Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-10-2010, 22:38   #38
Baczy
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny
Początkowo starszy mężczyzna myślał, że umrze, mimo iż napastnik puścił jego szyję. Zachłannie zaczerpnął powietrza, jednak było go nadal za mało. Przyłożył dłonie do klatki piersiowej i przycisnął je do siebie, jakby to miało pomóc mu w oddychaniu. Po kilku chwilach udało mu się ustabilizować ten życiodajny proces, jednak nie mógł wydać z siebie nawet jęku. Powoli dochodził do siebie i zaczynał rozumieć, co się dzieje wokół i, przede wszystkim, dlaczego wciąż żyje. Peter Jakowlew, jego kolejny pacjent, kucał nad nim i coś mówił, jednak Dhiraj nie był w stanie ani zrozumieć dokładnie jego słów, ani jakkolwiek odpowiedzieć.

Nie mógł też ostrzec zajętego informowaniem ochrony wybawcy przed pobudką górnika, wykonał tylko dziwny gest, jakby chciał nim zwrócić uwagę logistyka na niebezpieczeństwo, nic to jednak nie dało. Mężczyzna poleciał na ścianę, a to był tylko początek. Troy był w amoku, uderzał Petera raz za razem, tamten wyraźnie nie miał szans w bezpośrednim starciu. Mahariszi przypomniał sobie o środku uspokajającym który trzymał w szufladzie na takie wypadki. Kompletnie o nim zapomniał, nigdy bowiem nie był zmuszony po niego sięgać.

Siły wracały mu powoli, jednak dzięki adrenalinie i świadomości, jak może skończyć Peter bez jego pomocy, udało mu się dość szybko doczłapać na czworakach do biurka i wydobyć nietkniętą strzykawkę z przezroczystym płynem. Podpierając się o mebel, wstał i kilkoma chwiejnymi susami dopadł do agresywnego górnika. Niestety, tamten w jakiś sposób wyczuł atak doktora i zdołał wytrącić mu strzykawkę z ręki, po czym rzucił się na niego, zwalając z nóg. Serce Dhiraja waliło z nieprawdopodobną prędkością, zamknął oczy i zasłonił twarz drżącymi rękoma, czekając na atak, którego odeprzeć nie będzie w stanie. Zamiast tego usłyszał tylko niewyraźne, wysokie bzyczenie. Gdy otworzył oczy, zobaczył jak sparaliżowany napastnik upada twardo na ziemię, obezwładniony strzałem z broni ochroniarza. Wszedł od po pomieszczenia i wezwał odpowiednie służby, medyczne oraz ochroniarskie. Kucnął przy Peterze, którego twarz była cała zalana krwią, chociaż w gruncie rzeczy nie miał zbyt wielu ran zewnętrznych.

Hindus wstał powoli i oparł się o biurko, zerkając na górnika i zastanawiając się nad przyczyną jego wybuchu i nad jego ostatnimi słowami, o jego śnie. Był już bezpieczny, chciał więc skupić się nad nową zagadką.
Czy to zwykłe urojenia prześladowcze, czy może są skutkiem schizofrenii? Obecne warunki mogą sprzyjać jej rozwojowi, chociaż nie udało się tego nikomu udowodnić. A może to zwykła samotność, monotonia i tęsknota za rodziną sprawiły, że wziął ten sen tak bardzo do siebie? Jeśli dodać do tego jakąś plotkę rozsianą przez znudzonych amatorów wodnistego piwa... Wieli ludzi miało obawy odnośnie uczciwości korporacji, jednak Dhiraj wierzył, że nie mogą być zdolni do czegoś takiego, jak zniszczenie statku i uniemożliwienie powrotu pracownikom. Wiadomo, wielkie firmy stawiają przede wszystkim na maksymalizację zysków i ograniczenie wydatków, jednak nie stoją ponad prawem, ani cywilnym, wojskowym, moralnym ani żadnym innym. Przygotowania do samej podróży trwały bardzo długo, głównie przez skrupulatne inspekcje międzynarodowych komitetów. Niejednokrotnie przyciśnięto VITELL by wspomóc ich pracowników.
To były majaki, to fakt. Skąd tak wysoki poziom agresji? Nie można powiedzieć, że pracownicy fizyczni nie są bardziej skorzy do rozwiązywania problemów przy pomocy siły, jednak taka sytuacja nigdy nie miała miejsca. Wszyscy zdawali sobie sprawę z konsekwencji takiego wybryku, niezależnie jak agresywni i pewni siebie by nie byli. Ale obecnie wszyscy stali się nerwowi, zaczynają wymykać się spod kontroli... A najgorsi są tacy jak Parkers, silni i słabo panujący nad sobą. Łatwo wybuchają, łatwo wplątują w bójkę innych i mogą wyrządzić ogromne szkody.

