Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-10-2010, 20:31   #161
Lirymoor
 
Lirymoor's Avatar
 
Reputacja: 1 Lirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodze
Biel, błękit, szarość, każdy korytarz tak samo sterylny. Wszędzie gdzie spojrzała spokój i nijakość aż do znudzenia, do zemdlenia. Az trudno było uwierzyć, ze niedawno ktoś tu ginął i walczył. Wygrane, pozamiatane Zdawał sie mówić każdy z kątów uspokajając nerwy Jedi. Tyle, że Era D’an wcale nie chciała sie uspokoić.
Wypadła właśnie z balkonu strzepując z ciemnych włosów ostatnie krople deszczu, pojedyncze kosmyki przyklejały sie do bladego czoła. Na policzki jasne jak śniegi Hoth powoli wstępował rumieniec gniewu. Obcasy stukały coraz mocniej w podłogę gdy kobieta próbowała przed siebie zanim pokona ją chęć żeby wrócić i coś powiedzieć.
Idiota. To było najłagodniejsze co w tej chwili myślała o Tamirze Tornie. Głupi, krótkowzroczny smarkacz. Co on sobie myślał? Że to było takie szlachetne? Co jest szlachetnego w samobójstwie? Nie dostrzegała w postępowaniu zabraka absolutnie żadnych znamion szlachetności. Wręcz przeciwnie. Było dla niej niczym więcej jak wyrazem desperacji i strachu, które przerażały młodą Jedi. Bo pomimo całej swojej wściekłości zależało jej na tym „głupim, krótkowzrocznym smarkaczu”.
Czuła się podenerwowana od chwili gdy w szybie windy pojawił sie nieznajomy z szerokim uśmiechem oznajmiając im, że to już koniec.
Potem pojawiało sie ich kilku. Nawet mistrz Windu. Uśmiechnięci jak w reklamie pasty do zębów. I każdego z nich miała ochotę zdzielić wprost w odsłoniętą szczękę. Gratulowali im. Czego? Straty ponad osiemdziesięciu procent wojska? Zdemolowanego miasta?
Gdzieś głęboko wiedziała, że to nie powinno mieć miejsca. Ta wojna nigdy nie miała prawa wybuchnąć. Ale wybuchła i uparta niezgoda jednej kobiety nie mogła tego zmienić.
Tyle, że dalej zgodzić się nie umiała.
Liczyła na trochę otuchy u boku Tamira. Tak się bała, tak martwiła, tak tęskniła. Tymczasem zabrak patrzył na nią jak mały skruszony chłopiec.
Nie umiał jej wesprzeć w trudnej chwili. A może to ona nie umiała wesprzeć jego? Tylko co właściwe miała zrobić? Przecież on nawet nie uważał, że postąpił źle. Wręcz przeciwnie pan „nic się nie stało” zdawał się nawet wykazywać jakieś romantyczne zakochanie w śmierci. Miała go pogłaskać po główce i jeszcze w tym utwierdzić?
Złapana w sidło takich rozważań szamotała się jak nexu w klatce.
Czas wolny czasem był niemal jak przekleństwo. Zwłaszcza dla Ery która błądziła po platformie ścigana przez nudę i własne niespokojne myśli. Czemu wciąż ich tu trzymali. Kazano im sprawdzić teren i zrobili to, raz drugi, trzeci. Teraz tylko snuła się patrząc na szery, wzburzony ocean uziemiona umówionym spotkaniem.
Za grubą szybą, gdzieś w okolicach lądowiska zamajaczyła jej znajoma sylwetka. Uśmiechnęła się do siebie po czym prężnym krokiem ruszyła do drzwi. Spotkała go akurat kiedy wchodził do środka naznaczony strugami rzęsistego deszczu Kamino.
- Witaj Corelianinie? Jak tam randka ze śmiercią w przestworzach? – zagadnęła z szerokim uśmiechem.
