Wątek: Cena Życia II
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-10-2010, 20:30   #29
Sekal
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Środa, 26 październik 2016. 11:14 czasu lokalnego.
Rezerwat Indian, Park Narodowy, stan Waszyngton.



WSZYSCY

Jak długo adrenalina mogła krążyć w żyłach? Był kiedyś taki film, dawno temu, z dziesięć lat chyba, że jakiś koleś miał umrzeć, gdy tylko zbawczy środek pobudzający ciało i umysł przestanie krążyć w jego ciele. I nie, nie chodziło o reb bulla, która to marka zresztą upadła po tym, jak Umbrella wprowadziła pigułki pobudzające pod prostą nazwą "UnEnergy". Można je było rozpuszczać, działały i smakowały lepiej. Ktoś gdzieś pisał, że szkodzą. Kto by mu wierzył, skoro rząd na to pozwalał? Rząd pozwalał rozwijającej się korporacji na naprawdę wiele. Teraz widzieli tego skutki.
Nie czas było na targi, myślenie i kombinowanie. Trzeba było działać.

- Brzmi to wszystko pieknie. - wtrącił Swen patrząc na ochroniarza – Ale ja bym zapomniał o opuszczaniu kraju. Kanadyjczycy będą strzelać szybciej od naszej armii. Nie będą chcieli mieć takiego samego problemu jak Wujek Sam. Chyba lepiej walić daleko w głąb rezerwatu, w wysokie góry. - wyrzucił niedopałek - Tam przeczekać.
Jorg mimowolnie, a może raczej bardziej specjalnie usłyszał historię tej grupy ludzi z ust pięknej kobiety. Wyjaśniała to temu miejscowemu, drwalowi chyba, nie był pewny do końca, ale kojarzył jego twarz jak przez mgłę. Tak, to chyba on. Po chwili zastanowienia i zdawkowej naradzie z Jugolem, Jorg odezwał się do nowoprzybyłych:
- Green - na tyle głośno, by siedzący nieopodal murzyn usłyszał wszystko - jest z nami. - skinął głową w stronę tamtego - Będzie opiekował się naszym rannym, musi jechać w waszym aucie. - spojrzał na Greena.
- Razem z czarnym przenieście Prospecta do Hummera. A młody - dodał już na tyle cicho, aby nikt obcy nie usłyszał - ma mieć oczy szeroko otwarte... – na co Goran skinął głową.
- Pomóż Goranowi zapakować Prospekta do auta! - krzyknął do czarnoskórego - I weź od czerwonego lekarstwa na wynos! - dorzucił podbiegając do motocykla.

Lekarz nie był zadowolony z faktu, że tak szybko zabierają mu pacjentów. Ale także i jemu wszystko paliło się już w rękach.
- Szwy popękają przy pierwszym lepszym podskoku i cała moja robota będzie na nic!
Ale nie było mowy o zostawieniu go. Thomson zaś wziął się za przydzielanie ludzi do konkretnych samochodów.
- Połóżcie tego rannego do Humvee, Green wskakuj na miejsce pasażera. Daniel, jedziemy z tyłu.
Zwrócił się w kierunku Liberty.
- To od tyłu prędzej nas spróbują dostać. Ty i Nathan w środku, weźmiecie White'a. Ty!
Wciąż nie znając imienia, wskazał na Strattona.
- Za kierownicę Land Rovera. Przydasz się na coś. Marie, Dorothy, bierzcie dzieci i jedźcie z nimi.
W czarnej terenówce nie było prawie bagażu, w przeciwieństwie do obu Hummerów, zapakowanych czym się dało. Mimo pojemności tych samochodów mieścili się w nich z trudem. Marie wychodziła z domu Greena jako ostatnia, mając ze sobą swoją walizeczkę, wyniesioną jeszcze z laboratoriów Umbrelli. Zatrzymała się przy lekarzu i podwinęła mu rękaw, wbijając igłę.
- Twoja żona już dostała. Nie mogę zrobić nic więcej, przykro mi. Gdy uda mi się stworzyć coś skuteczniejszego, postaram się wrócić. Dziękujemy za pomoc.
Uścisnęła mu dłoń, tak po męsko. Indianin zresztą tylko przez chwilę już patrzył na zbierających się do odjazdu. Jego żona, którą zobaczyli dopiero teraz, pakowała już najpotrzebniejsze rzeczy do samochodu.
- Poinformowałem wszystkich, kto zechce to schowa się przed wojskiem na jakiś czas. A potem tu wrócimy i spróbujemy jakoś żyć. Powodzenia.
I już go nie było.
Boven jednakże jeszcze nie skończyła. Wyjęła kolejne igły, napełniając zbiorniczek strzykawki przeźroczystym płynem. Kolejno podchodziła do Swena, Gorana, Greena i Strattona, wstrzykując im zawartość. Prócz bolącego mięśnia nie było innych efektów.
- Ochroni was to przed tym co fruwa w powietrzu i tylko przed tym. Musimy znaleźć miejsce, w którym mogłabym popracować nad skuteczną szczepionką. A waszemu przyjacielowi - wskazała na rannego - będę mogła dać dopiero, gdy poczuje się lepiej. Inaczej mogłabym go zabić.

