Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-10-2010, 11:49   #2
Carrington
 
Reputacja: 1 Carrington jest na bardzo dobrej drodzeCarrington jest na bardzo dobrej drodzeCarrington jest na bardzo dobrej drodzeCarrington jest na bardzo dobrej drodzeCarrington jest na bardzo dobrej drodzeCarrington jest na bardzo dobrej drodzeCarrington jest na bardzo dobrej drodzeCarrington jest na bardzo dobrej drodze
>>Jeśli gdzieś tam istnieje piekło to z pewnością jest w nim tak gorąco jak dzisiaj<<- pomyślała Thel. Pot spływał jej zimnym strumieniem po karku, a rude pukle włosów przyklejały się do czoła i reszty twarzy skutecznie ograniczając pole widzenia. Spasiona mucha latała gdzieś nad kontuarem. Brzęczenie irytowało, ale kobieta nie była w stanie wykrzesać z siebie choćby odrobiny energii, żeby ją ubić. Zmęczenie miało bardziej charakter psychiczny niż fizycznych.

>>Jak wiele rzeczy może pójść nie tak?!?<<- cały czas ta myśl tłukła się po głowie. Z zamyślenia wyrwał ją dopiero głuchy łoskot z zewnątrz.

>>Duchy pustyni się gniewają!!!<<- jakby to określili Trybale. Parsknęła śmiechem, ale nikt z zebranych tego nie usłyszał, ponieważ każdy z nich był zatopiony w swoich własnych, nieciekawych rozmyślaniach. Tylko dzieciak kręcił się niespokojnie po pomieszczeniu.

>>Dlaczego Pan Wong wziął ze sobą Nicka na wykonanie wyroku na Morganach?!?<<- nadąsała się. Bar miał specjalny system wentylacyjny, którego integralny składnik stanowił ghoul. Mianowicie sufit, oprócz lamp, miał zamontowane jakieś niewymiarowe łopatki (właściciel nazywał to śmigłem samolotu co oczywiście Thel kompletnie nic nie mówiło). Popromienny siadał do pedałowania przy generatorze, a barman używał przełącznika, żeby całą energię skierować z oświetlenia na maszynerię. Po chwili mechanizm ruszał i przyjemny chłód spadała na wszystkich w pokoju.

Ale nie dziś… Nicka nie było, a pozostali byli w podłych nastrojach. Rudowłosa barmanka zdawała sobie sprawę z tego, że po części jest temu winna. Cholernie winna!!!

Dzieciak z tym niedojdą Rufusem zaczęli się kręcić się w pobliżu szafy grającej. Z początku nieśmiało jakby zobaczyli piękną kobietę i próbowali do niej zagadać z pewną dozą niepewności, a później coraz pewniej, coraz szybciej, żeby jak najszybciej zdobyć kolejne bazy. Niestety są zbyt niedoświadczeni, by wiedzieć, iż kobiety bywają jak pole minowe- jeden zły ruch i BUUUM!!!

Mając ich na oku (czasami miała tak wielką ochotę ogolić głowę na łyso!!! Przynajmniej nie trzeba by było ciągle odgarniać przyklejonych od potu włosów) zatopiła się w ponurych rozmyślaniach.

Kiedy zaczęła się cała ta sprawa z Morganami? Swój początek brała na pewno od Mela Morgana. Najmłodsze dziecko Stara Starego. Oczko w głowie tatusia. Thel ogarnęła fala wspomnień o jej tatku, ale szybko je odgoniła. Teraz były ważniejsze inne problemy.
Wracając do Mela. Od urodzenia chorował i mimo wszelkich starań Starego Doktora nic nie było w stanie mu ulżyć w cierpieniu. On odczuwał cały czas ból, w całym ciele.

Dzieciak i Rufus obmacywali szafę, a w rękach zmaterializowały się śrubokręty. I kiedy już mieli przystąpić do dzieła każdy z nich poczuł uderzenie czyjegoś łokcia w okolicach nerek. Odwrócili się przestraszeni jak mali chłopcy przyłapani na kradzieży cukierków. Za nimi stała Thel z założonymi rękami i z wyrazem niezadowolenia na twarzy. Kciukiem wskazała kierunek w, którym mieli się oddalić. Odeszli ze zwieszonymi głowami. Kolacji dzisiaj nie będzie, panowie.

Sygnałami niewerbalnymi wydała rozkaz Viggo’wi, żeby miał na oku najcenniejszą rzecz w tym mieście.