Kilka oddechów oraz chwila zamyślenia i doktor był w stanie iść. Trauma-Team już tu był, zajmowali się Jakowlewem, który stracił przytomność, jeden z nich zerkał na hindusa, czekając aż ten dojdzie do siebie. Widząc, że ten odzyskał kontakt z rzeczywistością, skinął mu głową i po chwili podszedł do niego, podczas gdy jego koledzy odwozili logistyka na blok zabiegowy, gdzie często pracuje Kamini, na stanowisku chirurga. Wręczył mu waciki do nosa i zapytał o samopoczucie. Doktor wymruczał coś chrapliwym głosem i udał się za medykami, oglądając się na nieruchome ciało Troya.

Przed wyjściem zdążył tylko ściągnąć z wieszaka swój kitel, nie chciał marnować czasu na zakładanie kombinezonu, którego w biurze nie nosił. niska temperatura szybko dała mu się we znaki. Wzdrygał się raz po raz, wciskając dłonie w kieszenie spodni. Lekarze z Jakowlewem skręcili do odpowiedniego pomieszczenia. Dhiraj zdołał zauważyć, zanim zamknęły się drzwi bloku, że było tam nadzwyczaj dużo pacjentów, personel medyczny nie nadążał z pracą.
On udał się dalej, do sali dla "mniej nagłych przypadków", jak to zwykł żartować, nazywanej też salą opatrunkową. Odesłał młodego chłopaka i zaoferował, że sam się sobą zajmie.

Nie czół się źle, przynajmniej nie fizycznie. Oberwał w nos, jednak delikatnie, delikatny krwotok, nic więcej. Procedura jednak kazała mu się przebadać, poza tym jako lekarz musiał mieć pewność, że nie doznał urazów wewnętrznych czaszki. Znalazł wolne łóżko i usiadł na nim, przygotowując medpak do użycia. Tutaj również lekarze biegali od pacjenta do pacjenta, przypadków było więcej niż zwykle. Nie były poważne, ale ich ilość była niepokojąca, jak i zresztą inne statystyki z ostatnich kilku dni. Mimowolnie wracając do wydarzeń sprzed zaledwie kilku minut, rozpatrywał możliwe opcje. Czy mógł uniknąć tego całego zamieszania? Tej bójki? Podłączył urządzenie skanujące i przymknął oczy. Delikatne impulsy przechodziły przez całe jego ciało, następnie, zgodnie z rozkazem doktora skupiły się na głowie i szyi. Po niecałych dwóch minutach potwierdziły się jego domysły- wszystko w porządku. Wyjął z nosa waciki i odczekał chwilę, lecz krew już nie ciekła z uszkodzonych żyłek. Odłożył sprzęt i przetarł oczy, biorąc głęboki wdech.

Gdy rozejrzał się po sali, zauważył Alana McQueen'a, jednego z lekarzy, który dosyć często współpracował z jego żoną. Wydawał się jakiś nieobecny, obojętny wobec całego zamieszania panującego w sali. Usiadł na krześle, jakieś trzy metry od łóżka Dhiraja i, nie zważając na zakaz palenia w pomieszczeniach medycznych, zapalił papierosa. Hindus wstał, z zamiarem porozmawiania z nim i zapędzenia go do dalszej pracy, jednak ten wyciągnął ze specjalnej kieszonki strzykawkę napełnioną w całości jasnożółtą cieczą, podobną kolorystycznie do moczu. Był to jednak środek rozweselający, mocniejszy od pigułek szczęścia i przez to łatwiej było go przedawkować, co mogło się skończyć trwałym uszkodzeniem ośrodkowego układu nerwowego a w przypadku ilości, jaką miał zamiar wstrzyknąć sobie lekarz, szybką i bezbolesną śmiercią.

