Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-10-2010, 08:03   #7
Campo Viejo
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację
Główna ulica Bluff, dwa tygodnie wcześniej od dnia wypędzenia Morganów

- A ten to kto? – zapytała nowa mrużąc nos w słońcu. Młoda dziewczyna o perłowych zębach. Dostrzegając twarz nadchodzącego mężczyzny jej ładna buzia mimowolnie wykrzywiła się w grymasie niekontrolowanej odrazy.

- Viggo Szwed. – odrzekła staruszka. Sulimanowa miała chyba ze sześćdziesiąt lat. Albo i lepiej. - Mieszka przy Zaciszu w tamtym dużym domu. – dodała już ciszej, bo mężczyzna właśnie przechodził obok Baru, w drzwiach którego stały rozmawiające o nim kobiety. Mijając je, od niechcenia rzucił okiem na młodą dziewczynę. Musiała go zainteresować, bo zatrzymał na niej wzrok o wiele dużej niż zamierzał i o mało nie wdepnął w duże gówno leżące leniwie na środku głównej ulicy. Miał tylko jedno oko. Drugie, lewe to zasklepiona szpetna blizna. Był wysoki na ponad sześć stóp i dobrze zbudowany. Jego sprężysty i pewny krok zdradzał od razu mężczyznę, który wie dokąd idzie, czego chce i na co go stać. Dziewczyna spuściła wzrok niemal od razu, gdy jego prawe oko spotkało się z jej dwoma dużymi i zielonymi.

- To dobry chłopak był. Wesoły. Z moim synem Bartem, co mu się zeszłej zimy na suchoty zmarło, byli w dzieciństwie psikusową zakałą Bluff. Później w ich ślady poszli jego młodszy brat Larson do spółki z Melem zanim Morgan w narkotyki poszedł... Figle wszystkim płatali, wszędzie pełno ich było. Dobre dzieci były. Dobre... teraz mamy w Bluff Mitcha, co to go też wszędzie pełno... Tak.. O czym to ja mówiłam? Szwedy. Później im się porobiło przykro w rodzinie. Czwórka ich była. Najstarszy Viggo, później Vincent, piegowaty Larson i Issa, jedyna córa. Bez ojca dorastały młodsze dzieciaki Szwedów, kiedy Szwed zniknął bez śladu. Nie doczekał się ojciec córuchny, a słyszała ja, że ten urodzaj to nie przypadek, bo on strasznie chciał córę dla odmiany spłodzić. Ot, i zaraz przed porodem zaginął. Ludziska mawiają, że poszedł szukać drzew zielonych, co to niby rosną jedno obok drugiego tak gęsto jak ludzi w Barze, kiedy Pan Wong zapoda muzykę starego świata z szafograjki. – stara zrobiła znaczące oko - Tak. Pamiętam, jak się napił Szwed i opowiadał, że są takie miejsca, że wody jest wszędzie jak piachu na pustyni... Ot, dureń... Mawiał, że wie, bo od zwiadowcy słyszał takie historyje. Znaczy się ojca „Zero”, rodziciela Danga, tego co ci go wcześniej pokazywałam, przez okno jak nie mogł w te drzwi od baru się zmieścić naduty – Sulimanowa uderzyła się otwarta dłonią w czoło. – Ale, kto to wie, może usnął stary Thor Szwed, gdzie w rowie zapijaczony i go później burza piaskowa przysypała? – wzruszyła kościstymi ramionami. – Nawiał wiatr piachu kupe, śpij pijaku, chuj ci w dupe! Jak to stary Morgan gada kiedy widzi pijaństwo. Taki pobożny! – westchnęła starucha rozmarzona wyraźnie się rumieniąc - A czas jakiś temu, do Viggo wracając się znaczy, niedawno całkiem, brata stracił. Szwedy mają pastwisko daleko, najdalej od Bluff. – ciągnęła jak najęta stara plotkara, zadowolona, że jej kto słuchać chce dla odmiany – Jakiem mówiła, niedawno całkiem, wataha Basiora...

- Tego co Pan Wong mówił, że za kutasa do wiatraka przybije? – zagadnęła uśmiechając się dziewczyna.

- Tak, tego psa piekielnego! – podjęła ożywiona babka – Pokąsały im stado. Najmłodszy brat zginął tedy. Tak go poszarpały psiska, że rękę i nogę mu prawie odgryzły, a flaki wysypały się z bebecha jak liszaj na gębie... Swołocz bawiła się z nim przed śmiercią! Viggo go potem dobił... żeby się nie męczył... Ale ani mru mru... Shhhh! - Sulimanowa przyłożyła palec do ust. – Jeden już próbował o tym z Viggo zagaić, to i do dzisiaj nie może znaleźć kilku zębów! – dodała kiwając głową i przeżuwając wargi na dziąsłach. – A on sam wtedy lewe oko stracił. Chłopy mówiły, że gdyby nie ten rudzielec jego, to nikt by stamtąd z życiem nie uszedł... Inni gadają, że Viggo, jednego psa sam zagryzł, kiedy rękami mu szczęki rozłamywał... Abo to wiadomo... Wierzyć w ploty, co ludzie rozsiewają?


