Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-10-2010, 22:22   #33
Campo Viejo
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację
Chuck wzrokiem odprowadził plecy czwórki ochroniarzy. Wiki, Nygusa i dwóch tajniaków. A, że niby on ma udać się do kwatery. Nieruchoma postać mięśniaka w zbrojonym kombinezonie stała jak posąg przy zamkniętych grodziach kantyny. Ochroniarz wyglądał jak czarny cyborg. Chuck uśmiechnął się do niego nerwowo. Brak reakcji. Przybliżył się do nieruchomego wartownika i zamachał mu powoli ręka przed czarną szyba kasku robiąc głupią minę. Zero poruszenia. Chudzielec został wyraźnie zignorowany.

- Hm... - zamruczał pod nosem Fish i wyciągając magnetyk zbliżając się do czytnika kantyny.

Ochroniarz dynamicznym wyciągnięciem palki elektrycznej, która do złudzenia przypominała włócznie Zeusa iskrzącą piorunami, zagrodził mu bez słowa drogę.

- Oooo - keeyy... – mruknął zrezygnowany i poczłapał w kierunku kwatery.
- Hasta la vista, baby! - wycedził przez ramię do cyborgowatego ochroniarza marszem udając robota – Jeszcze tu wrócę! – zapewnił niskim głosem pod nosem.

Czuł się co najmniej dziwnie. Nie za wiele wrażeń jak na kilka dni? Wystukał na WKP połączenie z Polaczkiem. Nie odebrane. Nie jest dobrze.
Kwaterę zastał taką jak ją zostawił. Czuł się bezużyteczny. Właśnie stracił pracę. Ogarnął wzrokiem bajzel pomieszczenia. Wydostał się z czarnego skafandra i przebrał się we flanelową koszulę i grube spodnie dresowe. Zakasał rękawy i zabrał się do sprzątania. Zajęcie pomogło mu oderwać się od czających się w mroku świadomości pytań, na które chyba wolał jednak nie znać odpowiedzi. Po godzinie rozejrzał się po pokoju. Względnie czysto. Znalazł nawet pod stertą skarpetek Pajączka. Kiedy wyciągnął ku niemu rękę, tamten zachował się jak prawdziwy pajęczak i cofnął się truchtem metalowych nóżek w zaciemniony kąt kwatery.

- Ejj... Artu... Co ty? – zagadnął Chuck. – Zdziczałeś, czy jak? Chodź tutaj. – powiedział kucając – No chodź, chodź... – kusił wyciągając rękę do Pokemona – nie boj się – dodającym odwagi tonem zachęcał Vitell – Spidera.

Artuditu usłuchał. Powoli, później zdecydowanie szybciej podbiegł do Fisha i wskoczył mu na otwarta dłoń. Chuck westchnął rzucając sie plecami na łóżko. Z mechanicznym pająkiem na piersi, którego gładził wskazującym palcem, patrzył w sufit. Bezczynność obudziła świadomość chuj-wie-jak-długiego stanu bezrobocia. Stan marazmu zawsze miał na niego negatywny wpływ. Barman nie miał nic przeciwko gnuśności pod warunkiem, że czasu na nią nie starczało w napiętym grafiku dnia. A teraz? Wizja nadmiaru braku zajęcia była depresyjna. Nawet stracił ochotę na alkohol. Lęk zaczął się tlić coraz większym ogniem. Świadomość zdania się na samego siebie na Ymirze, brak stabilizacji i konkretnego celu zaczęła dławić go. Ciężko przełknął ślinę przypominając sobie wszystkie trudne chwile w kolonii, wliczając tą ostatnią dobę. To jest wreszcie swietny moment, żeby się stąd wyrwać na Ziemię. Tak. Musi skontaktować sie z kierownictwem, żeby przyspieszyli jego wylot z Ymiru. W końcu miał to obiecane.
Rozmyślania przerwał WKP. Ktoś z góry. Jakby czytali w jego myślach, aż mu dreszcz przeszedł po plecach. Niedorzeczność. Usiadł na łóżku, chowając Pokemona za plecami.

- Charles Fish? – upewnił się rozmówca.
- Tak. – odpowiedział zaskoczony.
– Witam pana serdecznie. Nazywam się John Hudkins. Jestem Kierownikiem pionu Rekreacji i Rozrywki – kontynuował śmiertelnie poważny i nudny mężczyzna.
- Zapewne pan nie wiedział, lecz korporacja VITELL posiada 60% udziałów w kantynie pana Simona Polaczka. Ze względu na okoliczności związane ze zniknięciem pana pracodawcy, korporacja uznaje pana za wykonawcę jej woli. Przejmuje pan zarządzanie kantyną. Proszę niezwłocznie udać się na miejsce, doprowadzić je do porządku i wznowić działalność. Nie możemy pozwolić sobie na niezadowolenie pracowników pozbawiając ich miejsca odpoczynku po pracy.
- Tak, oczywiście proszę Pana – odpowiedział Chuck poważnie oblekając się w pełnię odpowiedzialności, a Pajęczak wdrapał się mu na lewe ramię, strojąc groźne miny do obrazu holo.
- Przesyłam Panu aneks do umowy rozszerzający zakres pana obowiązków i odpowiedzialności. Proporcjonalna podwyżka i premia. Pokładamy w panu wysokie nadzieje. Proszę nas nie zawieźć.
- Możecie na mnie polegać panie Hudkins. – rzucił Fish do urwanego w połowie jego zapewnienia hologramu.