Jared uśmiechnął się szeroko widząc panią doktor. W czasie gdy nie można było być pewnym, czy twoi towarzysze żyją czy nie, spotkanie znajomej osoby, było nad wyraz przyjemnym wydarzeniem
-Ohh wiesz jak to jest, lubię życie jak Hutt kredyty i dlatego jest trudno mnie od niego oderwać. - przerwał na chwilę poprawiając swoje ubranie -A co u tej "gorszej" części armii? Słyszałem, że mieliście ciężką przeprawę -
- Droid na droidzie i droidem poganiał. Czyli właściwe ostatnio standard. Źle to miały z nami budynki, powiedzmy że ustawione wszędzie barykady to nie jest taki wystrój wnętrz jakby się tutaj podobał. A klonerzy robią nie wiadomo jakie halo z kilku wyrwanych w laboratorium płyt. – odpowiedziała z krzywym uśmiechem.
-Mhm, taki to już nasz los. Wygraliście? Dziękujemy, życzymy miłego powrotu do domu - Jedi westchnął cicho -No cóż, chyba będzie się trzeba do tego przyzwyczaić. Powiedz mi lepiej co działo się z tobą po Elomie? -
- Tak o suchym pysku? I co jeszcze! – przewróciła różnobarwnymi oczami. – Choć, znajdziemy tu coś ciepłego do jedzenia i do picia. Wisze ci kolejkę za Elom – przypomniała kierując sie dziarskim krokiem w głąb kompleksu.
Codd ruszył za nią uśmiechając się lekko -Kolejka jeszcze nikomu nie zaszkodziła. Znam nawet lekarza, który twierdzi, że ma właściwiości lecznicze
- A po ilu kolejkach był wtedy ten lekarz? – odcięła się. – Na coś umrzeć trzeba, a znając nas tryb życie śmierć z przepicia to nie taki najgorszy koniec
Jedi uśmiechnął się szeroko. Teraz gdy opadł stres związany z walką taka rozmowa była nader przyjemna
-Ohh mogę wymyślić gorsze sposoby na odejście. Chociaż ja osobiście wolałbym odejść z hukiem ... -
- Odejść? – uniosła brew. – Przecież Corelianie nie umierają tylko kradną śmierci kosę i dalej jazda. Sam mnie o tym niedawno przekonywałeś.
Kantyna według Kaminoańczyków była tak samo nudno-szpitalnym miejscem jak reszta kompleksu. Szarość, błękit i biel przyprawiały już Erę o mdłości. Na szczęście towarzystwo miała znacznie bardziej kolorowe.
W czasie obrony wybito niemal wszystkie klony dlatego sala śmieciła pustkami. Mieli całe rzędy stolików dla siebie.
- Zaprzyjaźnij sie z dozownikiem a ja poszukam czegoś do picia – zaproponowała.
-Jasne, czemu nie - odpowiedział jej Jared obserwując całą salę. Nie przypominała kantyn, do których zazwyczaj uczęszczał. Właściwie gdyby miał jakiś wybór, to obszedł by ją z daleka. Wiało z niej nudą i przygnębieniem. Dobrze, że nie musiał tutaj siedzieć sam ...
Dziewczyna wróciła z butelką niebieskiego płynu i dwoma papierowymi kubkami.
- Nie wiem co to ale ma około dwudziestu procent i sadząc po skaldzie nie jest trujące. Marny rewanż za Coreliańską brandy ale nasi gospodarze niewiele tutaj mają. – westchnęła. – Musimy sie kiedyś wybrać na Nar Shaddę, znam tam bar w czerwonym sektorze gdzie dają zadziwiająco dobre wino jak na otoczkę lokalu.
Pilot uśmiechnął się i skinął głową -W tym momencie przyjmę każdy trunek, bylebym po nim nie oślepł. Poza tym dobre towarzystwo, może poprawić smak wszystkiego. Co do tego lokalu na Nar Shadda, to zgoda, o ile dasz się kiedyś wyciągnąć na Corellię. Zabiorę cię do jednego z portowych barów. Bardzo dobre jedzenie i można natrafić na boks na żywo ... -
Uśmiechnęła się rozlewając płyn do kubków.