- O, a to ten jego pies? – zapytała dziewczyna widząc rudawego psa, który pojawił się nagle znikąd przy nodze Szweda.

- Ta. Ale to nie pies... moja droga... to czort prawdziwy... Ludziska tera mawiają, że się jeden do drugiego tak upodobnił, że razem jedność stanowią. Oba tera takie, co by im tylko lepiej z drogi chodzić. Tera on u Pana Wonga na bramce stoi, jak na polowania się nie zapuszcza. Ale jakie polowania... Ot królika czasem utłucze... Włóczy się po pustkowiach jak ten cień co to miejsca sobie znaleźć nie może na pustkowiach. A braminy Vince z Iską pasają. Tak. Basior się zemścił. Ale ja zawsze wiedziałam, że pasterz z Viggo jest jak z koziej dupy trąba...

- Zemścił? – ze zdziwieniem zapytała młoda. – Przecież to tylko pies?

- Tako i żem my myśleli... – westchnęła staruszka. – Ale ten piegowaty Larson, najmłodszy z chłopaków Szwedów, wiesz, ten co go psy rozszarpali na kawałków kilka, upolował samicę. Sukę Basiora. Łaciatą. Skórę sobie z niej oprawił i ponoć na w pół na żywca ją ze skóry obdzierał. Posłyszałam ja, ale całkiem przypadkiem, – zrobiła niewinną minę - że na przynętę do pułapki to szczeniaka użył... Te Szwedy to wielce szanowana rodzina, ale to i takie nieugięte nasienie, mściwe i pamiętliwe. Ten stary Szwed kłócił się ze starą swoją o grabie, które za stodołą dziesięć lat wcześniej tamta mu schowała... Wiem, bo mi mówiła stara Szwedowa, że...

- To on tutaj ochroniarzem jest? – zapytała dziewczyna szybko ucinając dygresję plotkary.

- Eeee.... – zamyśliła się starucha zbita z tropu - Toć mówie przecie. Stoi. I leje w gębę, a później pyta. I Pan Wong zadowolony z tego być musi, bo mawia czasami, że to jedyne co dobre Bluff od czasu Basiora spotkało, to że spokój w barze względny jest. Zawsze w końcu przy co większych burdach gnatem musiał straszyć, a raz to nawet strzelił w podłogę, a mawiają, że celował w jaja jednego fidryganta! A teraz to Viggo starczy. A spróbuj rękę na Szweda podnieść! Oh, kochana... Zaraz ci do gardła pies skoczy. A na kundla krzywo popatrzysz, to możesz się Viggo narazić. I tak źle i tak niedobrze... A tosz to kureskie nasienie nie pies – splunęła babka – jak kot się nosi. Nie za mały, nie za duży, a zwinny jak Thel, gdy okrakiem Pana Wonga dosiada, i tak samo zresztą ruchliwy – zarechotała stara ukazując brak przedniego uzębienia. - Swoimi drogami się szlaja po Bluff dumny jak podkręcony wąs Pana Wonga. Skurwiel suki rucha na każdym rogu i nikogo się nie słucha. – babka splunęła rozbawiona na piach zieloną flegmę.

- A jak ma na imię? – zaśmiała się dziewczyna.
- A toć mówię przecie, że Skurwiel.

Dziewczyna ogarnęła babkę zdziwionym i pełnym niedowierzania spojrzeniem z miną, która zdradzała wątpienie, czy oby staruszka ma prosto pod sufitem.

- A na ciebie dziecko drogie jak wołają, bo pamięć mi na stare lata szwankuje?
- Matylda.
- Też ładnie
– rzekła babka zaparzona w szerokie plecy Viggo zanikającego w dużym domu. Rudy pies położył się po drzwiami na plecach, jajami do góry, a łapami przykrył łeb układając się do drzemki.