Mahariszi nie wiedział, czy Alan panuje w pełni nad sobą i czy jest świadomy tego, co chce zrobić, wyglądał nieswojo i jakoś ospale, nawet papierosa ledwo trzymał w ustach. Zrobił pierwszy krok w jego kierunku i zawołał go po imieniu, ten jednak nawet nie drgnął, musiał nie usłyszeć. Zaczął za to podwijać rękaw ręki trzymającej strzykawkę.
Drugi krok i głośne wypowiedzenie nazwiska nadal nie przynosiły rezultatów, Dhiraj przyspieszył. McQueen przełożył strzykawkę do prawej dłoni i zacisnął mocno drugą. Gdy hindus do niego dobiegł, igła niemal dotykała już skóry, na szczęście mocne szarpnięcie psychiatry ponownie ją od niej oddaliło. Chciał spojrzeć Alanowi w oczy, spytać, co się stało, tamten jednak, nadal tępo wpatrzony w miejsce nakłucia, z nadzwyczajnym uporem ciągnął strzykawkę na dół, w stronę nabrzmiałej na przedramieniu żyły. Biorąc pod uwagę upór i brak kontaktu z rzeczywistością diagnosty (bo tym dokładniej zajmował się Alan), hindus uznał że siłowanie się nim nie ma sensu, dłuższy opór może wzbudzić w nim agresję, a podczas szamotaniny to on może oberwać śmiertelną dawką leku. Jedynym względnie bezpiecznym i najmniej ryzykownym, chociaż może nie najprostszym sposobem, było zmniejszenie dawki psychodeliku. Nie było czasu na namysły ani czekanie na pomoc, psychiatra słabł z każdą chwilą, nie otrząsnąwszy się po incydencie z Troy'em. Większość sił skupił na kciuku szaleńca, trzymanym na tłoku strzykawki. Z powodzeniem napierał na niego, wylewając lek na spodnie "przeciwnika", czyniąc go bezużytecznym. Niestety triumf trwał tylko chwilę, po której igła wbiła się w żyłę McQueen'a. Mimo tego, Dhiraj zauważył, że została zaledwie połowa żółtawej cieczy, czyli nieco więcej niż przeciętna dawka. Alan wstrzyknął całość i po chwili, z błogim uśmieszkiem an twarzy, odchylił się na krześle i przymknął oczy.

Psychiatra przetarł czoło z potu i oddychał ciężko.
- Zdecydowanie zbyt wiele wrażeń jak na jedno przedpołudnie...- wymruczał na głos, nieco jeszcze zachrypniętym głosem.
- Dobrze sobie pan poradził, doktorze Mahariszi- odezwał się ochroniarz, który stał w kącie sali i widział całą sytuację. Potem zawiadomił o wszystkim zwierzchnictwo i poprosił o wsparcie.
- Co z nim... Nie wytrzymał napięcia? Mamy ostatnio dużo pracy, może...- zaczął spekulować inny diagnosta, jakiś Brytyjczyk, sądząc po akcencie.
- Nie, to raczej coś osobistego. Podobno podczas ostatniej rozmowy z żoną posprzeczali się o coś- podłapał inny. Dhiraj nie chciał tego słuchać, podszedł do swojego łóżka, zdjął buty i położył się. Czuł się źle, a to dopiero początek dnia. Możliwe, że dadzą mu wolne, jednak to niewiele zmieni, i tak będzie się czuł okropnie. Pobyt tutaj zaczyna być naprawdę uciążliwy. Nie wiedział, jak baza przetrwa tę zimę, wiedział jednak, że to po części on jest odpowiedzialny za zdrowie i komfort psychiczny załogi, i musi zrobić wszystko co w jego mocy, żeby jak najwięcej osób dożyło powrotu na Ziemię.

Gdy ochroniarze zabrali Alana, który całkowicie odpłynął na haju, Mahariszi zmobilizował się do wstania z łóżka. Postanowił najpierw odwiedzić Jakowlewa i dowiedzieć się o jego stan zdrowia, jeśli będzie przytomny podziękuje mu również za uratowanie życia. Następnie, niezależnie od tego, czy go zastanie przytomnego, czy nie, wróci do biura. Może już zaczęli je porządkować i będzie mógł niedługo wrócić do pracy. W końcu, ma dziś wyjątkowo dużo pacjentów...
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.
Baczy jest offline