- Nie martw się, masz tu fachową opiekę medyczną, tak w ramach dobrego towarzystwa - Mrugnęła porozumiewawczo. – Chętnie pozwiedzam, na Corelię mnie jeszcze nie zawiało, chociaż Sektor Coreliański z księżyca przemytników znam całkiem nieźle. Ten boks to taki entuzjastyczno-amatorski jak w knajpach na Tatooine czy bardziej zawodowy?
-Ohh raczej pół-zawodowy, niektórzy z tych ludzi codziennie sprawdzają swoje umiejętności. Co prawda nie ma to wielu reguł, ale jednak jakieś istnieją. Brakuje tylko sponsorów, żeby można było to nazwać sportem - Corellianin wziął kubek od dziewczyny podnosząc go w górę -Za spotkanie - po czym upił łyk napoju.
- Oby było ich jak najwięcej – uniosła naczynie podnosząc dziarsko do ust. Płyn choć był dziwnie jak na alkohol słodki łatwo wchodził. Dziewczyna przez chwilę obracała kubek w dłoniach. – Nie jest takie złe jak się bałam. Zawsze nowe doświadczenie. Odmienne od tego co mieliśmy ostatnio na głowie. Wojsko zaczyna mnie poważnie męczyć. Regulamin bywa duszący, no i klony, wieku trwa nauczenie ich, że śmiech nie boli i nie powoduje raka.
-Prawda, prawda ... szczerze powiedziawszy wolałbym spędzać czas z normalną ludzką eskadrą. Z nimi wygląda tak jakbym cały czas znajdował się na lini frontu. Nie wspominając, że taka robota, z tyloma regulaminami, to chyba nie dla mnie. Wolę wolność ... dlatego lubię latać, nie ma tam tylku zakazów i nakazów. -
- No klony są czasami urocze a czasami męczące. Nawet upić mi sie ich nie udało. Zgroza. – westchnęła pociągając kolejny łyk. Alkohol przyjemnie rozgrzał w środku. – No w lataniu definitywnie coś jest, jesteś tylko ty, statek i nieskończoność galaktyki. Można z niej dotrzeć dosłownie wszędzie. – Uśmiechnęła się zerkając na swojego rozmówce. – Mówi się, ze Corelianie to lekkoduchy, dlatego zadziwia mnie wasze przywiązanie do jednego miejsca, jednej planty.
Jared pociągnął solidny łyk napoju [
i]-Ohh Corellia, nie jest jedną planetą. To nasz dom ... on jest magiczny, jest tym wszystkim co potrzebujesz. Poza tym każdy potrzebuje jakieś bezpiecznej kryjówki, miejsca gdzie będzie czuł się dobrze i Corellia jest właśnie takim miejscem. Po wojnie zamierzam tam wrócić i nie odlatywać z niej przynajmniej przez kilka miesięcy -[/i] Jedi uśmiechnął się lekko -Cóż każdy powinien mieć takie miejsce
- Ja zawsze czułam sie bezpieczna w świątyni, ale teraz wszystko sie tam zmieniło. Teraz chwilami najchętniej zniknęłabym w gwarze Nar Shaddaa, w tej szalonej kakofonii mocy wokół księżyca. Tam w tłumie możesz być wszystkim i niczym. – Zmarszczyła brwi. – Czyżbym brzmiała jak moja Mistrzyni? Tak. Heh definitywnie czas umierać. – z wisielczym uśmieszkiem wychyliła szklankę do końca i rozlała druga kolejkę. – Tęsknie za nią ostatnio. Wszystko w około jest za grzeczne, zbyt czarnobiałe jak klony w pancerzach. Brak mi trochę szaleństwa, swobody.
