Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-10-2010, 02:30   #10
Radagast
 
Radagast's Avatar
 
Reputacja: 1 Radagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnie
Peter obudził się siedząc na krześle. Otwarł oczy i rozejrzał się zdumiony. Przede wszystkim zaskoczył go fakt obudzenia się, bo wszak nie pamiętał, żeby zasypiał. Dodatkowo dziwne było, że siedzi na krześle. Nie powinien leżeć w łóżku szpitalnym? Otoczenie praktycznie nie zmieniło się od ostatniego razu. Jak na zwidy było to trochę nietypowe, choć prawdę mówiąc Peter aż do tej pory nie miewał zwidów, więc musiał bazować na swoich przypuszczeniach. Jedyna zmiana polegała na tym, że przybyło tam jednej osoby.

Łysy mężczyzna, który przyszedł go odwiedzić miał wygląd plasujący go w czołówce osób, z którymi nie chcesz zadrzeć, ale zdecydowanie nie kazał spodziewać się nadzwyczajnej inteligencji. Ba, Peter liczył się nawet z tym, że będzie trzeba prowadzić rozmowę bezokolicznikami. W każdym razie jego gość nie wyglądał na lekarza. Z resztą nie miał też na sobie kitla, ani nawet jednego z tych zielonych wdzianek, które zwykli nosić pielęgniarze.

Z kpiącą miną przybyły zaczął mówić i to nawet składnie. Peter uścisnął wyciągniętą do niego rękę, ale treści wypowiedzi chyba nie zrozumiał. Albo ból, który znowu powrócił, otępiał go, albo ten facet gadał bez sensu.

