie z własnej woli. Bał się dzikiego spojrzenia szofera i władczości jego pana. Dobrze jednak, że ma swobodę ruchu. Nie liczył, że uda mu się uciec, jednak to dodawało mu poczucia bezpieczeństwa.
Już po minucie jazdy i kilku pierwszych zakrętach zdecydował się zapiąć pasy, żeby nie polecieć przypadkiem do przodu, co porywacze mogliby zrozumieć jako atak, a co przy brawurowym prowadzeniu samochodu przez Jeffa było całkiem prawdopodobne.
Na zaczepki Wasyla nie odpowiadał, tamtemu najwyraźniej sprawiało przyjemność dręczenie ofiary i przypominanie jej, od kogo zależy obecnie jego życie.

Kurt obserwował krajobraz przemijający szybko za szybą, jednak nie poznawał tych lasów, a śladów jakichkolwiek budynków nie widział. Z resztą, kto rozpozna lasy? Drzewa, drzewa, i jeszcze trochę krzaków. Jak odróżnić jeden od drugiego, nie znając się na florze?
Petrescu, jakby odgadując myśli chłopaka, poinformował go o ich położeniu, byli na wyspie Bowen. Jaki porywacz mówi wszystko ofierze? Tylko taki, który chce ją zabić, żadne inne wyjaśnienie nie przychodziło do głowy młodzieńca, chociaż czuł, że to nie jest takie proste. Intrygował go przede wszystkim brak bólu spowodowanego nowotworem. Przecież nie możliwe jest, żeby sam zniknął, musieli coś zrobić. Ale skoro go uleczyli, to czemu mieliby go zabić? Może testowali na nim jakiś nowy lek, a teraz chcą go zabić, żeby nic się nie wydało? Nie mógł przestać o tym myśleć. O tym, ani o rodzinie, którą zostawi, o rodzicach, którzy wspierali go na każdym kroku, o złośliwej ale pomocnej siostrze, i o Ellie, narzeczonej, którą kocha nad życie. Umrze, a oni będą myśleć że uciekł ze szpitala, że się załamał...

Auto zatrzymało się i trzej mężczyźni wysiedli z niego, stając na przeciw wspaniałego widoku zalesionej wysepki upstrzonej kilkoma osadami, które teraz były widoczne tylko dzięki licznym latarniom i nie zasłoniętym żaluzjom. Kurt skulił się z zimna i zaczął obgryzać paznokcie, czekając na obiecane wyjaśnienie Wasyla. Żałował w duchu, że nie wziął bluzy, w domu i samochodzie było względnie ciepło, jednak noce o tej porze roku nie rozpieszczały.

Wasyl zaczął ponownie mówić o kruchości i trudzie życia, jednak tym razem mężczyzna miał wrażenie, że nie jest to groźba, tylko preludium do właściwego przemówienia. Wpatrywał się w porywacza, czekając na jego kolejne słowa, ale i nie tylko. Gesty, mimika, akcent... To wszystko przyciągało wzrok i zachęcało do dalszego podziwiania artysty, którym teraz zdawał się być siwowłosy dżentelmen. Kurt, jako wielki fan kinematografii i aktorstwa, dał się pochłonąć, zapominając o nowotworze, o porwaniu i całej otoczce obecnej sytuacji, czerpiąc z samej przemowy możliwie wiele.
W końcu porywacz wyznał, że to on sprawił, że ból tymczasowo zniknął, i że może to zrobić ponownie, lecz teraz, permanentnie...

"Mam moc, która jest silniejsza od potęgi samej śmierci." "Jeżeli tylko zechcesz, ja ci to umożliwię."
Słowa te były niewiarygodne. Już sama idea pokonania śmierci była absurdalna, jednak po co ktoś miałby ratować kogoś takiego, jak on? Przeciętnego obywatela? No, prawie przeciętnego. Jednak było to nazbyt kuszące, żeby można było to od tak odrzucić.