Bluff, dzien wypędzenia Morganów, Bar


Doktor mawia, że zwyczajnych z rozmowy ocenia, a nadzwyczajnych z milczenia.
Dlatego dobrze piło się w towarzystwie Danga.
Brzęcząca swoim szczebiotliwym głosem niebrzydka kochanica Pana Wonga drażniła uszy Viggo, ale szło się przyzwyczaić. Kiedyś to pewnie wziąłby ją i Enolę z pocałowaniem w cycuszki do wyrka, ale dzisiaj to mu jakoś na kobiety ochota przeszła. Nie żeby impotencja wkradała się w podeszły już wprawdzie wiek Szweda, bo miał już lat czterdzieści, ale raczej ogólna niechęć do towarzystwa i bliskości z ludźmi. Nie, braminów tez nie zapinał, jak to nieraz pastuchy praktykują w długie noce pasterki. Niestety do ulubionej trąbki Thel było znacznie trudniej się przyzwyczaić. Z nerwów i bólu blizna zadrgała tylko od czasu do czasu, dotąd fatygowana jedynie tym drugim. Siedział za barem, sącząc bimber i czując przyjemny, ziołowy zapach włosów Hyry. A może to była tylko woń naparu z kubka? Gdyby nie dziewczyna, oko nie zrosło by sie tak szybko i sprawnie. Spode łba obserwował zapędy majsterkowiczów, czyli Rufusa i Mitcha, którzy z śrubokrętami w garściach, zafascynowanym wzrokiem lustrowali grającą szafę. Wszystko byle trębacza uciszyć pomyślał drażniony dobiegająca muzyką. Jednak wiedział doskonale, że będzie musiał obić im mordy jeśli szafę zepsują. Wszak wszyscy wiedzieli, że talent do tego mają, to znaczy nauki z rozmachem, a zwłaszcza „Pechowiec”, co to wybuchu dokonał kiedyś porównywalnego tylko do krótkiej wojny Pana Wonga. A nie chciał by tak sie stało, bo nie miał nastroju do mordobicia. Nie dzisiaj.

Blizna dokuczała. Czując na sobie to wzrok Hyry odwrócił uwagę od złotych rączek Bluff, dalej kontemplując bimber w rytmach popierdującej trąbki. Bimber był bimber. Mocny. W sam raz. Zagryzał go siostrzanym plackiem. Unikał też spojrzenia siostry. Wolał patrzeć w gliniany kufel. Smutna była. Kiedyś pewnie puściłby jej oko w takiej sytuacji. Dzisiaj to nie wchodziło w grę. Taki gest mając jedno oko byłby całkiem groteskowym gestem. Była wrażliwa. Pestka musi być wesoła. Dlaczego Pestka? Tak już jej się zostało, kiedy jako trzyletni brzdąc znalazła resztki i fusy nalewki wiśniowej. Butelczynę, starszą chyba od samego Doktora, obalił Viggo z młodszym bratem Vincentem i koleżką Bartem Sulimanem. Później chłopaki dwa tygodnie z życiem walczyli zatruci, a srali i rzygali dalej jak Dangowa mapa Bluff i okolic sięga. Kiedy Viggo doszedł do siebie znalazł siostrzyczkę na Zaciszu całą spuchnięta na buzi od płaczu. Jak się później okazało, pogrzeb pestce wiśniowej zrobiła. Mała Issa wierzyła, że te przedziwne nasionko zakwitnie jej ślicznie w ogródku. Dwa tygodnie podlewała i rozmawiała z nim czule. A tu nic. Kiedy odkryła, że pestka zgniła wyprawiła jej na Zaciszu pod oknem Viggo prawdziwy pogrzeb. Cała zanosząc sie szlochem, beczała zapowietrzając się podczas wypowiadanego, jedynego słowa, które dało się z jej żalów wydobyć: „pesia”. Tak więc od tamtej pory była przez Viggo i w kręgu rodzinnym, tudzież bliższych znajomych nazywana Pesią. Dawno jej tak nie nazywał Viggo. Teraz tylko co najwyżej Pestka. Skurwiel podszedł do Issy i polizał jej dłonie, wciąż pewnie pachnące plackami, którymi przed chwilą częstowała wszystkich. Szelma nie dał sie ugłaskać nikomu innemu jak może tylko Issie, o ile miał dobry humor. Jak nie włóczył się z Viggo to jak kot chadzał własnymi drogami z szemranym uśmieszkiem zawadiaki.