Wsiadła do czarnego auta, w którym Stratton musiał skupić wszystkie myśli na jeździe, otoczony przez dwie kobiety i jedną dziewczynkę. Na szczęście podążanie za dwoma harleyami nie było trudne.
Ruszyli...


WSZYSCY

Wyobraźcie sobie jednostajny, głośny, ale także uspokajający dźwięk mocnego silnika. Delikatne krople deszczu roszące szyby i uciekające w panice przed przesuwającym się wte i wewte wycieraczkami. Wte i wewte, z odgłosem ledwo przebijającym się przez warkot. I las, a w nim szutrową drogę, prowadzącą na zachód, chociaż nikt nie wie po co. Uspokaja? A drzewa, migające po bokach samochodów i motorów, a niebo, które płakało nad ludzką rasą?
Myśli kołatały się przeróżne, a wszystkie dotyczyły w zasadzie tego samego, niezależnie od głowy, w której się znajdowały. Bo inne sprawy przestały istnieć. Nieistotne coś. Życie i śmierć. Zdrowie i zakażenie. Pościg i nadzieja. Szaleństwo, w którym musiała być jakaś metoda. Nie wszyscy nawet widzieli efekt tego wirusa, a i tak wierzyli, że istnieje. Nawet kłamstwo, powtarzane przez wszystkich, w końcu staje się najprawdziwszą prawdą.

Weźmy takiego Swena. Cóż mógł sobie myśleć, moknąc na warczącym i trzęsącym jak sto diabłów harleyu? Ledwie wczorajszego dnia opuścił przeklęte więzienie, miał na nowo układać sobie życie. Nowo-staro. Teraz został z tego życia motor i jeden kumpel, milczący, zacięty Goran, którego oczy wyrażały chęć straszliwej zemsty. Śmieszne prawda? Chęć zemsty. Tak jakby miała ona przywracać do życia.
Powiedzcie to zarażonym. Umrzyj a żyj. I tylko jeden ludzka wada zostaje. Głód. Straszliwy głód.
Nikt nie chciał się przekonać, czy tak jest w istocie. Czy człowiek jeszcze widział swoimi oczami? Czy mógł rejestrować to szaleństwo? Czy może, dajcie wszyscy bogowie świata, już nie istniał? Jego czternaście gram duszy ulatywało w niebyt?
Pytania pytania pytania.
Nikt ich, kurwa, przecież nie ważył.


Deszcz i las.
Las i deszcz.
Droga, na początku nawet jeszcze całkiem szeroka i dobrze utrzymana, pogarszała się z każdą upływającą minutą. Nie jechali szczególnie szybko, mimo wszystko harley to nie terenówka, a Swen nie był w tych okolicach... no, ładnych kilka lat. Goran nie przeczył, że magazyny wciąż tam są, czyli musiały być. Prowadzili, oglądając się raz na jakiś czas na czarną terenówkę. Pozostałych dwóch nie widzieli zbyt dobrze w panującej mgle i deszczu. Zwłaszcza im przeszkadzającego w widzeniu. Z drugiej strony, świat stawał się takim, na który lepiej było nie patrzeć.