W przestrzeń popłynęły pierwsze takty wygrywane przez fortepian- takty piosenki, którą samozwańcza właścicielka baru znała na pamięć. Niedługo potem dołączyła trąbka i głęboki, basowy głos wykonawcy. Pomyślała znów o księżycu.

>>Bajania, przecież nie mógł tam być!<<- westchnęła cicho. Viggo skrzywił się nieznacznie, a Thel posłała mu całusa, po czym znowu zagłębiła się w swój świat.

Niewiadomo kiedy Mel pierwszy raz spróbował mikstur Burke’a „Dobre Samopoczucie” Prosta. Taaak…- specjalista od medycyny naturalnej. Wspaniałe lekarstwa, które niwelowały wszelkie schorzenia oraz poprawiały humor. Jednak koszt był straszny: wypierały z uczuć, emocji, doprowadzały do apatii i odizolowania się od reszty, a w skrajnych przypadkach prób samobójczych. Jedynie czego się pragnęło po ich użyciu to kolejna dawka, a potem następna… i następna… i tak bez końca.

>>Jak to Verka powtarzała? Leczenie dżumy cholerą<<- Thel bardzo denerwowało to, że nie rozumie co starsi mówią między sobą. Ostatnio coraz częściej w ich rozmowach przewijało się słowo: perespektywa… parospektywa… perspektywa??? Czasami, w przypływach wściekłości, myślała, że Pan Wong, Vera, Pastor i Stary Doktor specjalnie mówią jakimś szyfrem, żeby tylko wtajemniczeni mogli ich rozumieć, jakby mieli jakieś tajemnice do ukrycia.

Przez działalność Prosta cierpiało coraz więcej ludzi i kiedy, któreś zimniejszej nocy zjawił się w barze Stary Star z opowieścią jak to jego syn pogrąża się w paszczy szaleństwa, kropla przepełniła czarę goryczy. Thel postanowiła działać.
W zbieraniu informacji nie miała sobie równych, a dotarcie do tego kto rozprowadza to świństwo po mieście było dziecinnie proste. Teraz wystarczyło zakręcić się wokół producenta specyfików i poznać jego słabe strony. Omotanie ludzi wokół palca też miała opanowane do perfekcji. Jej skromnym zdaniem faceci myśleli tylko jedną częścią ciała co ułatwiało zadanie.
W krótkim czasie dowiedziała się dwóch ważnych rzeczy.
Po pierwsze: zniszczenie aparatury do produkcji narkotyków nic by nie dało, ponieważ w razie czego dzięki swej wiedzy Burke był w stanie wszystko odbudować.
Po drugie: Prost wszystkie recepty tworzenia trzymał w książce. Bez niej nie był w stanie niczego zrobić.

Plan oswobodzenia miasta z plagi powoli wykiełkował w głowie barmanki.
Dwa dni wcześniej zaciągnęła doktora medycyny alternatywnej do łóżka. Tymczasem Stary Star, poinformowany wcześniej czego ma szukać, zakradł się i wykradł cenny podręcznik.
I wtedy wszystko się… (chciała użyć brzydkiego słowa, ale damom przecież nie przystoi).

Teraz pozostała tylko analiza wydarzeń, które nastąpiły. Nie zauważyła, że ojciec Mela miał ostatnio problemy z głową. Nic nie wiedziała o koszmarach i o budzeniu się z krzykiem w nocy. Jego duszę zżerała choroba zwana paranoją powiązana bezpośrednio ze zmianami w mózgu, których dorobił się na skutek kontaktu z silnym promieniowaniem. Thel do końca życia nie dowiedziała się co strzeliło tamtemu do łba...