Corellianin kiwnął głową
-Rozumiem to pragnienie ... całkowicie. Ta wojna chyba odebrała nam więcej, niż sobie z początku wyobrażaliśmy. Kto wie, co jeszcze nam odbierze. Oby zakończyła się jak najszybciej -
- Wojna jest smutna i klony też. stwierdziła miękko. – Nauczyli ich umierać, a nie żyć. Masz rację, niech to się skończy zanim i my zapomnimy jak się żyje. Heh Tamir już chyba dorobił się skłonności samobójczych. Słyszałeś o jego akcji z transportowcem i rybkami?Era westchnęła ciężko.
-Cieszę się, że Tamir przeżył, byłem świadkiem jego lądowania, osłaniałem go, przy tym, bo myślałem, że wyląduje. On miał najwyraźniej inny plan ... cóż kiedy zniknął pod wodą, nie mogłem czekać, nasi walczyli i umierali tam na górze ... - jedi przerwał na chwilę swoją przemową -Chociaż muszę mu przyznać jedno, jest prawie tak szalony, żeby zostać Corellianinem -
Dziewczyna uśmiechnęła się pociągając kolejny łyk. Było jej coraz cieplej.
- Jest i to bardzo. Gdyby był tylko szalony nie byłoby tak źle. On jest też idealistyczny i to trochę za bardzo niż by mu to wyszło na zdrowie. To nie jest bezpieczna postawa ani dla ciała ani dla ducha. – Posmutniała na chwilę. – Lubię go między innymi dlatego, ze taki właśnie jest, tyle, ze zaczynam się o niego coraz bardziej martwić. – podniosła wzrok na Jareda i znów się uśmiechnęła tym razem znacznie cieplej niż dotąd. – Cieszę się, że go osłaniałeś.
Jared pociągnął kolejny duży łyk. Na pewno nie było to whiskey czy nawet brandy, ale i tak był niezły. Cztery butelki i pewnie nie mógłby powiedzieć jaka jest różnica. Uśmiechnął się lekko do dziewczyny słysząc jej słowa
-Miejmy nadzieję, że mu ten idealizm nie minie, mimo że świat wyraźnie próbuje mu dać coś do zrozumienia. A co do osłaniania, to nie ma sprawy, wiesz wyciągnąłem go z tego więzienia i jak coś oczekuję od niego rewanżu, to już drugi raz, więc inwestycja się powiększa ... nie mogę pozwolić, żeby mu się coś stało, bo kto wtedy mnie uratuje, jak będzie potrzeba - posłał jej rozbrajający uśmiech. Mimo wszystko nie zamierzał rezygnować z żartów. Nie ważne co się stanie humor zawsze może pomóc ...
- Klony, tylko musisz wpaść w kłopoty zgodnie z regulaminem i wypełnić formularz – odparła mrugając do Jareda. – Tylko koniecznie pamiętaj w trzech kopiach.
-Ehh oni mnie nie uratują, zobaczą, jaki jestem przystojny i będą zazdrosne - odparował jej pilot -Muszę liczyć na innych Jedi, którym to nie przeszkadza -
- Tylko to muszą być panowie Jedi, kobiety zemdleją od twojego męskiego uroku – odcięła się szczerząc białe zęby.
Codd rozłożył szeroko ręce w geście rozpaczy -Cóż mam począć, taki już mój los ... na to niestety nic nie mogę poradzić
- Mój ty biedaku. Pije za twój smutny los i obyś trzymał się Tamira, jak będzie cię ratował nie starczy mu czasu na zapasy z sushi – uniosła kieliszek.
Jedi uśmiechnął się pociągając łyk napoju
-Postaram się skierować go na dobrą drogą -
- Powodzenia, ja go jeszcze nie zdołałam nauczyć pić a szkoda. – skwitowała z przerysowanym żalem. - Gdzie ty w ogóle byleś kiedy stacjonowaliśmy na Iktoch? Nie wiedziałam cie nigdzie. Z drugiej strony tyle tam miałam roboty w szpitalu, ze pewnie nawet parady huttów dosiadających sarlacca bym nie zauważyła.
