Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-10-2010, 19:33   #8
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Kroki, drobne kobiece kroczki znamionowały zbliżanie się kłopotów. Tym bardziej że tym kroczkom, towarzyszyły ciężkie kroki zabijaków, przywykłych do rozlewu krwi.
Jednak, póki co...
Sytuacja rozwijała się pomyślnie dla Gaccia i Romualda. Dziwna zbieranina wprost iskrzyła od pomysłów i entuzjazmu. No... może z tym iskrzeniem entuzjazmem przesadzała w niektórych przypadkach. Że też Gaspaccio nie pomyślał, że ogłoszenie przyciągnie uwagę największego i najmniejszego zarazem fana poezji Romualda.

No cóż...stało się.
Romualdo źle znosił chwile, gdy życie tak bezceremonialnie zmuszało go do nurzania się w tłumie. Był poetą, był niezmiernie ważny – ale na bogów – przywykł do podziwu okazywanego z oddali, z dystansu, który pozwalał dostrzec walory jego sylwetki, z taką rozwagą i skupieniem dobierany każdy element jego kreacji. Scena, podium, choćby osobny stoliczek.

Delikatnym gestem przysunął się bliżej i wsparł się na ramieniu swojego najlepszego przyjaciela. Zainteresowanie – to bezpośrednie, wulgarne zainteresowanie, które okazywał mu mały niziołek oraz chłopak o uśmiechu rekina, wytrącało go z równowagi, peszyło, uświadamiało, że w pogoni za swoją miłością może stracić coś naprawdę cennego.
Starał się nie pokazać po sobie urazy, gdy Gaccio nie zwrócił na niego uwagi, tylko z zaangażowaniem zajął się odpowiadaniem na pytanie. Postanowił, że wybaczy mu to później. Może.
- Do miejsca docelowego jest... trzy, cztery dni jazdy konno, co daje nam jakieś kolejne dwa trzy dni, na wyrwanie „Skarbka” z łapek rodziców. I ucieczkę z miasta – szlachcic szorstkim głosem obliczał niezbędny im czas. - Co dalej, to się pomyśli... - zerknął na poetę. - Oczywiście, kolejnym punktem będzie organizacja ceremonii ślubnej. To daje nieco ponad dekadzień roboty. Pięćset sztuk złota dla każdego z was, to rozsądna suma, jak sądzę. - popatrzył na bardkę. Jego wzrok powoli, bardzo powoli przesunął się po jej ciele, zatrzymał na moment na ustach i powrócił do oczu. - Choć jeśli nie zadowala cię ona, moja pani, toooo... - Błysnął zębami w ostrym, lisim uśmiechu, wbijając spojrzenie piwnych oczu w jej oczy tak intensywnie, że oczywistym było, iż to nie jedyna rzecz, którą chciałby w nią wbić. - Może dasz się zaprosić na indywidualne negocjacje przy kielichu wina? Dziś wieczo...
Nie dokończył, bo Romualdo fuknął głośno, z oburzeniem i lekko uderzył go w plecy.
- Ależ, Gaccio... To nie wypada – zamachał okrytą koronkami dłonią. - Jak możesz... Przecież to dama. Dama. - podkreślił naciskiem, jakby próbował przypomnieć przyjacielowi o istnieniu jakiegoś egzotycznego zwierzęcia.
Szlachcic popatrzył na niego ponuro, popatrzył na obydwie kobiety. Wzruszył ramionami.
- Możliwe – przyznał. - W każdym razie zapraszam jedną z pań, albo nawet obie na kolację ze mną. Wyruszamy bowiem jutro, więc warto poznać się bliżej. A co do reszty, karczmarz da wam tutaj pokoje, jak i posiłki na dzisiejszy dzień i noc, na mój koszt. Uznajmy to za... zaliczkę.
- Gaccio... - jęknął Romualdo, zawstydzony i zaczerwieniony w imieniu przyjaciela. - Błagam, niech mu panie wybaczą pochopne, nieprzemyślane słowa. Wierzę, naprawdę wierzę, że w jego propozycji – choć tak bardzo niewłaściwie sformułowanej – nie ma niczego zdrożnego, a on sam nigdy nie pomyślałby nawet, by zbrukać panien... - zaczerwienił się jeszcze bardziej, zaciął na moment - ...reputację.