W załadowanym dokumencie wyraźnie pisało, że jest do odwołania zarządcą Kantyny C-28. Pensja została podniesiona o sto procent plus pięcioprocentowa prowizja od obrotu netto. Pokaźny bonus na dzień-dobry rozświetlił mu twarz szerokim uśmiechem. Chociaż jedna dobra wiadomość w tej serii niefortunnych zdarzeń. Ciekawe tylko, jak długo przyjdzie mu się cieszyć awansem, zadumał się. Zatem Polaczek zaginął. To była ta zła wiadomość. W przyrodzie nic nie ginie. Kto wie kiedy i czy w ogóle odnajdzie się Simon. Nie chciał nawet myśleć, że coś coś złego się mu przytrafiło. W końcu, wizja sukcesu jako efekt żerowanie na cudzym nieszczęściu posmakiem goryczy przyćmiła słodką wizję lepszego jutra. Miał nadzieję, że szefowi puściły bezpieczniki, jak innym ostatnio, i że tylko przyłożył za mocno dla włamywacza, czy komukolwiek, kto tam nadepnął mu na odcisk z rana. Pewnie później, kiedy ochłonął zaszył się gdzieś z butelka, mając wszystko w dupie. Przyjrzał się temu naciąganemu scenariuszowi. Zdecydowanie grubymi nićmi szyty. Zamyślony na WKP wybrał połączenie z Royem Parkersem. Odebrał za drugim razem.

- Co tam Chuck? – zagadnął zainteresowany.
- Cześć. Mam sprawę. Mógłbyś spotkać ze mną zaraz w kantynie?
- Dobrze. Będę za godzinę. – odrzekł pogodnie zerkając na wyświetlony w rogu holo zegar.

Po wgramoleniu się w czarny skafander, jak w zbroję, Chuck ruszył do wyjścia. Pokemon truchcikiem podążył na nim stukając metalowymi kończynkami po posadzce.

- Zostań – palcem ku ziemi wskazał właściciel na co pajęczak niechętnie zatrzymał się opuszczając wyrastające z mechanicznej główki czułki do ziemi.
- Uszy do góry, – zagadnął optymistycznie Chuck – przecież wrócę. Pilnuj domu! – rozkazał siląc sie na powagę, na co pajęczak zamachał, z elektrycznym piskiem poruszanych trybików, ogonkiem.

Przed drzwiami do kantyny stał dalej jak słup soli poważny ochroniarz. Na widok Chucka usunął się na bok i ku zdziwieniu barmana bez słowa otworzył grodzie kantyny.

Zaczął pracę od włączenia relaksacyjnej muzyki.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=iae1rEKTKQE[/MEDIA]

Doprowadzenie wszystkiego do porządku nie zajęło mu długo. Z przyjemnością stwierdził, że wykonywanie tych samych czynności z perspektywy innego stanowiska dawała inną satysfakcję. W końcu częściowo był na swoim, a przyjemniej nie miał nikogo bezpośrednio na karku. Wiedział, że musi znaleźć sobie pomocnika, co może nie być takie łatwe od razu.

Kiedy stanął za barem polerując ostatnią szklaneczkę z duma stwierdził, że nie licząc nowiutkiej kraty wentylacyjnej, którą ktoś podczas jego nieobecności zdążył zainstalować, wszystko było po staremu. No prawie wszystko. Brak Polaczka w zasięgu głosu był dziwnie obcy.
Drzwi do kantyny otworzyły się z hukiem i do środka wszedł znajomy ochroniarz z plakietką na piersi: Roy Parkers. Po cyborgu nie było śladu.

- Dzięki, że znalazłeś dla mnie chwilę – odezwał się Chuck serdecznie ściskając obiema rękoma na barem wyciągniętą dłoń mężczyzny.
- Drobiazg. Co się stało?
- To ty nie wiesz? – zdumiał się barman. - Polaczek zaginął. Myślałem, że może coś wiesz na ten temat. Że czegoś sie dowiem od ciebie – posmutniał.
- Ehh... Przykro mi. Nic mi o tym nie wiadomo jeszcze. Raporty ochrony będę czytał wieczorem. Bądźmy dobrej myśli. Skoro wiesz, że zaginął znaczy na razie nic więcej poza tym, że póki co nikt nie wie gdzie on jest – pocieszał Roy.

