Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-10-2010, 20:38   #4
Fiannr
 
Fiannr's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiannr nie jest za bardzo znanyFiannr nie jest za bardzo znany

Mrugnięcie. Błysk światła, zdający się ranić oko swoją intensywnością.
Opadły powieki. Kolejno. Na prawe oko. Chwilę później na lewe. I do góry. Prawa. Brak zmian. Lewa.
Mrugnięcie. Błysk światła. Tak samo bolesny jak poprzednio.

Kilka postaci siedzących przy swoich kubkach. Mniej zamyśleni lub bardziej. Zależy. Z kobiecych twarzy czytało się o wiele łatwiej. Widać było ich emocje. Nie bezpośrednio. Nerwowe ruchy, specyficzne gesty. Każdy miał swoje. Nawet tak wyrachowana sztuka jak Thel na swój sposób to okazywała. Nie ma ludzi idealnych. Czy aby na pewno? Człowiek idealny? Co to znaczy…

Powieki. Znowu opadła jedna za drugą. Ciemność. Spokój, cisza… Całkiem białe oko znowu wyłoniło się spod nielicznych rzęs. Ciemność to spokój. I cisza. Po drugiej stronie mlecznego, zapłonęło jaskrawo sąsiednie oko. Zamrugał. Pomarańczowo-czerwona tęczówka w nagłym skurczu rozszerzyła się maksymalnie. Ból znowu nadleciał znikąd, użądlił i uciekł tam skąd przybył. W głąb umysłu.
Skrzypnęły drzwi i stanął w nich Mitch. On też był spięty. Jak wszyscy. Feddowi zdawało się, że słyszy wszystkie ich myśli. Wszystkie. Bez wyjątku. Wrzeszczały tak głośno, że nie mógł słuchać. Zamknął więc oczy.
Prawa powieka. Po niej lewa.

Czerń. Czyżby głębsza była od strony ślepego oka? Tak mu się zdawało. Otworzył je, żeby sprawdzić. I widział ich. Wszystkich na swoich miejscach. Obserwował ich już dobrych kilka lat. Nigdy z tak bliska, ale to tylko ułatwiało rozpoznanie nastroju. Czytał z ich twarzy jak z kart. Nawet mężczyźni, choć nie tak wyraźnie jak panie, na swój sposób okazywali rozdrażnienie sytuacją jaka miała miejsce. Widział to. Ślepym okiem. Otworzył drugie. Zamrugał, bo ból uderzył ponownie. Wraz z nim wrzask zachowań każdego z nich.

Oczy bezustannie otwierały się i zamykały. Miarowo. Jak nietypowy, ograniczny zegar.


Stare drzwi zaskowyczały wpuszczając Issę. Aromat jej wypieku przyjemnie wypełnił pomieszczenie. Nie zakłóciło to jednak odliczania.
Tik, tak, tik…
Rozdając pomiędzy bywalców ciepłe jeszcze placki, nieuchronnie zbliżała się w stronę Fedda. Miał nadzieję, że nie podejdzie. Nie dlatego, że miał coś przeciw niej. Po prostu. Gdy zrobiła pierwszy krok w jego stronę, zacisnął błoń na barze z taką siłą, że coś strzeliło. Deska lub kości. Kobieta przystanęła na chwilę, lecz kontynuowała marsz w jego stronę. Był tak przejęty momentem w którym podawała mu jadło, że gdyby nie na blat, lecz do jego ręki skierowała swój wyrób, nie byłby w stanie go utrzymać. Skinął głową ku jasnowłosej.
Choć ktoś nie znający olbrzyma mógłby uznać, że jedynie przechylił się nieznacznie do przodu. Nie widział czy zauważyła. Spoglądał na ścianę za nią. W końcu oddaliła się, tak samo jak podeszła.
Tik, tak, tik…
Zwalniało wahadło.