Strattor radził sobie nieźle, chociaż demony w głowie nie próżnowały. Nikt się nie odzywał, ani tu, ani w żadnym innym z pojazdów. Gadanie przestawało mieć sens, nawet dla Daniela. Otoczenie zobojętniało, każdy miał własne problemy do przemyślenia. Nikt nikogo nie pocieszał. Nikt nikogo nie podnosił na pieprzonym duchu. Walnij tekstem "wszystko będzie w porządku", a cię wyśmieją. To nie działało, nie teraz, nie tu i nie z nimi.
Dlatego Mark nie wpadł na żadne drzewo w chęci ucieczki przed płcią przeciwną. Dlatego nie zrobił nic gwałtownego. A po nim Liberty. A po niej Daniel. Nie, jechali spokojnie, może nawet zbyt spokojnie, jeśli pościg był faktycznie już tuż za nimi. Ale nikt ich przecież nie śledził, nikt nie obserwował, nawet jak wyjechali na tę główniejszą, leśną drogę.
Byli bezpieczni.
Chwilowo, ale kto był mądry, nauczył się z tych chwil korzystać. Nawet White nie jęczał zbytnio z bólu. Nawet Green nie musiał interweniować przy rannym, chociaż nie bardzo wiedział, co mógłby w razie czego zrobić. Nawet Thomson schował się w środku wozu, uciekając przed nieprzyjemnym, jesiennym deszczem.


WSZYSCY

Nie przegapili bocznej dróżki, na której z ledwością mieściły się szerokie samochody. Odbijała w zupełnie nieoznakowanym miejscu i ciągnęła się jeszcze ze dwie minuty wgłąb lasu, zanim się ostatecznie zatrzymali. Nie byli tu pierwsi, przed betonowym, niskim i nieźle zakamuflowanym budynkiem stał van i jeden harley. Trigger najwyraźniej postanowił działać bez zawitania do indiańskiej wioski. Nie był już młodym człowiekiem, a na bujnym zaroście widać było już siwiznę - ale szerokie bary i przysadzista postura ciągle budziły należny respekt. Stał w wejściu do magazynu, ze spluwą skierowaną ku dołowi. Głupi nie był, wiedział, że wrogów jego ludzie do kryjówki nie prowadzą, a już na pewno nie z własnej woli. Splunął na powitanie.
- Kogo tu prowadzicie, do kurwy nędzy?! Mało mamy problemów?! Przecież tam siedzi baba!
Warknął wściekle, ale gdy z mgły wyłonił się trzeci samochód, spuścił z tonu. Przyglądał się wojskowemu Humvee z wyraźnym niesmakiem, ale w środku tylko jeden miał mundur, a na twarzy nie zobaczył maski.
- Goran, Swen. Co jest?
Trigger nie był sam, ale tylko on miał na sobie skórzany ubiór harleyowca. Poza tym było jeszcze dwóch młodych chłopaków, pochylonych pod podniesioną maską vana. Obejrzeli się na nowo przybyłych, ale twarze mieli zupełnie obce.
- To Lars i Jonathan, miała to być ich pierwsza robota u nas. Nie są stąd, a teraz kurwa nawet ten gówniany samochód szlag trafił!
Walnął zamkniętą pięścią w blachę, która jęknęła w proteście. Paka była już wypchana różnymi skrzynkami. Trigger chciał dodać coś jeszcze, ale nagły hałas, który usłyszeli po wyłączeniu silników, zmusił ich do natychmiastowego podniesienia głów.
Miarowy, głośny warkot i charakterystyczny odgłos przecinania powietrza przez płaty śmigła. Helikopter, zbliżający się coraz bardziej w ich kierunku. Zdawało się, że w takiej mgle nic nie mogło latać, ale przecież czasy nie były zwyczajne. Trigger zaklął i wyjął z vana autentyczny karabin maszynowy, ładując do niego taśmę z nabojami. Drzewa były tu wszędzie dookoła, ale z drugiej strony, niewiele było trzeba, by spostrzec cztery samochody, trzy motory i całkiem sporą grupę ludzi, nawet jeśli pominęło się zakamuflowany budynek.
W końcu pojawił się śmigłowiec, przelatując tuż nad ich głowami. Nie był wojskowy, ale niebieskie barwy mogły oznaczać sprzęt policyjny. Szybko zniknął z oczu, ale nie z uszu. Zawracał? Nie dało się stwierdzić co robił prócz tego, że dźwięk pozostawał w takim samym natężeniu.
- Swen, coście wy tu przyprowadzili, do jasnej...
Wprowadził pierwszy nabój do komory i oparł M60 o vana, kierując lufę w niebo. Najwyraźniej nie miał ochoty na pokojowe środki. Pytanie czy to rozsądne nie jemu było zadawać.
 
Sekal jest offline