A zdarzenia układały się tak:
Trzymając książkę w ręku Morganowi narodziła się chora myśl:
>>To ksiązki są całym złem!!! To przez nie mój syn jest chory!!! Trzeba je zniszczyć!!! ZNISZCZYĆ!!!<<.
Najpierw zdobył notatki Starego Doktora (nie mógł go wyleczyć, ponieważ wraz z notatkami zabierał siły życiowe Mela. Później Wielka Książka Pastora. Przecież przez czytanie Jej każdej niedzieli jad choroby był wlewany do uszu jego syna!!!. Nieprawdaż?!?). Do tego jeszcze parę innych tytułów pokradzione po terenie całego miasta (niewiarygodne było to, że każdą z tych książek potrafił w chory i pokręcony sposób powiązać z przypadłościami syna).
Z całym łupem udał się na plac przed spichlerzem. W międzyczasie przyłączył się do niego jego ukochany synek, jeszcze na haju po ostatniej dostawie narkotyku. Spotkanie było nad wyraz treściwe. Chłopak uwierzył we wszystko co mu tatulo powiedział (w takim stanie uwierzyłby nawet gdyby ktoś powiedział mu, że na Ziemi wylądowali kosmici).
Ruszył biegiem do domu po benzynę (w domu Morganów znajdowało się dużo cudów, a jednym z nich było właśnie paliwo). Kłopoty z koncentracją spowodowane byciem pod wpływem narkotyku, doprowadziły do rozhermetyzowania się beczki gdzieś na wysokości spichlerza.
Kiedy ustawili wreszcie stos ofiarny, Star zapalił zapałkę i rzucił ją w tamtym kierunku. Buchnął ogień wśród książek W mgnieniu oka przez wąską strużkę materiału łatwopalnego przeskoczył na magazyn żywności . Natychmiastowa akcja gaszenia nie zakończyła się sukcesem. Do rana zostały tylko zgliszcza dymiące to tu, to tam…

Thel chciała tak bardzo zapłakać, ale powstrzymała się. Trzeba było trzymać fason. Ujęła w ręce talie kart i powoli podeszła do stołu tasując je. Za wszelką cenę chciała utrzymać maskę silnej kobiety. Nonszalancko rzuciła jakimś tekstem, napięcie w sali opadło nieznacznie. Popatrzyła na Burke’a i oczami duszy zobaczyła jak podrzyna mu gardło. Chyba się przez chwilę zapomniała, ponieważ część osób skuliła się w sobie z przerażenia kiedy na nią popatrzyli.
>>Trzeba się będzie bardziej pilnować!<<- skarciła się sama w duchu.

Do stolika przysiadł się Prost, a zaraz później dzieciak. Ten pierwszy miał zacięty wyraz twarzy jakby próbował nie zapomnieć czegoś ważnego.
>>Dobrze ci tak, draniu!!!<<- pomyślała z satysfakcją Thel.
Tymczasem Mitch robił do niej maślane oczy tak jak uczniak, który zakochał się w swojej nauczycielce od angielskiego, ale jedyne co umie zrobić to ślinić się bezustannie do niej.
>>Nie ta liga dzieciaku. Spadaj mały!<<- przeleciało jej przez myśl i puściła mu oczko jednocześnie uśmiechając się szelmowsko.

Jej myśli wróciły znowu do wczorajszych wydarzeń. Sąd nad Morganami. Mogła się przyznać przecież, powiedzieć jak było naprawdę!!!
>>I co by ci to dało głupia?!? Wyrok nie zostałby złagodzony, a ty dołączyłabyś do skazańców. Ruch oporu liczył tylko dziesięć osób i jednego psa. Nie przegłosowalibyście całej wioski! Bardziej potrzebna będziesz tutaj- organizując pomoc dla nieszczęśników!<<- prowadziła monolog duchowy z samą sobą w rytm muzyki i tasowanych kart. >>Dobry pomysł, Trzeba tylko innych przekonać do niego i zrobić to w taki sposób, żeby nikt nie zdał sobie sprawy z tego, że to ona pociąga wszystkie sznurki i stoi za decyzjami<<. Manipulacja- żywioł Thel.

Gra w trójkę to nie gra. Rzuciła jakimś zaczepnym tekstem do Buźki. Ten tylko odburknął coś i pozostał w cieniu.
>>Co jest z tobą nie tak, Fedd?!?<<- pomyślała. Tyle razy i na wiele sposobów próbowała poderwać tego wielkoluda. To nie wina Thel, że w jego pobliżu robiło jej się tak przyjemnie ciepło na sercu, chaotycznie w żołądku (zawsze zwalała to na niestrawność) i mokro na dole. Niestety każda próba zbliżenia do niego spełzała na niczym jakby uważał konkury barmanki za przytyk do swojej brzydoty.
>>Co z Tobą, mój olbrzymie???<<- powiedziała bezgłośnie wargami, popatrzyła odrobinę dłużej w jego kierunku. Westchnęła. Na twarz wrócił uśmiech szulerki. Zaczęła rozdawać karty- te na stole i te w grze zwanej >>Na pomoc Morganom<<…
 
__________________
Grunt to walka zespołowa- zespół to więcej celów dla przeciwnika

Ostatnio edytowane przez Carrington : 10-10-2010 o 23:52. Powód: literufki
Carrington jest offline