Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-10-2010, 21:36   #3
Jakoob
 
Jakoob's Avatar
 
Reputacja: 1 Jakoob jest godny podziwuJakoob jest godny podziwuJakoob jest godny podziwuJakoob jest godny podziwuJakoob jest godny podziwuJakoob jest godny podziwuJakoob jest godny podziwuJakoob jest godny podziwuJakoob jest godny podziwuJakoob jest godny podziwuJakoob jest godny podziwu
Burke leniwie uniósł głowę, słysząc odgłos tasowanych kart. Thel wyraźnie szukała rozrywki. Nic dziwnego, sytuacja była niezwykle wstydliwa, a emocje trzeba jakoś rozładować. Mitch szybko wykorzystał sytuację. Lubił tego dzieciaka. Może wyrosną z niego ludzie, jeśli uda mu się przeżyć.
Prost uśmiechnął się na myśl, że szesnastolatek zarywa kogoś takiego jak Thel. Miejscowa femme fatale. Krążyły pogłoski, że puszczała się już z każdym, do kogo miała interes. A spraw do załatwienia miała niemało. Przed dwoma dniami sama wpakowała mu się do łóżka. Było to o tyle zaskakujące, że nigdy nie pałali do siebie sympatią. Może pokłóciła się z Wongiem? Albo inny przydupas zawiódł w chwili rosnącego pożądania?

- Mitch chłopie, masz ogromną szansę. Trzymaj się blisko niej, a wcześniej czy później nadejdzie twój moment! – Wyszeptał do chłopaka.
- No co ty Burke, jak ty już ją miałeś to nie wiadomo jakiej francy można się nabawić. Dla mnie jest już trochę za stara.- Odpowiedział Prostemu uśmiechając się jak to miał w zwyczaju, również szeptem, tak, żeby Ona ich nie usłyszała. - Tak między nami. I podobno cycki ma jak dwa sflaczałem bukłaki. Ale gdyby tyle nie gadała to z tych usteczek mogła by zrobić niezły użytek...
- Ja ci dam francę, w wieku 40 lat nie będziesz miał oporów. I nawet sflaczałe cycki będą czymś, zobaczysz. Korzystaj, pókiś młody...

- Zawsze lubiłem te twoje mądrości, Prosty. Nikt tak jak ty nie potrafił wykładać mi oczywistości.
-Roześmiał się wesoło i poklepał go po ramieniu. Lubił z nim żartować bo jak na swoje lata Prost był dość wyluzowany i się nie napinał jak większość prykoli. - A chociaż ci possała czy to specjalna usługa dla Wonga?
- A ty coś taki ciekawski, młody? Staje ci pewnie na samą myśl o niej... - Przerwał na chwilę. Chłopak jednak dzielnie wytrzymał ciszę. - No jasne że tak! Pamiętaj, jak kobieta ci nie possie, znaczy, że coś jest z nią nie tak. Albo z Tobą. Zakładając jednak, że to Ty ją posuwasz, wszystko z Tobą okey. Zresztą, ona chyba ssie każdemu. Podobno to lubi. - Mrugnął porozumiewawczo do Mitcha.

Mimo wszystko coś się w rozumowaniu niedoszłego chemika nie zgadzało. Ostatnie wydarzenia potoczyły się z niesamowitą dynamiką. Spontanicznie i… niezwykle. Wystarczy pomyśleć o prawdopodobieństwie takiego ciągu. Nasilają się pogłoski o przyczynach choroby Mel i dziwnym zachowaniu jego ojca. Właściwie o postradaniu rozumu. Chwilę potem ląduje w łóżku z Thel, która zwabia go do siebie pod pozorem „uczynienia się szczęśliwszą”. Mija doba, niecała może, po czym na wielkim stosie płoną wszystkie książki. Łącznie z podręcznikiem od chemii, wraz z jego osobistymi notatkami. Cholera, skąd oni wiedzieli o tym podręczniku? Nigdy specjalnie nie ujawniał się z umiejętnością czytania czegokolwiek. A teraz ta młodziutka lafirynda rzuca mu zabójcze spojrzenie, po czym jej wzrok nagle, w ułamku sekundy, przyjmuje zwykłą, słodziutką postać.
Nie Burke, nie, szukasz dziwnego rozwiązania. Po prostu zdarzył ci się szczęśliwy dzień, ona nie ma tutaj nic do rzeczy. To jedynie zbieg okoliczności.