Wysłuchawszy całej wypowiedzi gościa Peter parsknął.
- Za dużo Gwiezdnych Wojen się naoglądałeś? "Peter, jestem Twoim ojcem" - zaśmiał się jeszcze raz. Niestety od tego zabolało mocniej.
Dopiero teraz udało mu się poskładać w głowie resztę słów, które wypowiedział ten neandertal, ale nie czyniło to ich ani trochę sensowniejszymi.
- Dobra, jakkolwiek podoba mi się perspektywa latania po mieście, walki z Lycanami i orgazmów z super laską, to jednak byłbym wdzięczny, gdybyś ominął te testy psychologiczne, czy cokolwiek właśnie prowadzisz i wytłumaczył mi co muszę zrobić, żebyście mnie wyleczyli. Ile mam zapłacić?
Był pewien, że psychologowie próbują się dowiedzieć jak reaguje na stresujące sytuacje i jaka jest jego wiara w zjawiska nadprzyrodzone. Nie było innego wytłumaczenia dla nawijania o wampirach. Przynajmniej Peter ich nie znajdował, jeśli w okolicy nie było conajwyżej dziesięcioletniego dziecka.
- Jakie kurwa testy stary? Wiem, że to brzmi idiotycznie, ale taka jest prawda. Ja nie zamierzam ci tego tłumaczyć, od tego jest Wasyl. On jednak lubi gadać zagadkami, więc od niego nie dowiesz się więcej niż ode mnie. Jeżeli mi nie wierzysz, to spójrz na to.
Łysy mięśniak imieniem Val, skoczył nagle do góry, a w następnej sekundzie stał już za Peterem łapiąc go za szyję. Dopiero teraz Boyles poczuł jak zimna jest jego ręka.
- I co na to powiesz cwaniaczku. To też filmowa sztuczka, hmm?
- Dobra, mam halucynacje, tak? Jestem na haju i to są zwidy, prawda? Nie chcesz chyba dwudziestopięcioletniemu facetowi wciskać, że wampiry istnieją? Powiedz, że jest jakieś logiczne wytłumaczenie, że się ze mnie zgrywasz - powiedział Peter wręcz błagając. Widać było, że jego rozum poszukuje choć jednej nadziei na to, że to wszystko nie dzieje się naprawdę. Ale ból był tak nieznośny, że Boyles powoli zaczynał pękać. Część jego umysłu chciała wierzyć, że oto przed nim szansa na zdrowie. Owszem, szansa wywracająca cały jego światopogląd do góry nogami, ale jednak szansa.
- Dobra stary, sam tego chciałeś - warknął Val.
W ciagu ułamka sekundy mocarna dłoń zaciśnęła się na gardle Petera. Uścisk był iście żelazny. Życiodajny tlen nie dochodził do płuc, serca, ani mózgu Boylesa. Ciemność zaczęła ogarniać jego zmysły. Chciał się bronić, ale nie miał sił.
- I co to też są zwidy - warknął wyraźnie poddenerwowany Val.
Puścił szyję Petera i cofnął się o krok.
- Zrozum stary. Jestem w trudnej sytuacji. O wiele trudniejszej, niż ty. A ty zamiast mi pomagać jeszcze wszystko utrudniasz, więc albo się dogadamy, albo sam rozerwę cię na strzępy. Myślę, że Wasyl nie będzie miał nic przeciwko temu. To jak dogadamy się czy nie?
Peter myślał szybko. W sumie najbardziej przez ostatnie dni bał się śmierci. A teraz wyglądało na to, że uda mu się z problemem rozprawić raz na zawsze.
- A co mi tam? - odparł po chwili milczenia, ze zwykłym sobie optymizmem, choć ból powodowany chorobą i agresją Vala dość mocno stłumił jego głos. - Jeżeli to tylko zwidy, to w żadnego wampira się nie zmienię. A jeśli nie zwidy... cóż, raz kozie śmierć. Czyń swoją powinność, zaraz się przekonam, czy mówisz prawdę, czy tylko mnie sprawdzasz.
- Dobra. Jak to mówią pierwsze lody przełamane - Val zaśmiał się rubasznie - Teraz pójdźmy o krok dalej. Przemiana nie dokona się jeszcze dziś. Na razie kazali mi z tobą pogadać. Przemianę będzie nadzorował Wasyl. Opowiem ci o nim innym razem. Teraz rozumiesz - Val wskazał na swoje ucho, a potem na ścianę - Teraz muszę podać ci lek - Val znowu wybuchnął śmiechem - Ciekawe jak na to zareagujesz? Jak już mówiłem, ja nie owijam w bawełnę. Skoro zaakceptowałeś, że jestem wampirem, musisz też zaakceptować leczniczą moc mojej krwi. Weźmiesz łyka i po krzyku. Wiesz, że mógłbym cię do tego zmusić, ale po co to nam, prawda. To jak będzie?
- Czy ja naprawdę nie mogę mieć jakichś normalnych zwidów, tylko jakieś pokręcone? - westchnął Peter. - Dobra, dawaj.
Val bezceremonialnie przeciął sobie żyłę na nadgarstku ostrym paznokciem i wpuścił kilka kropel do ust Petera. Gdy tylko krew dotarła do żołądka, po ciele mężczyzny rozeszła się kojąca fala, znieczulająca ból.
- Już cię lubię stary. Masz luzackie podejście i tak trzymać. Tamci to jakaś nawiedzona banda, rozumiesz. Prawie jak sekta. Trzymaj się mnie, a czeka cię wieczne życie i młodość i dobra zabawa. Pogadamy jeszcze, tylko później - znowu wykonał gest oznaczający możliwość podsłuchu.
- Czy do czasu naszej następnej rozmowy muszę siedzieć w tym pokoju, czy mogę się gdzieś ruszyć? Wiesz, poopalać póki mogę.
- Na razie musisz tu siedzieć. Takie są rozkazy Wasyla, ale spokojnie... Pewnie jutro was stąd wypuści.

"Sekta. I to mówi koleś, który częstuje ludzi własną krwią. Jeśli na tutejsze standardy on jest normalny, to aż strach pomyśleć, jaka jest reszta." myślał Peter, czekając, aż ten mężczyzna zostawi go samego. W sumie nie spieszyło mu się, obecność jakiejś bratniej duszy była mu miła po długiej samotności w szpitalu. Miał też nadzieję, że Val wytłumaczy mu, co miał na myśli mówiąc o swoim trudnym położeniu. Peter nie mógł pozbyć się wrażenia, że zgadzając się na przemianę też stawia się w takim samym położeniu. Ale cóż mogło być gorsze od śmierci? Szczególnie śmierci w jakimś zamkniętym domu, z ręki gości, którzy raczej nie wydaliby zwłok rodzinie? Przecież póki życia, póty nadziei, a nawet jeśli będzie musiał się chować przed słońcem, przecież na pewno jeszcze nie raz zobaczy się z Samanthą. Czegóż chcieć więcej?
 
__________________
Within the spreading darkness we exchanged vows of revolution.
Because I must not allow anyone to stand in my way.
-DN
Dyżurny Purysta Językowy
Radagast jest offline