Siedząc w najciemniejszym kącie baru miał o wiele lepszy widok, niż z typowego swojego miejsca obserwacji – drzwi wychodzących na zaplecze barowe. Niektórych z nich widział pierwszy raz z tak małej odległości. Było to dość stresujące. Ale nie mógł ot tak wstać i wybiec. To znaczy mógłby. Ale po czymś takim nie wróciłby już nigdy. Nawet do framugi tylnych drzwi.
Więc walczył z lękami. Tak, jak mu powtarzali.
Przeciwstawił się im. Były tylko dwa wyjścia. Przemóc się i trwać, albo zwariować. Jakże rozkoszna wydawała się druga opcja. Zbyt kusząca.
Ale robił tak, jak mu mówili.
Boisz się ciemności, siedź w piwnicy całą dobę. Boisz się skorpionów? Wejdź w ich gniazdo.

Boisz się pustkowi? Spędź na nich tydzień…


Oczy przestały mrugać. Zegar zatrzymał się i nic nie wskazywało na to, że ma ruszyć.


Nie siedział tutaj z własnej woli. Tego dnia miało tu nikogo nie być. Odbywał się przecież rytuał wypędzenia. Dlatego zaryzykował. Usiąść w środku. Poczuć się jak oni. Odnaleźć w sobie tę zagubioną część duszy, która sprawia, że lgnie się do sobie podobnych. Tyle, że podobnych do niego nie było. Czuł to. Może właśnie dlatego zostawał zawsze w cieniu? W każdym razie usiadł w kącie przy barze. Był sam. Zupełnie.
Ale później z jakiegoś powodu zaczęli się schodzić. Zdawało mu się, że tę jedną osobę wytrzyma. I miał rację. Przy każdej kolejnej jednak narastało uczucie strachu i paniki, tak długo tłumione. Ale nie miał wyjścia.
Bo tak mu powiedzieli.

Rozszerzone do granic możliwości oczy chłonęły obraz roztaczający się przed nim. Umysł był na granicy eksplozji. Niebezpiecznie jest igrać ze samym sobą.
Nie czuł się ani odrobinę bezpieczniej. Wolałby sto razy bardziej siedzieć teraz, na wijącym się dywanie z przerośniętych, wygłodzonych szczurów. Z nimi miał jakieś szanse. Z tutejszymi bywalcami? Żadne. Czuł na sobie ich palące spojrzenia. Wiercące do głębi ochłapu bijącego w jego piersi. Wiedział, że jeśli jeszcze jedna osoba wejdzie do baru, po prostu rozsadzi mu głowę. Zarówno strach, jak i niemy krzyk, który dziś zdobił twarze ich wszystkich. Bez wyjątku.

Skrzypnęły drzwi. Zachłysnął się powietrzem, biorąc nienaturalnie głęboki wdech. Zegar znowu zaczął działać w tempie, jakim do tej pory jeszcze nie pracował. Obraz rozmazywał mu się przed oczami, a twarze postaci wwiercały się w jedyne zdrowe oko. Mięśnie spięły się jak porażone prądem. Już nawet nie widział kto wchodzi. Natomiast węch wychwycił coś znajomego.
Znajomego i kojącego. Uspokajającego mechanizm zegarynki.
Rozluźnił się tak gwałtownie, że niemal spał ze stołka. Ściana kawałek za nim podtrzymała go pewnie, nie chcąc ustąpić ponad 140 kilogramowemu zwojowi mięśni. I blizn.

Odcień jej włosów od jakiegoś czasu, był pewną formą mobilnej czerni, która podobnie, jak ta panująca niepodzielnie w jego piwnicznej celi, koiła lęki i uspokajała strzępy duszy. Zamknął oczy. Serce powoli zwalniało galop podjęty kilka chwil temu.