Najgorsze jest to, że spłonęły jego notatki. Pal diabli podręcznik! Jak się czyta jedną rzecz przez ponad 10 lat można znaleźć dowolny fragment w mgnieniu oka. Gorzej w przypadku notatek. Te odtworzyć będzie trudno, w szczególności, że w tej dziurze spalono chyba ostatni skrawek papieru. Nic to, będzie musiał niektóre specjały opracowywać z pamięci. Te prostsze ma już w głowie na stałe.
W tak banalny sposób ginie praktycznie cały dorobek jego quasi-naukowego życia, źródła prestiżu i utrzymania. Z tym ostatnim bez przesady. Nie wyrabiał narkotyków na masową modłę. Tak naprawdę to miał tego minimalny zapasik, starczy może na dwie działki, nie więcej. Wyrabianie specyfiku było dość proste, pod jednym warunkiem – trzeba posiadać odpowiednie substancje i trzeba mieć odpowiedni sprzęt. Prost laboratorium nie posiadał. Tak naprawdę to używał rzeczy zebranych przez Wonga, głównie destylatora. Właściciel baru dostawał w zamian swoją porcję, dbał też o wyżywienie Burke’a. I na takiej zasadzie toczyło się życie. Od czasu do czasu pomagał Wongowi w pracach „od kuchni”. Otrzymywanie etanolu, eksperymenty z innymi temperaturami i innymi alkoholami. Czasem coś dodawało się w trakcie gotowania, sprawdzając reakcje. Wong miał sprzęt, Prost umiejętności.
W pewnym momencie pojawił się Mel. Młody chłopak, zmęczony, chory. Oferował pomoc w zamian za coś, co poprawi mu humor. Przesłał go Wong.
Burke wcale mu się nie dziwił. Bo i co można w tym zasranym świecie robić? Totalna wegetacja. Niecałe trzy setki mieszkańców, kiszących się w jednym miejscu przez całe życie. Jedyna perspektywa – przeżycie. Bez sensu. Rozrywka oparta na plotkach, świecie wymyślonych wydarzeń, ułudzie, że wszystko jest i będzie dobrze. Tymczasem prawda ocierała się o świadomość, wykrzykiwała swój lament. Można było umrzeć i po tygodniu wszystko wracało do normy. Żadnej zmiany. Jedynie jakieś przykre uczucie i nic więcej. Kula kręci się dalej.
Mel zaznał jednak czegoś więcej. Zaznał uczucia, które przez całe życie nie byłoby mu dane. Doznał rozkoszy, olbrzymiej euforii. Jego serce zaczęło bić innym rytmem. Jego umysł funkcjonował na poziomie emocji, prawie zezwierzęcenia. Ale zezwierzęcenia niesamowicie dynamicznego i aktywnego, twórczego, kreatywnego, dającego siłę. Stawał się wtedy zupełnie innym człowiekiem. To był jego najlepszy środek przeciwbólowy, leczący nie tylko problemy fizyczności, ale i ducha. Nie, to nie jest lekarstwo. To substytut, którego się pragnie albo nienawidzi. Który buduje albo niszczy. Ożywia albo uśmierca.
Nie było go żal. To był mądry, dorosły chłopak, wiedział co robi. Oczywiście, że dawał zysk! Oczywiście, że był swoistym polem eksperymentów! To nie podlega dyskusji. Podjął jednak świadomy wybór. Doskonale znał skutki uboczne, dobę później poznał dramatyczność „zjazdu”. Mógł się wycofać. Wystarczyło z jego strony jedno słowo – nie chcę. Ba! Wystarczył grymas wątpliwości. Czemu nie wybrzmiało to krótkie, acz treściwe hasło?
Ciężki wzrok Thel przerwał jego rozmyślania. Cholera, czego ona ode mnie chce? Ma jakiś kobiecy okres czy co? A może w ciążę zaszła? Haha, to by było coś. Wong by się ucieszył. Z pewnością.

Otarł chusteczką pot z czoła. Pogoda dawała mu się we znaki, dawno nie było aż tak gorąco. Nie lubił wysokich temperatur. Sprawiała, że czuł się słabo. W ogóle wyglądał mizernie. Wystarczyło na niego spojrzeć. Niewysoki, bo liczący niecałe 180 cm wzrostu, chudy, sama skóra i kości. Blada cera, pokryta nie do końca wygolonym zarostem, z widocznie zarysowanymi zmarszczkami. I te lekko przetłuszczone włosy opadające aż na ramiona. Wyglądał niewinnie, choć podobno potrafił wczuć się w cudzą rolę. Podobno. Nie mniej jednak, miał już swoje lata i jakiekolwiek przeciwności losu wcale mu nie pomagały.
Myślał teraz o tej decyzji, podjętej w ciszy, przez aklamację. Nie chciał nawet myśleć kto wpadł na ten gówniany pomysł? Był w tej chwili zdołowany. Szczerze? Niewiele mu się chciało. A perspektywa pójścia gdziekolwiek i wyrwania się z miasteczka po prawie 40 latach życia była kusząca. W sumie, jakby się na tym głębiej zastanowić, była jedyną dostępną w tej chwili. Cholera, wkraczam w jakiś kryzys wieku średniego, do tej pory nic mi nie przeszkadzało – mruknął niezadowolony.
Chyba wszyscy sobie zdawali sprawę z irracjonalności tej decyzji. Szansa, że wszyscy wrócą cali była mała. Ba! Szansa, że ktokolwiek wróci, była mała. Z drugiej strony, koczownicy jakoś sobie wędrują tu i tam. Czasami tutaj zawitają. Znaczy, coś tam niby istnieje.

Dostał do ręki karty. Popatrzył się na Thel. Jej wargi poruszały się powoli, jednak nie słychać było żadnego odgłosu. Powiódł za jej wzrokiem. Ah, więc to tak… Wyszczerzył się do Mitcha, który zwrócił uwagę na to samo. Ledwo dostrzegalnie wyszeptał:

- A więc jednak nie jesteś ostatni.

Thel westchnęła. Karty poszły w ruch.
 
__________________
gg: 8688125

A po godzinach, coś do poczytania: [nie wolno linków w podpisie, phi]
Jakoob jest offline