Nie jest dobrze. Dang w zgodnym milczeniu zdawał sie podzielać zdanie Viggo, mimo, że powody z pewnością miał zupełnie inne. Morganowie przyjaźnili się ze Szwedami od zawsze. Stary Morgan trzymał sztamę ze starym Szwedem. Szwedowa była kumą Sukimanowej, która od lat wielu była ze starym Morganem blisko. A Mel Morgan zanim wdepnął w nałóg z Larsonem przysłowiowe braminy kradł. Mało to razy wyciagał urwisów z opałów kiedy byli dziećmi a później nastolatkami? Chudy Mel częściej straszył młodzież Bluff w razie jakby co Viggiem, zamiast swoim starszym bratem Fejesem. Kiedy Ann była brzemienna, Larson zrobił im w podarku drewnianą kołyskę, którą Issawymalowała Rufusowymi farbami w piękne i zaczarowane, kolorowe kwiaty. To jednak przeszłość. Teraz liczy się to co jest teraz. A nie jest dobrze. Aż mu w piersiach zakłuło, gdy ujrzał kamienną twarz Sulimanowej, kiedy patrzyli na płonący spichlerz. Stara opierała się na ramieniu Matyldy, jakby stojąc nad własnym grobem. Szwedowa miała jeszce trójkę dzieci. Nawet kiedy marnotrawny Viggo zerwie się na dobre ze smyczy Bluff, zawsze będzie ten dobry syn Viktor i Issa. A stara Sulimanowa miała tylko Barta. Teraz na stare lata przygarnęła pod swój dach nową w Bluff Matyldę, ale było oczywiste kto tak naprawdę potrzebuje i będzie potrzebował opieki w tym układzie. Teraz zanosiło się, że Szwedowie w imię przyjaźni przygarnąobie kobiety. Nie. Nie jest dobrze. Choć Matylda zdecydowanie i całkiem nieoczekiwanie wpadła w oko Viggo od pierwszego wejrzenia. I co z tego. Gdyby to było jeszcze kilka lat wcześniej, a tak... Trzeba ruszyć w świat, nim zdechnie i obudzi się na Zaciszu z widokiem na okno swojego pokoju.

A trębacz irytował go coraz bardziej. Jednostajne, z cicha dobiegające warczenie Skurwiela podzielało zdanie pana. Pies miał dobry gust. W myśl powiedzenia Doktora, z Dangiem milczało się dobrze. Na wymowny znak kuszącej słabości Pana Wonga, która oczętami przewróciła w stronę szafy, ciężko uniósł się z barowego stołka. Złote rączki, czyli Rufus prawa, a Mitch jeszcze chyba wciąż lewa, ulotnili się zanim zdążył się zbliżyć. Trębacz dmuchał z przekonaniem w trąbę ponuro i chwiejnie jak pijany lunatyk na spacerze w blasku przy księżycowej nocy. Stanął przy szafie opierając sie plecami o ścianę. Obserwował tych grających w karty. Mówią, że w wielkim skrócie to przez Prosta, te księgi miały być niby spalone. Każdy musi jakoś przeżyć. Każdy musi sobie też coś wytłumaczyć jeśli czuje, że ma taką potrzebę. A przecież Prost nie kiwnąłby palcem w bucie, żeby Morganom pomagać, gdyby czuł sie winny. A jak się nim nie czujesz to i zazwyczaj nie jesteś. Tamten miał chyba więcej powodów do nienawiści. Zresztą Viggo nie wiedział, jakie zależności i układy panowały w Bluff, bo już dawno wypadł z obiegu. W domu od dawna bywał rzadko, więc Sulimanowej na plotach z matulą, siłą rzeczy już tak często nie słuchał mimowolnie jak kiedyś.

Oparł się łokciem o szafę i o dziwo trąba umilkła. Nowe dźwięki wypełniły Bar. Viggo wyraźnie odetchnął z ulgą zastanawiając się na ile jego łokieć pomógł starej szafie zmienić płytę.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=6xCVzV4uW00[/MEDIA]

Wyszedł za potrzebą. Słónce paliło niemiłosiernie. Wiedział, że stary Morgan jest na wykończeniu. O mały włos przyrzekł mu wczoraj, że zrobi wszystko by tamten spoczął na Zaciszu, kiedy będzie już po wszystkim. Stary nastawał na Viggo, aby dał mu słowo, ale się nie doczekał. Po wyjściu z drewnianego wychodka zobaczył Skurwiela, który na środku piaszczystej ulicy siedział w pozycji psa garbatego. Pies miał nie tylko dobry gust muzyczny, lecz także świetne poczucie humoru, które teraz potrzebne było im za dwóch. Skurwiel otwarcie srał na Bluff.

Po powrocie do Baru zastał Mitcha tańczącego solo na środku sali. Tańcz na zdrowie, pomyślał zgorzkniale Viggo, póki jeszcze ci się chce, dzieciaku.

To, że Viggo pomoże Morganom było oczywiste nie tylko jemu, ale chyba wszystkim. Nie trzeba było strzępić języka. Z pewnością tylko dlatego, że chodziło o Morganów. Gdyby to inna rodzina byłaby w podobnej sytuacji, Szweda by tam z nimi w Barze nie było. Pewnie nie byłoby go wcale w taki dzień jak ten w Bluff. Morganowie, nie musieli pytać. Pomożemy. To było tak samo jasne, jak to, że Feed skąpany w ciemnościach cierpiał w samotności i równie przejrzyste jak fakt, że Viggo już nigdy więcej nie obejrzy niczego lewym okiem.
 

Ostatnio edytowane przez Campo Viejo : 09-10-2010 o 14:22. Powód: pomylone imię brata
Campo Viejo jest offline