-Miałem sporo roboty, latałem tam i z powrotem i dbałem o to, żeby wróg nie wleciał tam gdzie nie powinien. Jak kończyłem latać, to znów startowałem i tak do momentu, w którym już nie mogłem ... tam było sporo roboty, ale teraz żałuję, że nie znalazłem trochę czasu ... może znalazłby się tam lepszy napitek -
- No i jakaś bokserska spelunka pewni też. Miejscowi lubią się brać za rogi. Następnym razem znajdziemy lepszy, w końcu i tak nas wcisnęli do tego samego Korpusu. Separatyści nie mogą oblegać jakiś ciekawszych miejsc? Tam gdzie jest ciepło, dobra gorzała i nie pada na tyłek.
-Oj tak, chyba napiszę do nich zażalenie ... -
- Zrób petycję, ja się podpisze i pewnie będzie jeszcze paru chętnych. Pójdziemy i złożymy Dooku do rak własnych.
Za to też wypili. I potem za wiele innych rzeczy.
Czas mijał a D’an uspokajała się powoli wymieniając z Corelianinem żarty, anegdotki z czasów świątyni i wojny. Zdawali się nadawać na tych samych falach i mieć dość podobne podejście do życia. Ubawiona wylewała z siebie ciężkie emocje z czasu walki topiąc je w alkoholu i dobrym towarzystwie.
Gdy wciąż chichocząc pod nosem przyszli na miejsce spotkania uznała, ze dobrze będzie zaprzyjaźnić się z Jaredem. Przypominał jej trochę rozsądniejszą wersję Caprice przez co czuła się z nim swobodnie. No i był naprawdę ciekawym człowiekiem. W tych czasach przyjazne dusze były bezcenne. Za szybko obrywały blasterem między oczy.
Gdy po przekroczeniu progu sali zobaczyła Tamira coś w jej wnętrzu skurczyło się boleśnie na wspomnienie kłótni. Wiedziała, że będą musieli to przedyskutować. Tyle, że to jeszcze nie był dobry moment. Wciąż była na niego zła.
Irton Karnish przywitał ich na miejscu. Zjeżyła się trochę na jego widok.
- Dziękuję wam wszystkim za przybycie, od razu zaznaczam, że to co zamierzam wam powiedzieć jest jedynie propozycją, na którą żadne z was nie musi się godzić – zaczął a Era ledwie powstrzymała się od przewrócenia oczami. Tego by tylko brakowało żebyś miał mnie do czegoś zmuszać, pomyślała. Jednak słysząc dalszą część jego wypowiedzi zapomniała o złośliwościach.
Odejść z frontu. To było tak piękne, ze niemal niemożliwe. A jednak. Obcy rycerz dawał jej szansę na to czego tak bardzo pragnęła. Potem pomyślała o swoich klonach i coś się w niej boleśnie skurczyło. Marudny Duck, spokojny Helio. Miała ich teraz od tak porzucić. Nikogo innego ich los zdawał się nie obchodzić. Nawet ich samych. I to była zbrodnia za którą chętnie rozwaliłaby kilku klonerom łby. Z drugiej strony czy aby na pewno im pomagała swoim nieudolnym dowodzeniem? Nie nadawała się na oficera. Mogła zdjąć z barków ten okropny ciężar tysięcy żyć. Z drugiej strony czy to w jej stylu uciekać od odpowiedzialności.
Milczała długo czekając aż wypowie się reszta z zupełna pustką w głowie. A potem gdy patrzyli już tylko na nią wolno wyjęła monetę z kieszeni. Reszka odchodzę z wojska, godło zostaję postanowiła posyłając srebro do góry. Wszystko było w rękach mocy gdy moneta opadała wirując ku jej otwartej dłoni. Złapała ją sprawnie i po chwili rozwarła palce.
- Wchodzę w to – oznajmiła krótko na zakończenie.
 
Lirymoor jest offline