Ważniejszy jednak od pytań okazał się plan przemycenia Romualda. Sam pomysł wywołał uśmieszek na twarzy Gaspaccia oraz dziewicze wprost zażenowanie na twarzy poety, które przemieniło się w szkarłatne zorze po komentarzu niziołka.
- Plan doskonały, lepszego bym nie wymyślił – stwierdził szlachcic. - Choć pewne uściślenia by się przydały.
- Ależ... Ja... Ponieważ... Ja... -
Romualdo wpatrywał się w nich szeroko otwartymi oczami. - Skoro Gaccio... twierdzi, że to dobry plan... Ale... Ja... Nigdy nie byłem dobrym aktorem... - oddychał szybko, płytko, jakby znajdował się na granicy omdlenia. Rzucił szybkie, wystraszone spojrzenie na bagaż, w którym kotłował się niziołek. - Ja... Dziękuję bardzo za propozycję... wielce... - przytknął pachnącą chustę do nosa, wzniósł oczy ku górze, jakby z sufitu miało spłynąć na niego natchnienie. I chyba spłynęło, bo po kilku sekundach dodał: - ...szlachetne... Tak, to właściwe słowo. Wierzę, że to właściwe słowo. Więc dziękuję za szlachetną propozycję, ale nie... nie skorzystam.

- No to początek mamy za sobą - szlachcic sięgnął po jedną z wielu sakiewek noszonych przy pasie i położył ją przed kobietami. - Nie chcę byś, panno Katrino, aż tak bardzo się poświęcała. Weź te czterdzieści sztuk złota. Oraz Romualda i pannę Krisnys, jeśli zajdzie taka potrzeba... i kupcie mu jakieś ciuszki. Może trzeba będzie zrobić jakąś próbę generalną?
Poeta zamachał trzymaną w dłoni chusteczką, rozsiewając dookoła kwietny zapach perfum.
- To nie wypada... - jęknął, osuwając się na krzesło. - Tak się nie godzi... Przecież to podejrzenia wzbudzi... Niech same idą... Albo wezwijmy mojego krawca... Lub jakiegokolwiek krawca. Po co iść w ogóle? - z jakiegoś powodu z jego ust wysypywać się zaczęły perły jego inteligencji. - Próbę generalną? Przecież to zbyteczne... Albo ty idź z nimi, Gaccio, sam twierdziłeś, że masz doskonałe oko do kobiecej garderoby... Ja... Ja się na tym nie znam...

Tę tyradę przerwało wejście osoby...którą rozpoznał zarówno Gaspaccio, jak i Romualdo, jak i...niziołek.
Do karczmy bowiem weszła piękna i zamożna kobieta, dumnym spojrzeniem obrzuciła tutejszą klientelę niczym drapieżny ptak wypatrując ofiary. Towarzyszyło jej dwóch ochroniarzy, lecz tych skinieniem głowy odprawiła.
Spory wojownik podszedł do niej blokując jej drogę do stolika przy którym siedzieli Gaspaccio, Romualdo oraz bohaterowie. Coś do niej powiedział, lecz zmroziła go spojrzeniem, jak i szeptem do jego ucha.
Po czym zbliżyła się do stolika uśmiechając się zadziwiająco uroczo. Była piękna, z ognistymi włosami okalającymi jej twarz wydawała się być wcieleniem Sune.


Także ciemna opinająca ciało suknia, z najdroższego atłasu, zdobiona delikatnymi klejnotami, dodawała jej uroku i powabu.
Spojrzała na całą grupkę wokół stolika, poświęcając najwięcej spojrzeń obu kobietom. I oceniając jak wielką są dla niej konkurencją, po czym przeniosła spojrzenie na Romualdo i uśmiechając się ciepło rzekła ignorując całą resztę przy stole.- Mój drogi przyjacielu. Doszły mnie smutne wieści, jakobyś zamierzał opuścić nasze gościnne miasto.
- Och, nie, nigdy... Nie teraz... - zerknął na nią z niepewną ostrożnością, spięty jak niewielkie zwierzę przed obliczem drapieżnika. Nawet dłoń z kielichem wina zamarła mu na moment w połowie drogi do ust, by za moment opaść na stolik. - Ale niestety... - rzucił przyjacielowi szybkie jak błyskawica spojrzenie - ... obiecałem Gaccio, że zadbam o bezpieczeństwo tych dwóch pań... Więc... może... - wstał z krzesła, strząsnął nerwowo koronkowymi mankietami. - Niestety... obowiązki wzywają.
- Ależ ja też potrzebuję ochrony. Jestem przecież tylko słabą kobietą. - rzuciła ze słodką minką rudowłosa, spoglądając zalotnie na półelfa.
Gaccio wywrócił oczami i dyskretnie kopnął pod stołem Kenninga.
- Och, zapewne ten młodzian z ochotą cię przy... ochroni. Chciałbym móc własnoręcznie służyć ci za tarczę, ale mnie także wzywają obowiązki. Rodzinne sprawy. Mniemam, że potrafisz to zrozumieć, pani?
Popatrzył też znacząco po reszcie, wyraźnie oczekując, że staną na wysokości zdania.
- Panno Krisnys... Panno Katrino – poeta podał im obu kolejno dłonie, odsunął krzesła, pomógł wstać, nagle czyniąc z nich centrum swojego małego pełnego rudowłosych potworów świata.
A rudowłosa kobieta posłała obu dziewczętom złowieszcze spojrzenie.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline