Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-10-2010, 19:35   #35
Gryf
 
Gryf's Avatar
 
Reputacja: 1 Gryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputację
Sekcja sztazi pojawiła się w okamgnieniu. Jednak zamiast Niki Sanders, przed głazami stanęło mi najprawdziwsze sołdactwo – jakieś pancerne specgestapo z poziomu A, uzbrojone w tru sztormiaki, zakute od stóp po baszkę i ze spawakami na ryjach. Kopara się mnie, bracia moi, ze zdumienia rozdziawiła na całą szerokość. W życiu takiego stafu nie widziałem.. no wiadomo, na holo w wiadomościach, jak pokazują Afrykę, USA czy inszy trzeci świat – wiadomo, wojna. Ale tu, na Ymirze? Na zapyziałej Aśce? Na żywo i dosłownie centymetry przed moim ryjem?

– Odsuń się, chłopcze – zatrzeszczał jeden z wojaków spod spawaka.

Obczajali teren dookoła ze sztormiakami odbezpieczonymi i gotowymi do rozpierdolki. A sztormiaki mieli horror szoł i na tru epickie – takim czymś można człowieka na pół rozerwać jedną serią.

- Odejdź stąd – zatrzeszczał znów jeden z nich, sądząc po pagonach jakiś arcydefekał – I nie opuszczaj swojej kwatery. Ktoś na pewno będzie chciał z tobą porozmawiać.

Bez słowa skinąłem baszką i uderzam w odwrót. Spejskomando nie wydawało się w nastroju do dyskusji, a mimo wielkiej ochoty obejrzenia sztormiaków w użyciu, jakoś nie paliło mi się, by znaleźć się w zasięgu odprysków.

- Pusto! – słyszę jeszcze poszczekiwanie za swoimi plecami i powiem wam przyjaciele, że to jedno słowo omal mnie nie przyprawiło o sromotne podesranie się ze strachu. Bo nie trzeba było tak umnego gita jak wasz Szczota, by rozkminić, czego szukało spejskomando. Smatrili za tym co zeżarło Artiego. Wiedzieli dokładnie co to jest i sami srali w pancerze na myśl o tym spotkaniu.

***

I znów kibluję na kwadracie i dłubię w zębach. Ani gdzie wyjść, ani z kim rozgawora odbyć, ani się czego napić. Nic kurwasz, siedzieć na arszu i czekać. Przez łeb mi nie przeszło, że nastanie taki czas, gdy zatęsknię za arbaitem. Całe eony później przylazł w końcu kurwyś ze specgestapowców i od progu mi się każe legitymować, jakby se - kurwasz jego w rektum - nie mógł jednym mrugnięciem na glaswukapie sprawdzić.

- Sven Lindgern... psze pana - zaprawdę powiadam wam bracia i siostry, wiele mnie ta ugłaszczność forcu kosztowała, nerwa już miałem jak ta lala - w ewidencji 126-86-44, zamieszkały...

- Wystarczy, usiądź chłopcze. Chciałbym z tobą porozmawiać.

- Chłopcze to dupczyło twoją starą, spierdalaj zoofilu! - miałem na końcu języka, ale tylko przysiadłem apiać na arszu i obrzuciłem nieprzychylnym emotem. No a ten mi zaczyna: "a gdzie?", "a z kim?", "a ile", "a na chuj?". No to mówię, że z druzją, żeśmy sobie film kulturnie oglądali, aż się koledzy zmęczyli i poszli i tyle ich od tego czasu widziałem. No że oczywiście, hepiguły biorę i na solarce byłem. Że jaka tam sraczówka panie specgestapo, przeca umny malczyk ze mnie i wiem, że ten cały fekał w obiegu zamkniętym krąży i to jakby własne gówno łyżeczką wpierdalać - co między nami i na marginiesie mówiąc, przyjaciele moi, jedno wielkie łżerstwo, bo fekał leci albo w planetę, albo na biomasę do wyrobu AB-Synta. Stary w bioinżynierii robi, to widziałem na własne oczy.

No i sobie takiego miłego rozgawora odbyliśmy przez prawie pół godziny. W końcu polazł w pizdu i kazał wracać na arbait. Dobrze jeszcze wozowni nie opuściłem i nadziałem się na Ingridkę. Zrażona po całości, z mordą wyskakuje, że się jej potomek w burdy się wdaje. To jej kulturnie mówię jak było, i że mnie złamas Cooldman za niewinność ubić i zgwałcić chciał, to ona mi po chamsku na chuj ja tam w ogóle lazłem, to ja jej, że nie po chuj, tylko ryja zwilżyć, a ona, że no ładnie kurwa, a czym.... bla bla bla, macie już ogólny obraz, z tym że szacowna mać nie mówiła "chuj", tylko jakoś inszej. Jakeśmy już tak od serca wyjaśnili wszystko, przysiadła i już na spokojnie mówi:

- Słuchaj Sven, muszę na parę dni wyjechać na Ymir B - mówi i patrzy się na mnie, jakby się wyprawiała co najmniej apiać na Mateczkę Ziemię i mnie tu bez środków do życia zostawiała - Nie rób nic głupiego, dobra?

Skinąłem tylko szczotą, bo już mi się doprawdy nie chciało wdawać w kolejny dis.

- I miej oko na Alana, dobra? Jest jakiś nieswój ostatnio.

Nieswój? Ładne mi, kurwasz, nieswój! Piąchnął mi w ryło tak, że jeszcze mi gwiazdki latają! Czy ty, Ingridka widzisz jak moje podocze wygląda?!