Po opowieści Chucka o porannym zdarzeniu ochroniarz wyraźnie spochmurniał.

- Słuchaj. – ciągnął barman - Na razie jestem sam, bez pomocy w kantynie. Sam widzisz, jak ludziskom odbija. Najgorsza zima. Tyle agresji jeszcze nie było na Ymir. Aż strach pomyśleć co będzie za rok o tej samej porze... Nie mógłbyś postawić chociaż jednego człowieka w barze? Najlepiej kobietę lub cywila, bo wzmożona ostatnimi czasy nadgorliwość twoich chłopaków sprawia, że ich obecność jest po prostu niektórym górnikom wręcz niemal prowokująca. Z kolei bez nikogo jest tu delikatnie mówiąc średnio bezpiecznie. Reagujecie szybko, ale sam wiesz, że w ciągu ostatniej dobry trochę jakby przestała być oazą spokoju?

- Tak. Już napisałem szefostwu raport w tej sprawie. – odpowiedział ściszonym głosem Parkers sięgając po dymiącą herbatę z rumem - Sęk w tym, że liczba rosnących incydentów w bazie znacznie przewyższa nasze możliwości personalne. Na dzień dzisiejszy, po prostu nie jesteśmy w stanie oddelegować tu nikogo na stałe na cały dzień. Co innego w godzinach szczytu. Ale czekaj – ochroniarz sięgnął za pazuchę skąd wyjął paralizator kładąc go na szynkwasie. – Mój prywatny. Damski model, ogólnie dostępny do samoobrony na Ziemi, tak jak gaz paraliżujący. Tylko nie chwal się jego posiadaniem. Użyj tylko w ostateczności – dodał poważniej, siorbiąc herbatę. – I najważniejsze... – zmierzył barmana wzrokiem zza kubka - nie dostałeś go ode mnie.

- Jasne. – rzucił Fish chowając mały cywilny pistolet elektryczny. – Dziękuje. Naprawdę. Dzięki.
- Drobiazg. – skwitował Parkers sięgając po WKP. Po przeczytaniu wiadomości na wyświetlaczu nagle sposępniał.
- Wszystko w porządku? – zagadnął barman przecierając ladę.
- Mój brat... – wysapał ochroniarz. – Troy... Właśnie pobił dwoje ludzi w skrzydle szpitalnym... to do niego całkiem niepodobne – Parkers pobladł zsuwając się pośpiesznie ze stołka barowego i gasząc ekran wukapa. – Lecę!
- Przykro mi. I powodzenia! - krzyknął za wybiegającym z kantyny mężczyzną.

Pasowałoby poszukać pomocnika, pomyślał. Tylko kiedy... Pytać stałych bywalców o pracę za barem to jak powierzenie psu przypilnowania jedzenia. Musiałby to być ktoś bez konkretnego fachu, energiczny, wygadany do pracy z ludźmi, ale z umiarem, no i nie pijacy, dumał nalewając sobie setkę. Tak. Z tym ostatnim może być problem. Niemal wszyscy, których ciągnie do kantyny, pacierza i wódy nie odmawiają. Chyba, że ktoś pić nie może, jak na przykład abstynent lub nieletni. Trochę ryzykowne, ale lepsze to niż nic. Znaleźć bezrobotnego barmana od zaraz graniczy z podniesieniem temperatury w kwaterach mieszkalnych...

Pierwsi górnicy wracając ze skończonej zmiany hałaśliwie wlewali się do kantyny. Biło od nich poddenerwowanie i namacalny stres. Barman mógł sobie tylko wyobrażać co niektórzy z nich musieli dzisiaj przejść w pracy, skoro ich zmiana zostawiła w nich tak wielkie poruszenie. Zaraz wszystkiego i tak się dowie.Trzeba będzie rozładować trochę atmosferę, myślał polewając pierwsze drinki i przyjmując zamówienia, na ekspresowe obiady. Wypatrywał w tłumie potencjalnego pracownika. Kilka razy zagadnął do co poważniejszych osobników, zapuszczając wici. Wkrótce poszła fama, że Polaczek zaginął, i że potrzebna jest osoba do pracy za barem. Ochotników było wielu. Większość żartobliwych zgłoszeń, lecz żadnego kto by się nadawał spośród tych zainteresowanych na serio.

Po kilku godzinach Chuck odkurzył wytarganą z kanciapy maszynę karaoke. To powinno choć trochę rozładować napięcie, pomyślał ustawiając sprzęt. Test mikrofonu połączonego z czarnymi okularami, które wyświetlały tekst piosenek, oraz próba jakości hologramów koncertowego i teledyskowego tła dla uczestników zabawy, były pomyślne.
 

Ostatnio edytowane przez Campo Viejo : 02-10-2010 o 23:14. Powód: media
Campo Viejo jest offline