Podniósł wzrok. Zobaczył ją tuż przed sobą, trzymającą napar. Uśmiechnęła się lekko. Gdy stawiała przed nim parujące naczynie parokrotnie próbował otworzyć usta. Pomimo ruchów warg jednak, usta nie chciały się rozdzielić. Zwyczajnie nie. Żaden dźwięk nie opuścił jego krtani. Ona natomiast tylko pokręciła lekko głową na znak, że nie musi nic mówić. To wystarczyło.
Wziął gorący napar do ust i przełknął. Pachniał tak samo jak smakował. Odurzająco. Ciemnym odcieniem szarości. Kontemplację zaburzył huk okna. Enola szybkim krokiem wróciła na swoje miejsce. Zapadła cisza.


Przyłapał się na tym, że obserwuje twarz Viggo. Jego prawe oko nie dawało mu spokoju. Zastanawiał się, czy istnieje sposób na efektywne zamienienie tego narządu.
Gdyby tak mieć oba sprawne.
Siłą woli odkleił się od obiektu marzeń. Nie był pewien ile tak był wgapiony w jego twarz. Na pewno na tyle długo, żeby zdążył dosiąść się do niego Dang. Fedd nieświadomie wytropił wzrokiem ulubioną swoją ruchomą czerń, dla uspokojenia. I jak zawsze. Podziałało.
Chcąc ponownie zasmakować wywaru, sięgnął dłonią na blat. Ze zdziwieniem zauważył drugie naczynie. Obok leniwym ruchem Dang nalewał, tym razem sobie. Dla odmiany chwycił za alkohol. Nie smakował mu. Ale był. Więc pił.

Wreszcie po którymś razie zapragnął znowu wywaru, lecz po wlaniu go w gardło nie poczuł żadnego smaku. Destylat nie był specjalnie słaby. Kubki smakowe odmówiły posłuszeństwa. Górna warga drgnęła nerwowo, a uścisk na naczyniu się zwiększył. Głuchy trzask przywrócił Fedda rzeczywistości. Pęknięta kamionka kubka nie poddała się do końca. Wypuszczając głośno powietrze z płuc odłożył napar.
Jego uwagę odwrócił Rufus z młodszym kolegą starający się dobrać do szafy. Scena nie trwałą długo, więc zapatrzył się tępo przed siebie. Z zamyślenia wyciągnęły go niemal słodkie słowa Thel. Gdy dotarło do niego co mówi zakrztusił się. Odchrząknął, opierając się o ścianę.
Kpiła z niego.
Był pewien, ale nie miał jej tego za złe. Skupił wzrok na ponownie chwyconym w dłoń pękniętym, kamionkowym kubku. Leżący obok, nienapoczęty placek z mięsem był już kompletnie zimny.

Kto wymyślił mu ksywę Buźka? Nie był pewien. Ale wiedział, że było to równie kretyńskie jak nazwanie osoby z urwanymi dłońmi „złotą rączką”, albo niemowę „śpiewakiem”.
A w jego wypadku, cóż… Jedynym nienaruszonym zdawało się fragmentem twarzy było lewe oko. Aż dziwne, że ostało się całe, bo ta sama część lica ucierpiała najbardziej. Wydarty płat skóry z policzka odsłaniał mięśnie, jednocześnie pozostawiając jamę ustną zamkniętą. Wyszarpany fragment kończył się dopiero na obojczyku. Liczne rozcięcia i blizny niegdyś zaszyte zajmowały całą dostępną powierzchnię głowy, łącznie z miejscem gdzie powinny wyrastać włosy. Dla odmiany prawa strona która ucierpiała znacznie mniej obrażeń, posiadała całkiem białe oko. Choć widać było, że porusza się za tym drugim, nie posiadało żadnych praktycznych zdolności.
Powstrzymał chęć spojrzenia na Viggo i wypił ostatni łyk napoju przyrządzonego przez Hyrę. Zamknął powieki by skosztować charakterystyczny jego posmak. I był pewien, że tym razem go poczuł.

 
__________________
Hello there
I’d kill for some company
I’d trade my soul for a whisper
I’d die for a touch

Ostatnio edytowane przez Fiannr : 07-10-2010 o 20:46.
Fiannr jest offline