Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-10-2010, 23:12   #6
Sekal
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację

Nie wiedział co o tym wszystkim myśleć. Za cholerę nie wiedział. Dlatego pił. Tutejszy, ciepły i ohydny alkohol nie był niczym nadzwyczajnym i Dang nie czerpał z tej czynności zupełnie żadnej przyjemności. To był środek za zapomnienie, na zabicie myśli, wściekle atakujących jego mózg. Już prawie o tym wszystkim zapomniał, gdy zdarzyło się to... co się zdarzyło. Dlaczego oni palili te pieprzone książki?! To było jak wejście w żarzysko jedynie w butach. Musiało się źle skończyć, nawet jak pominęłoby się ten spichlerz. W ogóle było to bardzo dziwne, ale nie zastanawiał się nad tym. Już nie.
Przechylił kolejne naczynie, wlewając zawartość do ust. Ten wieczór już sporo go kosztował, ale na razie nie dbał o to. Bardziej wkurzał go jego własny, zbyt mocny łeb. Taki Prost już dawno wylądowałby pod stołem po takiej dawce. Kiedyś był taki jak on. Chociaż nie, wróć. Bardziej jak ten młody, którego chyba życie nie zdążyło odpowiednio skopać.

Bo trzeba pamiętać, że Dang był podobny do Mitcha, przynajmniej we względach rozrywkowych. Chroniony przez ojca, najlepszego zwiadowcę i poszukiwacza w Bluff, miał wszystko czego mu było potrzeba, a zostając na coraz dłużej w mieścinie nie przyczyniał się zbytnio do jej utrzymania czy tym bardziej - rozwoju. Bliżej mu było do jakiegoś pasożyta, wysysającego krew z ledwie dychającego człowieka. Nie ruszało go to. Podrywał, pił, bawił się, sprawiał problemy tym, którzy widzieli w nim degenerata. Aż w końcu trafił na Ann, najpierw zaciągając do łóżka raz czy drugi, a potem żeniąc się z nią. Ot, cała nudna historia. Znali ją wszyscy, przypominając sobie o tym zwłaszcza teraz. A także dalszy jej ciąg.
Niedługo potem Dang stracił protekcję. Dokładnie wtedy, gdy zaginął jego ojciec, a potem matka. Sześć lat temu, pamiętne dni. Pamiętne zwłaszcza dla zera, obelga, którą zaczęli go wtedy łaskawie obdarzać. Dopiero wtedy znaleźli się tacy odważni. Najodważniejsi byli wtedy, gdy wyruszył na poszukiwanie rodziny. Gdy wrócił, zdążono odebrać mu już wszystko prócz domu.

Zmienił się jednak już wcześniej, na pustkowiu. Ojciec nauczył go wystarczająco wiele, by radził sobie tam, z każdym razem coraz lepiej. Stawał się coraz cichszy i zamknięty, gdzieś tam głęboko skrywając tajemnice, które poznawały jego zmysły. Przyjął obelgę i zaakceptował ją, sam zaczynając się tak nazywać. "Zero". Sam do końca nie wiedział co miało oznaczać, ale słowo przypominało mu się zawsze, gdy zostawał sam pomiędzy jałowymi skałami żarzącymi się od upiornego żółtego talerza, chłostającego pustkowia bezlitośnie. Wraz z zyskiwaniem zaufania i uznania, oddalał się od innych. Nie walczył o Ann, nie walczył o nic, przyjmując wszystko z tym cholernym stoicyzmem. Nawet bójki prowokował coraz rzadziej, aż w końcu ustały zupełnie.

Nie był imponującą postacią. Średniego wzrostu, szczupły, chociaż nie wiotki - zaprawiony od podróży i ogorzały od słońca. Niewiele się w nim zmieniało, nawet zaciętość na twarzy pozostawała taka sama. Tylko kilka osób oględnie wiedziało co siedziało w jego łbie. Co może myśleć ten, który tak często wystawiany był na paskudną samotność? Myśliwi poruszali się często grupami, on, poszukiwacz, zawsze sam. Bo to on chodził najdalej. I wracał, często z workiem wypełnionym tym, z czego żył. Książki. Narzędzia. Rzeczy, których przydatności nie znał, ale brał ze względu na wygląd. Wiele mechanizmów, które wymagały tylko trochę napraw. Sam zostawiał sobie niewiele. Dlatego handlował, za żywność i wszystko co było potrzebne na pustkowiu. A potem wyruszał dalej.
Co ciekawe kilku jego najlepszych klientów przebywało w tym miejscu. Tak jakby oni też mieli interes z Morganami.