Ale nic, trzymam ryj na kłódkę - to jest sprawa między mną a starzykiem.

- Jasne, damy radę. Nic się, matka, nie bojaj.

***

Skończyłem arbait po paru godzinach. W międzyczasie spotkałem starzyka. Zmienił leki, czy inszy chuj - tak czy inaczej zerwał się ze stanowiska i wbił na moją zmianę. Przy ścieraniu C-12 pogadaliśmy sobie o Artim, o tym, jaki był z niego równy ziom i druh, a nawet z lekka o ubijswtwie i spejskomandzie, choć mi specgestapo kazało usto zawarte trzymać. Potem jeszcze o Ymirze, o matce i nad czym ona będzie arbaicić tam na Baśce. Ani pary z gęby na temat wczorajszej zrazy. Z Alanem było już git. Tak mi się przynajmniej wtedy wydawało.

Po Arbaicie wbiłem na C-28. Mać kazała kulturnie przeprosić Polaczka i Drunk-lajk-Fisza za burdę. Wiem wiem, ze wszech miar pożałowania godna niesprawiedliwość, ledwie jej wyperswadowałem, żeby nie kazała mi się płaszczyć przed zasranym ubijcą i sodomitą Cooldmanem. Nie było co kombinować, Ingridka sprawdzi to jak amen w pacierzu zaraz jak wróci. Lepiej zrobić sobie szybki srom teraz i będzie można wracać do życia.
Przyczaiłem moment od razu po zmianie, zanim się prole nie zeszły. Polaczka - chwalić pana - nie było. Sadzam arsz vis-a-vis Chucka i zaczynam szybką nawijkę:

- Chuck, przyjacielu, wybacz tą zrazę ze wczoraj, ale to klasyczna selfdefensywa była - nie dając mu podjąć krępującego tematu, na jednym wydechu wyrzucam z siebie jeszcze - polej no jakiego kola z wkładką, póki się gestapownia nie zlazła, mój brat i druh dziś się na śmierć przekręcił... w wypadku znaczy. - się zreflektnąłem w ostatniej chwili, że wszystko pewnie zgrywają na holo.

***

- ...w wypadku znaczy. - dodał dzieciak nerwowo rozglądając się za kamerą.

- Nie ma sprawy "Szczotka", żeby tylko takie mordobicia się zdarzały to Ymir byłby bezpieczniejszym miejscem... - powiedział Chuck bardziej smutny niż zwykle, co nie bardzo do niego pasowało. Zarzucając ścierkę przez ramię i opierając się łokciem o szynkwas ciągnął dalej polewając czystej do kieliszka - przykro mi z powodu kolegi... Nie wiem czy słyszałeś, ale Polaczek zaginął i kiepsko to wygląda. Teraz ja tu rządzę - westchnął teatralnie przesuwając w stronę młodego oszronioną szklankę Sky Cola, ktorą zatrzymał w połowie drogi między kielonkiem a chłopakiem. - Szukam pomocnika do baru, nie znasz kogoś kto by się nadawał? - zagadnął niby od niechcenia obserwując reakcję Szczoty. - Prosta robota. Sprzątanie popielniczek, podawanie obiadów, wstawianie naczyń do mycia, obsługa Hi-tech-vacuum i puszczanie muzy, stanie za barem jak trzeba i takie tam przyjemności - recytował jakby to wszystko było dziecinną igraszką.

Na skinienie ręki podchmielonego inżyniera chwycił za butelki i wykonując kilka prostych lecz efektownych sztuczek barmańskich z podrzucaniem, przelewaniem i mieszaniem płynów, puścił drinka po blacie wprost do ręki zamawiającego.

- Stała pensja i - ciągnął dalej do Szczoty - odpalając sobie papierosa - bonusy - dodał wypuszczając dym - czyli spore napiwki, jak masz gadane, kobietki się mizdrzą jak to zwykle bywa - puścił oko do młodego i poczęstował go papierosem mówiąc - kulturalna i odpowiedzialna robota. Z grubsza trzy warunki. Żeby za barem nie siorbać, wódy za darmo nie rozlewać i miłym dla klientów być zawsze. To jak, znasz kogoś kto by się nadawał kolego? - uśmiechnął się szelmowsko Fish.

– No się rozumie, że kogoś znam! Urodziłem się z flaszką w rukach, a na vaku popierdalam odkąd wbiłem na Ymira ... No co ty Chucky, ty na powaga tak? – oczy chłopaka zabłysły niemal dosłownie. Na chwilę jakby zapomniał o martwym kumplu, a nawet groteskowej pozie młodocianego kryminalisty i zrobił minę jak pięciolatek przed witryną cukierni – Pieeeerdolisz! Umiałbyś to załatwić u arcydefekalicji? – wskazał w bliżej nieokreślonym kierunku powyżej swojej głowy. Najwyraźniej nie był najmocniejszy w geografii bazy, bo akurat wszystkie gabinety zarządu znajdowały się pod nimi – Horror szoł! Po całości! Mogę zaczynać, choćby teraz!

- Załatwione. - skwitował Fish - Jak chcesz zaczynać już dziś, to chodź, pokażę co, gdzie i jak. - wyraźnie mu ulżyło, że problem znalezienia pomocnika poszedł jak spłatka.

- Kozak! - młody wypił napój jednym haustem i wstał - prowadź Mistrzu!
 
__________________
Show must go on!

Ostatnio edytowane przez Gryf : 23-11-2010 o 18:46. Powód: literówki
Gryf jest offline