- Za chwilę, zobaczysz największą tajemnicę tego świata. Poznasz sekret nieśmiertelności. Cokolwiek zobaczysz nie ruszaj się i nie uciekaj. Nie krzycz i nie panikuj. To nikomu nie pomoże, a wręcz przeciwnie- powiedział Wasyl, zbliżając się do mężczyzny na odległość centymetrów. Ten był zbyt wystraszony i zbity z tropu, żeby zwrócić uwagę na brak oddechu tamtego. Nie rozumiał, co to ma znaczyć, i co niby chce mu pokazać, jednak wiedział, że to mu się nie spodoba.

I miał rację. Mięśniak, Jeff, przyniósł ze sobą związaną, zapłakaną kobietę i bezceremonialnie upuścił ja na ziemię, zaledwie metr przed Kurtem. Ten chciał zareagować, jednak szybko zdał sobie sprawę z daremności jakichkolwiek prób uwolnienia kobiety czy siebie. Wasyl stał tuż za nim, natomiast Jeff... Pewnie z przyjemnością zatłukłby go na śmierć. Zacisnął mocniej pięści i, pamiętając o przestrodze Petrescu, stał sztywno, drżąc zarówno z zimna jak i z przerażenia.
Gdy zaś zobaczył wydłużające się zęby, "jedynki", Jeffa, skamieniał. Wszystko odbywał się na jego oczach, trudno było wierzyć, że to tylko efekty specjalne, rodem z podrzędnego horroru. Szczególnie po tym, jak szofer zaczął wysysać z Bogu ducha winnej niewiasty życiodajną krew.
Życiodajną dla obu gatunków: dla ludzi jak i dla wampirów, chociaż dla obu w innym sensie. Ludzie nie mogli się jej pozbywać w byt dużym stopniu, a wampiry musiały ją pozyskiwać od żyjących organizmów, jednak obu gatunkom zapewniała ona życie. Chociaż, według legend wampiry były martwe, więc "życie" nie jest najtrafniejszym terminem, lepiej pasuje egzystencja bądź istnienie.

Wasyl całym tym przedstawieniem doskonale pokazał Kurtowi, w jakiej sytuacji się znajduje. Trudno było w to uwierzyć, w końcu dla przeciętnego człowieka było to niemożliwe. Jednak ból zniknął, a to również było niemożliwe, dla lekarzy z całego świata, żyjących jak i martwych. Nie było lekarstwa na raka, które w ciągu kilku godzin ozdrowiłoby pacjenta. Nie mogło być to żadne oszustwo, po prostu nie mogło. Mogło być to natomiast coś więcej, coś o czym ludzkość nie ma pojęcia. A wygląda na to, że nie tylko mogło, ale i było.

- To... To jakieś szaleństwo, przecież to nie możliwe. Wampiry nie istnieją... Czego ode mnie chcecie? Dlaczego ja? Kim wy, kurwa, jesteście? I... Och, Boże, to nie może się dziać naprawdę...- mężczyzna złapał się za głowę i wpatrywał w ssącego krew długowłosego mężczyznę. Przełknął głęboko ślinę, zdając sobie sprawę, że to na pewno nie jest sen.
Wasyl milczał i z rozkoszą wpatrywał się w przerażone oblicze Kurta. W tym czasie długowłosy mężczyzna uniósł do góry zakrwawioną twarz i spojrzał w stronę chłopaka. To było to samo spojrzenie, którym uraczył go przed wejściem do samochodu. Kurt już wiedział, co kryje się za tym pełnym pożądliwości spojrzeniu. Głód. Głód krwi.
Wasyl ponownie zareagował. W jednej sekundzie zniknął uprzejmy, dystyngowany mężczyzna, zastąpiony przez brutalnego tyrana:
- Won stąd! Wypierdalaj!
Zbrukany krwią mięśniak, skulił się w sobie niczym skarcony szczeniak i odszedł ciągnąc za sobą zwłoki dziewczyny.
- Nazwij to jak chcesz, ale taka jest prawda. Daje ci klucz do nieśmiertelności. Daje ci wybór pomiędzy wiecznym życiem, a śmiercią. Co wybierzesz zależy tylko i wyłącznie od ciebie.
Wasyl ponownie zrobił teatralną pauzę i zaczął iść w stronę samochodu.
- Nie bój się, nie musisz już teraz odpowiadać. Będziesz miał dość czasu do namysłu. A teraz wracajmy. Świt już blisko.
Kurt jeszcze przez chwilę stał w miejscu, zerkając najpierw w stronę, w którą poszedł Jeff, potem na odchodzącego Wasyla. To wszystko była prawda. Co do najmniejszego, najbrutalniejszego szczegółu. Wreszcie ruszył za starym wampirem, podbiegając żeby się z nim zrównać.
- Czyli... Mam rozumieć, że chcecie zmienić mnie w wampira? A... Czy też będę zachowywał się tak jak... No, tamten? Wyglądał jak jakiś dzikus, jakby kompletnie nad sobą nie panował. Wszyscy tacy są?
- Tak właśnie się stanie. Wszystko jednak w swoim czasie. Na dziś wystarczy. Wracamy do domu. Na pytania i odpowiedzi przyjdzie jeszcze pora.