Rufusa gębę kojarzył nieźle, koleś był rąbnięty i chyba lubił to, czego nie znał. Dang nie wnikał, sam znał się trochę na naprawach, ale wolał korzystać z pewniejszej ręki. Tam na pustkowiu bardzo liczyła się niezawodność. No i zawsze brał to, czego inni nie chcieli. Czasem za darmo, bo drobne przysługi także działały w obie strony. Był też Prost, który robił z pewnych rzeczy rzeczy inne, którymi Zero już się nie interesował. Bo udawał, że nie obchodzą go inni. Że ma ich gdzieś. Że gdzieś ma całe Bluff! Ale nie znali go tak dobrze, by to przeniknąć. Na pewno nie ci dwaj, to tylko interesy.

Trochę inaczej było w barze. Tu spędzał najwięcej czasu wtedy, kiedy był w mieścinie. Inaczej niż kiedyś, skupiając się na wlewaniu w siebie alkoholu. Na początku jeszcze go zaczepiali, ale potem już nie. Nie miało to sensu. Ale nie zawsze siedział tak, jak teraz i nie zawsze próbował spaść ze stołka. Czasami mówił, tu i tylko tu. Gdy innych prawie nie było, albo było niewielu. Unikał Thel, gdyż nawet on słyszał plotki na jej temat. To zostawił już za sobą, a obawiał się, że mógłby ulec.
Nie unikał Viggo, nie unikał Hyry. Oni go znali, chociaż nigdy nie zastanawiał się nad tym, co sądzili o tak często próbującym uchlać się facecie. I znów, udawał, że go to nie interesuje. Był tylko on i wspomnienia i to właśnie nimi potrafił się dzielić. Opowiadać o tym, co jest dalej i o tym, co się czuje, gdy żarzysko przechodzi ledwie dwadzieścia metrów dalej, niosąc za sobą śmierć. Był cholernie poważny. Nawet nie dlatego, że chciał. Może po prostu nie śmieszyło go to co innych. Albo nie znalazł się nikt, kto potrafiłby wywołać uśmiech. Nikt od zaginięcia ojca.
Nigdy nie powiedział śmierci. Nawet w myślach.

A teraz siedział tutaj, pijąc i udając, że go to nie obchodzi. Wyjątkowo słabo udając. Bo to właśnie tak działało. Sześć lat, kto by nie zapomniał? Tu już nawet nie chodziło o Ann. Bo póki żyła w Bluff, nie czuł się winny. Ale gdy postanowiła odejść... Tak, to właśnie zmieniało wiele, zbyt wiele. Bo Morganów nienawidził.
Tylko dzieciak, ten cholerny sześcioletni bachor.
Oni tam nie mieli najmniejszych szans. Rok, może dwa i pochłonie ich pustkowie.
Nie powiedział tego na głos, zaciskając głośno szczękę. Nie musiało tak być. Setka planów kłębiła mu się w głowie. Potrząsnął nią, próbując się pozbyć irytującego uczucia. Najpierw musiał za nimi pójść. Zobaczyć gdzie osiądą, może podpowiedzieć lepsze miejsce. Na południu byli dzikusi, ale radzili sobie. Może i nie byłoby im tam tak źle?
Nie zwracał uwagi na to, co działo się w barze, chociaż tak na prawdę rejestrował wszystko. Zawsze tak było. Może właśnie dzięki temu wciąż jeszcze żył. Pociągnął z kubka. I tak miał ruszać.
- Mogę pójść ich śladami.
Pierwsze jego słowa tego dnia. Gdy wpatrywał się w trunek, to wydawało się, że także ostatnie.
 
Sekal jest offline