Zmarznięty i wstrząśnięty zaistniałą przed chwilą sytuacją MacArthur wsiadł do samochodu. Przeżył ponowny szok, znacznie mocniejszy od tego, gdy zorientował się, że został porwany ze szpitala. Tym razem dowiedział się o czymś, o czym zwykli śmiertelnicy nie wiedzą, o istnieniu wampirów. Mało tego, dostał propozycję zostania jednym z nich. I o ile zachłanne i prymitywne zachowanie Jeffa bardzo mu się nie podobało, o tyle wizja pokonania raka i dalszego życia była, delikatnie mówiąc, kusząca.
Podczas drogi powrotnej wszyscy milczeli. Szofer kilka razy zerknął na mężczyznę patrząc we wsteczne lusterko, jednak chyba bardziej z ciekawości niż z głodu. Sam Kurt miał masę pytań, których zadanie mogłoby pomóc mu ustalić fakty i pogodzić się z iście nietypową sytuacją, w jakiej się znalazł, jednak nie ośmielił się zadać pytania Wasylowi bez jego uprzedniego pozwolenia. A o pozwolenie również bał się zapytać.

***

Gdy dotarli do posiadłości, siwowłosy mężczyzna odprowadził Kurta do jego pokoju.
- Jest jeszcze coś. Jak już powiedziałem, lekarstwo przestanie działaś o świcie. Połóż się- powiedział Petrescu, podsuwając sobie krzesło i siadając tu obok łóżka. Mężczyzna położył się be słowa sprzeciwu i czekał, wpatrując się w ciemne, głębokie oczy gospodarza.
- Lekarstwem, tymczasowym oczywiście, jest moja krew. Musisz wypić parę kropel, jeśli nie chcesz, żeby ból powrócił. Oczywiście, możesz mi nie wierzyć i przekonać się o tym na własnej skórze. Wiesz jednak, jakie okropne są to katusze... Ale wybór należy do Ciebie.

Mężczyzna przełknął ślinę i skinął potakująco głową.
- Dobrze, wypiję... Nie chcę wracać do choroby.
Wasyl bez słowa naciął sobie paznokciem skórę na nadgarstku i wyprostował rękę nad ustami MacArthura, ściskając kilkukrotnie dłoń w pięść. Na płytkiej rance pojawiła się czerwona kropla. Młodzieniec rozchylił nieśmiało wargi, po części brzydząc się tego, co robił, jednak to miało mu pomóc powstrzymać ból, musiał więc zdusić obrzydzenie. Pierwsza kropla spadła na język, druga, potem trzecia. Jeszcze kilka skapnęło do gardła Kurta, któremu, po fakcie, nie wydawało się już to takie straszne, i Starzec zabrał rękę i zlizał z niej gromadzące się osocze.

- Wystarczy. Teraz odpocznij, zjedz coś, napij się. I zastanów nad decyzją. Żaden z nas nie chce, żeby była pochopna, prawda?
Z tym pytaniem Wasyl zostawił chłopaka w pokoju. Ten, czując nadchodzący głód i wycieńczenie stresem, zjadł kanapki, które nadal leżały na talerzyku. Wszedł pod koc i po raz kolejny zaczął rozmyślać o tym wszystkim, co zdarzyło się tej nocy, nie mógł się jednak skupić, miał zbyt duży mętlik w głowie. Po kilku minutach walki ze snem, poległ.
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.
Baczy jest offline